poniedziałek, 5 maja 2014

Mistrz ceremonii - "Białoszewski do słuchu"

"Białoszewski do słuchu" to lektura na miarę naszych ruchliwych i dynamicznych czasów. W dobie dominacji "przenośnego słuchania", spędzania każdej wolnej chwili w słuchawkach na uszach, w czasach rosnącej popularności audiobooków, oraz wzmożonej ciekawości formą słuchowiska, sześciopłytowy box przygotowany przez Bôłt Records wydaje się utrafiać idealnie w możliwości percepcyjne większości współczesnych odbiorców kultury, którzy raczej nie pokusiliby się na przebijanie przez meandry słowotwórstwa Białoszewskiego w formie tekstowej. Zresztą ów leksykalny muszkieter fechtujący materią słowną z niezwykłym wyczuciem plastyczności, a przy tym z imponującą lekkością, niejako antycypował potęgę powszechnego słuchania, przedkładającą się nad czytaniem. Stąd zaopatrzony w magnetofony z upodobaniem wpierw nagrywał swą twórczość, aby później ze słuchu przenosić ją na papier. Swoboda nagrywania, która prócz warstwy treściowej przynosi możliwości artykulacji głosowej pozwoliła Białoszewskiemu do słów dołączyć także ich pierwotną wartość dźwiękowo-muzyczną w postaci brzmienia, melodii a przede wszystkim rytmu. Oderwane od papieru słowa natchnione intonacyjnym akompaniamentem ewoluowały w dźwiękowy teatr wraz z integralną mu inscenizacją, którą z pełnym rozmachem reżyseruje sam mistrz ceremonii.

Być może twórczość Białoszewskiego, choćby poprzez samą formę artykulacji i podania (taśma magnetofonowa) stała się bardziej aktualna i świeża niż kiedykolwiek dotąd. Wszakże, kiedy swym skrzeczącym głosem i akcentem warszawskiego autochtona deklamuje, dyktuje, wylicza, wyśpiewuje, wykrzykuje, improwizuje czy moduluje swoje na wpół surrealistyczne frazy (mieszając mowę potoczną z językiem literackim) nie różni się szczególnie od współczesnych MC wyrzucających z siebie słowa w tempie automatu. 
Zebrane na tym okazałym wydawnictwie poematy, wiersze, kabarety, teatrzyki i słuchowiska wibrują wręcz słowem. Zdaje się być ono na tyle wszędobylskie i wszechobecne, że z każdej minuty nagrania tryskają zdroje treści obficie udekorowane nowomową. Również ta kondensacja słów i treści wydaje się wręcz idealnie zaaranżowana dla współczesnego odbiorcy, który jak ryba w wodzie porusza się w przebodźcowanym świecie potrafiąc wyłuskiwać informacje i interpretować je spośród zalewu komunikatów. Tak przygotowany słuchacz ma szansę nie zostać przytłoczony zasobnością literacką i lingwistyczną tekstów/dźwiękowisk Białoszewskiego. 

Miron Białoszewski jawi się tu jako muzyk, którego głównym instrumentem jest słowo i głos. Imponująca jest dźwięczność tego języka, dynamika jego artykulacji, jej nieskrępowana elastyczność, oraz zaplanowana rytmiczność wprowadzająca w trans zarówno autora, jaki i słuchacza. Priorytetem jest przede wszystkim dźwięk i muzyczność utworu i to jemu podporządkowana jest twórczość warszawiaka. Białoszewski pozwala sobie na powszechne naginanie (poszerzanie) obowiązujących norm językowych, czy sensowności użytych wersów/słów dla osiągnięcia pożądanej melodyki. Podobnie jak muzyk improwizator, który czerpiąc z elementarnych schematów buduje z nich eksperymentalne, abstrakcyjne dzieło. 


Przy akompaniamencie wystukiwanego na krześle rytmu sam Białoszewski zwraca uwagę na potrzebę udźwiękowienia jego utworów nie tylko za pomocą melodii słów ale również przez instrumenty.
Dzięki wydanej przez Bôłt Records kolekcji, mamy możliwość zestawić ze sobą "muzyczność" wrodzoną w twórczość Białoszewskiego, z próbą interpretacji jego utworów przez współczesnych artystów (głównie) improwizatorów. W tej roli wystąpili Patryk Zakrocki, Marcin Staniszewski oraz duet Mikrokolektyw. Rezultaty podjęte przez wyżej wymienionych różnią się od siebie w sposób zdecydowany (kolejno: ilustracja, interakcja, impresja) jednak pełnią rolę zdecydowanie służebną wobec recytacji Białoszewskiego, przez co w ich interpretacjach daje się usłyszeć mniejszą, lub większą dozę nieśmiałości z jaką muzycy podeszli do nagrań źródłowych. 

"Osmędeusze" zrealizowane przez Patryka Zakrockiego akcentują surrealistyczny wydźwięk oryginalnego nagrania Białoszewskiego. Dźwiękowa menażeria skomponowana ze strzępków melodii, zaaranżowanych na dzwoneczki, fleciki, smyki, syntezatorowe piski, odgłosy zabawek, pohukiwanie sowy, inne zwierzęce odgłosy, wszelkiego rodzaju przeszkadzajki, egzotyczny instrument mbira (znany też jako zanza) tworzy iście "cudaczny" akompaniament. Przestrzennie zaaranżowana, acz pozostająca w tle kocia, muzyka oparta na pojedynczych dźwiękach i "pijanych" melodyjkach kreuje swoistą dźwiękową operę buffo udanie podkreślając groteskę zawartą w treści dramatu.

Z kolei duet Majewski - Suchar w swojej muzycznej realizacji wierszy Białoszewskiego podążają drogą muzycznej impresji, którą wyznaczyli ubiegłorocznym albumem "Absent Minded". Z wyuczoną setkami godzin prób lapidarnością dźwiękową, muzyczną dyscypliną i umiejętnością snucia połączeń między abstrakcyjnymi mikro-narracjami plotą wokół głosu poety imponujący freejazzowy ornament. Ich improwizacja unika motywów melodyjnych, ale stroni też od niekontrolowanych odlotów. Przemawia przez nią wrażliwość muzyki elektronicznej jej industrialnego chłodu, mechanicznej dyscypliny, surowości artykulacji, niesłychanej dynamiki (brzmiącej jakby była oparta na jakimś skomplikowanym matematycznym algorytmie). Ubrana w nieschematyczną jazzową narrację z delikatnością i zwiewnością kreśli muzyczne szkice zainspirowane wersami poety. Białoszewski w interpretacji Mikrokolektywu pozostaje w centrum. Fragmenty jego deklamacji, niczym haiku mają zasugerować pewne emocję i wrażenia, które w abstrakcyjny sposób zostają rozwinięte w muzycznej formule wrocławskiego duetu.

Z trzech realizacji, największe wrażenie zrobiła na mnie zaproponowana, przez Marcina Staniszewskiego. Zarówno interpretacja, jak i jej koncept oparty na mocnej elektronicznej ingerencji w "Chamowo" wydały mi się najbardziej interesujące i najmocniej wchodzące w interakcje z "librettem" Białoszewskiego. O skomplikowanej i zaawansowanej technicznie metodzie preparacji głosu poety Staniszewski pisze we wkładce wydawnictwa: "W nagraniach posłużyłem się całą gamą narzędzi - poczynając od syntezatora modularnego sterowanego głosem Białoszewskiego, przez syntezę granularną, nagrania terenowe, po algorytmy pozwalające ekstremalnie rozciągnąć dany dźwięk (...)"  Ów technologia użyta przez artystę pozwala mu jako jedynemu wprowadzić prozę autora w całkiem inny kontekst. Industrialne pogłosy, drapieżne przestery, wielokanałowy rozkład dźwięków i głosu, zabiegi repetycyjne, intrygujące efekty dźwiękowe, piski, jazgoty, bulgotania, kapania, szemrzenia, sprzężenia, którymi Staniszewski ilustruje dźwiękowy ekosystem wielkopłytowego wieżowca z "Chamowa" osiąga wręcz retro-futurologiczny klimat, który świetnie wypadłby jako tło opowiadań Stanisława Lema, czy filmów Andrzeja Kondratiuka. Futurystyczna wizja wydaje się być skonstruowana ze słabości starzejącej się materii, ulega korozji i samoczynnej destrukcji. W zgiełku blokowej maszynerii pokryty patyną głos Białoszewskiego brzmi niczym głos androida. Staniszewski przeczesując mikrokosmos dźwięków i odgłosów przenosi akcję "Chamowa" na inną planetę, snując pasjonującą, równoległą opowieść. W jego realizacji, można wyczuć również wyraźną inspirację elementami muzyki klubowej. Najśmielej z artystów reinterpretujących Białoszewskiego rytmizuje słowa deklamowane przez poetę, oraz posługuje się repetycją. Uwypukla dźwięczność słów ich powtarzaniem, fetyszyzuje głoski, akcentuje fonemy, zestawia wyrazy "bliskodźwięczne" doskonale wpisując się w wizję poety.

Zebrane w boxie "Białoszewski do słuchu" reinterpretacje, jakkolwiek intrygujące same w sobie zostawiają jednak nieco niedosytu. Dość zachowawcza wobec twórczości mistrza postawa bliższa afirmacji, niż rewolucji, jedynie sugeruje pomysły dla bardziej radykalnych realizacji. Na miejscu wydawców korciłoby mnie aby pokusić się o wydanie suplementu opartego na wyraźniejszej dekonstrukcji nagrań Mirona Białoszewskiego. Twórczość poety, jego podejście do dźwięku i słowa wydają się bowiem wymarzone do samplowania, remiksowania i nadawania jej innych kontekstów. Świetnymi narzędziami do manipulacji dysponuje choćby muzyka elektroniczna jak i hip-hop. Myślę, że w Polsce znalazłoby się wielu producentów, czy turntablistów (choćby Skalpel, Pokorski, Fischerle, Derek Piotr, Bartek Kujawski, Mirt, czy choćby ekipa U Know Me) którym można by powierzyć realizację takiego postscriptum z nadzieją na intrygujące rezultaty; zwłaszcza w momencie kiedy estetyka dźwiękowego słuchowiska przeżywa swój prawdziwy rozkwit.

Imponujący zbiór "Białoszewski do słuchu" pozwala spojrzeć na twórcę nie przez pryzmat pisarza, czy literata, lecz z perspektywy eksperymentalnego wokalisty; badacza słowa, wrażliwego na jego dźwięk, rytm i melodię. Jak na wizjonera rewolucjonizującego i poszerzającego znaczenie tekstu poprzez przeniesienie go w formę audialną. Przy deficycie czytelnictwa zarejestrowane na taśmę słowa mają większą szanse trafić do multidyscyplinarnego, choć zdekoncentrowanego odbiorcy dźwięcząc mu na co dzień słuchawkach podłączonych do tabletów, telefonów i empetrójek. W końcu Białoszewski nagrywał zainspirowany codziennością i miastem, odczytując i wpisując się w ich ruch i rytm. Obecnie w czasach permanentnej mobilności i ruchliwości jego dynamiczna twórczość zdaje się doskonale skrojona do dynamicznej scenerii współczesności.

"Białoszewski do słuchu"
2014, Bôłt Records


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz