niedziela, 23 grudnia 2012

Lekcje tańca dla zaawansowanych / Jam City - Classical Curves


Na debiutanckim albumie Jam City – Classical Curves wydanym, dla  konsekwentnie rozwijającej się londyńskiej wytwórni Night Slugs nie jeden ze słuchaczy zje swoje zęby. 
Z jednej strony jest to bowiem album ascetyczny, surowy i cholernie prosty, z drugiej zaś nie dający się sklasyfikować w żadne gatunkowe ramy. Definiuje on na nowo podejście do muzyki tanecznej, obalając istniejące parkietowe schematy, a słowo Classical użyte w tytule jest raczej przewrotnym żartem Jacka Letham’a, bo w żaden sposób nie odzwierciedla zawartości albumu .
Przy pierwszych przesłuchaniach Classical Curves może irytować swoim pozornym chaosem i oszczędną zawartością „muzyki w muzyce” jednak po pełnym zaakceptowaniu i zrozumieniu zasad gry zaproponowanych nam przez młodego producenta daje już tylko rosnącą z każdym przesłuchaniem satysfakcje.
Z góry odradzam jednak słuchania tej płyty wyrywkowo, gdyż z pewnością utrudni to wyłowienie koncepcji producenckiej Jam City.
Ta niezwykła wizja quasi klubowej muzyki tanecznej, bądź też (jeśli wolicie) quasi tanecznej muzyki klubowej sprawia wrażenie chłodnego szkicu, pozbawionego jakichkolwiek form rozrywkowych charakterystycznych dla pakietowych bangerów. Rzadkością pozostają na nim melodie, kulminacje, czy syntezatorowe tła.  Wszystko co słyszymy sprowadza się w zasadzie do wyrazistej, pokracznej rytmiki, która momentami sprawia wrażenie zawieszonego w próżni syntezatorowego soundchecku.
W tej, pozbawionej nadbudowy muzycznej surowiźnie, nieliczne momenty w których Jam City sugeruje odwołanie sie się do dancefloorowych trików są przez złaknionego słuchacza wychwytywane z euforią i wypiekami na twarzy, a przez swój kontrast i lapidarność mocniej oddziałują niż banalne housowe refreny i zwrotki. Bliżej jest tym nagraniom, do karkołomnego połączenia industrialu z disco, niż do klasycznych klubowych gatunków, takich jak house.
Koncepcja Jacka Letham’a przypomina nieco produkcje Daniela Martina McCormicka znanego jako Ital, który również poddaje dekonstrukcji taneczne formy muzyki elektronicznej.   
Obaj nie mizdrzą się do słuchacza / tancerza. Nie kokietują i nie dają mu  taryfy ulgowej z premedytacją posyłając na parkiet pozbawione kulminacji i przepełnione chłodem anty przeboje.
Produkcje Itala  rozbudowane często z barokowym rozmachem, są bardziej spiętrzone, udekorowane anty tanecznymi samplami i przytłaczające zamierzoną topornością.
Jam City pozostaje ascetyczny do samego końca, a jego nagrania (co jest największą zaletą tej płyty) osiągają niezwykłą lotność i swobodę.
Na Classical Curves oprócz uderzającej surowości odnajdziemy też odświeżającą lekkość. Tajemnicą muzyki londyńczyka pozostaje proces w jakim kontestując najbardziej charakterystyczne schematy muzyki klubowej, z całą jej sztampą i przewidywalnością wykorzystuje z nich tylko to co nadaje daje owym produkcjom lekkości i nośności.
Jack Lathman i jego kolesie skupieni wokół Night Slugs nie raz już zaskoczyli słuchaczy nadając muzyce tanecznej nowe konteksty i antycypując jej przyszłość. Swą niebanalną wizją, wymagającą od słuchacza otwartości i odwagi wpuszczają świeże powietrze na zatęchłe parkiety jednocześnie wywołując irytację typowych bywalców dyskotek i houseowych potańcówek,

Classical Curves stała się dla mnie najbardziej intrygującą i wizjonerska płytą tego roku. Najpierw wprawiając mnie w ogłupienie i konsternacje, aby po chwili wraz z muzycznym olśnieniem przynieść orzeźwienie i  nieskrępowaną radość.

Świetna i wymagająca pozycja, jednak przed wstąpieniem na dancefloor wypadałoby przećwiczyć kilka zaawansowanych kroków!






JAM CITY - Classical Curves
Night Slugs 2012

sobota, 15 grudnia 2012

Egzorcyzmy kosmicznej małpy / The Space Ape - Xorcism


To może być bez wątpienia najlepszy album nadchodzącego roku. Z pewnością najbardziej przeze mnie oczekiwany. Oto The Spaceape  najmroczniejszy z mrocznych głosów elektroniki spod znaku dubu i techno, współpracujący dotąd z takimi tuzami nowych brzmień jak Kode 9, Burial, The Bug, Redshape, czy Martyn zapowiada swój debiutancki album.
Zapowiada go niezwykłą, trwającą zaledwie troszkę ponad 12 minut epką Xorcism i wywołuje nią nieprawdopodobny apetyt na danie główne.
Podobnie jak w ramach współpracy z wymienionymi artystami mamy tu do czynienia z koncepcją absolutnie wizjonerską. W ramach swoich apokaliptycznych egzorcyzmów The Spaceape proponuje deliryczną i mroczną  molorecytacje, opierającą się na hipnotycznie zapętlonych, etnicznych ornamentach.
Gdyby nie raziła mnie chęć do metkowania muzyki i karkołomność ich nazw to określiłbym ów futurystyczną wizję mianem trip folku, lub od biedy future folku.
Afrykańskie etniczne wokale, wraz z głębokimi afrykańskimi bębnami tworzą tu kostropatą strukturę napędzającą nawijkę Spaceape'a. Całość brzmi bardzo surowo i ascetycznie, bowiem podkłady pozbawione są wszelkich dekoracji. Na epce nie słychać również co zaskakujące, żadnej hardwareowej elektroniki, ani żadnych elektronicznych sampli. Mimo to nie można się oprzeć wrażeniu obcowania z płytą stricte elektroniczną.
Jak efekt ten został uzyskany to największa i najbardziej podniecająca tajemnica tej epki, którą kosmiczna małpa udostępniła tutaj
Zachęcam też do obejrzenia równie kapitalnego jak sama muzyka klipu.





THE SPACEAPE - Xorcism
2012