sobota, 31 stycznia 2015

Um pa-pa, um pa-pa czyli walc na 1001 drobiazgów / Małe Instrumenty "Walce w walce"

Walc na długie lata pozostawał na cenzurowanym, postrzegany jako nośnik bluźnierczych, szatańskich treści, oraz niezdrowych namiętności. W czasach kiedy ta muzyczno-taneczna forma pozostawała rozrywką prowincji i pospólstwa straszono, że jego obrotowa natura wywołuje u ludzi chorobę św. Walentego (daleką od romantycznych powinowactw), a w niektórych przypadkach prowadzić może nawet, do śmierci tańczących nieszczęśników. Jednak, jak to w historii mód i obyczajów bywa, to co zakazane wywołuje największe zainteresowanie. Walc szturmem zawojował eleganckie salony europejskiej elity, z Wiedniem, stolicą dobrego smaku na czele. Wieki później Paweł Romańczuk i jego zespół postanowili sięgnąć po tą klasyczną formę aby oddać jej uniwersalizm. Walc okazał się na tyle chłonny, że pomieścił w sobie bogaty w dźwięki i konteksty wszechświat Małych Instrumentów.

Zamknięta w metalowym puzdereczku płyta, ukazała się dzięki crowdfunding'owej akcji i zawiera kompozycje zrealizowane na przestrzeni ostatnich dwóch lat, w ramach różnych projektów, w które muzycznie zaangażowany był Paweł Romańczuk. W pewnym sensie jest to kompilacja "walcowych" wątków, dość często pojawiających się w twórczości Małych Instrumentów, eksploatująca charakterystyczne dla zespołu wątki. Po raz kolejny mamy zatem do czynienia z elementami: bajkowości, (dźwięczącej radosną tonacja instrumentów), melancholią (odwołującą się do brzmień zapomnianych, zakurzonych), rustykalności (odnajdującą korzenny rytm i brzmienie w nowych interpretacjach), oraz awangardy, (za którą stoi sentyment do muzyki konkretnej).

Przy użyciu 1001 dźwiękowych drobiazgów, Małe Instrumenty ukazują wirową naturę walca przez pryzmat muzyki folkowej ("13", "Pućki"), jazzowej ("Freneza birdo"), czy elektroakustycznej ("Wal C"). Gdyby jeszcze szerzej otworzyć muzyczną wyobraźnie, w wybranych fragmentach "13", "Macabre Walz", "Symphonionwerke 1912" usłyszymy echa francuskiego chanson, oraz barokowej artykulacji ("Rogalogowe wieczory"). Pomimo pewnej kruchości brzmienia i skromności kompozycji, utwory zespołu uderzają rozmachem instrumentacji, melodyki, oraz bogactwem aranżacji i ornamentyki. Romańczuk z zespołem z pełnym namaszczeniem celebrują każdy detal, dzięki czemu głos nawet najdrobniejszego i epizodycznego instrumentu roznosi się w krystalicznie czystej przestrzeni. Mimo dużego zniuansowania kompozycji, zgromadzone dźwięki są teatralnie wręcz rozplanowane, a każdy odgłos wydaje się uzasadniony i niezastąpiony. Otwierająca album "13", w której gościnnie śpiewają Agata Harz i Katarzyna Smoluk-Moczydłowska; wokalistki Księżyca, odkrywa również nową, zaskakującą perspektywę muzyki Małych Instrumentów, która niezwykle interesująco sprawdza się jako piosenkowy akompaniament.

Na szczególną uwagę na "Walcach w walce" zasługują "Macabre Walz" utwór dedykowany Małym Instrumentom przez Jean-Marc'a Zelwer'a (kompozytora, kolekcjonera unikalnych instrumentów, francuskiego odpowiednika Pawła Romańczuka), będący w zamyśle impresją na temat wybuchu I Wojny Światowej. Z kolei "Freneza birdo", walc skomponowany przez muzyka MI Tomasza Orszulaka zaskakuje swoją jazzową artykulacją, która stała się pretekstem do zaaranżowania znakomitej kulminacji i jej kapitalnego rozładowania. Poprzedzone zagęszczeniem i spotęgowaniem dźwięków, kompozycyjne apogeum dokonuje się, nie poprzez gwałtowne wyciszenie, a niespodziewaną progresję akordów. Trzecim z wyróżnionych utworów jest kompozycja Igora Strawińskiego intrygująca zjawiskową, szklaną i lekko matową barwą, oraz wibrującym wybrzmieniem pochodzącego z 1914 roku dulcitonu.

"Walce w walce" to kolejna w ostatnim czasie (po "Polonezach" Marcina Maseckiego) próba zmierzenia się z klasyczną formą muzyczną przez rodzimego twórcę. Jeśli jednak w 2013 warszawski pianista reanimował poloneza, jednocześnie dopuszczając się na nim solidnej dekonstrukcji, tak Małe Instrumenty umieszczają walca w różnych kontekstach nie ingerując zbytnio w jego formę. Ich walc przemawia wieloma językami jawiąc się jako "gatunek" niezwykle kosmopolityczny i otwarty na napełnianie go wielobarwną treścią.



MAŁE INSTRUMENTY - "Walce w walce"
2014, wydanie własne

środa, 28 stycznia 2015

Faktury i pętle / Columbus Duo „Expositions”

Ponad piętnastoletnia, muzyczna działalność braci Swoboda (Thing, Columbus Duo/Ensemble) naznaczona jest procesem sukcesywnej redukcji. Począwszy od uszczuplania obsady zespołu i instrumentarium, aż po ograniczenie środków muzycznej ekspresji. Z melodii pozostały faktury, z wokali strzępki odgłosów, solidnie zamaskowane w głębokich planach „Expositions”.

Instrumentarium, wydanej po czterech latach przerwy płyty Columbus Duo, jest tak wątłe, że wraz z muzykami zmieściłoby się w szopie, zdobiącej okładkę płyty.  Jednak doświadczenie i wyobraźnia braci Tomasza i Ireneusza Swobody potrafi wskrzesić z niego gęstą i intensywną materię dźwiękową. Gitara, cymbały, perkusja stanowią jedynie punkty wyjścia „Expositions”, którego głównym elementem kompozycyjnym jest deformacja wyimprowizowanych wątków.

Obszerny arsenał efektów zgromadzonych podczas nagrania wydobywa wielowymiarowość gitarowego brzmienia. Plamy, sprzężenia, powtórzenia, ornamentacje, oraz widmowe melodie, kreślące fabularną osnowę płyty, zostają poddane procesowi zniekształcenia. Używając zapętlarek i pogłosów, bracia Swoboda mechanizują artykulację gitary w transowe, frenetyczne pasaże.  Pojedyncze, zapętlone ścieżki zostają zakomponowane w porządku warstwowym. Tracąc swoje indywidualne rysy, współtworzą gęsto utkane, chropowate faktury. Przesunięcia fraz nadają im organicznej żywotności i dynamiki. Całość, zaś emanuje grubą warstwą analogowego brudu, osadzającego się na każdym pojedynczym dźwięku. Z kolei perkusja, funkcjonująca na płycie głównie pod postacią spreparowanych loopów, rzadko bierze udział w nagraniu jako element dynamiczny, częściej pojawiając się jako ornament. Jej spłaszczone brzmienie momentami przechodzi w szelest, a niejednokrotnie w amorficzny szum, zalewający cała kompozycję.

 Expositions”  przypomina przekrojową podróż wehikułem czasu, po historii awangardowych nurtów muzycznych. Od post rocka, przez kraut rock, aż po ambient.  To muzyka gęsto nasycona dźwiękiem, intensywna, ruchliwa, a przy tym intymna i skromna. Momentami ledwo zauważalna i cicha. Zakurzone faktury przenikają się wzajemnie, eksponując kolejne plany kompozycji i skrywając te wybrzmiałe i zapisane w pamięci.  Wśród ich zgiełku łapczywie śledzimy lakoniczne melodie, a im intensywniej i uważniej słuchamy tym jesteśmy w stanie usłyszeć więcej, docierając uchem do najgłębiej ukrytych detali. 



Columbus Duo - „Expositions”
2014, Dead Sailor

niedziela, 25 stycznia 2015

Wielka atomizacja / Arszyn / Duda - "Automata"

Sentymentalny i świetlisty, jest motyw zagrany przez Gosię Kęsicką w finale kompozycji "Podwodne zabawy". Jego delikatne brzmienie i zwiewna melodyjność nasuwa na myśl fletowe koncerty Vivaldiego, czy Mozarta. Fragment, o którym tu wspominam, jest też pierwszym i ostatnim tchnieniem klasycznej instrumentacji i szlachetnego brzmienia. Reszta materiału "Automata", nagranego przez Tomasza Dudę, Krzysztofa Topolskiego (Arszyna), oraz zaproszonych przez nich gości (Per-Ake Holmlander, Johannes Bergmark, Gosia Kęsicka, Joanna Duda), to dadaistyczny kolaż improwizowanego jazzu, elektroniki i elektroakustyki.

Jubileuszowe, trzydzieste wydawnictwo Pawlacza Perskiego, jest układanką tysięcy mikroelementów, odgłosów, usterek, przesterów i sygnałów rozpierzchniętych w frenetycznym zgiełku. Nie oznacza to jednak, ze mamy do czynienia z noisową estetyką, raczej z orgiastyczną quasi jazzową improwizacją. Rozszczepieniem muzycznej artykulacji na dźwiękowe atomy.

Otwierający nagranie "Cluster" daje namiastkę obcowania z materiałem intensywnie zdynamizowanym i mocno rozpala wyobraźnię, będąc surrealistyczną hybrydą elektroakustycznej improwizacji z quasi idm. Okaleczony, nierówny rytm, wykreowany przez Arszyna elektrycznymi sprzężeniami no-imput mixera,  przekrzykuje się tu ze zdekonstruowanym saksofonem Dudy. Swoją zajadłością i temperamentem przywodzą na myśl odgłosy sąsiedzkiej sprzeczki dochodzącej zza ściany. Sonory, tumulty i elektryczne impulsy odpyskowują sobie wzajemnie, wdając się w dźwiękowe przepychanki i piętrząc  pofragmentowane odgłosy w delirycznym szale. Również kolejne kompozycje charakteryzuje opętańczy ruch, intensyfikacja dźwięków, ich imponujące zagęszczenie, oraz nieobecność struktur dłuższych niż kilkusekundowe. Momentami, muzycy zwalniają jedynie po to, aby wyeksponować matowe faktury szmerów, szelestów i chrobotów. Co ciekawe, mimo nietypowych kompozycji, brzmieniowej destrukcji, czy daleko posuniętych ingerencji w instrumentarium, nagranie brzmi zaskakująco selektywnie.

Dźwiękową menażerię "Automaty" tworzą głównie akustyczne instrumenty, poddane radykalnym, sonorystycznym zabiegom, w rezultacie czego ich artykulacja zostaje zminimalizowana do mikroskopijnych dźwiękowych drobinek, tożsamych raczej z lapidarnością sampla niż typową muzyczną ekspresją. Wtórują im urządzenia elektroniczne, sprowadzone do roli obiektów dźwiękowych, których oryginalne zastosowanie zostało wypaczone poprzez eksperymentalne zabiegi. Tak jest z no-input mixerem, pozbawionym zewnętrznych źródeł dźwięku, a generującym jedynie swoje wewnętrzne elektryczne szumy i przestery. Operujący nim Arszyn, z tak spreparowanego urządzenia potrafi wydobyć zjawiskowe i dynamiczne basy, a także całą ferie trzasków i klików zbijających się w chropowate faktury. Źródłem nieokiełznanych, surrealistycznych dźwięków jest też niezwykła platforma Johannesa Bergmarka, szwedzkiego improwizatora, konstruktora eksperymentalnych instrumentów. To dźwiękowe laboratorium zostaje dopełnione m.in., obecnościa monstrualnego syntezatora Buchla 200, który wpisując się w pełen paradoksów, groteskowy nastrój nagrania zostaje wykorzystany zaledwie w szczątkowym zakresie, pod postacią kilku szumiących i dronujących wyziewów ("Recorder"). Zwierzęce okrzyki i onomatopeje, które rozlegają się w podczas improwizacji, to już właściwie wisienka na torcie tego szalonego eksperymentu. Jedyny instrument, który na tej kasecie brzmi i spełnia swą klasyczną funkcję to perkusja Topolskiego, która jednak miast układać ten tumult w zwarte przebiegi, swą deliryczną artykulacją jeszcze bardziej podsyca atmosferę twórczej euforii.

Wynikiem nietuzinkowej sesji Dudy i Arszyna, jest dźwiękowa wizyta w gabinecie luster, w którym zaburzeniu ulegają proporcje, a kompozycja zostaje wypaczona łobuzerską deformacją."Automata" to emanacja bezkompromisowości i szaleństwa, zrealizowana za pomocą "zagranych wycinków". Swoboda eksperymentowania oparta na sonorystycznych preparacjach, niekonwencjonalnym wykorzystaniu elektroniki, organicznych odgłosach i onomatopejach tworzy dźwiękowy amalgamat, który jako jedyny zasługuje na ochrzczenie go etykietą "future jazz".

Arszyn / Duda - "Automata"
2015, Pawlacz Perski

sobota, 17 stycznia 2015

Podsumowanie 2014


Każdy kolejny rok przechyla szalę moich muzycznych namiętności w kierunku rodzimych wykonawców i ich wydawnictw. Przyznam z radością, że przez ostatnie 12 miesięcy, nagrania polskich artystów gościły w moich odsłuchach tak często jak chyba jeszcze nigdy dotąd, spychając wydawnictwa zagraniczne do głębokiej niszy. Stąd też tak niewiele na 1 uchem / 1 okiem wpisów dotyczących tego co wydarzyło się na świecie. Bez wątpienia, działalność tego bloga będzie coraz bardziej podporządkowana tej tendencji.

Dla mnie osobiście 2014 był wyjątkowo intensywny. Radości i stresy świeżego ojcostwa,  niespodziewanie mobilizująco, podziałały na moją pasję opisywania świata z perspektywy muzyki. Obcowanie z mnogością projektów, zarówno o szerokiej, jak i kameralnej sile rażenia; kopanie, co raz głębiej i głębiej, podążanie ścieżkami wytyczonymi przez muzykę było dla mnie zarówno przyjemnością jak i nauką. Dlatego utrzymanie ilości wpisów z ubiegłego roku, oraz nawiązanie obiecującej współpracy z M|I Kwartalnik Muzyczny i polish-jazz.blogspot.com, a także zawarcie nowych, inspirujących znajomości okołomuzycznych traktuję, jako wyjątkowo satysfakcjonującą nagrodę za cały trud, poświęcony próbie jak najprecyzyjniejszej eksploracji dźwiękowych zakamarków.

Tendencje / Zjawiska

 

Jeśli 2013 był dla polskiej muzyki niezależnej rokiem przełomu, wielce satysfakcjonującym, choć długo wyczekiwanym plonem, tak 2014 wydaje się o tyle ciekawszy, że ukazał scenę niezależną okrzepłą i ukształtowaną na równym, wysokim poziomie artystycznym.
  • solidarność - warto na wstępie wyróżnić gest solidarności z narodem ukraińskim, w trakcie majdanowej rewolucji, którym była charytatywna składanka PL2UA. W błyskawiczną akcję zaangażowała się prawie setka rodzimych, niezależnych muzyków, którzy dołączali do bandcamp'owego profilu swoje kompozycje. W rezultacie gigantyczna kompilacja zatrzymała się na 93 utworach, możliwych do pobrania po przekazaniu symbolicznej wpłaty na rzecz Fundacji Otwarty Dialog, działającej na rzecz osób potrzebujących pomocy na Ukrainie. 
  • terenowe rejestracje, field recording, nagrania terminy - te sformułowania, były chyba najczęściej odmienianymi w 2014 na łamach 1/u/1/o. Ślady użycia tej "praktyki" równie często można było usłyszeć w ambiencie, jak i w techno, muzyce improwizowanej, konkretnej, gitarowej, a także w jazzie, czy folku.
  • drone - mroczne burdony zadomowiły się w kompozycjach rodzimych wykonawców, demonstrując szeroki wachlarz możliwych zastosowań zarówno w czystej, ambientowej formie, jak i w mariażach z gitarową, jazzową, czy elektroniczną narracją.
  • edukacja i interpretacja - „Białoszewski do słuchu” „Erdada na taśmę”, "Fotogram", „Grupa w składzie”, "Onomatopeja". Działalność Bołt Records, Trzeciej Fali, czy Requiem to nie stawianie klasykom przedwczesnych pomników, a poszukiwanie i wskrzeszenie oryginalnych artystycznych koncepcji, oraz interpretacja twórczości mistrzów, zaprezentowana w kontekście współczesnych muzycznych inspiracji i trendów.
  • legendarne powroty - reanimacja Księżyca i nowe płyty RongWrong, Pathman i Spear. Koniunktura, czy nie, na fali ubiegłorocznych (2013) nostalgii, przypomniały o sobie ikony obuhowej stajni, czyniąc to w zaskakująco dobrym stylu. 
  • 20 lat Requiem Records i 10 lat Lado ABC - to dowód, że pomimo dojrzałego wieku można wciąż pozostawać progresywnym w poszukiwaniu nowych muzycznych języków. Można poszerzać horyzonty wydawnicze jak Requiem na jazz (Trzy Tony, Jachna/Buhl, Tape), albo jak Lado ABC bezkompromisowo rozwijać unikalną estetykę z zaskakującym artystycznym efektem (Ed Wood, Der Father, Baaba, Lotto, Szamburski, Jerz Igor)
  • słuchowiska - nieradiowy teatr wyobraźni w 2014 zyskał sobie spore grono zwolenników wśród twórców zorientowanych wokół polskiego niezalu. Ludowe przypowieści, bajki, fantastyka, motywy biblijne i apokaliptyczne, to tylko wycinek kreatywnie zainscenizowanych narracji. Czy można już mówić o rozkwicie tej jakże pojemnej i bogatej formy ekspresji? O tym z pewnością przekonamy się w 2015. Tymczasem zachęcam do sięgnięcia po 2 numer M|I Kwartalnika Muzycznego, w którym, szerzej opisuję to zjawisko.
  • prasa - papier wrócił w wielkim stylu. Jeszcze we wrześniu wyobrażałem sobie powroty papierowej prasy muzycznej spoglądając przez pryzmat legendarnej Anteny Krzyku, Plastiku, czy Machiny. Teraz, pół roku po inauguracji i po dwóch numerach M|I i Noise Magazyn odnoszę wrażenie, że tak dobrych merytorycznie i ambitnych tytułów w polskiej prasie muzycznej jeszcze nie było.
  • niemal wszyscy krytycy i recenzenci zwrócili uwagę, że 2014 należał w dużej mierze do solowych, ale jakże bogatych aranżacyjnie i brzmieniowo projektów. Mnie pozostaje do zacnego grona solistów (Zemler, Szamburski, Mazurkiewicz, Wójciński) dorzucić pomijanego Kamila Szuszkiewicza, który nagrał znakomity materiał dla Wounded Knife
  • artyści - Jedną z bardziej zauważalnych tendencji w 2014 na polskiej scenie niezależnej, było adaptowanie medium dźwiękowego przez artystów wizualnych. Oprócz archiwaliów "Trzeciej Fali" (Grupa W Składzie, Onomatopeja), młodo-pokoleniowej ofensywy spod znaku Penerstwa (Bąkowski, Smoleński), oraz inicjatywy warszawskiej Zachęty ("The Artist") w trend wpisuje się również Łukasz Jastrubczak, który zainaugurował działalność nowego rodzimego labelu Super, oraz Grzegorz Pleszyński, bydgoski performer i artysta, (ściśle współpracujący z Arturem Maćkowiakiem), który albumem "Rock & Roll History of Art" udanie przeniósł awangardowe idee sztuk wizualnych w przestrzeń muzyczną.

Labele 2014

Tutaj chciałbym wyróżnić dwie chałupnicze, kasetowe oficyny Pawlacz Perski i Wounded Knife, które wydają dużo, regularnie i bezkompromisowo. Ich kuratorzy, Lech Nienartowicz i Mateusz Wysocki, oraz Janek Ufnal i Paulina Oknińska podejmują odważne decyzje wydawnicze, kładąc nacisk na świeżość eksperymentu i swobodę improwizacji. Ich muzyczne wybory często posiadają intrygujący potencjał intelektualny, a dźwiękowej zawartości kaset zawsze towarzyszy unikatowa oprawa graficzna. 

 

Debiuty 2014

Zamilska, Daniel Spaleniak, Sutari, Duy Gebord

Mieć na oku/uchu w 2015

Cetieu, Sutari, Duy Gebord, Dot Dot, How-How, Micromelancolié, Fischerle, K, Michał Wolski, Tomasz Sroczyński, Jacek Mazurkiewicz, Zamilska. Mimo, że większość z wymienionych w tym akapicie artystów jest już dość dobrze rozpoznawana i doceniana wśród słuchaczy, to moim zdaniem znaleźli się na takim etapie twórczości, na którym można oczekiwać od nich rzeczy naprawdę zaskakujących.

Artysta 2014

Wacław Zimpel - człowiek orkiestra (Wacław Zimpel To Tu Orchestra - "Nature Moves"), rozchwytywany w kraju (Gaba Kulka - "The Escapist") i zagranicą (Olie Brice Quintet - "Immune to clockwork") sprawdzający się doskonale w przedsięwzięciach kameralnych (OloWalicki - "Kot (Czy też kotka)") i nasyconych zadumą (Ircha - "Black Bones"). Z roku na rok jego poczynania imponują, co raz to większą samoświadomością, która pozwala mu na podejmowanie znakomicie trafnych artystycznych wyborów.

Płyty roku 2014 PL


Pole - Radom (Kilogram Records)
Kapital - No new age (Bocian Records)
Innercity Ensemble - II (Instant Classic)
PRO8L3M - Art Brut
Wacław Zimpel To Tu Orchestra - Nature moves (Fortune)
Baaba - Easterchristmas (Lado ABC) - recenzja M|I Kwartalnik  Muzyczny (zima 2014)
Dot Dot - City animal (Pawlacz Perski)
Jacek Mazurkiewicz - Chosen poems (Multikulti)
Daniel Spaleniak - Dreamers (Antena Krzyku)
Fischerle & Micromelancolie - Moulding (Chemical Tapes) - recenzja M|I Kwartalnik Muzyczny (jesień 2014)
We Draw A - Moments (Brennnessel Rec.)
Zamilska - Untune (Mik Musik)
The Phantom - Lp1 (Silverback Recordings)
Olo Walicki - Kot (czy też kotka?) (Instytut Kultury Miejskiej)
Msza święta w Altonie - Bezkrólewie (Requiem Records) - recenzja M|I Kwartalnik Muzyczny (jesień 2014)
Grupa W Składzie - bez tytułu  (Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych "Trzecia Fala")
Lautbild - Prolekult (Mik Musik)
Paweł Szamburski - Ceratitis capitata (Lado ABC)
Jerz Igor - Mała płyta (Lado ABC)
Rongwrong - Krwy (Requiem Records)
Spear - Black holes, dead stars and melting genes (Requiem Records)
WIDT - WIDT (Circon Records)
Bartek Kujawski - Szczupak (BDTA)
Pleszynski - Rock & roll history of art (Wet Music)
How-How - Knick Knack II (FYH! Records)
Zalewska & Kalinowski - Droga do Tarszisz (Latarnia Records)
John Lake - Carcosa (BDTA)
Skinny Girls - Because You're Worthless
Onomatopeja - Onomatopeja (Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych "Trzecia Fala")
Pokorski - # 33 (Monotype) / Hominal (Innergun Rec)  
Mech - Plaits (Minicromusic)


  • Zagranica 


Swans - To be kind (Young God Records) - recenzja
Valerio Tricoli - Miseri Lares (PAN) - recenzja
Wildbirds & Peacedrums - Rhythm (Leaf Label) - recenzja
Dean Blunt - Black Metal (Rough Trade)
Ariel Pink - pom pom (4 AD)
Einstürzende Neubauten - Lament (Mute)
Fire! Orchestra - Enter - recenzja M|I Kwartalnik Muzyczny (jesień 2014)
Zara Mcfarlane - If You Knew Her (Brownswood Recordings) - recenzja
Frisch + Wehowsky - Which head you're dancing in? (Monotype Rec.) - recenzja M|I Kwartalnik  Muzyczny (jesień 2014)
Peder Mannerfelt - Lines Describing Circles (Digitalis Recording) - recenzja
Ital - Endgame (Planet Mu) - recenzja
Loscil - Sea Island (Kranky)
Pharoah & The Underground - Spiral Mercury (Clean Feed Records)
Sleaford Mods - Divide and Exit (Harbinger Sound)
Run The Jewels - 2 (Mass Appeal)
FKA Twigs - LP1 (Young Turks)
Vessel - Punish honey (Tri Angle) - recenzja
Ben Frost - A u r o r a - (Bedroom Community) - recenzja





poniedziałek, 12 stycznia 2015

"Catalogue des Arbres" Jacaszek & Kwartludium / recenzja + wywiad

Płyta roku 2014 wg. raz uchem / raz okiem.


Wielu intensywnych wrażeń przysparza nocny spacer po lesie. Wyostrza zmysły, wyczula na każdy akustyczny detal czający się w leśnym poszyciu i w poruszanych wiatrem konarach drzew. Każdy dźwięk tyleż fascynuje co przeraża, wyzwalając poczucie obecności „obcego”. Budzi grozę przed niewidzialnym a słyszalnym, obecnym a nienamacalnym. „Catalogue des Arbres” Michała Jacaszka jest niczym notatnik sporządzony z takiej leśnej wędrówki, obfitujący detalami, lecz trzymający w tajemnicy źródło ich pochodzenia. Z imponującą wiernością autor przepisuje audiosferę lasu w muzyczną materię, ukazując zarazem jej harmonijność, jak i chaos. Dysponując biblioteką nagrań terenowych, wieloletnim producenckim doświadczeniem, oraz zapraszając do współpracy Kwartludium  - zespół, wykonujący klasyczną muzykę współczesną - udało się Jacaszkowi postawić kolejny krok w swojej muzycznej ewolucji, tworząc dzieło onieśmielające kunsztem i wyrafinowaniem. Jest to zarazem album niezwykle wymagający dla słuchacza i determinujący do wielce uważnego słuchania, który prawdopodobnie wystawi na próbę zwolenników dotychczasowej ambientowej twórczości producenta, zyskując zainteresowanie wśród odbiorców nurtów klasycznych.

Główną inspiracją do nagrania „Catalogue des Arbres” był „Katalog ptaków” dwudziestowiecznego francuskiego kompozytora Oliviera Messiaena, którego ornitologiczna pasja zainspirowała do przelania na partyturę ptasich treli. Sam Jacaszek tak charakteryzował jego twórczość w wywiadzie z Pawłem Buczkiem udzielonym jeszcze w grudniu 2011 na łamach PopUp: „To jest bardzo ciekawa postać, troszeczkę zapomniana. Są awangardziści, są tradycjonaliści, a on funkcjonował gdzieś pośrodku. To niesamowicie wszechstronny i płodny kompozytor. Messiaen eksplorował zagadnienie ptasich śpiewów. Niczym ornitolog zapisywał ptasie głosy, a następnie transponował je na fortepian. (…)Do tego dobudowywał harmonie, jako że ptaki zawsze brzmią w kontekście przyrody. Inne odgłosy ptasie, drzewa, woda - to wszystko wydaje dźwięk. I on również odtworzył tę aurę, tzw. pył dźwiękowy, który je otaczał.” . (…)po raz pierwszy doszło do tak radykalnej ich interpretacji, a właściwie do niemal stuprocentowego „renderingu”

Obecność nawiązań i bezpośrednich cytatów transkrypcji Francuza przewija się przez całą płytę Jacaszka mniej lub bardziej widmowymi lapidariami. Tony fortepianu, mimo iż nie stanowią osnowy albumu, stają się motywami najbardziej rozpoznawalnymi i posiadającymi największy ciężar znaczeniowy. Pozostałe klasyczne instrumentarium (skrzypce, klarnet, perkusjonalia, wibrafon) jak i elektroniczne zabiegi oraz field recording zatracają swe kontury, wzajemnie imitując swe odgłosy w organicznej impresji. Proporcje pomiędzy poszczególnymi elementami kompozycji są wyważone z niezwykłą starannością,  przez co ich pochodzenie bywa trudne do identyfikacji. Szum liści jawi się jako spreparowany noise, pomruki dronów odbierają tożsamość żywym instrumentom, elektronika imituje odgłosy otoczenia, zaś sonorystyka akustycznego instrumentarium podszywa się pod odgłosy przyrody. Podobną koncepcję dźwiękowego kamuflażu, opartą na zacieraniu granic między materiami syntetycznymi, a naturalnymi odgłosami terenowych rejestracji zaprezentował Emiter  na tegorocznej płycie „Air |Field | Feedback” . Jednak to płyta Jacaszka realizuje tą koncepcje niemalże z absolutną precyzją. Tylko bystre i wytrwałe ucho rozpozna źródło dźwięku, dostrzeże jego modulację i rozpozna zabiegi studyjne. 

Aby owa mistyfikacja okazała się zabiegiem koherentnym, konieczna była zmiana w podejściu do kompozycji i fabuły albumu. „Jeżeli w tym albumie znalazłoby się za dużo melodii i harmonii, zbyt wiele konkretu, to moja idea znalazłby się w niebezpieczeństwie. Chciałem niejako „nagłośnić” muzykę przyrody, a więc poruszałem się w obszarze dużych subtelności, których przekroczenie mogłoby „spłoszyć” właściwy odbiór. Chodziło o znalezienie momentu, w którym muzyka jest trochę w domyśle, ukryta, a jednak obecna.” – zwierzał się producent Jakubowi Knerze w czerwcowym wydaniu PopUp. Jacaszek rezygnuje w dużej mierze ze spiętrzeń i kulminacji dźwięku. Dramaturgia jest budowana wertykalnie z mikro wątków, odgłosów, szumów, pojedynczych dźwięków instrumentów i ich pogłosów, zaś zmienności i ruchliwości muzycznej tkanki przypomina mrowisko. „Catalogue des Arbres” jest misternie utkany z detali, które nie tworzą między sobą połączeń w rozleglejsze formy, nabierając w skali utworu impresyjnego wyglądu. Jacaszkowi udaje się sztuka niebywała, jaką jest organizacja dźwięków w układ przypominający enigmatyczną plątaninę fraz i samotnych dźwięków, sugestywnie oddający działanie sił porządkujących naturę. W chaosie odnajduje kunsztowność. Plecie organiczny ornament, pozbawiony centrum i rozproszony w kompozycyjnej entropii. Można doszukiwać się w jego ekspresji elementów charakterystycznych dla jazzowej instrumentacji, jak w utworze „A book of Lake (Roseliere)”, jednak z pewnością bliższa jest ona współczesnym formom muzyki klasycznej, konkretnej, czy elektroakustycznej. 

Nawet tak integralna dla nagrań Jacaszka atmosfera sakralności dźwięku i doniosłości muzyki na „Catalogue des Arbres” została stonowana tak, aby uwagę słuchacza skupić na doskonałości koncepcji i realizacji samej muzyki niż na nastrojowych uniesieniach. Tym samym muzyka staje się goła, istniejąca bez wznoszonej dramaturgicznymi patentami emocjonalnej nadbudowy. To niezwykle szczere muzyczne doświadczenie oznacza niezwykłą świadomość własnych intencji twórcy, oraz udaną próbę ukazania muzyki samej w sobie. Być może wiąże się to z faktem, że muzyk po raz pierwszy w swojej karierze porzuca inspiracje kulturą na rzecz natury. Po trenach, bajkach, lamentach, pieśniach liturgicznych, przyszedł czas na eksperyment inspirowany głosem przyrody, czyli elementem profanum ucieleśniony dźwiękowymi tajemnicami „śpiewających drzew”

Są dwa krótkie fragmenty na płycie Jacaszka, które swą zjawiskowością i efemerycznością oddziałują na mnie najmocniej. Pierwszy to moment „lirycznego westchnienia”, łagodnego uniesienie i wybrzmienia instrumentów w miniaturowej orkiestracji, około 4 minuty „Sigh (les peupliers)”. Drugi to preludium otwierające finałowa kompozycję „Kingdom (les chenes  les bouleaux)”, gdzie artysta z pomocą chóru 441Hz, z mimetyczną wrażliwością imituje audiosferę leśnego ekosystemu, w którym ożywiona przyroda wydaje z siebie wibrujący, dronowaty pomruk, rozchodzący się równomiernie w wiszącym, porannym powietrzu. 

„Katalog drzew” musi zaskoczyć nawet największych fanów i znawców muzyki Michała Jacaszka. Zarówno bowiem koncepcja jak i jego realizacja jawi się jako niezwykle unikalna sygnatura twórczości, nie mająca żadnego innego odpowiednika w świecie dźwięku. Jacaszek postawił kolejny, gigantyczny krok swojej muzycznej ewolucji przeskakując oczekiwania i wyobrażenia, oraz obdarowując słuchaczy jedną z najbardziej niezwykłych i oryginalnych płyt nagranych na przestrzeni ostatnich lat w Polsce.

Jacaszek & Kwartludium - „Catalogue des Arbres” 
2014, Touch




"Dalej i głębiej" - wywiad z Michałem Jacaszkiem 


Twój „Katalog drzew” stoi według mnie w całkowitej kontrze do wszystkiego co do tej pory
nagrałeś. Po trenach, bajkach, lamentach, pieśniach liturgicznych, muzyce zainspirowanej
architekturą sakralną przyszedł czas na eksperyment inspirowany żywiołem przyrody. Porzuciłeś
kulturę na rzecz natury, ze sfery sacrum przeszedłeś w sferę profanum. Dlaczego doszło do tej
zmiany? Rozczarował Cię porządek i powtarzalność panująca w kulturze, a zafascynował żywioł i
jego nieokiełznanie?

MJ. To ciekawe i trochę zaskakujące spostrzeżenie. Wprawdzie każdy mój album zawsze poprzedzał jakiś mniej lub bardziej zdefiniowany koncept, ale taka generalizacja nie przyszła mi do głowy.
Odniesienie do kultury na pewno  nie były aż tak ścisłe. Treny bardzo luźno odwoływały się do literatury, a „Glimmer”  nawiązuje do baroku tylko ze względu na obecność klawesynu. Album „Catalogue des Arbres” także czerpał inspirację z pewnego zjawiska w kulturze, mianowicie współczesnej muzyki poważnej. Z kolei moje wcześniejsze albumy powstawały m.in. pod wpływem fascynacji pejzażem, przestrzenią krajobrazu. Kłopot z odpowiedzią na to pytanie polega chyba na tym, ze nie da się do końca oddzielić natury od kultury, która warunkuje nasze postrzeganie rzeczywistości, w tym przyrody. Nie do końca zgadzam się też z Twoim rozróżnieniem sacrum-profanum. Ja w parku czuję podobną atmosferę, jak w kościele.

Łatwo jest podszywać się pod naturę?

MJ. Myślisz, że udała mi się taka sztuka? Mam nadzieje, że na albumie udało się osiągnąć coś co nazwałbym twórczą imitacją muzyki przyrody. Jeśli słuchacze potwierdzą tę intuicję, to muszę powiedzieć, że nie przyszło to łatwo  Po nagraniach i zgromadzeniu potrzebnego materiału około  roku spędziłem na samym znajdowaniu  proporcji między dźwiękami natury, a partiami instrumentalnymi.

Odnoszę wrażenie, że w porównaniu z twoimi wcześniejszymi dokonaniami najnowsza
płyta pozbawiona jest tak tożsamych z twoją muzyką emocji i namiętności. Jest neutralna i
wyrafinowana… jak natura. Dla mnie jest to zdecydowanym atutem, który zapewne trudno było
uzyskać komponując album.

MJ. Emocje wciąż są tu obecne, ale inne: być może jest chłodniej, bardziej dyskretnie. Różnica jest taka jak między lamentem, a melancholijną medytacją. Oba stany wiążą się z emocjami, tylko pierwszy jest bardziej spektakularny. Natura też ma różne oblicza, potrafi się wściec,  albo szeptać – i faktem jest, że ta łagodniejsza odmiana przyrody bardziej zainspirowała album. Być może różnica, którą zauważyłeś wynika z czego innego: z większego dystansu do siebie i większej pokory wobec tematu albumu.

Na „Glimmer” dźwięki piętrzyły się w bloki hałasu zmierzając do kulminacji, na „Catalogue des Arbres” muzyka ulega rozproszeniu na pojedyncze dźwięki i jednorazowe zdarzenia.
Przypadłością tej entropii jest fakt, że „Katalogu drzew” nie można odtworzyć z pamięci. Nie
pozostaje żadna melodia, struktura rytmiczna, motyw dźwiękowy który można by opowiedzieć,
zanucić. Pozostaje intensywne estetyczne przeżycie. Brak typowej, linearnej narracji podnosi
znacząco poprzeczkę dla twoich dotychczasowych słuchaczy.

MJ. Jeśli tak jest rzeczywiście, to możliwe że wynika to ze wspomnianego już respektu wobec naczelnej inspiracji: drzew, natury. Więcej słuchałem tego co mówi przyroda, mniej odwoływałem się do własnych emocji, choć takie rozróżnienie jest chyba dość dyskusyjne.

Zachowania natury przebiegają często według innej dramaturgii niż byśmy oczekiwali jako odbiorcy spektaklu, czy utworu muzycznego. Są artyści, którzy przyjęli taką radykalną postawę : „biernego” odtwórcy narracji przyrody. Np. Peter Ablinger i jego „Rain pieces”, John Luther Adams (m.in. „Become Ocean”), czy oczywiście Olivier Messiaen, z jego „Katalogiem ptaków” na fortepian. Wynikła z tego fascynująca muzyka, ale rzeczywiście bardzo wymagająca wobec przeciętnego słuchacza. Oceniam, że mój „Catalogue des Arbres” nie jest, aż tak bezkompromisowy i podlega w dużej części zwykłym regułom kompozycyjnym, a więc następuje w większości utworów  pewien typowy progres: od cichego do głośnego, od prostego do złożonego.

Jak już zauważyłem w recenzji dla MI Kwartalnika Muzycznego, jest na twojej płycie taki moment (wstęp do „Kingdom (Les Chenesles Bouleaux)”), w którym instrumenty i chór 441Hz z
mimetyczną wrażliwością odtwarzają teatr przyrody. Słuchając tego fragmentu przed oczami
miałem wczesny letni poranek, w którym cisza nocy spotyka się z pierwszymi aktywnościami
dnia. Widzę skraj lasu, unoszącą sie mgłę, bezruch i delikatne szemrzenie owadów będące
interludium dziennej foniczności. Jęk przyrody. Czy nagrywając tą płytę też miałeś przed oczami
podobne obrazy i próbowałeś unieśmiertelnić je w muzycznej formie?

MJ. Bardzo  cieszy mnie  kiedy moja muzyka generuje obraz, a szczególnie  kiedy ten obraz jest bliski mojej wizji. Pracując nad „Kingdom”  miałem  podobny obrazek przed oczami, dochodzą do tego kolory, ruch. Każdy z utworów opiera się na innej wizji, i zawsze wizja, (zresztą związana często z konkretnym miejscem, gdzie dokonywałem nagrań) jest zapalnikiem, pierwszym impulsem. Dotyczy to również wcześniejszych płyt.

Twoja płyta wręcz mieni się dźwiękami. Ze względu na niezwykłą kunsztowność, aż trudno
uwierzyć, że wszystkie kompozycje zostały zaplanowane co do jednego dźwięku. Czy jest na
„Catalogue des Arbres” fragment, w którym coś wyrwało się spod kontroli i przemieniło się w
improwizacje?

MJ. Muzycy z Kwartludium cały czas improwizowali w czasie nagrań,  może fortepian był jako tako „zaprogramowany”, ponieważ Piotr nawiązywał do utworów Messiaena. A zatem moja kontrola polegała raczej na selekcji improwizowanych partii i  znalezieniu dla nich odpowiedniego miejsca  oraz proporcji. Tak więc owe „bloki improwizacyjne” są spontaniczne, tylko ich umiejscowienie w utworze jest wynikiem „kalkulacji”.

Czy masz w planach koncertować z repertuarem „Katalogu drzew”? Wydaje się, że jedynymi
miejscami dgodnymi odtworzenia tego materiału byłyby filharmonia, teatr. A może las byłby
najodpowiedniejszym miejscem i zarazem akompaniamentem dla wykonania „Catalogue des
Arbres”?

MJ. Tak, mamy plany koncertowe, zresztą wykonywaliśmy już „Katalog” w filharmonii krakowskiej na zeszłorocznym Unsoundzie;  fragmenty albumu prezentowałem też niedawno na solowych występach w USA.  W styczniu 2015 zagramy w Gdańsku na „Dniach Muzyki Nowej” ,w lutym w londyńskiej Cafe Oto, w kwietniu mamy zagrać w Hadze na festiwalu Rewire.

Wracasz do swych starych albumów? Czy wciąż dowiadujesz się z nich czegoś nowego o sobie i
swojej muzyce?

MJ. Raczej nie wracam. W trakcie pracy nad płytą każdy utwór jest przeze mnie przesłuchiwany koło tysiąca razy, nie mam już potem siły. Wyjątkiem jest „Glimmer”, którego wciąż słucham z przyjemnością, „Pentral” z kolei wciąż żyje na koncertach, gdzie ten materiał wykonywany jest przy użyciu systemu dookólnego.  To dla mnie wciąż atrakcyjne doświadczenie.

Jaki będzie zatem kolejny twój krok. Czy będzie nim projekt Rimbaud realizowany z Mikołajem Trzaską i Tomkiem Budzyńskim. Dokąd zmierza muzyka Jacaszka?

Z Tomkiem i Mikołajem rzeczywiście od wiosny przygotowujemy płytę, gramy już nawet sporadyczne koncerty. Nasza muzyka oscyluje gdzieś między intymnością a agresywnym noisem, a punktem wyjścia są wybrane frazy z wierszy Artura Rimbaud.

Zaczynam powoli przymierzać się do nowego albumu dla Ghostly International, z którą to wytwórnią jestem związany kontraktem. Nie wiem, w którą stronę się to potoczy czuję potrzebę zrobienia czegoś lżejszego, odprężającego. Zależy mi na przygodzie, eksperymentowaniu, zapuszczaniu się tam gdzie jeszcze nie byłem, sprawdzaniu się w rożnych wyzwaniach, okolicznościach. Mój mikromanifest artystyczny mógłby brzmieć prosto: „dalej i głębiej”.



Recenzja ukazała się na łamach M/I Kwartalnik Muzyczny 01/2014
Wywiad ukazał się na www M/I

sobota, 10 stycznia 2015

In glitch we trust / Duy Gebord "Mildew"

Strzępki, grzyby, mszyce, lęgniowce, pleśń, śluz, soki roślinne, insekty, pasożyty, szkodniki, płyny organiczne. Mikroorganizmy, niedostrzegalna materia królestwa zwierząt i królestwa roślin wypełniła tracklistę nowej płyty Duy'a Gebord'a. I choć występujący pod tym pseudonimem Radosław Sirko, tytułami kompozycji sugeruje konotacje ze światem przyrody, album "Mildew" jawi mi się raczej, jako zakamuflowana refleksja o kulturze (dez)informacji. Próba skatalizowania popkulturowego szumu, w ramy fabularnej opowieści.

Słuchacz zaznajomiony z wcześniejszymi wydawnictwami tego muzycznego eksperymentatora, powinien być oswojony z totalną anarchią jego kompozycji. "Wszystkie płyty staram się tak konstruować, żeby w utworach dało się za każdym razem odnajdywać coś nowego, żeby było dużo głosów, które mogą prowadzić, może nawet kilka opowieści naraz" - zdradza Sirko. W utworach Geborda może wydarzyć się wszystko, czego akurat byśmy się nie spodziewali. Raz zostaniemy przytłoczeni ścianą hałasu, aby już za chwilę kiwać głową w trip-hopowym rytmie, bądź otworzyć usta ze zdziwienia, słysząc zarzewie gitarowej melodii. Nie inaczej jest na "Mildew" z tą różnicą, że estetyczne cytaty nie atakują kontrastami i dysonansami, a subtelnie podane układają się w niezwykle spójny, hipnotyczny materiał. I mimo, że przy pierwszym odsłuchu odbiłem się od tej płyty przytłoczony jej gęstością i intensywnością, tak teraz, po kilkunastu seansach, słucham jej z niebywałą przyjemnością, nie mogąc zrozumieć swojej początkowej reakcji.

Tym co mnie najbardziej zaskakuje w tym materiale, to zadziwiająco spójne jak na Geborda budowanie nastroju albumu. Do tej pory był to element, który praktycznie nie występował w jego nagraniach, ulegając pod naporem chaotycznej dynamik zmian, będącej odzwierciedleniem popkulturowej estetyki nadmiaru, estetycznego pomieszania i eklektycznego przesytu. Tym razem Sirko prowadzi narrację linearnie, płynnie przechodząc od kompozycji do kompozycji, dbając o dramaturgię i fabułę. Oczywiście autor nie zrezygnował przy tym z dysonansów, czy deformacji. O tym jak obszerną wyobraźnią muzyczną dysponuje Sirko, świadczy z kolei jego podejście do kompozycji, w których niemal całkowicie rezygnuje z powtórzeń, modyfikując swój dźwiękowy eksperyment na bieżąco, w toku utworu. W tej praktyce korzysta z szerokiego wachlarza eksperymentalnych praktyk: nakładanych na siebie chmur szumów, glitchowych kawalkad, elektronicznych faktur, wokali, modulowanych instrumentów (pianino, gitara), field recordingów,  stukotów, hałasów, dźwięków chłodnych, graniastych i odstraszających. Rozmaite warstwy snują wielowątkowe mikroopowieści przerzucając słuchacza między planami.

"Mildew" to album na którym przesyt i chaos zostają ujarzmione przez linearną narrację i sugestywny klimat. To co najbardziej konstytuowało dotychczasową twórczość autora, mianowicie bezkompromisowe czerpanie z popkulturowego śmietnika, na "Mildew" odzywa się w użyciu eklektycznej palety odgłosów i brzmień, bądź jako dalekie widmo gatunków, których ślady można w odnajdywać kompozycjach. W rezultacie otrzymujemy płytę odhumanizowaną, brudną brzmieniowo, momentami wręcz opresyjną, a mimo to sprawiającą niebywałą satysfakcję. Hipnotyczną, wielowątkową i wyrazistą. Najciekawiej skomponowaną i najbardziej spójną z dotychczasowych produkcji Duya Geborda.



DUY GEBORD - "Mildew"
2014, BDTA