Licząc od pierwszej próby (jesień 1992) łódzki zespół 19 Wiosen już o sześć lat przekroczył swoją tytularną metrykę i może hucznie świętować swoje srebrne wesele. Przez ćwierć wieku, nie stracić wigoru, a przede wszystkim nie przehandlować artystycznej niezależności... zasługuje to na docenienie.
W centrum miasta pojawia się truchło wieloryba. Wiadomość roznosi się w błyskawicznym tempie. Ciekawska gawiedź gromadzi się wokół, aby nasycać swoją próżność widokiem gargantuicznego truchła. Ten opis nie jest migawką ze stojącej nierządem Niniwy, i nowym wcieleniem przypowieści o Jonaszu. To również nie deskrypcja „Harmonii Werckmeistera” Beli Tarra. To fabuła „Jednoryba”, piosenki otwierającej „Cesarstwo zwierząt”. Jednak wspomniane wyżej przykłady zdradzają, że tam gdzie pojawia się wielka ryba, tam swój woal roztacza widmo katastrofy. Traf chciał, że owo widmo spektakularnie wieńczy również najnowszą płytę łodzian. Zanim jednak do tego dojdzie zaznamy iście karnawałowego danse macabre, seansu zepsucia i nieprawości, zwątpienia i afirmacji. A wszystko w scenerii rozgwieżdżonego firmamentu, przy zgiełku gitar i rozbuchanych klawiszy. I pamiętajcie aby „po usłyszeniu nadciągającego huku nie zasłaniać oczu”.
Zrealizowana z cegiełek fanów płyta ma wielu bohaterów, a każdy z nich przy realizacji materiału popuścił lejce fantazji, nie ograniczając zbytnio swojej ekspresji. Imponująca jest energia jaka promienieje z tego nagrania. Dwanaście kompozycji 19 Wiosen to w znacznej większości utwory o wartkiej narracji, gęstych, pełnych przepychu aranżacjach i wyrazistej produkcji. Utrzymane w szybkich tanecznych tempach, oparte są co prawda, na nieco leciwych rockowych akordach (choć pojawiają się echa i punk, i ska), ale gitarową ociężałość sprytnie maskuje fantazyjna artykulacja klawiszy i ogólna melodyjność repertuaru, za który w głównej mierze odpowiedzialny jest Grzegorz Fajngold; klawiszowiec, filar zespołu, a obok wokalisty jedyna postać w obecnym składzie, towarzysząca zespołowi nieprzerwanie od początku istnienia.
Fajngold, czyli popularny Fagot jest postacią, o której przy odsłuchu „Cesarstwa zwierząt” nie sposób choćby na chwilę zapomnieć. Jego klawisze spektakularnie panoszą się w nagraniach, przepełniając je na wskroś swoją obecnością. Odnaleźć je można we wszystkich planach kompozycji. W jednej chwili eksponują swoje bombastyczne rozdęcie, uderzając ścianami syntezatorowych progresji, aby następnie wić cienkie stróżki klawiszowych melodii, będących dedykacją dla twórczości Kapitana Nemo, czy Marka Bilińskiego. Syntezatory rzadko kiedy milkną na „Cesarstwie”. Przy ich pomocy Fajngold bawi się dramaturgią i dynamiką materiału, co przynosi efekty w postaci przebojowych refrenów i zamaszystych kulminacji.
Równie radosną ekspresją może poszczycić się Paweł Cieślak, producent i realizator płyty, a także kompozytor dwóch dźwiękowych miniatur. W rzeczywistości jego obecność jest równie słyszalna i efektowna co klawiszowy akompaniament Fagota. Dzieje się tak za sprawą rozpoznawalnych patentów produkcyjnych, z którymi mogliśmy osłuchać się przy okazji płyt; „Dziwo” duetu 11, a także ubiegłorocznych „Kopyt zła”. Nakładki wokali, zniekształcone chórki, szemrzące w tłach glitchowe tekstury, oraz dopracowane detale pojawiają się na „Cesarstwie” równie radośnie co bezpretensjonalnie. Jego produkcyjne zabiegi nadają instrumentom, ziarnistego brzmienia zostawiającego charakterystyczny chropowaty ślad słyszalny najbardziej w „Jednorybie”, „Człowieku pingwinie”, czy „2036”. Autorstwa Cieślaka są dwa osobliwe tematy; „Bracia Dylanowie II” będący pastiszem estetyki gospel, oraz utwór tytułowy będący surrealistycznym kolażem zwierzęcych odgłosów.
Od strony muzycznej zabrakło płycie jedynie większego zniuansowania materiału, wyraźniejszych pauz i kontrastów. Nietrudno odnieść wrażenie, że aranżacje piosenek są na tyle gęste że nawet gdyby ktoś chciał jeszcze coś dodać, to nie ma na „Cesarstwie zwierząt” miejsca, na choćby jeden dodatkowy dźwięk. To bogactwo co prawda olśniewa swobodą ekspresji i imponuje rozmachem stylizacji, jednak chwilami wydaje się przytłaczające i zbyt jednorodne. Na korzyść zespołowi wyszłoby również odświeżenie brzmienia gitary, chyba że to zakorzenienie w klasycznej rockowej artykulacji leży w programowej wizji dziewiętnastek, a jego zadaniem jest równoważyć nieokiełznane epifanie klawiszy Fajngolda.
Aranżacyjnemu rozbuchaniu, partneruje równie okazała warstwa literacka Marcina Pryta. To doprawdy niebywałe, w jaki sposób pozbawione rymów, rozbudowane i opisowe teksty mieszczą się we frazach akompaniamentu. Wydaje się, jakby piosenki 19 Wiosen były w stanie zawrzeć więcej słów niż jest dla nich miejsca. Weźmy za przykład dwa wersy z utworu „Porozumienie stron”; „Stoję przy taśmie kompletacyjnej, jak zwykle układam według specyfikacji produkty.” – trzeba to usłyszeć zamknięte w 16-stu taktach, aby docenić tę osobliwość. Wszędzie indziej, zwłaszcza w rapie, ów efekt nadganiania rytmu przez wokalistę sprawiałby wrażenie karkołomnego i amatorskiego, jednak nie w przypadku Marcina Pryta, u którego zostaje przekształcony w stylistyczny atrybut, a jego użycie zdeterminowane jest rozwojem fabuły. Ta krąży zaś wokół dawno już określonej tematyki. Pojawiają się zatem na „Cesarstwie” wątki kosmiczne („Hau Hau”; „Firmament”), ale też relacje bliskie zwykłej codzienności i historii prywatnych („Porozumienie stron”; „Bracia Dylanowie”). Pryt obdarzony błyskotliwym zmysłem obserwacji, celnie puentuje otaczającą rzeczywistość, demaskując mapę cywilizacyjnych zagrożeń („Honor kapituły”; „LCD”). Kiedy zaś wypowiada się na inny z dyżurnych tematów; o apokalipsie, wojnie i braku perspektyw, to w jego słowach pobrzmiewa zwątpienie – „... mogę zapewnić, że nawet na milimetr ku dobru ten świat bliżej nie przeniesie się”) („Bracia Dylanowie I”) W kontekście katastrofy zdaje się poszukiwać jednak postaw mających zachować resztki człowieczeństwa, chroniących przed pogrążeniem się w „odwiecznym szambie ludzkich nieprawości”. Śpiewa zatem: – „Wszystko jest bez znaczenia. Wszystko jest nadaremno i jeszcze nigdy nie znaczyło tyle co nic.” – aby po chwili dodać – „Ale wchodzę w to wszystko, jak w masło i w ciemno, bo naprzeciwko możesz być Ty” („Bracia Dylanowie”). Teksty Pryta implikowane humanistyczną zadumą, nie stronią jednak od ciętych punkowych bon motów; wśród których moim faworytem pozostaje ironiczne: „Nasze życia nabrały sensu przy urnach niedaleko kredensu" („LCD”). Głównym bohaterem płyty pozostają jednak zwierzęta („Jednoryb”; „Człowiek Pingwin”; „Ptaszki za oknem”), obdarzone przez autora świadomością istnienia i potrzebą wolności silniejszą niż u osobników „ludzkiego getta”.
Śpiewającemu, deklamującemu, i wrzeszczącemu Prytowi towarzyszy Dziewczyna Rakieta (Demolka), dzieląca z nim wokale w wybranych piosenkach. Jej chłodny, niski, zdystansowany a przy tym melodyjny wokal wyśmienicie wpasowuje się w post-punkową estetykę. Swój głos w dwóch fragmentach użyczyła również Felicja Fajngold, córka Grzegorza, zwiastując tym samym nadejście drugiego pokolenia w szeregach 19 Wiosen. Z resztą „Cesarstwo” to w ogóle familijny album. W jego realizacji wzięli udział także Karolina Kościelecka-Cieślak - ptasi chór w „Ptaszki za oknem”, oraz Marlena Gemel (syntezator w „Ptaszki za oknem”).
„Cesarstwo zwierząt” to tuzin przebojowych nawałnic, gwarantujący skok endorfin. Może być dawkowane zamiast kofeiny, tauryny, nikotyny, i tym podobnych, lub razem wziętych. To absolutny pocisk. I mimo że muzycznie nie odkrywa nowych horyzontów, pozostając przywiązanym do arsenału około punkowych ekspresji, to trudno usiedzieć w miejscu przy takiej dawce energii jaką serwuje zespół.
Słucham kolejnej płyty 19 Wiosen i mam wrażenie, ze twórcy mają pełną świadomość tego, że po ćwierć wieku działalności nie muszą nic nikomu udowadniać. Można kochać ten zespół albo nienawidzić, żadna pośrednia perspektywa się tu raczej nie sprawdzi (stąd też zastępy wiernych psycho-fanów). Ale pokażcie mi drugi band z ćwierćwieczem na karku, który nigdy nie popełnił rozboju na sztuce, wciąż trzyma fason, i mimo lecących lat zdaje się być ponad obiegiem czasu.
19 WIOSEN „Cesarstwo zwierząt”
2017, Kosmopolitania Medjateka
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paweł Cieślak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Paweł Cieślak. Pokaż wszystkie posty
sobota, 2 września 2017
poniedziałek, 14 marca 2016
Skąd ten koń? / Joanna Szumacher & Paweł Cieślak "Kopyta zła"
"Kopyta zła" Joanny Szumacher i Pawła Cieślaka to nie tylko znakomicie zrealizowane słuchowisko, ale i przykład udanej adaptacji XIX wiecznej literatury w realia popkultury.
Kanwą, na której oparto libretto "Kopyt zła" jest debiutanckie opowiadanie Alana Edgara Poe "Metzengerstein" z 1832 r. Stylizowany na literaturę gotycką utwór, pierwotnie pomyślany został jako pastisz i w takiej właśnie konwencji został zaadaptowany przez łódzki duet Szumacher - Cieślak. Niemal dwustuletnie opowiadanie mistrza literatury grozy, stało się inspiracją do stworzenia zawierającej elementy groteski, uniwersalnej przypowieści o "źle". O powodzeniu realizacji zadecydował równoważnie czynnik literacki i muzyczny.
Autorką libretta jest Joanna Szumacher (współtwórczyni labelu Super), która z sukcesem stuningowała kunsztowne, choć przykurzone nieco frazy amerykańskiego pisarza. Do swojego zadania podeszła z inwencją, przytomnie kładąc fabularny pomost między XIX, a XXI wiekiem. Szumacher posługuje się subtelnymi aluzjami, które z gotyckiego pejzażu wyciętego żywcem z obrazów Caspara Davida Friedricha, przenoszą słuchacza wprost w wirtualną rzeczywistość. Stąd Fryderyk; ludzki bohater opowieści; raz puszcza się na koniu w ognisty galop, w oceanach kurzu po, bezdrożach, mrocznych lasach i zasnutych dymem łąkach, aby po chwili likwidować przeciwników w komputerowej grze. Niemałe znaczenie dla wątku literackiego adaptacji, jak i w ogóle dla całej dynamiki utworu ma zmyślne przeniesienie plastyczność języka, jakim w oryginale posługiwał się Poe. Finezyjne opisy i kunsztowne frazy zostają podane słuchaczowi w sposób, owszem upoetyzowany, ale przede wszystkim komunikatywny i traktując rozwój fabuły w sposób nadrzędny. Równie istotną rolę odgrywa w tekście "Kopyt zła" repetycja, którą ze smakiem posługuje się Szumacher. Działające niczym zaklęcia powtórzenia, przenoszą status przedstawienia w przestrzeń mityczną, uniwersalną, funkcjonując w tekście jako nieodwołalne i determinujące rozwój wydarzeń fatum, deklamowane z rezygnacją w głosie przez samą autorkę ("to stało się... , stało się... , stało się... , zadziało...").
Za warstwę muzyczną "Kopyt zła" odpowiedzialny jest w głównej mierze wszechstronny Paweł Cieślak, który już w projekcie 11 z rozmachem pokazał że idea teatru dźwiękowego jest mu szczególnie bliska. Jego widowiskowy muzyczny brikolaż to przykład myślenia o kompozycji zarówno przez pryzmat całości jak i detalu. Aranżacja dźwiękowa "Kopyt" jest wysmakowanym montażem atrakcji, w którym każdy dźwięk, czy zmiana nastroju celebrowana jest z niezwykłym apetytem. Inscenizując libretto, łódzki producent osiąga rozmach godny hollywoodzkiego musicalu, swobodnie żonglując szeroką paletą gatunków muzycznych i estetyk, czyniąc z "Kopyt" postmodernistyczne widowisko. Posługuje się przy tym równie szerokim arsenałem instrumentów, klasycznych i elektronicznych; zarówno tych sprawnych, jak i obdarzonych fantazyjnymi defektami. Również w skali mikro popisuje się benedyktyńską cierpliwością dopieszczając, cieniując i stylizując detale i wokale. W partiach czytanych modyfikuje i preparuje głos Szumacher, chętnie manipulując wysokością głosu i jego rytmem, zapętlając go, czy dodając wokalne nakładki. Równie chętnie i z humorem Cieślak stosuje deformacje wokali we fragmentach śpiewanych, dzięki czemu przypominają wodewilowy tembr Eugeniusza Bodo ("Druga pieśń konia"), czy afektacje Artura Rojka ("Ostatnia pieśń konia").
Wymienione "Pieśni konia" to najistotniejszy element muzycznej opowieści duetu Szumacher - Cieślak. Do posępnej scenerii baśni wprowadzają element pastiszu. Wyróżnia się tutaj zwłaszcza "Pierwsza pieśń konia" natchniona ultra przebojowym nerwem, oddziałująca nawet w oderwaniu od słuchowiska. Energetyczne disco, podlane tęczowymi glissandami posiada potencjał na radiową playlistę i dyskotekowy parkiet. Śpiewająca Joanna Szumacher ujawnia tu słuchaczom swoją wokalną charyzmę godną największych diw polskiej estrady z Anną Jantar na czele. Z resztą, pomijając całą finezję "Kopyt zła", to właśnie głos Joanny był dla mnie największym odkryciem płyty. Głęboki, kobiecy, atłasowy; stworzony do śpiewania absolutnie wszystkiego; od smooth jazzowego repertuaru, po chłodne jak beton electro.
"Kopyta zła" to przedstawienie ujmujące na każdym poziomie realizacji. Począwszy od udanej adaptacji tekstu, przez jego muzyczną i wokalną inscenizację, a skończywszy na mnogości odniesień jakie generuje całość. Kluczem, który zadecydował o sukcesie artystycznym tej współpracy był profesjonalizm autorów połączony z ich twórczą spontanicznością. Skupienie w pracy nad librettem i nieskrępowany dźwiękowy rozmach dały efekt w postaci najbardziej niezwykłej płyty ostatnich kilku miesięcy, która wyszła spod rąk rodzimych twórców. Gratuluję autorom i dziękuje za tą niezwykłą muzyczną przygodę!
Joanna Szumacher & Paweł Cieślak "Kopyta zła"
2016, Requiem Records
Kanwą, na której oparto libretto "Kopyt zła" jest debiutanckie opowiadanie Alana Edgara Poe "Metzengerstein" z 1832 r. Stylizowany na literaturę gotycką utwór, pierwotnie pomyślany został jako pastisz i w takiej właśnie konwencji został zaadaptowany przez łódzki duet Szumacher - Cieślak. Niemal dwustuletnie opowiadanie mistrza literatury grozy, stało się inspiracją do stworzenia zawierającej elementy groteski, uniwersalnej przypowieści o "źle". O powodzeniu realizacji zadecydował równoważnie czynnik literacki i muzyczny.
Autorką libretta jest Joanna Szumacher (współtwórczyni labelu Super), która z sukcesem stuningowała kunsztowne, choć przykurzone nieco frazy amerykańskiego pisarza. Do swojego zadania podeszła z inwencją, przytomnie kładąc fabularny pomost między XIX, a XXI wiekiem. Szumacher posługuje się subtelnymi aluzjami, które z gotyckiego pejzażu wyciętego żywcem z obrazów Caspara Davida Friedricha, przenoszą słuchacza wprost w wirtualną rzeczywistość. Stąd Fryderyk; ludzki bohater opowieści; raz puszcza się na koniu w ognisty galop, w oceanach kurzu po, bezdrożach, mrocznych lasach i zasnutych dymem łąkach, aby po chwili likwidować przeciwników w komputerowej grze. Niemałe znaczenie dla wątku literackiego adaptacji, jak i w ogóle dla całej dynamiki utworu ma zmyślne przeniesienie plastyczność języka, jakim w oryginale posługiwał się Poe. Finezyjne opisy i kunsztowne frazy zostają podane słuchaczowi w sposób, owszem upoetyzowany, ale przede wszystkim komunikatywny i traktując rozwój fabuły w sposób nadrzędny. Równie istotną rolę odgrywa w tekście "Kopyt zła" repetycja, którą ze smakiem posługuje się Szumacher. Działające niczym zaklęcia powtórzenia, przenoszą status przedstawienia w przestrzeń mityczną, uniwersalną, funkcjonując w tekście jako nieodwołalne i determinujące rozwój wydarzeń fatum, deklamowane z rezygnacją w głosie przez samą autorkę ("to stało się... , stało się... , stało się... , zadziało...").
Za warstwę muzyczną "Kopyt zła" odpowiedzialny jest w głównej mierze wszechstronny Paweł Cieślak, który już w projekcie 11 z rozmachem pokazał że idea teatru dźwiękowego jest mu szczególnie bliska. Jego widowiskowy muzyczny brikolaż to przykład myślenia o kompozycji zarówno przez pryzmat całości jak i detalu. Aranżacja dźwiękowa "Kopyt" jest wysmakowanym montażem atrakcji, w którym każdy dźwięk, czy zmiana nastroju celebrowana jest z niezwykłym apetytem. Inscenizując libretto, łódzki producent osiąga rozmach godny hollywoodzkiego musicalu, swobodnie żonglując szeroką paletą gatunków muzycznych i estetyk, czyniąc z "Kopyt" postmodernistyczne widowisko. Posługuje się przy tym równie szerokim arsenałem instrumentów, klasycznych i elektronicznych; zarówno tych sprawnych, jak i obdarzonych fantazyjnymi defektami. Również w skali mikro popisuje się benedyktyńską cierpliwością dopieszczając, cieniując i stylizując detale i wokale. W partiach czytanych modyfikuje i preparuje głos Szumacher, chętnie manipulując wysokością głosu i jego rytmem, zapętlając go, czy dodając wokalne nakładki. Równie chętnie i z humorem Cieślak stosuje deformacje wokali we fragmentach śpiewanych, dzięki czemu przypominają wodewilowy tembr Eugeniusza Bodo ("Druga pieśń konia"), czy afektacje Artura Rojka ("Ostatnia pieśń konia").
Wymienione "Pieśni konia" to najistotniejszy element muzycznej opowieści duetu Szumacher - Cieślak. Do posępnej scenerii baśni wprowadzają element pastiszu. Wyróżnia się tutaj zwłaszcza "Pierwsza pieśń konia" natchniona ultra przebojowym nerwem, oddziałująca nawet w oderwaniu od słuchowiska. Energetyczne disco, podlane tęczowymi glissandami posiada potencjał na radiową playlistę i dyskotekowy parkiet. Śpiewająca Joanna Szumacher ujawnia tu słuchaczom swoją wokalną charyzmę godną największych diw polskiej estrady z Anną Jantar na czele. Z resztą, pomijając całą finezję "Kopyt zła", to właśnie głos Joanny był dla mnie największym odkryciem płyty. Głęboki, kobiecy, atłasowy; stworzony do śpiewania absolutnie wszystkiego; od smooth jazzowego repertuaru, po chłodne jak beton electro.
"Kopyta zła" to przedstawienie ujmujące na każdym poziomie realizacji. Począwszy od udanej adaptacji tekstu, przez jego muzyczną i wokalną inscenizację, a skończywszy na mnogości odniesień jakie generuje całość. Kluczem, który zadecydował o sukcesie artystycznym tej współpracy był profesjonalizm autorów połączony z ich twórczą spontanicznością. Skupienie w pracy nad librettem i nieskrępowany dźwiękowy rozmach dały efekt w postaci najbardziej niezwykłej płyty ostatnich kilku miesięcy, która wyszła spod rąk rodzimych twórców. Gratuluję autorom i dziękuje za tą niezwykłą muzyczną przygodę!
Joanna Szumacher & Paweł Cieślak "Kopyta zła"
2016, Requiem Records
czwartek, 2 stycznia 2014
Wolność i wyobraźnia nie znają granic, czyli kim jest Operator / 11 - "Dziwo"
... czy to się komuś udało?"
- a czy komukolwiek uda się wiarygodnie oddać słowami to "Dziwo"?
Pozbierać myśli po lekturze "Dziwa" i usystematyzować je w jeden jasny przekaz może okazać się zadaniem nie wykonalnym dla każdego kto intensywnie z nim obcował. Delirium myślowe, stan emocjonalnego rozdygotania, oraz katartyczna siła ulatnia się z tej dźwiękowej lektury jak wirus, albo "sarin", który atakuje, infekuje, obezwładnia i poraża bezsilnością wobec próby opisania. Paraliżuje przy próbie ubrania w słowa twórczej wolności i wyobraźni które emanują ze spektaklu Pawła Cieślaka i Marcina Pryta.
Celowo używam tutaj słowa lektura, bowiem materiał nagrany pod nazwą 11 ma w sobie więcej ze słuchowiska, niż z muzyki. Sami autorzy zresztą przedstawiają swe "Dziwo" jako teatr undekafoniczny. I faktycznie znajdziemy w nim więcej elementów, amuzycznych, bądź też antymuzycznych, nieharmonijnych, kakofonicznych, atonalnych, czy dysonansowych niż elementów melodycznych, harmonijnych, czy linearnych. Aby stworzyć to "upiorne słuchowisko" duet Pryt i Cieślak musieli z futurystyczną (a'la Russolo) dezynwolturą porzucić większość konwencjonalnych środków muzycznego wyrazu, zaś żeby w pełni oddać przenikliwość słów poezji Pryta musieli w trakcie tworzenia otrzeć się o szaleństwo i podporządkować się tego szaleństwa logice.
Duet Cieślak - Pryt tworzą paranoiczny spektakl, którego tłem wydaje się postapokaliptyczny krajobraz świata pogrążonego w totalitarnej okupacji, a którego twarzą jest "Operator" - poetycka figura wprowadzona do tekstów "Dziwa" - sprawujący kontrolę i reprezentujący opresyjny system, który kontestują anonimowi bohaterowie opowieści. W fabularnej części "Dziwa" wyeksponowany jest zapis losu takiego anonimowego bohatera ukazanego jako uchodźca, uciekinier, tułacz, czy buntownik. Nie ma tu miejsca na heroizm i bohaterstwo, jest za to zmaganie się ze rzadko podejmowanymi realiami uchodźcy / partyzanta jak strach, głód, smród, zezwierzęcenie, poczucie upodlenia i bezsensu podejmowania walki.
Słuchając słuchowiska 11 warto szczególną uwagę zwrócić na emocjonujący dwugłos jakim przemawiają twórcy; Pryt słowem i głosem, Cieślak muzyką. Przeszywająca moc słowa jest idealnie dopełniona przeszywającą mocą muzyki i dźwięków. Relacja między głosem a dźwiękiem jest dynamiczna, przenika się, dopełnia, eksponuje wzajemnie, jakby autorzy posługiwali się tą sama intuicją aby zbudować wiarygodną, wizję szaleństwa.

Miarowa, ciężka i głęboka stopa odmierza niespokojnie takt. Przesterowany syntezator wyje, przecinany zgiełkiem dźwiękowych śmieci, zakłóceń, zniekształceń. Powracające frazy fortepianu domykają duszny klimat introdukcji, w którym Pryt "zaprasza nas do swojego królestwa", choć zaraz podkreśla, że "na to całe dziwo (...) opis... dźwięki... kwik... (...) to za mało" by przedstawić "to piekło"
Następnie skarłowaciała melodia dochodząca być może z dziecięcych organków, zanurzona w sentymentalnych akordach akustycznej gitary staje się ilustracją jak z "Domku na prerii" To tło dla gorzkiego monologu Pryta o obezwładniającej spirali strachu inspirowanej przez medialne doniesienia "Owijają mi głowę paskami z informacjami o zabitych i jeszcze z większymi śmiertelnymi ofiarami (...)" Finalnie, wraz z pojawieniem się industrialnych werbli kompozycja "Sarin sarin" przeobraża się w groteskową karykaturę kołysanki.
Lecz kraina dźwiękowego absurdu dopiero otwiera swoje wrota. Kakofoniczna piskliwa pętla i chiptune'owa nakładka wokalna rodem z filmów Walta Disneya, kontrastuje z przesterowanym syntetycznym basem i agresywną strukturą szumów stanowiąc tło dla dramatycznej fabuły, w której po raz pierwszy pojawia się postać "Operatora". Ów fabularna narracja kontynuowana, jest bodaj w najbardziej wstrząsającym utworze "Przez błota". Treść utworu przypomina powstały jako adaptacja książki Cormaca McCarthy'ego film "Droga" w reżyserii Johna Hillcoat'a, w którym historia uchodźców (ojca i syna) w postapokaliptycznej scenerii jest punktem wyjścia do ukazania degeneracji jednostki ludzkiej zdeterminowanej walką o przetrwanie. Cieślak i Pryt w niezwykle sugestywny sposób oddają naturalizm sytuacji uzyskując go (adekwatnie do tekstu Pryta) poprzez dźwiękowe odpady. Współdziałanie elementów muzycznych ("pijany" klarnet), wokalnych
(ponury głos narratora) oraz amuzycznych, (sapanie, bulgotanie,
jęczenie, bełkot, szuranie, szamotanie) sprawiają, że atmosfera spektaklu staje się coraz bardziej klaustrofobiczna, niepokojąca i duszna. Paranoja i klimat zdezorientowania podkreślone zostają niezwykłym fragmentem, w którym Pryt wcielając się w bohatera stara się uciszyć i uspokoić dziecko słowami "Cicho! Cichutko" wykrzyczanymi, aż uszy pękają.
Kiedy już udaje im się ukryć rezonujący atonalny fortepian i transowy dron staje się dźwiękową aranżacją partyzanckiej kryjówki "Gdzieś w ciszy w z hałasu szałasie ukrywamy się".
Noise i industrialny ogłuszający zgiełk "Do broni" stanowi tło manifestu zagrzewającego do buntu i ataku, aby w syntezatorowym chaosie "Zero 2.0" Pryt, niczym przywódca buntowników ogłosił rebelię.
Noise i industrialny ogłuszający zgiełk "Do broni" stanowi tło manifestu zagrzewającego do buntu i ataku, aby w syntezatorowym chaosie "Zero 2.0" Pryt, niczym przywódca buntowników ogłosił rebelię.
Dalej historia nabiera bardziej filozoficzno refleksyjnych rozważań, w pełnej spleen'u pijanej balladzie "Futerał", czy w nagranej z elektroakustycznym sznytem "Usłyszeć zachód" z wyizolowanym wokalem Pryta i zarejestrowaną studyjną szamotaniną.
W finale mamy jeszcze świetny paranoiczny dreszczowiec w stylu Philip'a K. Dick'a, "Repeta", zaś całe to "Dziwo" wieńczy wyliczanka ("Świat skończony") o "zasługach" człowieka w żarłocznym i bezrefleksyjnym pochłanianiu i kalaniu nowych terytoriów w celu zaspokojenia swego przerośniętego ego.
Nie przypominam sobie w historii polskiej muzyki bardziej przejmującego i napełniającego prawdziwym lękiem spektaklu dźwiękowego. Ta szokująca, radykalna, a jednocześnie pasjonująca dźwiękowa lektura nie pozostawia słuchacza obojętnego. "Dziwo" nie przestaje zaskakiwać nawet na chwilę. Intryguje zarówno formą, jak i treścią. Imponuje ilością użytych środków wyrazu i wyobraźnią twórców: Pawła Cieślaka - który swym kompozytorskim zmysłem odzwierciedla emocje partnera posługując się na równi elementami muzycznymi i antymuzycznymi, ciszą i zgiełkiem, balladą i trenem, oraz Marcina Pryta - który przejmująco inscenizuje nastrój swojej postapokaliptycznej poezji za pomocą całego wachlarzu wokalnych środków ekspresji; poczynając od jęczenia, mruczenia, mamrotania, skamlania, bulgotania, poprzez szept, deklamacje, płaczliwy bądź paniczny ton, a skończywszy na wyciu i wrzasku.
"Dziwo" to bezkompromisowy atak na uszy słuchaczy, tożsamy z antymieszczńskimi manifestami twórców industrialu. To spektakl szokujący i totalny. To opresyjna projekcja chorego umysłu łącząca w sobie wątki paranoicznej futurologii Dicka, antyutopi Orwella, poczucia końca cywilizacji i humanizmu Becketta, czy poczucia odrealnienia i wiszącej w powietrzu nienazwanej i nieuniknionej zagłady jak w świecie filmów Beli Tarr'a, z tą różnicą, że "Dziwo" bliższe jest jednak brutalnemu naturalizmowi.
11 - "Dziwo"
2013 BDTA
Subskrybuj:
Posty (Atom)