niedziela, 19 stycznia 2014

Podsumowanie AD 2013 - cz. 2 "Świat"


Podsumowanie zagranicznej muzyki z perspektywy bloga raz uchem / raz okiem mija się nieco z sensem co najmniej z kilku powodów:
  1. Zostało pomiędzy końcem października, a styczniem zaprezentowane w tysiącach innych miejsc z każdej możliwej perspektywy od mainstreamu po underground.
  2. Zdecydowanie większą uwagę moją jak i czytelników tego bloga przykuwa scena rodzima, choć nawet ta w ubiegłym roku obfitowała taką ilością świetnych wydawnictw, że wielkim wyzwaniem było samodzielne ogarnięcie jej w całości.
  3. Lepiej stawiać na scenę rodzimą, niż promować wykonawców wszechobecnych w anglosaskich i ogólnoświatowych mediach. Wolę zatem wspierać polskich muzyków poprzez kupowanie ich płyt, oraz rzetelną i uczciwą analizę ich twórczości, które to czynności być może przełożą się w jakiejś wymiernej formie na ich artystyczne funkcjonowanie.
  4. Mój prywatny ranking  ulubionych zagranicznych płyt AD 2013 jest na tyle eklektycznym zestawieniem gatunków (free jazz, techno, pop, afrobeat) i scen (mainstream, indie, niezal), że nie sposób zawrzeć tą selekcje w jednym kontekście.

Zatem jedynie z poczucia kronikarskiego obowiązku spróbuję skrótowo nakreślić to co w zagranicznej muzyce wydarzyło się w 2013 roku. Postaram się, aby chociaż mój komentarz wniósł jakąś nową myśl do tego znanego już z innych mediów scenariusza.

Najbardziej oczekiwana płyta roku

Odnoszę wrażenie, że cały 2013 upłynął w świecie na licytowaniu się o to która z najbardziej oczekiwanych płyt roku, jest faktycznie tą najbardziej oczekiwaną. Nie było bowiem miesiąca, w którym nie ukazałoby się kilka premier opatrzonych właśnie taką handlową metką. David Bowie, Nick Cave & The Bad Seeds, Atoms For Peace, Depeche Mode, Daft Punk, The Knife, Boards Of Canada, James Blake, Disclosure, Kanye West, Justin Timberlake, AlunaGeorge, Moderat, Arctic Monkeys, Vampire Weekend, czy Arcade Fire wcale nie zamykają tej kategorii.

Powroty

Ów rok ożywczo wpłynął na zasłużonych twórców wyciągając ich z artystycznego niebytu. Na szczęście nowe wydawnictwa Boards Of Canada, Bowie'go, My Bloody Valentine, czy Daft Punk udowodniły niedowiarkom, że cuda się zdarzają i warto czekać na dokonania swoich idoli nawet kilka dekad.
Osobiście najbardziej ucieszyłem się z powrotu Colleen i Matmos (z regularnym albumem w podstawowym składzie).

Promowanie muzyki

Powroty, zarówno te dłużej, jak i krócej oczekiwane musiały zostać jednak należycie wypromowane i sprzedane wobec czego 2013 obfitował w wysyp całej gamy strategii wydawniczych, które (jak celnie ujął Mariusz Herma w swoim podsumowaniu) lepiej było obserwować, niż słuchać ich zawartości. I tak MBV i Beyonce wyskoczyli ze swoimi albumami jak przysłowiowy "Filip z konopi" publikując materiał bez, żadnych wcześniejszych anonsów. O ile dla fanów brytyjskiej shogaze'owej grupy taki niespodziewany gest po dwudziestu dwóch latach milczenia mógł zakończyć się euforią i palpitacją serca, to powtórzony przez amerykańską celebrytkę wydał się jedynie epigońskim gestem i jednym z tegorocznych przykładów na przywłaszczanie mechanizmów promujących sceną niezależną, przez rządny świeżych podniet mainstream. Innym przykładem brutalnego i dosłownego wykorzystania undergroundowych patentów w poczet celebrytów był Kanye West, który ochrzcił się Yeezus'em i zapragnął brzmieć jak "prawdziwy awangardowiec" skupując hurtowo podkłady od młodych niezależnych producentów i prawa do starych rockowych hymnów aby stworzyć pomnik swojej megalomanii.
Jeszcze inni poszukując dramatycznie uznania próbowali wżenić się w świat sztuki (Jay Z / Lady Gaga + Marina Abramovic) co zaowocowało (jak dla mnie) największym tegorocznym niesmakiem i żenadą, której beneficjentami okazały się obie strony tego mariażu.
Zdecydowanie do rangi sztuki mogłaby natomiast aspirować okładka "Next Day" Davida Bowie, o której szeroko i z entuzjazmem rozpisywałem się tutaj.

W kontekście promowania muzyki w 2013 trzeba wspomnieć jeszcze pełną hollywoodzkiego rozmachu kampanię "Random Acces Memories" Daft Punk, oraz skomplikowaną łamigłówkę szkotów z Boards Of Canada, którzy przez kilka tygodni za nos wodzili swoich rozentuzjazmowanych fanów.

Niewidoczne debiuty

Wśród tak mocnej konkurencji nawet debiutanci musieli dorobić się mocnych pleców, aby przebić się na światło dzienne międzynarodowej sceny pop. Udało się to z pewnością Disclosure i AlunaGeorge, które bezustannie hajpowane przez anglosaskie indie media wkroczyły na mainstreamowe salony jednocześnie nie tracąc więzi z "alternatywą".
"Moje debiuty 2013" nie miały szans przebić się do szerszej świadomości słuchaczy, choć artystycznie  okazały się zdecydowanie ciekawsze od wspomnianych wyżej pupili brytyjskich mediów. Z pewnością będę wypatrywał następnych płyt Acteurs, Gardland, Huerco S., Jessy Lanza, czy John Wizards.

Unifikacja gatunków

Jeśli w 2012 muzyka wydawała mi się silnie unifikować wokół kategorii pop tak w 2013 owa unifikacja przesłoniła już zupełnie barierę pomiędzy popem a alternatywą. Wszelakie próby sztywnego dzielenia muzyki na "pop", "indie", "niezal", czy "mainstream" stają się co raz bardziej utopijne przy wszechobecnym eklektyzmie gatunkowym. Globalny marketing, promowanie "gwiazd sceny niezależnej" w pełen rozmachu sposób, przy jednoczesnym podszywaniu się pod niezależność wielkich gwiazd spowodowały niemożliwość odróżnienia frontów. Jedyne jeszcze widoczne granice przebiegają nie pomiędzy gatunkami muzycznymi, a w kategoriach estetycznych rozstawionych skrajnie opozycyjnie jak "awangarda" i "mainstream masowy" (Guetta, Avicii, Miley Cyrus, Beyonce, Lady Gaga - choć ostatnia miałaby chyba pretensje do czegoś więcej).

Trendy i owendy

W świecie "muzyki alternatywnej wobec popu", mającej potencjał intelektualnej wypowiedzi, czyli na scenie "indie" / "niezależnej" (bardzo niechętnie posługuje się tymi nieprecyzyjnymi terminami), z naciskiem na jej elektroniczną gałąź w sezonie 2013 zapanowała moda na retromanię i hauntologię. Uwodzące swoim niedopowiedzeniem internetowe utopie, oraz wszechobecna nostalgia i grzebanie w artefaktach z niedalekiej przeszłości urzekły również i mnie zwłaszcza w kontekście płyt Boards Of Canada i Oneothrix Point Never.

Bohater roku

Jeśli miałbym wymienić postać, która najbardziej w ubiegłym roku wpłynęła na mój odbiór muzyki to byłby to Mats Gustafsson. Najpierw, już w styczniu znokautował  bombastycznym albumem "Exit" Fire! Orchestra. Następnie ustrzelił mnie albumem "Booth" projektu The Thing oraz "(without noticing)" formacji  Fire! Pod koniec roku zaskoczył nie mniej intensywnymi kolaboracjami (Paal Nilssen Love & Mats Gustafsson - "Sin gas" Bocian Records;  DKV Trio + Gustafsson + Nilssen-Love + Pupillo - "Schl8hof"), a w międzyczasie zamroczył i oczarował występami na katowickim Offie i w warszawskim Pardon To Tu. To jemu zawdzięczam najbardziej intensywne  muzyczne uniesienia w 2013. Choć nie ulega dla mnie wątpliwości, ze przy takim tempie nagrywania i kolaborowania z innymi muzykami jego muzyczne emploi w przypadku eksploatowania wciąż tej samej estetyki rzeźnickiego improv niedługo wyczerpie swą katartyczną moc. 


ULUBIONE PŁYTY ZAGRANICZNE 2013


  • FIRE! ORCHESTRA - "Exit" (Rune Grammofon) - PŁYTA ROKU


Pozostałe ulubione albumy w kolejności przypadkowej z linkiem do recenzji i krótkim komentarzem:

- powrócili w wielkim stylu tak jak ich zapamiętałem ze starych czasów. Witalni, przekorni i szalenie oryginalni.
- nie muszę spać żeby śnić
- niemal zupełnie niedostrzeżeni i pominięci. Zimnofalowe electro z industrialnym sznytem mrozi krew w żyłach
- błyskotliwe dźwięki i błyskotliwa krytyka popkultury
- przez fanów nie została oceniona jako najlepsza z płyt AE, ale mnie nauczyła wreszcie cierpliwości do ich twórczości i odczytywania ich abstrakcyjnych form.
- napisać że to artystyczne techno byłoby nieco krzywdzące dla tego duetu. Z animuszem jednak poszerzają kontekst dla  tego nieustannie żywego gatunek.
  • BOARDS OF CANADA - "Tommorow's Harvest" (Warp) 
- płyta enigma. To w drążeniu jej ukrytych sensów utknąłem w zakamarkach retromanii, na dobre blokując się przed publikowaniem czegokolwiek. Napisałem na temat tej płyty niemalże elaborat, ale nie odważyłem się go dotąd zamieścić na blogu.
  • COLIN STETSON - "New History Warfare, Vol. 3: To See More Light" (Constellation)
 - człowiek orkiestra, któremu udało się połączyć melodyjność i piosenkowość pop z zadziornością free jazzu
- podobnie jak Blondes przesuwają postrzeganie estetyki techno w stronę awangardy.
- album, który w pełni objawił talent Brytyjczyka godząc ze sobą fanów Blake'a sentymentalnego i eksperymentującego. Nietuzinkowa i progresywna  interpretacja r&b

- wśród kostropatych, koślawych i strzępiastych struktur rytmicznych i arytmicznych czają się cudowne melodie

  • MELT YOURSELF DOWN - "Melt Yourself Down" (The Leaf Label)
- płyta ta posiada taki groove, że wyciągnęłaby nieboszczyka z trumny wskrzesiła w niego nowe życie i porwała na parkiet. Siedmioosobowy multiinstrumentalny skład to konglomerat afrobeatu, punkowej energii i elektroniki o iście klubowym potencjale. Wszystko spowite w zadziornej i chropowatej garażowej aurze, zarówno artykulacja instrumentów, jak i napędzający niczym rasowy MC wokalista o hinduskich korzeniach. Najbardziej energetyczna płyta roku, żywa i ultra przebojowa, również najmocniejszy kontrkandydat do płyty roku. Niech ktoś tę lokomotywę sprowadzi wreszcie do Polski, sukces gwarantowany!

- drąży świadomość jak ogień skałę
  • MYKKI BLANCO - "Betty Rubble: The Initiation" (UNO)
- genderowy kamikadze okazał się bardziej progresywny muzycznie od niejednego fana i producenta nowej muzyki
- mistrzowska klasa, odbiera słowa i chwyta z gardło. Najbliższa mi płyta Cave'a
- najbardziej roztańczony album 2013. Kwintesencja lat 90tych w dobrym stylu.
 - jak dotąd to opus magnum mojego ulubionego Roba Mazurka, który sprawdza się tu jako dyrygent, kompozytor i muzyk wierny jazzowej tradycji Chicago i otwarty na eksperymenty
 - charyzmatyczny i czarujący Blixa, w teatralnych aranżacjach Tehardo. Jedna z najpiękniejszych płyt roku, niestety prawie niedostrzeżona.
- zastąpił żywe instrumenty elektroniką ale mrok pozostał ten sam.
  • THE THING - "Boot!" (The Thing Records)
- jazz totalny, albo kochasz, albo nienawidzisz.
  • ZEITGEBER - "Zeitgeber" (Stroboscopic Artefacts)
- Lucy + Speedy J  =  techno wywleczone na lewą stronę, które kryje niezwykle intrygujące dźwiękowe struktury.
 - dzika, charyzmatyczna niezwykle oryginalna. W ciemno biorę każdy projekt w którym Mariam Wallentin zaśpiewa.
- jazzowy musical Holter to muzyczna rozkosz i zniewalający urok nieoczywistych piosenek.
- idiofoniczna mantra hipnotyzuje swoim ezoterycznym zaklęciem na kasecie z polskiego labelu.
  • JAMES HOLDEN - "The Inheritors" (Border Community)
 - największe muzyczne wyzwanie, płyta niełatwa i nie dająca prostych przyjemności.
 - miłe wspomnienie po Junior Boys.
- za sam fakt że powróciła.

1 komentarz:

  1. Gustafsson wydał jeszcze płytkę pełną przesterów i szumów wyimprowizowanych wspólnie z Thurstonem Moorem ("Vi Är Alla Guds Slavar"). Dla fanów tego drugiego chyba o krok za daleko w abstrakcję, stąd kiepskie oceny np. na RYM. Ale w kategorii drone wg mnie co najmniej przyzwoitość.

    OdpowiedzUsuń