czwartek, 27 kwietnia 2017

Anatomia uczuć, czyli psychodelia i psychodrama / Kobieta z wydm „Bental”

Kobieta z wydm. Klasyczny trójkąt. On, Ona i On. Małżeństwo; Iwona i Błażej Królowie i... ten trzeci Mateusz Rychlicki. A w grze intymna rozgrywka i emocjonalny ekshibicjonizm.

To niesamowite z jaką łatwością Błażej Król zrzuca kolejny naskórek i wymyśla się wciąż na nowo, nie tracąc nic ze swojej artystycznej oryginalności. Kawałek Kulki, UL/KR, Dwutysięczny, Król, Lauda, a teraz Kobieta z Wydm. Za żadnym z tych wcieleń nie pozwolił zbyt długo tęsknić. Jednak do tej pory, nawet jeśli dzielił płytę z innymi artystami, rys jego muzycznej osobowości był dominujący. Kobieta z Wydm zmusiła Króla, może nie tyle do abdykacji ile do podzielenia się władzą. Ze zdecydowanym pożytkiem dla płyty „Bental”.

Zacznijmy od muzyki, bo mimo, że znakomita to w kontekście całego albumu wydaje się nieco mniej przeszywająca od fabuły (choć oczywiście dopiero w pełnym zestawieniu emanują efektowną dosadnością). Warstwa dźwiękowa „Bentala” została skomponowana demokratycznie, ze splotu zamiłowań każdego z muzyków. Mateusz Rychlicki bębni tu ze swadą i lekkością, jak na ostatniej płycie Kristen. Chwyta też za gitarę by zarzucić psychodelicznym, nerwowym motywem, dodać przestrzeni, bądź zaakcentować dramaturgię nagrania gwałtownym przesterem. Błażej Król, tym razem grający na basie, przemyca w swoich partiach dubowe motywy do których nie kryje sympatii jako słuchacz. Z kolei najmniej doświadczona muzycznie Iwona Król, przepasa dynamiczną sekcję, widmowymi pasmami syntezatora, którego brzmień poszukiwać możemy na przełomie lat 70-80 w estetyce kosmische musik. Z resztą to właśnie jej obecność (nie tylko instrumentalną) uznałbym za kluczową dla odbioru tej płyty. Odważając się zabrać głos, mimo braku praktyki, udało jej się uzyskać wyrazisty kontrast dla silnej maniery wokalnej i charyzmy Błażeja. Poetyckie rozmodlenie, ciążące często na płytach solowych Króla, zostaje tu zbilansowane chłodną, chropowatą i wyrazistą wokalizą Iwony.

Przejdźmy jednak do esencji albumu, w miejsce gdzie do muzycznej psychodelii, dołącza fabularna psychodrama. Osią na której została oparta narracja całej płyty, a której nie sposób zignorować (choć wielu piszących nie zwróciło na to uwagi, bądź celowo pominęło) jest pełna napięcia relacja na linii; kobieta-mężczyzna. Relacja skomplikowana, przepełniona zwątpieniem, obcością? Będąca testem weryfikacji uczuć i zaufania. Damsko-męska rozgrywka przybiera chwilami formę niebezpiecznego wyzwania, jak w zapierającym dech w piersiach „Urwisku”. W powtarzanych niczym mantra słowach – „Choć nie możesz być pewny, że z tyłu nie ma urwiska cofnij się o krok, zaufaj. / W gardle krwista flegma w oczach paleniska, zrób krok. Posłuchaj. I pewnie nie minie to i blizny zostaną marzy nam się spokój jak góra.”  czai się ocierający o perwersję obraz; próba wymagająca bezwzględnego zaufania i poświęcenia, nawet za cenę spadnięcia w otchłań. To coś więcej niż deklaracja miłości. To inicjacyjny rytuał; więzy krwi, ostateczny test na lojalność, motyw skądinąd szeroko eksploatowany w kinie, czy literaturze. Cała płyta obfituje w podobne, naznaczone perwersją umizgi. Począwszy od „Straszenia mnie i zabawy ogniem” („Strasz mnie”), przez „Przeciął ściśniętą dłoń, przyjemność obiecał”; aż po „Przyznaję, wolę patrzeć jak padasz /  Przyznaję lubię pod włos”(”Przeciął”). A że finał tych niebezpiecznych gier jest bolesny niech świadczy „Nabrzmiały od ciosów ciemny rumień”, „Krwista flegma” („Urwisko”) „Drapanie do krwi” („Pyk”).  Nie zostaje też bez wpływu na kondycję psychiczną bohaterów, która zostaje naruszona „wstrząsami i kołysaniem” („A co jeśli”). Stąd szlochy („Pyk”, „Nuda”), strach („Amnezja”), skruszenie („Przyjdź”) i wątpliwości („A co jeśli ten smak zostanie na ustach do końca / I budzić będzie w nocy, w dzień psuł będzie apetyt do słońca”) („A co jeśli”).  Za pomocą piosenek odbywa się tu dialog kobiety i mężczyzny, pełen wątpliwości, wyrzutów, traum i nawoływań. Zakończenie jest, jak można się spodziewać, pozbawione happy endu „Nawet nie zauważyłem, że całą drogę jechaliśmy bez świateł / Nawet nie zauważyłem że cała drogę jechaliśmy pod prąd” („Nie dość”).

Słuchanie debiutanckiej płyty Kobiety z wydm jest jak wchodzenie z butami w nie swoje życie. Moja obecność, jako słuchacza poza niekłamaną satysfakcją estetyczną, sprawiła mi również dyskomfort emocjonalny. „Bental” jest wstrząsający. Nie kojarzę, aby tak intymny dialog między kobietą i mężczyzną rozegrał się kiedykolwiek w polskiej muzyce. Słowa, które same w sobie nie są jakimś szczytem poetyckiej metafory, są nośnikiem niespotykanych w muzyce rozrywkowej napięć. I mimo, że bolą i wywołują zakłopotanie, to (obok muzyki) stanowią ogromną wartość tego materiału, który z racji emocji jakie wywołuje powinien wejść do annałów polskiej liryki muzycznej. Chwała należy się również za to, że muzykom udało się zachować balans między tym co niepokojące, a przebojowe, a w zasadzie zmieszać to w jakąś unikalną całość. Słucha się bowiem tej płyty z prawdziwą przyjemnością, co wziąwszy pod uwagę jej ciężar pozamuzyczny, samo w sobie zakrawa na perwersję.

 

KOBIETA Z WYDM „Bental”
2017, Thin Man Records

wtorek, 25 kwietnia 2017

Na wieś mnie nieś! / WCIAS „Hejnały”

Do tej pory braci Filipa i Karola Majerowskich kojarzyliśmy jako We Call It A Sound. Pod tą nazwą od 2009 roku wydali trzy płyty, będące kolażem ich szerokich muzycznych inspiracji od tanecznej elektroniki począwszy, przez pop, gitarowe piosenki, a skończywszy na muzyce ludowej. Premiera ich znakomitej płyty „Hejnały” przynosi nie tylko ujednolicenie repertuaru, ale i modyfikację nazwy zespołu na swojsko brzmiące WCIAS. Zmiana ta tożsama jest z nowym wcieleniem muzycznym duetu zorientowanym na wieś i jej folklor. 
„Zmiana nazwy, czy raczej rezygnacja z nazwy anglojęzycznej jest spowodowana tym w jaki sposób teraz postrzegamy sztukę i jej kontekst przynależności do konkretnego miejsca na globie, oraz kontekst tożsamości. Głównie o tożsamość chodzi, a co za tym idzie o poczucie autentyczności tego co robimy. Kiedyś, to było dla nas naturalne i w pełni logiczne, że ludzie mieszkający w Polsce, piszą anglojęzyczne piosenki i nadają angielskie nazwy swoim muzycznym projektom. Z czasem, gdy już po drugiej płycie zaczęliśmy się inspirować polską muzyką tradycyjną, mimochodem analizowaliśmy tego typu zjawiska i doszliśmy do wniosku, że obcy język w naszej twórczości jeszcze bardziej oddziela nas od miejsca, które jest naszym domem, czy od ludzi którzy nas otaczają. Najpierw zmieniliśmy język obcy na ojczysty później poszliśmy po muzykę na wieś. Podobnie było z nazwą zespołu. Przestała po prostu pasować do filozofii i brzmienia tego zespół” – komentuje Karol. 
Bracia Majerowscy pochodzą z Kłębowa w Wielkopolsce i ten fakt okazuje się co raz bardziej oddziaływać nie tylko na ich tożsamość, ale i świadomość artystyczną. Romans z muzyką tradycyjną rozpoczęli już na poprzedniej płycie „Trójpole” (2014). W piosence „Na dalekiej” pochodzącej z tego albumu usłyszymy zmodyfikowany fragment polki, wygrywany bądź na wielkopolskich dudach, bądź na klarnecie (deformacja nie pozwala mi jednomyślnie rozsądzić), oraz charakterystyczne dla wiejskiej przyśpiewki swojskie dana dana. Z kolei w „Kawalerskiej opowieści” mamy do czynienia z tekstowym podjęciem wiejskiej tematyki. Jednak dopiero „Hejnały” w pełni zainspirowane są wsią, jej przestrzenią kulturową, oraz formą muzyki tradycyjnej in crudo.
„Jako słuchacze początkowo zetknęliśmy się z tradycją w jej bardzo stylizowanych formach - w postaci zespołów folkowych czy folklorystycznych. Trochę czasu zajęło nam dotarcie do źródeł i zrozumienie ich wartości. Obecnie nie mamy wątpliwości, że „in crudo”, czyli forma niestylizowana i jej przetrwanie jest kluczowe do zachowania ciągłości tradycji. A wobec faktu, że mało jest rąk do tej pracy - sami zmierzamy w tym kierunku, koncentrując się na muzyce Wielkopolski, skąd pochodzimy, ucząc się ją grać. Nie jesteśmy jednak ortodoksami. Nigdy nie chcieliśmy operować na istniejących źródłowych melodiach czy słowach, gdyż one w swych pierwotnych formach nie wymagają poprawek. Stąd nowe wcielenia WCIAS to muzyka autorska - inspirowana muzyką tradycyjną, gdyż to nią żyjemy w ostatnich latach, ale unikająca wchodzenia z butami w świat, do którego mamy ogromny szacunek” – stwierdza Filip.
 ***

„Hejnały” warto prześledzić piosenka po piosence. Każda z nich odsłania bowiem inny fragment kulturowego obrazu wsi, utrwalonego w zbiorowej świadomości pełnej mitów i uprzedzeń. To również dobry sposób na przyjrzenie się procesowi stopniowego zanurzania się WCIAS w tradycji.

- Płytę otwiera piosenka „Zabierzemy cię”, której tytuł wydaje się być skierowaną do słuchacza obietnicą wprowadzenia w nowy repertuar. Jednak już po pierwszych słowach okazuje się, że nie jest to zaproszenie, a groźba.  Tekst „Zabierzemy Cię tam gdzie pies nie zwącha / Ubierzemy Cię w pogrzebowy frak / Nawet jeśli byś chciał jeszcze coś powiedzieć / Nie będziemy Cię słuchać tylko prać” - nie zdradza do kogo zaadresowane są słowa, i póki co nie podejmuje bezpośrednio wiejskiej tematyki. Poznawszy jednak kontekst przyświecający całej płycie, zbrodnicze deklaracje „Zabierzemy Cię” nasuwają skojarzenia z naturalistycznymi opisami przemocy jakiej dopuszczali się chętnie mieszkańcy wsi, bohaterowie „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego. Z kolei Filip Majerowski widzi to tak: 
„Zabierzemy Cię” to jawne groźby, najpewniej podlegające pod konkretny paragraf. Jest to jednak raczej figura poetycka, którą staramy się zarazem przestrzec i uczulić słuchacza na wstępie płyty. Zależało nam również na kontraście z muzyką, którą stanowi prosta ballada na trzy, z melodią mającą w sobie coś z niepokoju pozytywek. Te słowa to takie trochę wiejskie bragga - kto bywał na wsi poza strefą komfortu ten wie, że są sytuacje, w których nie ma żartów”.
- Dopiero drugi w kolejności „Muzykant” w pełni zdradza słuchaczowi fascynację muzyką tradycyjną, której ulegli WCIAS. Oberkowa forma, zaaranżowana na tradycyjne instrumentarium (baraban, bęben obręczowy) i wzbogacona o bogatą sekcję dętą (trąbka, puzon i trzy saksofony na których gościnnie grają Michał Felter, Michał Pijewski i Michał Śliwiński) zostaje podana z zachowaniem surowości muzyki in crudo, zwłaszcza jeśli chodzi o brzmienie i dynamikę perkusjonaliów, a jednocześnie stylizowana liryczną poświatą dęciaków. Z kolei tekst piosenki „Kiedyś będę muzykantem ma droga, ojcze, matulo...” można uznać za deklarację braci Majerowskich, mającą jednak bezpośrednie przełożenie na rzeczywistość.  
„Stopniowe skręcanie w stronę polskiej muzyki tradycyjnej wzięło się na początku z poszukiwań nowych inspiracji. Trafiliśmy na płytę Polskiego Radia "Muzyka Źródeł - Wielkopolska" i od tego się zaczęło. Jednak im bardziej szukaliśmy inspiracji dla własnej twórczości, tym bardziej zaczęło nas pociągać samo źródło. Odkryliśmy masę wspaniałych nagrań, historii, ludzi i obecnie po wydaniu tej płyty zajmiemy się pewnie graniem muzyki wiejskiej jako głównym naszym zajęciem. Zresztą już to robimy, ja gram na dudach wielkopolskich, Filip na skrzypcach.” – wyznaje Karol. 
- Jeśli „Muzykanta” uznamy za deklarację, to krótki, powtarzany tekst piosenki „Na wieś” możemy uznać za manifest nowego, folkowego wcielenia duetu. „Na wieś mnie nieś, bo ciągle mało jej / Na wieś - ta wieś tam wciąż majaczy gdzieś” śpiewają bracia z tęsknotą wibrującą w ich przenikliwych głosach. Wydaje się, że nienaturalnie wysoka i przeciągła wokalna artykulacja Majerowskich, ocierająca się wręcz o fałsz, może być w tym przypadku interpretacją białego śpiewu.

- Powtarzane niczym mantra słowa piosenki „Na wieś”, w kolejnym utworze „Fortepian” kontynuowane są w formie repetycyjnego motywu zaaranżowanego na tytułowym instrumencie (gościnnie Adam Brzozowski). Towarzyszy temu malownicze solo na trąbce, przywodzące na myśl wczesne epki Beirut inspirowane muzyką bałkańską. Treść piosenki jest raczej formą poetyckiego abstrahowania „Spalding [nazwa piłki do koszykówki] co tańczy na obręczy”; stanowi jednak zarówno tekstowo, jak i muzycznie wstęp do kolejnej, najpiękniejszej na płycie kompozycji .

- Łącznikiem pomiędzy „Fortepianem”, a „Wiwatem” jest nastrojowa melodia trąbki, której w cieniu akompaniuje puzon. Tym razem tytuł jest przekorny. Wiwat (wielkopolski) to bowiem ludowy, wielce dynamiczny taniec, inaugurujący wesela i pograjki, tymczasem, zatytułowana tak nastrojowa i liryczna kompozycja WCIAS bardziej nawiązuje do formy hejnału. Równie dwuznaczna i niepokojąca jest treści piosenki: „Widziałem Cię dziś, to nie byłaś Ty / Poznałem dziewczynę, taką na zawsze, to nie byłaś Ty”. O niejednoznaczności słów zdamy sobie sprawę, kiedy uświadomimy sobie, że adresatem miłosnego wyznania nie jest wcale podmiot liryczny piosenki do którego zwraca się głos. To co staram się tu wytłumaczyć w dość karkołomny sposób, Majerowscy wyrażają z zaskakującym polotem, igrając przy okazji z formą miłosnej przyśpiewki. Intymnej atmosferze towarzyszy tu niezwykłe dramaturgiczne napięcie, a słuchacz zostaje pozostawiony sam na sam z posępna tajemnicą i głową pełną domysłów.

- „Od do” to z kolei kompozycja podejmująca w lakonicznej formie popularny w kulturze wsi motyw rytmu życia wyznaczanego rytmem natury . W swojej przenikliwej diagnozie upadku kultury chłopskiej Wiesław Myśliwski pisał o tym tak: – „Czas liczył się rodzajem prac, porami roku, świętami i następstwem pokoleń” Majerowscy odliczają ów czas według innego schematu, ale tego samego metrum: – „Od niedzieli do niedzieli / Od pościeli do pościeli / Od przestrzeni do przestrzeni / Od jesieni do jesieni”.

- Ostatnią piosenką jest, transowy oberek zaaranżowany na gitarę akustyczną i perkusjonalia. Mrocznemu akompaniamentowi „Jeziornego” towarzyszy tekst rodem z „Polskiej Demonologii Ludowej” Leonarda J. Pełki. Opowieści o topielcach, utopcach syrenach i wiara w zaświaty były integralną częścią mitologii społeczności wiejskiej, która ów wierzenia chętnie splatała również z religią. „Oprócz topielców są i topielnice, lubo nie tak szkodliwe jak pierwsi. Wabią urodnym licem i miłym głosem młodych, strzelców i wieśniaków, a schwytanych porywają w głębie. Wychylają często głowy nad powierzchnię wody, rozpuszczają długie, złociste warkocze na zburzone bałwany, a wówczas słychać dźwięk miły, bo włos każdy brzęczy osobnym tonem” – czytamy u Pełki (str. 83). U WCIAS  jednak opowieść przybiera znów niejednoznaczny wymiar. Nie do końca bowiem wiadomo, czy mamy do czynienia z demonologią, czy ponownie ze zbrodnią.
„Posępna natura wynika chyba bezpośrednio z nas. Nasza muzyka zawsze była raczej minorowa, nie jestem w stanie wskazać, czy napisaliśmy kiedykolwiek jednoznacznie pozytywny utwór. Muzyka z polskiej wsi, z różnych regionów, też ma nierzadko przejmujący, gorzki smak. Utwory niby grane do tańca potrafią jednak poruszyć do głębi, wywołać w tym tańcu łzy - tego typu historie można usłyszeć od wiejskich mistrzów. Zresztą gdy je przeanalizować - okazuje się, że stosowane tam harmonie potwierdzają efekt wrażeniowy” – komentuje Filip.
- „Hejnały” wieńczy instrumentalny, na poły elektroniczny „Koniec” - mroczna, nieco apokaliptyczna koda, zakrapiana melancholijnym spleenem wydobywającym się z trąbki, której tonacja odsyła wprost do doom jazzowych klasyków (The Kilimanjaro Darkjazz Ensemble, czy Bohren & der Club of Gore).

***

Przyglądając się biografii, oraz twórczości grupy We Call It A Sound przekształconej we WCIAS ujrzymy popularny w kulturze topos „powrotu na wieś”. Oto bowiem, urodzeni w Kłębowie, a rozpoczynający swoją muzyczną przygodę w Wolsztynie artyści, zasłuchani w muzyce zachodniej, zachwycają się technologią, nowymi dźwiękami i estetykami, aby po latach wylądować mentalnie i artystycznie znów na „ojcowiźnie”, fascynując się tym co wcześniej mieli pod samym nosem, kulturą ludową.

Podejście braci Majerowskich do tradycji jest nacechowane przede wszystkim wrażliwością i kreatywnością. Mimo zanurzenia w folklorze wielkopolskim i jego muzyce WCIAS zrezygnowali z najważniejszego instrumentu tamtejszej tradycji, z dud. Zdecydowali się również, aby bardzo charakterystyczny dla polskiej muzyki wiejskiej akompaniament skrzypiec i basów zastąpić rozbudowaną sekcją dętą (momentami z lekka jazzującą) oraz, akustyczną gitarą, a jedynie w warstwie rytmicznej podeprzeć się wiejskim instrumentarium. Tam też wykazują się większym rygorem stosując metrum i dynamikę tradycyjnych tańców ludowych; oberków i mazurków. Na „Hejnałach” znajdziemy również szerokie spektrum tematów utożsamianych z kulturowym obrazem wsi polskiej, wyrażanych zarówno słowem, jak i muzyką. Rytm życia, tęsknota za wsią, status muzykanta, surowość i brutalność wsi, wiara w zaświaty, nieszczęśliwa miłość. Co ciekawe, WCIAS nie idealizują obrazu wsi, udanie balansując jej jasne i ciemne strony. Zamiast zachwytów nad sielanką wiejskich krajobrazów i prostego życia, Majerowskim bliższa jest wieloznaczność, niedopowiedzenie i tajemnica („Zabierzemy Cię”, „Wiwaty”), w dodatku bez szafowania estetyką realizmu magicznego. Motywy niezwykle subtelnie przechodzą z piosenki na piosenkę. Słowa i muzyka tworzą spójną, intymną i zachwycającą opowieść. Istotne jest również że płyta trwająca niespełna 25-minut, gromadząca w sobie tyle wątków i pomysłów pozbawiona  jest jakiegokolwiek przegadania, czy przeładowania bodźcami.

„Hejnały” na każdym poziomie od, konceptu i inspiracji, przez teksty piosenek ich aranżację, aż po znajomość tradycji i jej funkcjonowania we współczesnej świadomości, przekonują, że zmiana repertuaru była nieprzypadkowa i została zaplanowana w każdym detalu. Dodatkowo warto zaznaczyć, że część materiału została nagrana w XVIII wiecznej olęderskiej chacie w Boruni Nowej (Wielkopolska). Jednak ukoronowaniem dialogu z tradycją jest wspaniała forma publikacji wydawnictwa (autorstwa Marty Tomiak), która nawiązuje zarówno ilustracjami, jak i materiałem do ludowych makatek. Grafika przedstawiająca Majerowskich (w pozie rodem z okładek płyt hip-hopowych), opartych o auto zaparkowane w polu kapusty dodaje do tego znakomitego przedsięwzięcia odrobinę smakowitej ironii.

***

Odwołując się do wspomnianego eseju Myśliwskiego, „Hejnały” wpisują się w schemat kultury ludowej, zmitologizowanej i wyidealizowanej w zbiorowej świadomości jej odbiorców. Nie odnoszą się do nieistniejącej już kultury chłopskiej. Nie mówią o codzienności wsi, ani tej dawnej, traktowanej po macoszemu przez inteligencje, a później przez komunizm; ani tej dzisiejszej, którą Roch Sulima opisywał (Autoportret 04 (39) 2012) jako: „miejsce semantycznie puste, gruzowisko wielkiej formacji społecznej i kulturowej”. Na szczęście Majerowscy mają tego świadomość unikając nadmiernego estetyzowania i idealizowania tradycji. Tęsknotę za mitologicznymi kliszami kultury wiejskiej, weryfikują trzeźwym spojrzeniem na jej rzeczywisty stan. Świadomość ta pozwala im trzymać się z dala od kiczu i karykatury. Ich stosunek do tradycji jest przede wszystkim podyktowany szacunkiem i zdrowym rozsądkiem.
„Wyprowadziliśmy się ze wsi już bardzo dawno. Bywamy tam często ponieważ tam jest nasz wspaniały rodzinny dom, ale jednak nie budzimy się tam codziennie rano i nie jemy kolacji w nostalgicznej ciszy wsi, położonej gdzieś na uboczu przy lesie. Paradoksalnie mieszkając dziś na wsi, można jednak tęsknić za jej dawniejszą formą i tym co na przestrzeni lat zostało we wsi zapomniane. Można tęsknić za zwyczajami, gwarą, tradycjami, poczuciem wspólnoty, odrębności, za muzyką, śpiewem, tańcem. W pewnych rejonach Polski jeszcze to znajdziemy, w innych już nie ma nic. Tęsknimy za tą odrębnością, za tym wyjątkowym charakterem, który niestety przegrywa z kretesem w starciu z globalizacją.”  – podsumowuje Karol.



WCIAS „Hejnały”
2017, wydanie własne

środa, 5 kwietnia 2017

Niepospolita / Jazzpospolita „Humanizm”

A może by tak pogodzić się już z Jazzpospolitą i jej muzykami, którym nie szczędziłem utyskiwań na łamach M/I Kwartalnika Muzycznego. Po gazecie wszak nie pozostał nawet sentyment, a zespół niestrudzenie wciąż gra i robi swoje. A może by tak uszanować i docenić w końcu elegancki styl kwartetu? Polubić i niż zarzucać, że zbyt zachowawczo i odtwórczo podchodzą do jazzu. Okazja nadarza się do tego wymarzona, Jazzpospolita właśnie nagrała swój najlepszy album.

Tak bardzo jak do tej pory podziwiałem elegancję kompozycyjną i brzmieniową zespołu, tak równie mocno mierziło mnie jego trzymanie się schematów poprawności, brak szaleństwa, czy artystycznego zatracenia. Wobec nowej płyty zespołu, moja ocena wcześniejszych poczynań zmienia nieco swój krytyczny wydźwięk, bo uświadomiłem sobie, że bez tego, nie do końca przeze mnie docenianego akademickiego fundamentu, szlifowania formy, kompozycji i instrumentacji, nie byłoby dzisiejszego sukcesu zespołu.

Zdecydowanie zgodzę się z recenzjami „Humanizmu”, które do tej pory wpadły mi w oczy. Recenzenci słusznie spostrzegli bowiem, że Jazzpospolita to zespół zmieniający się z płyty na płytę. To prawda, kiedyś grali niczym nieopierzone świeżki, nieco chaotycznie, ale z ambicją odnalezienia swojego języka („Almost Splendid”). Kiedy odnaleźli, zaczęli go modelować i wygładzać, aby uzyskać założoną poprawność i nikogo przy tym nie zaszokować. Grali zatem ładnie, elegancko i... nudno („Jazzpo!”). Dziś grają zarazem dojrzale i świeżo, i to zarówno w znakomitych instrumentalnych jazz-rockowych kompozycjach, jak i w przebojowych piosenkach, w których, zgodnie z moimi przewidywaniami (o tym niżej) świetnie się odnaleźli.

Co zatem się wydarzyło, że zespół, który wypadł już z orbity moich zainteresowań, nagle zjednał sobie we mnie wielkiego sympatyka swoich najnowszych poczynań? Być może dużą rolę w przewartościowaniu stylistyki odegrały występy przed, naprawdę dużą publicznością na festiwalowej scenie Męskiego Grania. Mam jednak wrażenie, że zmiana dokonała się przede wszystkim na poziomie mentalnym. Gdzie indziej bowiem szukać przyczyn w zespole, który od początku istnienia nagrywa i występuje w niezmienionym składzie. Wraz z ograniem i zdobywanym doświadczeniem, z Jazzpospolitej zaczęło uchodzić napięcie. Wreszcie, przy szóstej płycie (fakt, trochę to trwało ale tym bardziej wyrazy szacunku za artystyczną nieustępliwość), nie musząc nikomu nic udowadniać, zagrali tak jak lubią, czyli melodyjnie, ilustracyjnie, w bogatej aranżacji, przestrzennie, nastrojowo, ale zyskali przy tym wyczuwalny luz, który dobrze wpłynął na dramaturgię i plastyczność ich nowego repertuaru. Z muzyki Jazzpospolitej znikła tak rażąca mnie egzaltacja i słyszalna w podniosłości fraz akademicka maniera. Wreszcie też pozbyli się natrętnego podobieństwa do Jagga Jazzist w postaci piętrzących się prog-rockowych kawalkad. Teraz jeśli kogoś momentami przypominają, to choćby w brzmieniu i melodyce gitary Michała Prerwy-Tetmajera, Tortoise, lub I'm Not a Gun, a to jednak zdecydowanie wyższa półka niż norweski big band..

Ciesząc się rozpoznawalnością nawet wśród słuchaczy nie mających wiele wspólnego z jazzem, Jazzpospolita rozpoczęła udany flirt z estetyką popową. W 2014 na łamach M/I prognozowałem: „ ... brak muzycznej rozwiązłości sprawia bowiem, że utwory nabierają singlowego potencjału, który, tak jak w przypadku Wojtka Mazolewskiego, mógłby doprowadzić muzyków Jazzpospolitej do listy przebojów radiowej Trójki." I oto „Humanizm” przynosi dwa znakomite przeboje wprost nadające się do radia. Oba dynamiczne, oparte na prostych, chwytliwych motywach, świetnych refrenach, kulminacjach nastroju i z dobrymi, charyzmatycznymi wokalami w pierwszym planie. „Combination” śpiewany po angielsku przez Paulinę Przybysz, oraz „Zakamarki” z Noviką w głównej roli. Druga z piosenek mogłaby bez trudu znaleźć się w repertuarze grupy Hey. Piosenkowych motywów w pozostałych kompozycjach instrumentalnych również nie brakuje, lecz dla mnie proporcje między między nimi są na „Humanizmie” idealne. Tworzą zaskakujący i ożywczy kontrast, zachowując przy tym stabilny środek ciężkości. W kontekście flirtu z muzyką radiową, płyta z samymi piosenkami jest prawdopodobna, a jednocześnie przy takim doświadczeniu muzyków, wydaje się nieobarczona ryzykiem wpadnięcia w mainstreamowy obieg.

Czy może być ciekawie bez sięgania po awangardę? Nowa płyta Jazzpospolitej wskazuje, że jak najbardziej. Pozbawiona ciężaru i maniery, zachwyca prostotą, świetnymi partiami solowymi, spójnością stylistyczną, jak zawsze znakomitą produkcją i brzmieniem, dobrą dynamiką materiału i oczywiście wpadającymi w ucho piosenkami. Mam wrażenie, że przyjemność z grania, którą słychać w tej lekkości i spójności wszystkich wspomnianych elementów, przekłada się na przyjemność słuchania. Za taką Jazzpospolitą warto kruszyć kopie.

 
JAZZPOSPOLITA „Humanizm”
2017, Postpost

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Prepary z gitary / NOWA ZIEMIA 2 (Adrjanczyk/Banasik/Krychowiak)

Projekt Nowa Ziemia 2, na przekór konotacjom jakie przynosi jego nazwa, wybuchowy nie jest. Przyciąga za to udaną realizacją, której głównym bohaterem jest preparowana gitara elektryczna.

Nowatorstwa, czy przełamywania schematów tutaj nie doświadczymy, ale nie było to bynajmniej w zamyśle twórców: Artura Krychowiaka (God's Own Prototype), Michała Banasika (Tranquilizer) i Dawida Adrjanczyka (Akpatok, Tundra). Istotą koncepcji, jak w przypadku zdecydowanej większości wydawnictw sygnowanych logiem Zoharum, jest budowanie nastroju, kluczowego elementem oddziaływania na słuchacza.

Konstrukcja utworów jest warstwowa i linearna. Ścieżki wijących się gęstymi smugami gitarowych dronów i przesterów uchwyconych w statycznej emfazie, stanowią osnowę obu kompozycji. W nią muzycy wplatają kolejne wątki sonorystycznych preparacji, szczątków melodii, oszczędnych imitacji perkusjonaliów, które następnie przepuszczone przez serię licznych pogłosowych efektów donośnie rezonują, tworząc wielopoziomową strukturę. Dochodzą do tego jeszcze rzadkie blasty, które jednak nie dynamizują, ani nie wyznaczają kulminacji w postaci strzelistych ścian hałasu, a zastygają w przeciągłym wybrzmieniu. Improwizacje Krychowiaka i zaproszonych przez niego muzyków są zdecydowanie bardziej impresyjne, niż burzliwe. Nieśpiesznie pęcznieją, przechodząc w kolejne fazy dronowej wibracji.

Nie można odmówić twórcom obu kompozycji świadomości posługiwania się gramatyką gitarowej preparacji, niezbędnej do uzyskania przekonującego rezultatu. Każdy z duetów odzwierciedla nieco inne podejście go eksperymentu. Kompozycja Krychowiaka i Banasika kryje w gęstych teksturach i pod doom'owym ciężarem oszczędne melodyczne partie. Z kolei duet Krychowiak - Adryjanczyk, ujawnia transową i bardziej zrytmizowaną odsłonę projektu, która wzmaga się w hałaśliwym uniesieniu. Głośne i co najmniej kilkukrotne przesłuchanie pozwala, na głębsze zanurzenie się w warstwach i teksturach, które kryją ciekawe detale i subtelności, oraz pozwala na zorientowaniu się w strukturze kompozycji i w jej planach przestrzennych. Jest to o tyle istotne, że bez pogłębionej recepcji, możemy odnieść mylne wrażenie, jakoby nagranie było jedynie pulpą gitarowego zgiełku.

Nowa Ziemia 2, mimo że ograniczona w zasadzie do jednego instrumentu - gitary elektrycznej i efektów, ukazuje wielowarstwowe bogactwo brzmienia, oraz możliwości jakie daje artystyczna modyfikacja. Bliżej do tego nagrania będzie z pewnością fanom ciężkich gitarowych estetyk opartych na statycznych dźwiękach, wolnych tempach, długich narracjach, czy noisowych eksploracjach, jak choćby doom, czy sludge. Pozostali mam nadzieję że odkryją tu dla siebie... Nową Ziemię.

NOWA ZIEMIA 2 (Adrjanczyk/Banasik/Krychowiak)
2017, Zoharum Records