niedziela, 19 października 2014

Wycie do Księżyca / Księżyc - "Księżyc"

Jest rok 1996, swoje płyty wydają: Nick Cave "Murder Ballads", Beck "Odelay", Fugees "The Score", DJ Shadow "Endtroducing", Tool "Aenima", Orbital "In Sides", Aphex Twin "Richard D. James Album", Tortoise "Millions Now Living Will Never Die", Stereolab "Emperor Tomato Ketchup", Swans "Soundtracks For The Blind", Underworld "Second Toughest In The Infants", The Future Sound Of London "Dead Cities", Microstoria "Snd", Coil "A Thousands Lights in a Darkened Room". Nie oszukujmy się, większość z tych albumów dociera do mnie na przestrzeni kilku następnych lat. Mam 16 lat, a nośnikiem, który z pragmatycznych powodów preferuję jest, chyląca się z wolna ku zapomnieniu kaseta magnetofonowa. Nie mam pieniędzy na kompakty (kosztują wtedy 50 - 70 PLN), a internet jest tylko w kafejkach poupychanych w szemranych norach, wzbudzających nieufność przeciętnego chłopaczyny z dobrego domu. Nie ma You Tube, Torrentów, czy internetowych sklepów z muzyką. Mało tego, format MP3 jeszcze nawet nie zdobył sobie zaufania wśród producentów sprzętu i słuchaczy. Nie ma więc Napstera, Kaazy, Soulseeka W Polsce tryumfy święcą Robert Chojnacki, O.N.A., i "Dziewczyna Szamana". Mój sąsiad chodzi w dzwonach i sandałach, z dzwoneczkiem wiszącym przy harcerskim plecaczku i pacyfą na t-shircie. Na szczęście pojawia się już Machina. Raczkuje Yass, a Ewa Braun nagrywa "Esion". Jednak o tym jak i o materiale, nagranym przez bohaterów dzisiejszego wpisu dowiaduje się z 3-4 letnim opóźnieniem. Wtenczas w mojej głowie brzęczy i rozpala wyobraźnie cykl łódzkich raveów, w których uczestniczę z entuzjazmem neofity. Slogan "nowa muzyka", nigdy nie był dla mnie tak adekwatny jak wtedy gdy przyswajałem pierwsze porcje połamanych bitów UK Hardcore i kiedy doznawałem przyjemności z molestowania się tresorowym techno.

Tymczasem od 1993 w nieznanym Rogalowie, gdzieś na rubieżach świata, działa najważniejsze (z dzisiejszej perspektywy) niezależne wydawnictwo muzyczne w Polsce. Założony przez Wojcka Czerna OBUH Records (Odgłosy Bocznic Utworzą Harmonię) wydający muzykę "jakiej świat nie widzi". W 1996 nakładem labelu ukazuje się kaseta o numerze katalogowym C17 i chyba nikt nie spodziewa się, że właśnie ten materiał niemal dwie dekady później będzie rozpalał dyskusje i wspomnienia słuchaczy zorientowanych wokół muzyki polskiego niezalu.

Zawsze chciałem napisać o tym wydawnictwie, szukałem jednak idealnego ku temu pretekstu. I oto znalazło się tych pretekstów nawet kilka. Po kilkunastu latach hibernacji zespół Księżyc, bo to oczywiście o nim mowa, wybudził się z letargu (a właściwie to został z niego wyciągnięty lawiną westchnień i tęsknot) i wystąpił w ramach Festiwalu Unsound w Krakowie. W tym samym Krakowie, w którym w 1991 w ramach Festiwalu Piosenki Studenckiej zespół w jeszcze w okrojonym (do samych wokalistek) składzie rozpoczynał swoją działalność. Unsoundowy występ zbiegł się z reedycją kasety Księżyca. Po ubiegłorocznym wznowieniu winylowym, wydanym sumptem brytyjskiego labelu Penultimate Press, również legendarny OBUH zdecydował się na zremasterowane wydanie materiału na CD. Dodatkowo zespół zapowiedział wzmożoną aktywność koncertową (13.11 wystąpi również w warszawskim CSW) i wydawniczą (w planach są zarówno nowe nagrania, jak i koncertowe archiwalia).

Moją przygodę z Księżycem zacząłem zupełnie przypadkowo, pod koniec millenium. Miało to miejsce prawdopodobnie w 1999 roku na jednej z industrialnych imprez organizowanej w łódzkim klubie Forum Fabricum. W trakcie eventu na, którym Rafał Księżyk prezentował selekcję nagrań śmietanki brytyjskiego industrialu i postindustrialu, pomiędzy utworami Death In June, Coil,czy Current 93, na telebimie wyświetlony został koncert Księżyca. Moje mgliste wspomnienia podsuwają mi projekcje rustykalnego dziwadła o hipnotycznej mocy przyciągania, które jak się okazuje już w niedługim czasie miało uwieść swoją muzyką moją wyobraźnie.

Muzyka Księżyca, przez prawie dwadzieścia lat od wydania jedynego długogrającego materiału -, kasety "Księżyc"- nie zestarzała się ani trochę i zdaje się być pozbawiona znamion czasu. Ani teraz, ani w momencie nagrywania kompozycje zespołu nie nawiązywały do żadnych aktualnych nurtów i estetyk. Bezczasowość księżycowej muzyki tkwi jak mniemam w rytmie natury i kultury magicznej w której jest mocno osadzona. Jest jak przytaczana przez pokolenia baśniowa opowieść, zawsze anachroniczna, zerkająca tęsknie w zaświaty. W zgromadzonych na płycie utworach non stop dochodzi do ścierania się ze sobą pierwiastka kultury i natury. Grupa wiedziona głównie instynktem stworzyła prymitywistyczny spektakl, muzyczny odpowiednik art brut, którego mikrokosmos przywodzi skojarzenia z niesamowitymi obrazami malarstwa, naiwnego będącego wypadkową atmosfery fantastyczności i po amatorsku interpretowanej sztuki, często o ludycznym zacięciu. Od "Księżyca" bije ta sama spontaniczność, intuicja i bezpretensjonalna potrzeba wyładowania ekspresji towarzysząca choćby artystom zgromadzonym wokół Teofila Ociepki i Janowskiej Gminy Okultystycznej, z tą różnicą, że członkowie Księżyca w bardziej świadomy sposób traktują narzędzia i zasady kompozycji. Księżycową muzykę wypełniają równoważnie: namiętność, turpizm, baśniowe mroki, liryzm, drapieżność, słowiańska melancholia i zaduma. Wszystkie te elementy w alchemicznej syntezie emanują osobliwym, niesłyszanym dotąd w rodzimych produkcjach nastrojem.

Muzyczna warstwa "Księżyca" została podporządkowana minimalistycznej idei kompozycji. Frazy żywych instrumentów poddane dynamicznej repetycji stanowią surowy zręb utworów. Piętrzące się klawesynowymi (wydobywanymi z syntezatora Lechosława Polaka)  melodiami konstrukcje imitują brzmieniem barokową koturnowość, a liryczna nuta fortepianowych polifonii łagodzi nastrój romantyczną balladą. Tło tworzy delikatny pogłos, który wzmacnia dostojność kompozycji. Na zremasterowanej wersji wyraźniej wybrzmiewają również analogowe szumy, przybierające niejednokrotnie postać masywnych dronów. Niebagatelną rolę odgrywa również obecność klarnetu Roberta Nizińskiego, którego sonorystyczna artykulacja wywołuje u słuchacza dreszcz przerażenia. Warto też wspomnieć o obecności na płycie samego Wojcka Czerna ornamentującego szlachetnymi głoskami cytry w "Mijanej". Chwilami muzyce Księżyca brakuje jedynie wijących się syntezatorowych arpeggiów, aby ich nagrania ustawić w bezpośrednim sąsiedztwie utworów Coil. Im dłużej zasłuchuje się w melodiach "Zakopanej", "MM", "Mijanej", "Dychanej", czy "Verlaine 2" tym w mojej wyobraźni coraz wyraźniej słyszę zjawiskowy tembr głosu Johna Balance'a deklamującego swoje dzienniki obłędu.

Mrocznej i momentami drapieżnej muzyce towarzyszą surowe, na poły anielskie, na poły upiorne głosy Agaty Harz i Katarzyny Smoluk. W ich artykulacji również ścierają się bieguny ekspresji. Raz przejmujące i uwodzicielskie, innym razem oschłe, zdystansowane, wreszcie widmowe i dzikie, zwierzęce. Integralną częścią zaświatowego charakteru muzyki księżycowej, są teksty napisane przez Remigiusza Hanaja, oraz adaptacja wiersza Stanisława Grochowiaka "Verlaine". Wyestetyzowane w surrealistycznej i ekspresjonistycznej manierze rzucają czar na słuchacza snując fabuły opowieści niesamowitych, pełnych zagadek i niedopowiedzeń. Wojcek Czern błyskotliwie porównał kiedyś muzykę Księżyca do piosenek Ewy Demarczyk. Najlepszym potwierdzeniem jego tezy zdaje się być kompozycja "Verlaine1", zaśpiewana w manierze piosenki aktorskiej. Jej rytm, artykulacja wokalna, tonacja, tembr głosu i tekst Grochowiaka niezwykle intensywnie korespondują z "Karuzelą z Madonnami" pióra Mirona Białoszewskiego. Inne znaczące inspiracje wokalne słyszane na płycie to nieśmiałe nawiązania do eksperymentów wokalnych Meredith Monk.

Nietuzinkowość nagrań - unikalne połączenie ludowej obrzędowości, folkloru, poezji, wątków dworskich i barokowych, oraz inspiracji minimalizmem - spowodowało, że sam materiał uległ procesowi mitologizacji. Księżyc ma wszelkie znamiona ku temu, aby być traktowany jako zespół kultowy. W ciągu ćwierćwiecza działalności (licząc od 1991) wydał tylko jedną, ale jakże osobliwą płytę. Jeśli do tego dołożyć enigmatyczność otaczającą projekt, kilkunastoletnie zniknięcie ze sceny, pół anonimowość członków zespołu, niedostępność pierwszego wydania kasety, funkcjonowanie w drugim obiegu, a wreszcie samą muzykę i teksty; magiczne, uwodzące i przerażające to naszym oczom ukaże się żywa legenda, odradzająca właśnie swój mit. Trudno oprzeć się urokowi Księżyca, który odsyła nas do podświadomości, rodzącej fantasmagorie naszych pierwotnych lęków i namiętności. Który swą zagadkowością podsyca naszą ciekawską naturę.

Od wydania pierwszej wersji "Księżyca" minęło 18 lat. Jest 2014. Swans nagrywają najlepszą swoją płytę, Thom Yorke potyka się o własne nogi, Flying Lotus gmatwa w szczegółach, Perc powala brutalnością, a ikoną seksu staje się porcelanowa lalka FKA Twigs. W Polsce króluje Donatan,Cleo i mój były sąsiad Rogucki. Brylewski ledwo wiąże koniec z końcem. Na szczęście pojawia się M/I Kwartalnik Muzyczny, a Jacaszek, The Kurws i Pole nagrywają swoje nowe płyty. Kaseta wraca do łask, a OBUH trafia na salony. Internet czai się w każdym zakamarku, a dostęp do każdej z wymienionych w tym wpisie płyt jest możliwy w ciągu kilkudziesięciu sekund. Moja głowa puchnie od nadmiaru muzycznych bodźców, a slogan "nowa muzyka" nigdy nie był tak zdewaluowany. Ukazuje się reedycja "Księżyca" na CD, a zespół decyduje się upomnieć o zasłużone tryumfy. 14 utworów nadal jednak tkwi w opozycji do muzycznych trendów i wciąż magnetyzuje swym urokiem.

Muzyka Księżyca w swym niedopasowaniu jest ze wszech miar osobna. Jedynym rodzimym materiałem, który przychodzi mi na myśl, a który podobnie wymyka się wszelkim gatunkowym i estetycznym garniturom, tworząc zupełnie indywidualny język jest "Edena" Piotra Kurka, równie zjawiskowa, widmowa, umiejscowiona poza czasem... i również wydana na kasecie.

Nadchodzące występy i wzmożone zainteresowanie powrotem skazują zespół na konfrontacje z własną legendą. Jestem ogromnie ciekaw w jakiej fazie znajdzie się Księżyc w najbliższych kilku miesiącach  niesiony doświadczeniem coming outu. Na pewno, bogatsi o tą wiedzę są szczęśliwi świadkowie, Unsoundowego koncertu i mam nadzieję, że zechcą się tym wkrótce podzielić.

KSIĘŻYC - "Ksieżyc"
1996, OBUH Records / 2014, OBUH Rcords

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz