Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pointless Geometry. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pointless Geometry. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 18 stycznia 2018
Nowa ekspresja (Elektroniczne emancypacje) / Fischerle, Drvg Cvltvre, Duy Gebord, Zaumne, Jakub Lemiszewski
Tak jak zapowiadałem w podsumowaniu 2017, nowy rok zaczyna się niezwykle obiecująco dla fanów rodzimej elektroniki. Świeża dawka rilisów z mikrolabeli to brawurowa ucieczka od gatunkowych szufladek.
Jest to prawdopodobnie kwestia przypadku, że wydane zaledwie na przełomie kilku ostatnich tygodni nagrania, które swoją drogą sporo już odleżały w oczekiwaniu na premierę, tak bardzo odznaczają się tym że wychodzą poza dotychczas osłuchane schematy. Nie odważyłbym się wieścić w tym narodzin jakiegoś trendu, jednak ta koincydencja robi wrażenie, dając nadzieję na zupełnie nową muzyczną jakość w 2018.
Muszę się przyznać, że miałem nie mały orzech do zgryzienia próbując opisać słowami muzykę niżej wymienionych producentów. To jednak paradoksalnie powód do satysfakcji, bowiem w każdym z przypadków, nagrania wymykały się daleko poza znane mi dotąd klisze gatunkowe. Mamy w końcu 2018 rok, najwyższy czas aby muzyka oderwała się od melancholii i zrzuciła z siebie widmo retrosentymentów. Zbyt łatwo uwierzyliśmy że wszystko już było. To co prezentują swoimi nowymi wydawnictwami opisywani w tekście artyści, nie jest póki co muzyczną rewolucją, bardziej poszukiwaniem nowego muzycznego języka, który dla takiej rewolucji mógłby być całkiem udanym preludium. Nowa ekspresja czerpie oczywiście z tego co już było, ale nie w taki sposób do jakiego zdołaliśmy się przyzwyczaić. Poniższy repertuar uświadamia bowiem, że nagrywający go muzycy, są osłuchani ze starszymi i nowszymi trendami w muzyce elektronicznej, usłyszycie ich tam wiele, jednak nie używają ich jako cytatów, jedynie jako punkt (dalekich) odniesień. Ich twórczość nie jest stylistycznym mash-upem i co chyba najbardziej dla mnie istotne, kolejną próbą dekonstrukcji. Mamy bowiem do czynienia z formą kreacji, gdzie bagaż kulturowego doświadczenia (osłuchania) artystów pozwolił im poszukiwać na tym fundamencie czegoś nowego i odbyć udany eksperyment emancypacji poza gatunkowe narracje. Jestem świadomy faktu, że eksperymentalna muzyka elektroniczna, właściwie w każdym wydaniu jest próbą wykształcenia takiego indywidualnego języka. Co artysta to inna poetyka. Jednak w przypadku Fischerle, Drvg Cvltvre, Duy Geborda, Zaumne, czy Jakuba Lemiszewskiego eksperyment zostaje pozbawiony ciężaru, oraz przypadkowości improwizacji. Poniższe nagrania posiadają indywidualny sznyt, oraz spójną filozofię brzmieniową i kompozycyjną, które nie są kwestią przypadku ale świadomie rozwijanego warsztatu.
Zadaję sobie pytanie, na jakich podstawach wysuwam tak profetyczne wnioski? Poza intuicją, jest to przede wszystkim dyskomfort jaki napotkałem przy pierwszych odsłuchach nagrań, znanych mi skądinąd artystów. Dyskomfort niewynikający bynajmniej z ciężkiej, czy wymagającej materii muzyki, ale z tego, że przesłuchując ją nie umiałem wstawić żadnego z tych nagrań w znane mi dotąd gatunkowe ramy. O co tu chodzi, dlaczego to nie pasuje, do żadnych z setek klisz, które już zdążyły zadomowić się u mnie w głowie? Przy kolejnych odsłuchach repertuar zaczynał mnie coraz mocniej fascynować, co jednak nie zmniejszyło dyskomfortu związanego z niesatysfakcjonującymi próbami ich nazwania, sklasyfikowania (nawet na potrzeby własne). I dopiero kiedy zacząłem z autentyczną pasją zasłuchiwać się w materiale, dostrzegłem, że mam do czynienia z czymś absolutnie unikalnym, wobec czego czuję się w pewien sposób bezradny. Muszę jednak wyznać, że taka bezradność w połączeniu z estetyczną fascynacją, to to na co będąc fanatykiem muzyki zawsze czekam z wytęsknieniem. Jestem przekonany, że swojego zachwytu nie jestem w stanie tak przekazać, aby oddać esencję opisywanych wydawnictw, bo jak wspomniałem zabrakło mi do tego narzędzi. Ale koniecznie namawiam was do odsłuchu. Są bowiem wśród was pewnie lepiej osłuchani i posiadający bardziej wyważone emocje, którzy z pewnością będą potrafili zweryfikować moje sądy. Jeśli chodzi o mnie to jestem zachwycony i tej ekscytacji nikt mi już nie odbierze.
FISCHERLE „Beard & Parachute” / 2018 / Pointless Geometry
Mateusz Wysocki dał się poznać jako artysta lubujący się w eklektycznych woltach gatunkowych. Słuchowiska, elektroakustyczne eksperymenty, dub techno, nagrania terenowe, to tylko część z jego estetycznych wycieczek. Jeśli z którejś z wymienionych estetyk najbliżej do „Beard & Parachute” to z pewnością jest to dub, który pulsuje w kilku kompozycjach. Mimo wszystko nie jest to ta sama stylistyka, którą możemy spotkać choćby w nagraniach duetu Mech współtworzonego z Michałem Wolskim. Na „Beard & Parachute” dub jest bliżej korzenia gatunkowego, elastyczny, rozedrgany, jamajski. Jednak to właściwie jedyny symptom gatunkowych naleciałości jeśli chodzi o repertuar zgromadzony na kasecie Fischerle. Aby opisać resztę trzeba brodzić po omacku. Sample żywej perkusji, powolne tempa, jazzowe fluidy, brzmienie bliskie lo-fi, ale pozbawione obskury, oraz bogata warstwa melodyczna. Gęsta materia dźwięków, tropikalna temperatura, surrealistyczne melodie; gdybym miał szukać jakiś pokrewieństw do muzyki Wysockiego, to znalazłbym je paradoksalnie bardzo niedaleko; w nagraniach Naphty, Lutto Lento, czy Maćka Maciągowskiego, czyli twórców równie osobliwych. Najlepiej o muzyce Fischerlego opowiada jednak grafika kasety, utrzymana w estetyce okładek vhs do filmów kategorii B; pełna egzotycznych dziwadeł i emanujących neonowym światłem dziwolągów. Owa okładka, autorstwa Darka Pietraszewskiego skierowała mój trop w stronę opowiadań Lovecrafta, a dalej do ... „Rodziny Adamsów”. Zresztą coś musi być na rzeczy, bo wypłowiały mrok i surrealistyczny, wisielczy humor emanują z nagrań Fischerle, czego najlepszy przykład stanowi utwór „Comb Among Thieves”. „Beard & Parachute” jest materiałem niezwykle plastycznym i narracyjnym. Nie będzie zatem stawiać oporów słuchaczowi eksperymentalnym zadęciem. Intrygująco zapowiadają się również dwa inne wydawnictwa Wysockiego, które w nadchodzących tygodniach będą miały swoją premierę; Mech w Pawlaczu Perskim i nowy projekt Ifs tworzony wraz z Krzysztofem Ostrowskim z kolektywu Soundscape Mirror, a który zostanie wydany w portugalskim labelu Crónica.
DRVG CVLTVRE „Everybody Cares Now” / 2018 / Pointless Geometry
Drugie ze styczniowych wydawnictw Pointless Geometry, sygnowane nazwą Drvg Cvltvre zostało zrealizowane przez Vincenta Koremana założyciela holenderskiego wydawnictwa New York Haunted. Mocny, mechaniczny rytm, twarde analogowe brzmienia, dystopijna atmosfera to estetyka diametralnie różna od propozycji Fischerle, choć równie hybrydyczna i osobliwa. Połączyć ze sobą w ciekawy i płynny sposób regularny rytm, z połamanymi junglowymi wstawkami, to zadanie karkołomne i nie znam wielu udanych połączeń tego typu. Drvg Cvltvre sięga po tego typu przejścia („Dead Stock”), rozbijając nimi monotonność regularnej narracji, i trzeba przyznać, że w jego nagraniach ten element wypada całkiem przekonująco. Na „Everybody Cares Now” mamy do czynienia z revivalem undergroundowych nurtów z lat 90tych (techno, acid, breakbeat, electro, ebm, industrial) które artysta adaptuje na nowo. Ma do tego mocną legitymację weterana elektronicznej sceny, który po brzmienia wyżej wymienione sięgał m.in w solowym projekcie Ra-X z początków erupcji rave'u w Europie trzydzieści lat temu. „Everybody Cares Now” w mojej opinii wypada najciekawiej („Killscreen”; „Destablization”, „Digital Ascension”) w momentach najbardziej skumulowanych i punkowych (Koreman grał niegdyś na gitarze w garażowych kapelach), gdzie analogowe brzmienie automatów perkusyjnych łączą się, z brudnymi acidowymi arpeggiami i metalicznymi dźwiękami, gęstniejąc w transowej kulminacji.
DUY GEBORD „ʤ” / 2018 / Pointless Geometry
Muzyka Radka Sirko zawsze wybrzmiewała gdzieś pomiędzy gatunkami i nie inaczej jest w przypadku materiału nagranego dla Pointless Geometry. To jednak zdecydowanie najlepszy i najciekawszy, a przy tym paradoksalnie najlżejszy rilis na koncie tego artysty. Tym razem Gebord zdecydował się odchudzić swą eksperymentalną twórczość z okresu ‚Mildew”, czy „Kelp”, nadając narracji transparentną formę. Sprzyja temu regularna rytmika, która staje się osią całej dźwiękowej struktury. Na nią nakładane są atmosferyczne zewy, ale także gruba warstwa glitchowej rdzy, warstwy pogłosów, generujące przestery efekty i noiseowe akcenty. U Sirko dokonuje się emancypacja regularnych, tanecznych taktów w elektroniczną impresję, będącą antytezą parkietowego klimatu i użytkowości tkwiącej w muzyce tanecznej. Jakby na przekór tym słowom w repertuarze pojawia się antyprzebojowy „Hating All Music” (o jakże deklaratywnym tytule) z wpadającą w ucho dźwięczną melodią, ascetycznym bitem zepchniętym w tło, szklistymi arpeggiami i strzelistym pogłosem. „ʤ” zaskakuje brakiem stylistycznych ram, oraz wyobraźnią twórcy, potrafiącego konstruować tak osobliwe i wciągające struktury. Materiał nie jest obciążony eksperymentalnym nadmiarem, który często był obecny we wcześniejszych nagraniach Geborda. To zjawiskowa i niezwykle intrygująca post-gatunkowa mutacja, odtrutka na generyczną elektronikę, całkowicie słuchalna nawet dla tych mniej wtajemniczonych.
ZAUMNE „\(´O`)/” / 2017 / Magia
W funkcjonującym na rubieży nisz, mikro labelu Magia od dłuższego czasu dzieją się rzeczy, które poszerzają wyobrażenie o tym jak może wyglądać współczesna emancypacja elektroniki poza gatunkowe ograniczenia i kulturowy resentyment. To w Magii swój znakomity album wydał w ubiegłym roku Jakub Lemiszewski, to tam w wąskiej społeczność niszowych artystów powstaje muzyka „naszych czasów”. Zainspirowany cyfrową, post-internetową rzeczywistością repertuar celnie oddaje obraz sieciowej egzystencji, której towarzyszy nadmiar bodźców, redukcja treści, porozumiewanie sprowadzone do formy obrazkowej (vide tytuł kasety), relatywność opinii, zatracenie w post-ironii. Być może jedynie w tak niszowych miejscach jak label Magia, muzyka przytomnie nawiązuje kontakt z rzeczywistością mówiąc jej językiem. Epka Zaumne, to w zasadzie jeden autorski track zremiksowany dalej przez ehh hahah, Micromelancolie, ETERNAL WOLF, oraz Mchy i Porosty. Na dobrą sprawę mamy do czynienia z muzyką elektroniczną, której słuchanie nie nasuwa prostych inklinacji gatunkowych. Nazwać to ambientem ze względu na nikłą obecność rytmiki, eteryczne plamy i kontemplacyjny nastrój byłoby pójściem na skróty. Zatem muzyka relaksacyjna dla przyklejonych do wszelkiej maści interfejsów (odgłos klawiatury stanowi lejtmotyw nagrań)? Czy raczej wyrażająca zmęczenie nieustanną aktualizacją statusów i odświeżaniem newsfeedów? Muzyka z Magii i jej funkcjonowanie pod pozorem memicznej, tumblrowej ekspresji intrygująco komentuje przeniesioną do sieci rzeczywistość, pobudzając słuchaczy do wytężonej refleksji.
JAKUB LEMISZEWSKI „Bubblegum New Age” / 2018 / Trzy Szóstki
Jakub Lemiszewski jest autorem mojej ulubionej płyty 2017 roku. Po nowym wydawnictwie wcale nie oczekiwałem że zdyskontuje sukces poprzednika. Lemiszewski bardzo rozsądnie robi unik odchodząc od footworkowej estetyki, dryfując w stronę tylko sobie znanych elektronicznych odjazdów. Tytuł sugeruje gatunkową mieszankę new age i estetyki bubblegum, jednak nie sugerowałbym się nim zbytnio. Dynamika nowego materiału jest stonowana i wyciszona, perkusjonalia pulsują w tle, nie zajmując tym razem pierwszoplanowego miejsca. W głównej roli objawiają się osobliwe arpeggia, kosmiczne plamy, basowe chmury, prześwietlane świetlistymi syntezatorowymi snopami. Muzyk interesująco operuje planami i głębią, a przy tym zmyślnie rozrzuca poszczególne ścieżki między kanałami. Proponuje również przestronne i bardziej rozbudowane brzmienie niż na „2017 [Nielegal]”. „Bubblegum New Age” ukazuje potencjał kompozycyjny Lemiszewskiego, który z tarczą wychodzi z kolejnej realizacji, nie schlebiając przy tym gustom i nie idąc na żadne artystyczne kompromisy. Z nagrania na nagranie rozwija swą unikalną ekspresję, zaskakując wyobraźnią i brakiem podatności na wpływy stylistyczne,. Pozwala mu to tworzyć muzykę nowoczesną, energetyczną i wymykającą się gatunkowym klasyfikacjom. Unikat!
poniedziałek, 20 listopada 2017
Transgresja hałasu / DMNSZ + Strętwa
Traktując muzykę w sposób jak najbardziej potoczny, mamy zazwyczaj na myśli jej... „muzyczność”, czyli wypadkową przebojowości, melodyjności, czy przystępności. W przypadku muzyki Patryka Daszkiewicza, mamy do czynienia z radykalną eliminacją tak postrzeganej muzyczności. Ekspresja twórcy zmierza do ekstremalnego wyeksponowania surowego dźwięku, a kompozycje zredukowane zostają do wybrzmiewania pojedynczych tonów.
Emblematyczną pracą dźwiękową występującego pod nazwą DMNSZ Daszkiewicza jest wydana w lipcu „OUIJA” – kaseta z Pointless Geometry. Znajdujące się tam utwory powstały przy użyciu zaledwie kilku dźwięków, których źródłem jest mikser audio odcięty od zewnętrznych źródeł (no input). Wzmocnione sygnały emitowane przez elektryczność płynącą po obwodach urządzenia są poddawane zwrotnym sprzężeniom, zapętlając się w repetycyjne formy. Efektem słyszalnym są różnego rodzaju szumy, burdony, świsty i sprzężenia. Przenikliwość i intensywność tych sygnałów ingeruje w komfort słuchania, a dźwięk zaczyna być odczuwany fizycznie. Lekkie zawroty głowy, mdłości, ból uszu, a nawet duszności, czy uczucie ucisku w klatce piersiowej to efekt wyeksponowania bardzo wysokich i bardzo niskich częstotliwości. Dochodzą do tego różne subiektywne reakcje o charakterze psychotycznym (przygnębienie, niepokój, lęk), które są odpowiedzią na bliski kontakt z falami dźwiękowymi o ekstremalnych częstotliwościach, oscylujących na marginesach ludzkiej słyszalności.
Konsekwencją posługiwania się surowymi falami sinusoidalnymi, są oszczędne minimalistyczne utwory. Można doszukiwać się w nich pokrewieństw z drone music, bądź nagraniami takich twórców jak Eleh, czy Eliane Radigue. Jednak minimalizm Daszkiewicza przybiera ekstremalne wydanie, głównie za sprawą punkowej zadziorności, którą podszyte są jego statyczne kompozycje. Proste dźwięki emitowane z analogowego źródła oblepione są bowiem szumem i zniekształcone brudnymi, stłumionymi teksturami, które bardziej wyeksponowane stały by się wcieleniem estetyki Harsh Noise Wall. To co łączy jeszcze „OUIJA” z noisową hybrydą to odczuwanie fizyczności dźwięku. Eksperymentujący z estetyką noise, czy drone music twórca, na swoją potrzebę redefiniuje ich stylistyki, traktując jako nośnik własnej idei.
Daszkiewicz jest twórcą doskonale świadomym swojej ekspresji. „Zdaje się, że jako jeden z niewielu w kraju rozumie możliwości minimalizmu, który nie jest jednocześnie minimalizmem kwartetu Reich-Glass-Riley-Le Monte Young” zwraca uwagę Maciej Wirmański z bloga Kultura Staroci. I trudno się z jego tezą nie zgodzić. Ów ekstremalne doświadczenie minimalizmu płynące z obcowania z „OUIJA” jest doznaniem niemal katartycznym. Zaś na tle repetytywnego owczego pędu, który zdominował w ostatnich latach dyskurs muzyczny rodzimej sceny, jest przypadkiem ożywczym i wyjątkowym.
Czym zatem są prace dźwiękowe Daszkiewicza. Jeszcze muzyką, czy fizyczną wibracją? DMNSZ bada psychofizyczny aspekt dźwięku, odrywając go od kontekstu muzycznego. Drenuje ciało akustycznym sygnałem, wyzwalając emocje i wpływając samopoczucie. Ta niepozorna kaseta, jest jedną z ciekawszych wypowiedzi intelektualnych w rodzimej muzyce w ostatnich latach. Porusza wątek transgresji dźwięku, jego oddziaływania na ciało, a mimo ascetycznej artykulacji znajduje również miejsce na estetyczny, autorski szlif.
Jeśli „OUIJA” jest zaproszeniem do intelektualnego dyskursu nad dźwiękiem, to trio Strętwa, koncentruje się na estetycznej peregrynacji dźwiękowej obskury. Oprócz Daszkiewicza (DMNSZ, Sumf) zespół tworzą Paweł Doskocz (Bachorze, Sumpf) i Maciej Maciagowski (Bachorze). Trzech improwizatorów, eksperymentatorów, sonorystów, elektroakustyków i fascynatów muzycznej pokraczności prezentuje antyestetyczny freak show.
Nazwa tria pochodzi od walcowatej ryby żyjącej na obszarach bagnistych, zasiedlającej,
muliste ciemne dna, ubogie w zawartości tlenu. Strętwy mają właściwość emitowania napięcia elektrycznego. Posiadają także wrażliwe na wysokie częstotliwości bulwiaste receptory, rozmieszczone na całym ciele. Środowisko występowania i cechy morfologiczne tych zwierząt znakomicie korelują z charakterem muzyki tria. Dusznym, mrocznym, koślawym, hałaśliwym. Skrzącym analogowym brudem i elektrycznością. Emitującym drony, glicze i kostropate tekstury, będące wynikiem gitarowych i elektronicznych przesterów.
Mamy tutaj do czynienia z dobrze zorganizowanym materiałem, o bogatej i zróżnicowanej warstwie dźwiękowej brzydoty, zaaranżowanej w formę wciągającej narracji. Struktura kompozycji jest gęsta i intensywna. Hałaśliwość i kostropatość dźwięku ujawnia się jako w pełni przemyślane rzeźbienie w zgiełkliwej materii. Przy uważnej lekturze usłyszeć można bogaty krajobraz dźwiękowy, oraz szeroki wachlarz technik preparowania dźwięku, pochodzące z repozytorium improwizatorskiego doświadczenia muzyków. Podobne subtelności i złożoności, hałaśliwej z pozoru narracji, odkrywałem zasłuchując się w nagraniach pobocznych projektów muzyków (w Bachorzu, Sumpf czy u Maciągowskiego). Nie dziwi zatem, że i Strętwa posługuje się umiejętnością dźwiękowego kamuflażu.W anturażu jazgotów i industrialnego zgiełku znalazło się miejsce zarówno na transowość, poszukiwanie subtelności, jak i budowanie nastroju.
Zasłuchując się w projektach Daszkiewicza i dostrzegając ich przecinające się wątki, można wychwycić spójną myśl przyświecającą jego działaniom. Poszukiwanie radykalnych środków wyrazu w przypadku tego twórcy nigdy nie jest celem samym w sobie, stanowi natomiast pretekst, do kwestionowania stereotypów związanych z postrzeganiem dźwięku, muzyki, czy hałasu.
DMNSZ „OUIJA”
2017, Pointless Geometry
STRĘTWA „Strętwa”
2017, Plaża Zachodnia
Emblematyczną pracą dźwiękową występującego pod nazwą DMNSZ Daszkiewicza jest wydana w lipcu „OUIJA” – kaseta z Pointless Geometry. Znajdujące się tam utwory powstały przy użyciu zaledwie kilku dźwięków, których źródłem jest mikser audio odcięty od zewnętrznych źródeł (no input). Wzmocnione sygnały emitowane przez elektryczność płynącą po obwodach urządzenia są poddawane zwrotnym sprzężeniom, zapętlając się w repetycyjne formy. Efektem słyszalnym są różnego rodzaju szumy, burdony, świsty i sprzężenia. Przenikliwość i intensywność tych sygnałów ingeruje w komfort słuchania, a dźwięk zaczyna być odczuwany fizycznie. Lekkie zawroty głowy, mdłości, ból uszu, a nawet duszności, czy uczucie ucisku w klatce piersiowej to efekt wyeksponowania bardzo wysokich i bardzo niskich częstotliwości. Dochodzą do tego różne subiektywne reakcje o charakterze psychotycznym (przygnębienie, niepokój, lęk), które są odpowiedzią na bliski kontakt z falami dźwiękowymi o ekstremalnych częstotliwościach, oscylujących na marginesach ludzkiej słyszalności.
Konsekwencją posługiwania się surowymi falami sinusoidalnymi, są oszczędne minimalistyczne utwory. Można doszukiwać się w nich pokrewieństw z drone music, bądź nagraniami takich twórców jak Eleh, czy Eliane Radigue. Jednak minimalizm Daszkiewicza przybiera ekstremalne wydanie, głównie za sprawą punkowej zadziorności, którą podszyte są jego statyczne kompozycje. Proste dźwięki emitowane z analogowego źródła oblepione są bowiem szumem i zniekształcone brudnymi, stłumionymi teksturami, które bardziej wyeksponowane stały by się wcieleniem estetyki Harsh Noise Wall. To co łączy jeszcze „OUIJA” z noisową hybrydą to odczuwanie fizyczności dźwięku. Eksperymentujący z estetyką noise, czy drone music twórca, na swoją potrzebę redefiniuje ich stylistyki, traktując jako nośnik własnej idei.
Daszkiewicz jest twórcą doskonale świadomym swojej ekspresji. „Zdaje się, że jako jeden z niewielu w kraju rozumie możliwości minimalizmu, który nie jest jednocześnie minimalizmem kwartetu Reich-Glass-Riley-Le Monte Young” zwraca uwagę Maciej Wirmański z bloga Kultura Staroci. I trudno się z jego tezą nie zgodzić. Ów ekstremalne doświadczenie minimalizmu płynące z obcowania z „OUIJA” jest doznaniem niemal katartycznym. Zaś na tle repetytywnego owczego pędu, który zdominował w ostatnich latach dyskurs muzyczny rodzimej sceny, jest przypadkiem ożywczym i wyjątkowym.
Czym zatem są prace dźwiękowe Daszkiewicza. Jeszcze muzyką, czy fizyczną wibracją? DMNSZ bada psychofizyczny aspekt dźwięku, odrywając go od kontekstu muzycznego. Drenuje ciało akustycznym sygnałem, wyzwalając emocje i wpływając samopoczucie. Ta niepozorna kaseta, jest jedną z ciekawszych wypowiedzi intelektualnych w rodzimej muzyce w ostatnich latach. Porusza wątek transgresji dźwięku, jego oddziaływania na ciało, a mimo ascetycznej artykulacji znajduje również miejsce na estetyczny, autorski szlif.
***
Nazwa tria pochodzi od walcowatej ryby żyjącej na obszarach bagnistych, zasiedlającej,
muliste ciemne dna, ubogie w zawartości tlenu. Strętwy mają właściwość emitowania napięcia elektrycznego. Posiadają także wrażliwe na wysokie częstotliwości bulwiaste receptory, rozmieszczone na całym ciele. Środowisko występowania i cechy morfologiczne tych zwierząt znakomicie korelują z charakterem muzyki tria. Dusznym, mrocznym, koślawym, hałaśliwym. Skrzącym analogowym brudem i elektrycznością. Emitującym drony, glicze i kostropate tekstury, będące wynikiem gitarowych i elektronicznych przesterów.
Mamy tutaj do czynienia z dobrze zorganizowanym materiałem, o bogatej i zróżnicowanej warstwie dźwiękowej brzydoty, zaaranżowanej w formę wciągającej narracji. Struktura kompozycji jest gęsta i intensywna. Hałaśliwość i kostropatość dźwięku ujawnia się jako w pełni przemyślane rzeźbienie w zgiełkliwej materii. Przy uważnej lekturze usłyszeć można bogaty krajobraz dźwiękowy, oraz szeroki wachlarz technik preparowania dźwięku, pochodzące z repozytorium improwizatorskiego doświadczenia muzyków. Podobne subtelności i złożoności, hałaśliwej z pozoru narracji, odkrywałem zasłuchując się w nagraniach pobocznych projektów muzyków (w Bachorzu, Sumpf czy u Maciągowskiego). Nie dziwi zatem, że i Strętwa posługuje się umiejętnością dźwiękowego kamuflażu.W anturażu jazgotów i industrialnego zgiełku znalazło się miejsce zarówno na transowość, poszukiwanie subtelności, jak i budowanie nastroju.
Zasłuchując się w projektach Daszkiewicza i dostrzegając ich przecinające się wątki, można wychwycić spójną myśl przyświecającą jego działaniom. Poszukiwanie radykalnych środków wyrazu w przypadku tego twórcy nigdy nie jest celem samym w sobie, stanowi natomiast pretekst, do kwestionowania stereotypów związanych z postrzeganiem dźwięku, muzyki, czy hałasu.
DMNSZ „OUIJA”
2017, Pointless Geometry
STRĘTWA „Strętwa”
2017, Plaża Zachodnia
Etykiety:
2017,
DMNSZ,
drone music,
experimental,
Maciej Maciągowski,
noise,
non music,
Patryk Daszkiewicz,
Paweł Doskocz,
Plaża Zachodnia,
Pointless Geometry,
Strętwa
środa, 12 lipca 2017
Efekt cieplarniany / Maciej Maciągowski „DGGDRM”
Maciej Maciągowski to artysta dźwiękowy jak również konstruktor dźwiękowych obiektów i instrumentów, akustyk, oraz muzyk eksplorujący zagadnienia syntezy modularnej, tworzący zarówno solo jak i w zespołach Bachorze (recenzja), Lata, czy Cococlock. To również eksperymentator adaptujący w swojej twórczości estetykę błędu i wszelkie niedoskonałości sprzętowej materii. W ubiegłym roku zadebiutował solową kasetą „GODDNADOG” wydaną w barwach słowackiej oficyny Baba Venga, zaś jego najnowszy materiał możemy od kilku dni słuchać z taśmy nagranej dla Pointless Geometry.
Na „DGGDRM” panuje dźwięczny i migotliwy rozgardiasz. Maciągowski konstruuje kompozycje z dużej ilości krótkich pulsujących sekwencji, które swobodnie fluktuują na osi czasu. Jeśli udaje im się rytmicznie zespolić, wówczas tworzą transowe kulminacje, jeśli samoczynnie się rozchodzą, wtedy intrygują rozedrganą polirytmią. Kompozycje zbudowane z krótkich pętli, oraz licznych i gęstych struktur, pod którymi nieśmiało suną subtelne partie melodii, często osiągają aranżacyjne rozbuchanie. Jednak Maciągowski bynajmniej nie epatuje zgiełkiem, czy chaosem. Dźwiękowe ADHD, oraz towarzyszący mu zgiełk glitchowej estetyki równoważy bowiem subtelna narracja.
Mamy do czynienia z trudnym do stylistycznego zdefiniowania eksperymentem. Basowy pomruk syntezatora mógłby sugerować inspirację electro. Z kolei bulgoczące i świszczące pętle wskazują na obecność wątków acid'owych. Użycie wysokich tonacji, dźwięków krótkich i piskliwych, a przy tym stricte syntetycznych nasuwa skojarzenia z estetyką chip-tune. Z tą różnicą, że wszechobecny na taśmie glitch został przez Maciągowskiego otulony brzmieniowym pluszem, gubiąc swoją przerdzewiałą dźwięczność na rzecz złagodniałego i obudowanego basem dźwięku. Efekt finalny jest zaskakujący, z pozoru jazgotliwe brzmienia rezonują ciepłem i subtelnością.
Lektura „DGGDRM” sprawia wrażenie jakby podczas nagrywania materiału umysł ścisły konstruktora i projektanta instrumentów został zainfekowany czarem melancholii. To zanurzony w syntetycznych, analogowych brzmieniach eksperyment, przez który przebija słońce, wtłaczające w sam środek mechanicznych sekwencji tropikalny powiew. Najlepszym przykładem tej nieoczekiwanej stylistycznej przemiany z industrialnej hałaśliwości, w egzotyczny urok jest kompozycja „PLANESTRAINS”. Tam właśnie monotonna zgiełkliwa pętla zostaje gwałtownie przerwana rytmiczną wariacją na temat rumby, a prymitywizm perkusjonaliów rodem z syntezatorowych presetów łączy się, z urokliwą choć równie prostą melodią i kojącą przestrzenią.
W muzyce Maciagowskiego ekstrema łagodnieją, kostropate dźwięki zostają zmiękczone, zaś wyraziste i chłodne estetyki topnieją pod wpływem cieplarnianego efektu. Finalnie otrzymujemy udaną i zaskakującą fuzję hałaśliwości i elegancji, podaną w formie przystępnego eksperymentu.
MACIEJ MACIĄGOWSKI „DGGDRM”
2017, Pointless Geometry
Na „DGGDRM” panuje dźwięczny i migotliwy rozgardiasz. Maciągowski konstruuje kompozycje z dużej ilości krótkich pulsujących sekwencji, które swobodnie fluktuują na osi czasu. Jeśli udaje im się rytmicznie zespolić, wówczas tworzą transowe kulminacje, jeśli samoczynnie się rozchodzą, wtedy intrygują rozedrganą polirytmią. Kompozycje zbudowane z krótkich pętli, oraz licznych i gęstych struktur, pod którymi nieśmiało suną subtelne partie melodii, często osiągają aranżacyjne rozbuchanie. Jednak Maciągowski bynajmniej nie epatuje zgiełkiem, czy chaosem. Dźwiękowe ADHD, oraz towarzyszący mu zgiełk glitchowej estetyki równoważy bowiem subtelna narracja.
Mamy do czynienia z trudnym do stylistycznego zdefiniowania eksperymentem. Basowy pomruk syntezatora mógłby sugerować inspirację electro. Z kolei bulgoczące i świszczące pętle wskazują na obecność wątków acid'owych. Użycie wysokich tonacji, dźwięków krótkich i piskliwych, a przy tym stricte syntetycznych nasuwa skojarzenia z estetyką chip-tune. Z tą różnicą, że wszechobecny na taśmie glitch został przez Maciągowskiego otulony brzmieniowym pluszem, gubiąc swoją przerdzewiałą dźwięczność na rzecz złagodniałego i obudowanego basem dźwięku. Efekt finalny jest zaskakujący, z pozoru jazgotliwe brzmienia rezonują ciepłem i subtelnością.
Lektura „DGGDRM” sprawia wrażenie jakby podczas nagrywania materiału umysł ścisły konstruktora i projektanta instrumentów został zainfekowany czarem melancholii. To zanurzony w syntetycznych, analogowych brzmieniach eksperyment, przez który przebija słońce, wtłaczające w sam środek mechanicznych sekwencji tropikalny powiew. Najlepszym przykładem tej nieoczekiwanej stylistycznej przemiany z industrialnej hałaśliwości, w egzotyczny urok jest kompozycja „PLANESTRAINS”. Tam właśnie monotonna zgiełkliwa pętla zostaje gwałtownie przerwana rytmiczną wariacją na temat rumby, a prymitywizm perkusjonaliów rodem z syntezatorowych presetów łączy się, z urokliwą choć równie prostą melodią i kojącą przestrzenią.
W muzyce Maciagowskiego ekstrema łagodnieją, kostropate dźwięki zostają zmiękczone, zaś wyraziste i chłodne estetyki topnieją pod wpływem cieplarnianego efektu. Finalnie otrzymujemy udaną i zaskakującą fuzję hałaśliwości i elegancji, podaną w formie przystępnego eksperymentu.
MACIEJ MACIĄGOWSKI „DGGDRM”
2017, Pointless Geometry
wtorek, 28 lutego 2017
RSS light / OONDOOD „QSTNS?”
„Do you know who i am?”pyta tajemniczy głos OONDOOD'a wieńczący jedną z kompozycji. Na tak postawione pytanie czuję się w obowiązku odpowiedzieć; tak, wiem... to znaczy domyślam się, bo nikt mi tego dotąd nie wyjawił.
Jestem przekonany, że moje odkrycie nie zrobiłoby na nikim wrażenia, bo tropy do rozwiązania tej zagadki powinny być czytelne, nawet dla kogoś, kto ma jedynie okazjonalny kontakt z polską elektroniką. Mimo to, nie zdradzę kogo typuję jako odpowiedzialnego za muzykę zarejestrowaną na nowej kasecie z katalogu Pointless Geometry. Samo przemilczenie nazwiska, w kontekście tego materiału będzie już wystarczającą wskazówką.
Kojarzycie na pewno zakapturzonych, skrywających się za ażurowymi serwetami i afrykańskimi maskami jegomości, grających walcowate, euforyczne techno? Zgadza się, to RSS B0YS fenomen ostatnich lat na rodzimej scenie eksperymentalnie tanecznej elektroniki. Duet, który przekonuje mnie najbardziej w formie scenicznej, gdzie kosztem perfekcyjnej narracji, eksponuje swój autentyczny entuzjazm z grania, doprowadzając przy tym do spazmów siebie i nawet najbardziej oporną publikę. Wiele dowodzi że „anonimowy” RSS B0YS jest projektem pokrewnym z „równie anonimowym” OONDOOD.
Wskazuje na to nie tylko charakterystyczne liternictwo nazw i tytułów. Oba enigmatyczne twory opatrzone są tę samą dźwiękową i estetyczną sygnaturą, ukutą na potężnych, zwalistych uderzeniach, prostych podziałach rytmicznych, galopujących tempach i linearnym przebiegu narracji, często pozbawionym typowych kulminacji. Również ubarwione industrialnym nalotem brzmienie, rozchodzące się w pozbawionym przestrzeni środowisku, sprawia wrażenie jakby spełzło z tej samej hardwarowej palety. Nie ma wątpliwości, że słuchamy doświadczonego producenta, który w oparciu o ascetyczne środki wyrazu (kilka zapętlonych serii uderzeń, minimalna ilości sampli, brak linii melodycznych) potrafi wykroić z konwencji alternatywnego techno absolutny hit („CCCCCCP (A?)”, „GERALD(INE) (AT LAST)”). „QSTNS?”, jest zainfekowane osobliwym autorskim sznytem, co prawda nieczęstym dla nagrań eresesów, ale popularnym wśród twórców blisko związanych z Mik.Musik.!. - współwydawcą nagrania i macierzystym labelem RSS. Mam tu na myśli zamiłowanie do absurdu i groteski, abstrakcyjne myślenie, czy słabość do przesytu. Po te elementy w okrojonych proporcjach sięga również „tajemniczy” OONDOOD. Słyszalne jest to w brzmieniowych kontrastach; łączeniu ze sobą dźwięków ściśniętych industrialnym jarzmem ze sprężystymi, zwiewnymi plumknięciami, w groteskowych jak na „taneczną” elektronikę tempach, czy umiejętności konwersji zgiełku, brudu i jazgotu w afirmatywną i przebojową formę. W tę autorską myśl, wpisuje się również potrzeba do zamanifestowania poglądów politycznych w kształcie na jaki pozwala specyfika muzyki instrumentalnej, czego przykładem jest kompozycja „21012017 — 08 MARCH - (NASTY! W0MAN P0WER)”.
W przeciwieństwie do wagi ciężkiej w jakiej występują RSS B0YS, OONDOOD punktuje w dynamicznej kategorii piórkowej, wyprowadzając grad szybkich i precyzyjnych ciosów. Przytłoczony ich naporem nie jestem w stanie utrzymać gardy. Zamiast bólu odczuwam jednak przyjemność, jak po uzdrawiającej akupunkturze. Nie ulega mojej wątpliwości, że OONDOOD jest hybrydą eresesów, równie totalną i nieokiełznaną, ale lżejszą co najmniej o wagę jednego z zakamuflowanych członków duetu. Domyślam się nawet o którego i wy z pewnością też się domyślacie.
OONDOOD „QSTNS?”
2017, Pointless Geometry / Mik.Musik.!.
Jestem przekonany, że moje odkrycie nie zrobiłoby na nikim wrażenia, bo tropy do rozwiązania tej zagadki powinny być czytelne, nawet dla kogoś, kto ma jedynie okazjonalny kontakt z polską elektroniką. Mimo to, nie zdradzę kogo typuję jako odpowiedzialnego za muzykę zarejestrowaną na nowej kasecie z katalogu Pointless Geometry. Samo przemilczenie nazwiska, w kontekście tego materiału będzie już wystarczającą wskazówką.
Kojarzycie na pewno zakapturzonych, skrywających się za ażurowymi serwetami i afrykańskimi maskami jegomości, grających walcowate, euforyczne techno? Zgadza się, to RSS B0YS fenomen ostatnich lat na rodzimej scenie eksperymentalnie tanecznej elektroniki. Duet, który przekonuje mnie najbardziej w formie scenicznej, gdzie kosztem perfekcyjnej narracji, eksponuje swój autentyczny entuzjazm z grania, doprowadzając przy tym do spazmów siebie i nawet najbardziej oporną publikę. Wiele dowodzi że „anonimowy” RSS B0YS jest projektem pokrewnym z „równie anonimowym” OONDOOD.
Wskazuje na to nie tylko charakterystyczne liternictwo nazw i tytułów. Oba enigmatyczne twory opatrzone są tę samą dźwiękową i estetyczną sygnaturą, ukutą na potężnych, zwalistych uderzeniach, prostych podziałach rytmicznych, galopujących tempach i linearnym przebiegu narracji, często pozbawionym typowych kulminacji. Również ubarwione industrialnym nalotem brzmienie, rozchodzące się w pozbawionym przestrzeni środowisku, sprawia wrażenie jakby spełzło z tej samej hardwarowej palety. Nie ma wątpliwości, że słuchamy doświadczonego producenta, który w oparciu o ascetyczne środki wyrazu (kilka zapętlonych serii uderzeń, minimalna ilości sampli, brak linii melodycznych) potrafi wykroić z konwencji alternatywnego techno absolutny hit („CCCCCCP (A?)”, „GERALD(INE) (AT LAST)”). „QSTNS?”, jest zainfekowane osobliwym autorskim sznytem, co prawda nieczęstym dla nagrań eresesów, ale popularnym wśród twórców blisko związanych z Mik.Musik.!. - współwydawcą nagrania i macierzystym labelem RSS. Mam tu na myśli zamiłowanie do absurdu i groteski, abstrakcyjne myślenie, czy słabość do przesytu. Po te elementy w okrojonych proporcjach sięga również „tajemniczy” OONDOOD. Słyszalne jest to w brzmieniowych kontrastach; łączeniu ze sobą dźwięków ściśniętych industrialnym jarzmem ze sprężystymi, zwiewnymi plumknięciami, w groteskowych jak na „taneczną” elektronikę tempach, czy umiejętności konwersji zgiełku, brudu i jazgotu w afirmatywną i przebojową formę. W tę autorską myśl, wpisuje się również potrzeba do zamanifestowania poglądów politycznych w kształcie na jaki pozwala specyfika muzyki instrumentalnej, czego przykładem jest kompozycja „21012017 — 08 MARCH - (NASTY! W0MAN P0WER)”.
W przeciwieństwie do wagi ciężkiej w jakiej występują RSS B0YS, OONDOOD punktuje w dynamicznej kategorii piórkowej, wyprowadzając grad szybkich i precyzyjnych ciosów. Przytłoczony ich naporem nie jestem w stanie utrzymać gardy. Zamiast bólu odczuwam jednak przyjemność, jak po uzdrawiającej akupunkturze. Nie ulega mojej wątpliwości, że OONDOOD jest hybrydą eresesów, równie totalną i nieokiełznaną, ale lżejszą co najmniej o wagę jednego z zakamuflowanych członków duetu. Domyślam się nawet o którego i wy z pewnością też się domyślacie.
OONDOOD „QSTNS?”
2017, Pointless Geometry / Mik.Musik.!.
poniedziałek, 12 września 2016
Mechanika precyzyjna / Wrong Dials "Unnecessary But True"
Czytając relacje z tegorocznej edycji Tauron Nowa Muzyka można odnieść wrażenie, że czarnym koniem lineup'u okazał się projekt Wrong Dials. Z pewnością jednak nie zaskoczyło to słuchaczy, którzy jadąc na festiwal znali już wydany chwilę wcześniej materiał - ukazał się na kasecie w Pointless Geometry. "Unnecessary But True" to bez wątpienia jeden z najmocniejszych materiałów rodzimej elektroniki jaki ujrzał światło dzienne w tym roku.
Pod nazwą Wrong Dials ukrywa się pochodzący z Gorzowa Wielkopolskiego Mateusz Rosiński. DJ, promotor, producent, założyciel labeli DYM Records i Please Feed My Records. W ramach tego ostatniego opublikował w sieci dwa albumy i dwie epki, które są wizytówką szerokiego spojrzenia elektronikę tego szalenie uzdolnionego producenta. Od popowego "Fix the cold", po house'ową dekonstrukcję "Summer's Last Breath" i ambient "First Snow". Debiutancki album wydany pod aliasem Wrong Dials, odsłania zgoła odmienne oblicze twórcy; radykalne i zdecydowane.
Industrialny sznyt, metaliczne odgłosy, wszechobecna chropowatość, dźwięki wyraziste i postrzępione, w tłach drony, dubowe pogłosy, świszczące przestery. To galanteria brzmień z których Wrong Dials tworzy precyzyjne, ażurowe konstrukcje. Utwory oparte na błyskotliwych polirytmiach splatają i rozplatają ścieżki uderzeń, zgrabnie manewrując dynamiką i ciężarem kompozycji. Rosiński udanie łączy chłód i chropowatość brzmienia z deliryczną pulsacją perkusjonaliów, budując na ich przecięciu niezwykłą dramaturgie. Krzyżując ze sobą liczne pętle uderzeń, producent funduje słuchaczom rytmiczną, transową orgię, pod każdym względem (narracja, klimat, brzmienie) kompletną.
"Unnecessary But True" jest precyzyjne i bezkompromisowe jak dobrze nasmarowany motor samochodu (tutaj możecie dopasować model). To, kolejna obok Ostów, znakomita tegoroczna propozycja z repertuaru Pointless Geometry - wytwórni która, co raz mocniej ugruntowuje swoją pozycję na rodzimej scenie eksperymentalnej.
WRONG DIALS "Unnecessary But True"
2016, Pointless Geometry
Ps. Nowy materiał tego producenta został właśnie wydany przez Audile Snow. "Future Perfect in the Past" możecie odsłuchać tu
Pod nazwą Wrong Dials ukrywa się pochodzący z Gorzowa Wielkopolskiego Mateusz Rosiński. DJ, promotor, producent, założyciel labeli DYM Records i Please Feed My Records. W ramach tego ostatniego opublikował w sieci dwa albumy i dwie epki, które są wizytówką szerokiego spojrzenia elektronikę tego szalenie uzdolnionego producenta. Od popowego "Fix the cold", po house'ową dekonstrukcję "Summer's Last Breath" i ambient "First Snow". Debiutancki album wydany pod aliasem Wrong Dials, odsłania zgoła odmienne oblicze twórcy; radykalne i zdecydowane.
Industrialny sznyt, metaliczne odgłosy, wszechobecna chropowatość, dźwięki wyraziste i postrzępione, w tłach drony, dubowe pogłosy, świszczące przestery. To galanteria brzmień z których Wrong Dials tworzy precyzyjne, ażurowe konstrukcje. Utwory oparte na błyskotliwych polirytmiach splatają i rozplatają ścieżki uderzeń, zgrabnie manewrując dynamiką i ciężarem kompozycji. Rosiński udanie łączy chłód i chropowatość brzmienia z deliryczną pulsacją perkusjonaliów, budując na ich przecięciu niezwykłą dramaturgie. Krzyżując ze sobą liczne pętle uderzeń, producent funduje słuchaczom rytmiczną, transową orgię, pod każdym względem (narracja, klimat, brzmienie) kompletną.
"Unnecessary But True" jest precyzyjne i bezkompromisowe jak dobrze nasmarowany motor samochodu (tutaj możecie dopasować model). To, kolejna obok Ostów, znakomita tegoroczna propozycja z repertuaru Pointless Geometry - wytwórni która, co raz mocniej ugruntowuje swoją pozycję na rodzimej scenie eksperymentalnej.
WRONG DIALS "Unnecessary But True"
2016, Pointless Geometry
Ps. Nowy materiał tego producenta został właśnie wydany przez Audile Snow. "Future Perfect in the Past" możecie odsłuchać tu
środa, 16 marca 2016
Ciernie i dreszcze / Osty "Biblical Times"
Trzydzieści dwie minuty niepokoju, tyle trwa muzyczny dreszczowiec debiutującego w barwach Pointless Geometry tria Osty.
Wspaniałą nazwę na zespół, jakże adekwatną do zaprezentowanego materiału, wybrała sobie trójka producentów: Jarosław Grzelak (RNA2), Tomasz Popakul (ASTMA) i uznana już na tym blogu Justyna Banaszczyk (FOQL). Oset to roślina z rodziny astrowatych, piękna i niedostępna. Mamiąca amarantowym kwiatem, raniąca cierniami i haczykowatymi włoskami. Urzekająca swoją okazałą rzeźbą, ale jedynie na dystans, bo kłuje i podstępnie wkręca się we włosy, tkaninę. Taka jest też muzyka Ostów hipnotyzująca mrocznym nastrojem i kostropatym, szorstkim brzmieniem. Nie można się od niej oderwać.
Materiał "Biblical Times" jest zapisem dwóch improwizowanych nocnych sesji, które odbyły się jesienią 2014 roku - czytamy w info prasowym wydawnictwa. Jednak samo pojęcie improwizacji w przypadku muzyki elektronicznej, o zabarwieniu klubowym jest kategorią, jak mi się zdaje dość umowną, a z pewnością będącą diametralnie innym rodzajem postrzegania swobodnej ekspresji, niż ta gdzie w głównej roli występują instrumenty "żywe" (albo mieszane, klasyczne z elektronicznymi). Na przykładzie Ostów można bowiem zauważyć, że proces współpracy jaki zachodzi między muzykami w ramach ich wspólnego grania, jest dość powierzchowny z punktu widzenia interakcji. W przypadku kasety wydanej dla Pointless Geometry trudno mówić o klasycznym, znanym choćby z jazzowej improwizacji schemacie, gdzie każda akcja wywołuje reakcje partnera, a solowe wątki splatają się w ogniste kulminacje. Na "Biblical Times" mamy jedną wspólną narrację, a tworzący ja muzycy nie wchodzą sobie w drogę dopełniając kompozycje o brakujące elementy. Zatem cała morfologia muzyki Ostów pozostaje zdecydowanie bliższa studyjnej produkcji. Utwierdzają mnie w tym, zarówno mocne muzyczne motywy, spójna atmosfera, wyraźnie słyszalny podział kompozycji na wstęp, rozwiniecie i zakończenie, oraz dość rzadkie zmiany w układzie rytmicznym (w ramach poszczególnych kompozycji).
Pozostawiając kwestię improwizacji, warto pochylić się nad wrażeniami jakie wywołuje muzyka Ostów. A usidla ona słuchaczy głównie swym mrocznym i hipnotycznym nastrojem. Muzycy reżyserują atmosferą na tyle sugestywnie, że możliwe jest, że przez całą lekturę "Biblical Times" towarzyszyć będzie wam dreszcz niepokoju. Dzieje się to za sprawą znakomicie dobranych (filmowych, telewizyjnych?) sampli, którym towarzyszy obecność minorowych plam, gęsto smużących się w tłach, oraz syntezatorowych zjaw snujących się po kompozycjach niczym bliźniaczki Grady w "Lśnieniu" Kubricka. Powłóczyste sekwencje stanowią ponadto wiodącą rolę w dusznych miniaturach Ostów. Rola rytmiki została sprowadzona po części do ażurowej faktury, przechodzącej momentami w deliryczny nerw uderzeń i drgań, o klubowej proweniencji. Przez to też aranżacje zespołu przypominają nieco "odwrócone" techno ze Stroboscopic Artefacts.
"Biblical Times" to równy i solidny materiał, o znakomitej dźwiękowej scenografii (sample, detale) i gęstej atmosferze. Jego walorem jest świetna dramaturgia (krótkie kompozycje oparte na mocnych motywach), dzięki której nagrania grupy mimo kilkudziesięciu dotąd przesłuchań, nie straciły nic ze swego kolorytu i siły oddziaływania.
OSTY "Biblical Times"
2016, Pointless Geometry
Wspaniałą nazwę na zespół, jakże adekwatną do zaprezentowanego materiału, wybrała sobie trójka producentów: Jarosław Grzelak (RNA2), Tomasz Popakul (ASTMA) i uznana już na tym blogu Justyna Banaszczyk (FOQL). Oset to roślina z rodziny astrowatych, piękna i niedostępna. Mamiąca amarantowym kwiatem, raniąca cierniami i haczykowatymi włoskami. Urzekająca swoją okazałą rzeźbą, ale jedynie na dystans, bo kłuje i podstępnie wkręca się we włosy, tkaninę. Taka jest też muzyka Ostów hipnotyzująca mrocznym nastrojem i kostropatym, szorstkim brzmieniem. Nie można się od niej oderwać.
Materiał "Biblical Times" jest zapisem dwóch improwizowanych nocnych sesji, które odbyły się jesienią 2014 roku - czytamy w info prasowym wydawnictwa. Jednak samo pojęcie improwizacji w przypadku muzyki elektronicznej, o zabarwieniu klubowym jest kategorią, jak mi się zdaje dość umowną, a z pewnością będącą diametralnie innym rodzajem postrzegania swobodnej ekspresji, niż ta gdzie w głównej roli występują instrumenty "żywe" (albo mieszane, klasyczne z elektronicznymi). Na przykładzie Ostów można bowiem zauważyć, że proces współpracy jaki zachodzi między muzykami w ramach ich wspólnego grania, jest dość powierzchowny z punktu widzenia interakcji. W przypadku kasety wydanej dla Pointless Geometry trudno mówić o klasycznym, znanym choćby z jazzowej improwizacji schemacie, gdzie każda akcja wywołuje reakcje partnera, a solowe wątki splatają się w ogniste kulminacje. Na "Biblical Times" mamy jedną wspólną narrację, a tworzący ja muzycy nie wchodzą sobie w drogę dopełniając kompozycje o brakujące elementy. Zatem cała morfologia muzyki Ostów pozostaje zdecydowanie bliższa studyjnej produkcji. Utwierdzają mnie w tym, zarówno mocne muzyczne motywy, spójna atmosfera, wyraźnie słyszalny podział kompozycji na wstęp, rozwiniecie i zakończenie, oraz dość rzadkie zmiany w układzie rytmicznym (w ramach poszczególnych kompozycji).
Pozostawiając kwestię improwizacji, warto pochylić się nad wrażeniami jakie wywołuje muzyka Ostów. A usidla ona słuchaczy głównie swym mrocznym i hipnotycznym nastrojem. Muzycy reżyserują atmosferą na tyle sugestywnie, że możliwe jest, że przez całą lekturę "Biblical Times" towarzyszyć będzie wam dreszcz niepokoju. Dzieje się to za sprawą znakomicie dobranych (filmowych, telewizyjnych?) sampli, którym towarzyszy obecność minorowych plam, gęsto smużących się w tłach, oraz syntezatorowych zjaw snujących się po kompozycjach niczym bliźniaczki Grady w "Lśnieniu" Kubricka. Powłóczyste sekwencje stanowią ponadto wiodącą rolę w dusznych miniaturach Ostów. Rola rytmiki została sprowadzona po części do ażurowej faktury, przechodzącej momentami w deliryczny nerw uderzeń i drgań, o klubowej proweniencji. Przez to też aranżacje zespołu przypominają nieco "odwrócone" techno ze Stroboscopic Artefacts.
"Biblical Times" to równy i solidny materiał, o znakomitej dźwiękowej scenografii (sample, detale) i gęstej atmosferze. Jego walorem jest świetna dramaturgia (krótkie kompozycje oparte na mocnych motywach), dzięki której nagrania grupy mimo kilkudziesięciu dotąd przesłuchań, nie straciły nic ze swego kolorytu i siły oddziaływania.
OSTY "Biblical Times"
2016, Pointless Geometry
czwartek, 9 lipca 2015
Suma krótkich wzruszeń / Ixora (bez tytułu)
Ixora, wspólny projekt Gaap Kvlt, oraz Roberta Skrzyńskiego (Micromelancolié) nie przynosi nowej jakości na polskiej scenie eksperymentalnej elektroniki, jest bowiem niczym więcej jak sumą połączonych wątków wyrwanych z dotychczasowej twórczości obu artystów.
Słuchając efektów kolaboracji otrzymujemy dokładnie to czego moglibyśmy się po niej spodziewać. Ze strony Gaap Kvlt są to głównie motywy zanurzone w głębokich pogłosach. Uderzenia, drony, szkice melodii, ezoteryczne zewy, rozchodzące się szerokim echem w katedralnej akustyce. Jest to kontynuacja "Void", ambientowej narracji, którą rok temu ów zakapturzony producent zadebiutował w barwach Monotype Rec. Narracji, która tak bardzo nie przypadła mi do gustu rozczarowując swoją monotonią i aranżacyjną golizną.
Jak się okazuje, estetyka proponowana przez Gaap Kvlt potrzebowała właśnie takiego dopełnienia jakie do nagrań Ixory wnosi Robert Skrzyński, choć trzeba zaznaczyć, że i jego ingerencja nie powinna być dla zaznajomionych z twórczością Micromelancolié jakimkolwiek zaskoczeniem. Jednak gęste metaliczne faktury, splątane szumy, hałaśliwe glitche, inkrustowane elektronicznymi przesterami są w stanie natchnąć muzykę Ixory dramaturgią i poszerzyć jej wachlarz brzmieniowy.
Najmocniejszą stroną kasety duetu Ixora, okazuje się być zbalansowanie wątków melodycznych, rytmicznych i noisowych. Żadna ze ścieżek nie dominuje tu nad inną, koegzystując płynnie ze sobą i wymieniając się jedynie pierwszeństwem planów. Przynosi to świetne efekty, zwłaszcza w pierwszej kompozycji przyciągającej uwagę swą wieloplanową pulsującą strukturą, prowadzącą do spektakularnego finału, który osiąga rozmach rockowej improwizacji.
Niespełna 30sto minutowa kaseta, będąca drugim wydawnictwem w katalogu Pointless Geometry kreśli kameralny ambientowy krajobraz pozbawiony zarówno mielizn, jak i fajerwerków. Nie przynosi jednak pewności co do rokowań tej muzycznej kolaboracji. Zachowawczość w muzyce duetu, podążanie bezpiecznymi ścieżkami, na razie nie pozwoliły na ujrzenie w tym projekcie czegoś więcej niż tylko sumy talentów, obu tworzących Ixorę muzyków.
IXORA - (bez tytułu)
2015, Pointless Geometry
Słuchając efektów kolaboracji otrzymujemy dokładnie to czego moglibyśmy się po niej spodziewać. Ze strony Gaap Kvlt są to głównie motywy zanurzone w głębokich pogłosach. Uderzenia, drony, szkice melodii, ezoteryczne zewy, rozchodzące się szerokim echem w katedralnej akustyce. Jest to kontynuacja "Void", ambientowej narracji, którą rok temu ów zakapturzony producent zadebiutował w barwach Monotype Rec. Narracji, która tak bardzo nie przypadła mi do gustu rozczarowując swoją monotonią i aranżacyjną golizną.
Jak się okazuje, estetyka proponowana przez Gaap Kvlt potrzebowała właśnie takiego dopełnienia jakie do nagrań Ixory wnosi Robert Skrzyński, choć trzeba zaznaczyć, że i jego ingerencja nie powinna być dla zaznajomionych z twórczością Micromelancolié jakimkolwiek zaskoczeniem. Jednak gęste metaliczne faktury, splątane szumy, hałaśliwe glitche, inkrustowane elektronicznymi przesterami są w stanie natchnąć muzykę Ixory dramaturgią i poszerzyć jej wachlarz brzmieniowy.
Najmocniejszą stroną kasety duetu Ixora, okazuje się być zbalansowanie wątków melodycznych, rytmicznych i noisowych. Żadna ze ścieżek nie dominuje tu nad inną, koegzystując płynnie ze sobą i wymieniając się jedynie pierwszeństwem planów. Przynosi to świetne efekty, zwłaszcza w pierwszej kompozycji przyciągającej uwagę swą wieloplanową pulsującą strukturą, prowadzącą do spektakularnego finału, który osiąga rozmach rockowej improwizacji.
Niespełna 30sto minutowa kaseta, będąca drugim wydawnictwem w katalogu Pointless Geometry kreśli kameralny ambientowy krajobraz pozbawiony zarówno mielizn, jak i fajerwerków. Nie przynosi jednak pewności co do rokowań tej muzycznej kolaboracji. Zachowawczość w muzyce duetu, podążanie bezpiecznymi ścieżkami, na razie nie pozwoliły na ujrzenie w tym projekcie czegoś więcej niż tylko sumy talentów, obu tworzących Ixorę muzyków.
IXORA - (bez tytułu)
2015, Pointless Geometry
niedziela, 26 kwietnia 2015
Między transem a hałasem / FOQL "Black Market Goods"
Wiele wskazuje na to, że rok 2015 w elektronice należeć będzie do kobiet. Na tle mało wyrazistych tegorocznych produkcji, to właśnie oryginalne nagrania kilku uzdolnionych dam wyróżniły się na tyle, aby zasygnalizować zjawisko kobiecej dominacji w muzyce elektronicznej. Helena Hauff, Xosar, Holly Herndon, czy Jlin swoimi ostatnimi produkcjami narobiły dużo hałasu, imponując przede wszystkim unikalnością dźwiekowych narracji i wyrazistym charakterem nagrań
Tymczasem w Polsce po ubiegłorocznym przebłysku Zamilskiej, środowisko muzyki elektronicznej i eksperymentalnej nadal pozostaje mocno zmaskulinizowane. Być może stan ten ulegnie, choć chwilowemu zachwianiu, za sprawą mocnego wejścia Justyny Banaszczyk (FOQL), debiutującej w barwach nowego warszawskiego labelu Pointless Geometry, współtworzonego przez Katarzynę Królikowską i Darka Pietraszewskiego z Trzeciej Fali. "Black Market Goods" wysoko zawiesza poprzeczkę dla kolejnych planowanych wydawnictw (m.in IXORA, czyli wspólny projekt Gaap Kvlt i Micromelancolié).
Banaszczyk nie jest postacią anonimową na scenie elektroniczno-eksperymentalnej, choć charakter jej muzycznej działalności jest mocno undergroundowy. Przeczesując podziemie industrialne, synth-punkowe, czy noisowe nie trudno natknąć się na projekty, które współtworzy (Marburg, OSTY, Kolektyw Ebola, czy Niebezpieczne Związki). Kaseta "Black Market Goods", na którą złożyły się kompozycje z okresu 2012-2015, skrzętnie przemyca wątki eksploatowane w pobocznych kooperacjach.
Materiał zebrany przez Justynę na przestrzeni trzech ostatnich lat, okazuje się być na tyle aktualny, że idealnie wpisuje się w kontekst eksperymentalnej muzyki tanecznej, tak brawurowo reprezentowanej przez wymienione wyżej Xosar i Helenę Hauff. I właśnie do muzyki tych dwóch artystek najbliżej brzmieniom sygnowanym przez Banaszczyk nazwą FOQL. "Black Market Goods" elastycznie balansuje pomiędzy chłodem industrialnych, metalicznych uderzeń, a gęstym, masywnym pulsem analogów, rozchodzących się między transem a hałasem. Tak obszerne ramy zaznaczone z jednej strony eksperymentem, z drugiej zaś taneczną użytkowością, mieszczą w sobie wiele estetyk i gatunków (techno, house, acid, ambient), na bazie których FOQL stworzyła dynamiczny paczwork.
Osiem utworów wypełniających kasetę, mogą spokojnie ilustrować surowy krajobraz i nieokiełznany charakter "polskiego Detroit". Jak bowiem w materiałach promocyjnych zaznacza artystka, "jej estetykę w 99 procentach ukształtowało rodzinne miasto, Łódź". Co prawda, wielka fala emigracji z tego post-industrialnego i poszukującego nowej tożsamości miasta, zabrała także Justynę, to jednak jej muzyka w całej rozciągłości pozostaje naznaczona piętnem sypiących się murów byłego przemysłowe imperium, które gdzieniegdzie odbija jeszcze echa transowego zgiełku przędzalni i niesie maszynowy szum pośród kamienic i zaułków.
"Black Market Goods" to materiał charakterny i zadziorny, hałaśliwy, brudny, transowy i psychodeliczny zarazem. Chłodny i bezkompromisowy, a przy tym zaskakująco przebojowy. Nawet we fragmentach pozbawionych tęgiej stopy, zachowuje frenetyczny puls, utrzymując słuchacza w bezustannym napięciu. Z jego trzewi wyziera wrzawa punkowej buty, zaprzężonej w kierat tanecznego taktu 4/4. Rezonuje metalicznym, pogłosem i wybrzmiewa przemysłowym pomrukiem, wychwytując dźwiękowy koloryt miejskiego krajobrazu.
FOQL"Black Market Goods"
2015, Pointless Geometry
Tymczasem w Polsce po ubiegłorocznym przebłysku Zamilskiej, środowisko muzyki elektronicznej i eksperymentalnej nadal pozostaje mocno zmaskulinizowane. Być może stan ten ulegnie, choć chwilowemu zachwianiu, za sprawą mocnego wejścia Justyny Banaszczyk (FOQL), debiutującej w barwach nowego warszawskiego labelu Pointless Geometry, współtworzonego przez Katarzynę Królikowską i Darka Pietraszewskiego z Trzeciej Fali. "Black Market Goods" wysoko zawiesza poprzeczkę dla kolejnych planowanych wydawnictw (m.in IXORA, czyli wspólny projekt Gaap Kvlt i Micromelancolié).
Banaszczyk nie jest postacią anonimową na scenie elektroniczno-eksperymentalnej, choć charakter jej muzycznej działalności jest mocno undergroundowy. Przeczesując podziemie industrialne, synth-punkowe, czy noisowe nie trudno natknąć się na projekty, które współtworzy (Marburg, OSTY, Kolektyw Ebola, czy Niebezpieczne Związki). Kaseta "Black Market Goods", na którą złożyły się kompozycje z okresu 2012-2015, skrzętnie przemyca wątki eksploatowane w pobocznych kooperacjach.
Materiał zebrany przez Justynę na przestrzeni trzech ostatnich lat, okazuje się być na tyle aktualny, że idealnie wpisuje się w kontekst eksperymentalnej muzyki tanecznej, tak brawurowo reprezentowanej przez wymienione wyżej Xosar i Helenę Hauff. I właśnie do muzyki tych dwóch artystek najbliżej brzmieniom sygnowanym przez Banaszczyk nazwą FOQL. "Black Market Goods" elastycznie balansuje pomiędzy chłodem industrialnych, metalicznych uderzeń, a gęstym, masywnym pulsem analogów, rozchodzących się między transem a hałasem. Tak obszerne ramy zaznaczone z jednej strony eksperymentem, z drugiej zaś taneczną użytkowością, mieszczą w sobie wiele estetyk i gatunków (techno, house, acid, ambient), na bazie których FOQL stworzyła dynamiczny paczwork.
Osiem utworów wypełniających kasetę, mogą spokojnie ilustrować surowy krajobraz i nieokiełznany charakter "polskiego Detroit". Jak bowiem w materiałach promocyjnych zaznacza artystka, "jej estetykę w 99 procentach ukształtowało rodzinne miasto, Łódź". Co prawda, wielka fala emigracji z tego post-industrialnego i poszukującego nowej tożsamości miasta, zabrała także Justynę, to jednak jej muzyka w całej rozciągłości pozostaje naznaczona piętnem sypiących się murów byłego przemysłowe imperium, które gdzieniegdzie odbija jeszcze echa transowego zgiełku przędzalni i niesie maszynowy szum pośród kamienic i zaułków.
"Black Market Goods" to materiał charakterny i zadziorny, hałaśliwy, brudny, transowy i psychodeliczny zarazem. Chłodny i bezkompromisowy, a przy tym zaskakująco przebojowy. Nawet we fragmentach pozbawionych tęgiej stopy, zachowuje frenetyczny puls, utrzymując słuchacza w bezustannym napięciu. Z jego trzewi wyziera wrzawa punkowej buty, zaprzężonej w kierat tanecznego taktu 4/4. Rezonuje metalicznym, pogłosem i wybrzmiewa przemysłowym pomrukiem, wychwytując dźwiękowy koloryt miejskiego krajobrazu.
FOQL"Black Market Goods"
2015, Pointless Geometry
Subskrybuj:
Posty (Atom)