czwartek, 28 kwietnia 2016

Apetyt na spleen / Mateusz Franczak "Long story short"

Gdyby solowa płyta Mateusza Franczaka miała swoją premierę pół roku później, bez wahania napisałbym o niej, że jest jak jesienna melancholia w ciepłym, wciągniętym swetrze.

Franczak charyzmatyczny saksofonista jazz-rockowego Daktari i eksperymentalnego How-How debiutuje w dość przekorny sposób. Porzuca instrument dęty, na rzecz gitary. Nie byłoby w tym dużej sensacji, w końcu mamy do czynienia z multiinstrumentalistą, gdyby nie wyraźna zmiana w ekspresji artysty. Przejście z saksofonu na gitarę zaowocowało porzuceniem ognistych afektacji i dekonstrukcji gatunkowej. Ich miejsce zajął ciepły, melodyjny pop. Nowe, intymne wcielenie Franczaka jest niemniej pasjonujące co dotychczasowe, postarajcie się go nie przeoczyć.

Kołyszące melodie, ciepła barwa instrumentów, wyciszona ekspresja, kameralny nastrój. Dziewięć urokliwych miniatur "Long story short" to kwintesencja muzycznej lapidarności. Udana próba uchwycenia emocji i intymnego nastroju w kilku nieśpiesznych taktach. Przepis na to skromne danie jest minimalistyczny. Mamy bowiem do czynienia z chłopakiem z gitarą, wyraźnie wpisującego się w songwriterską stylizację. Siła i piękno tkwi jednak w detalach, smakowicie rozplanowanych przez Franczaka.

Tajemnicą powodzenia tego albumu jest umiejętność skomponowania wykwintnego dania z prostych składników, w oparciu o znakomicie dobrane smaki. Głównym bohaterem tego (jeśli już pozostaniemy przy nomenklaturze gastronomicznej) degustacyjnego dania,  jest elektryczna gitara, wybrzmiewająca prostymi akordami, zanurzona w delikatnym pogłosie pozostawiającym dużo oddechu i przestrzeni. Okazjonalnie, dla zaostrzenia smaku Franczak proponuje mocniejszy przester i odrobinę brudu, który nadaje aranżacji uroku lo-fi. Gitarze towarzyszy męski wokal pozostający raczej w wysokich rejestrach, chwilami przypominający głos Briana Molko z Placebo. Jednak o ostatecznym smaku decydują na "Long story short" przyprawy. Niemal każdą kompozycję na płycie puentuje inny instrument, zostawiający po sobie jedynie nikły, ale jakże sugestywny ślad.  A to w półświetle zabłyśnie klawisz Harmony, do złudzenia imitujący brzmienie akordeonu ("Lazing"). To niespodziewaną puentą zadźwięczy inny instrument klawiszowy; melodyka ("Crying"). W tle zamajaczy atmosferyczny klawisz ("Hiding"). Zaś innym razem kojący głos rogu dopełni nastroju melancholii ("Floating"). Całość zaś podana zostaje w kontemplacyjnym bezruchu, ze słodkim posmakiem spleenu. 

Muzyka relaksacyjna? To określenie z pewnością byłoby krzywdzące dla płyty Mateusza Franczaka. Przede wszystkim ze względu na swoje pejoratywne zabarwienie. Prawdą jest jednak, że od pierwszych taktów otwierającego album "Lazing" kompletnie zatracam się w błogim ukojeniu. Nic dziwnego, muzyk gra tu przede wszystkim nastrojem, czyniąc to z niezaprzeczalnym urokiem i elegancją. W końcu droga do serca wiedzie nie tylko prze żołądek. Pyszna płyta.


MATEUSZ FRANCZAK "Long story short"
2016, Too Many Fireworks Records

środa, 6 kwietnia 2016

Muzyka niespiesznych gestów / Akpatok "Two Winters, Two Springs" + wywiad z Dawidem Adrjanczykiem

Akpatok to projekt znanego z Tundry czy Karpat Magicznych Dawida Adrjanczyka, artysty dźwiękowego eksplorującego twórczo i badawczo akustyczne formy muzyki medytatywnej.

O ekologii słuchania, poszukiwaniu źródeł inspiracji, oraz o roli jaką w muzyce Akpatok odgrywa czas opowiada lider ansamblu Dawid Adrjanczyk.

Chciałbym abyś wprowadził mnie i czytelników w świat muzyki jaką wykonuje Akpatok. Jak Ty sam ją traktujesz? Muzyka rytualna, transowa, etniczna, a może muzyka ludowa oparta na archaicznych formach wyrazu?

DA. Z całą pewnością to wypadkowa tych wszystkich i jednocześnie żadna z nich. Traktuję tę muzykę jako obiekt medytacji, może nim być cokolwiek, na przykład dźwięk. Prowadzę też warsztaty naturalnego dźwięku, podczas których słuchamy natury, w różnych jej przejawach, praktykujemy rozmaite formy kontemplacji, namysłu, notacji, nazywam to ekologią słuchania. Potem bogatsi o pewną wiedzę i intuicję korzystamy z naturalnych obiektów, na przykład z kamieni, roślin, wykonujemy organiczne improwizacje, oparte o współuczestnictwo, świadome słuchanie, praktykowanie natury, ciszy. Z muzyką Akpatok jest podobnie. Kiedy rozpoczynam codzienną praktykę z instrumentem, jestem naturalnie rozproszony. Stopniowe wkraczanie w muzykę ma charakter medytacji, głębokiej koncentracji, uważności, obserwacji dźwięku, tego jak się zmienia, rozwija i zanika pewna organiczna opowieść. Stąd, bardziej niż na trans, wskazałbym na świadomość. Wykorzystujemy instrumenty pasterskie, naturalnie transowy charakter niekończącego się pobudzania strun liry korbowej i tak dalej, ale trudno mówić o muzyce etnicznej, ludowej. Ten kontekst istnieje, ale raczej w odniesieniu do systemów strojenia, skal, harmonii, energii.

Czy w poszukiwaniu transowych form trzeba udać się aż na azjatyckie stepy? Czy kultura Słowian wykształciła techniki medytatywne, i czy mają one jakieś reprezentacje w muzyce, które znalazłyby się w polu zainteresowania Akpatok?

DA. Tak, po części już odpowiedziałem na to pytanie, z tym że lepiej skupmy się na bliskiej nam przestrzeni geograficznej, bez kategoryzowania etnicznego. Można tu odnaleźć wiele inspirujących muzycznych form o charakterze transu, od muzyki wiejskiej w niektórych jej przejawach po litewskie sutartinės, nie zapominając o muzyce pasterskiej, której korzenie mają w sobie wiele z mimetyzmu naturalnego pejzażu dźwiękowego. W moim przypadku geografia nie gra wielkiej roli, ale muzyka Akpatok jest wypadkową wielu takich poszukiwań i inspiracji, które wykraczają poza Europę, sięgając echem aż po skale pelog i slendro.

Zastanawiam się jak (jeśli to w ogóle możliwe) można wartościować waszą muzykę? Trudno, chyba o niej jednoznacznie zawyrokować czy jest dobra czy zła. Albo działa, (a na mnie zdecydowanie działa), albo nie? Co musi się więc stać aby zadziałała, aby wasze intymne przeżycia udzieliły się również słuchaczowi?

DA. Ciekawe pytanie. Przede wszystkim, w moim odczuciu, da się wartościować muzykę, ale nie ma to większego sensu. Chodzi o współodczuwanie. To, co mnie mocno fascynuje, to sposób w jaki dźwięk i muzyka oddziałuje na nas samych (zarówno na słuchaczy, jak i na wykonawców). Chodzi o to, żeby muzyka poruszała, żeby działała na naszą wrażliwość, ale żeby nie pozostawiała nas obojętnych także fizycznie. Minimalizm Akpatok nie jest prosty w odbiorze, zwłaszcza kiedy kompozycje są długie i (tylko pozornie) statyczne, ale to właśnie jedna z metod wciągania w uniwersum samoograniczenia. Im jest ciszej, tym intensywniej słuchamy. Im jest mniej, tym wzrasta nasza koncentracja, uważność, świadomość. Mniej, jaśniej, swobodniej, to kierunki Akpatok, w które zabieramy podczas koncertów.

Na "Two Winters, Two Springs" operujecie bardzo ograniczonymi środkami, lira korbowa, gongi i dzwonki. Do tego naturalny pogłos i ... czas. No właśnie, jaką rolę odgrywa w waszej muzyce czas, w którymś momencie musisz przecież "wygasić" dźwięk. Co to za moment?

DA. Kluczową. Kontemplacja nad czasem w zasadzie jest podstawą mojej muzycznej działalności. Patrzę na czas w muzyce nielinearnie. Nie staram się aby kompozycje Akpatok były zbudowane na zasadzie opowieści z początkiem, kulminacją, zakończeniem. Punktem wyjścia jest raczej czas postrzegany cyklicznie, co przybliża nas do rytuału i form symbolicznego postrzegania, choć nie jest to odwołanie wprost. To obserwacje wywiedzione bezpośrednio z natury. Kiedy zanurzamy się w naturalnym środowisku dźwiękowym, nie znamy jego początku, ani końca. Obcujemy z dźwiękiem, który trwa tak, jakby miał nigdy się nie kończyć. Kiedy wykonuję kompozycje Akpatok, chcę aby one trwały w ten sam sposób. To, kiedy następuje koniec jest kwestią wyboru, wewnętrznej intuicji. Ważne, że wyjście z takiej sytuacji dźwiękowej pramaterii nie może być zbyt gwałtowne. Zbyt mocno zanurzamy się w pewien kontekst, niełatwy i wymagający sporego zaangażowania emocjonalnego, aby przerwać go w sposób nagły. Potrzebne jest długie rozwiązanie, powolne opuszczanie koncentracji, budzenie się, powrót codziennej świadomości. Zwracam na to szczególną wagę.

 ***

Zrealizowany skromnymi środkami materiał "Two Winters, Two Springs" wybrzmiewa z całym dostojeństwem wielowiekowej tradycji muzycznych rytuałów, skupionych na głębokim duchowym przeżyciu.

Zaledwie trzy akustyczne instrumenty tożsame z muzyką obrzędową i transową współtworzą nasyconą dźwiękiem przestrzeń "Two Winters, Two Springs". To gongi, dzwonki i lira korbowa. Przy użyciu jedynie tych trzech obiektów udaje się stworzyć osobliwy spektakl-rytuał oparty na zaskakującej potędze brzmienia i hipnotyzującej narracji.

Muzycy Akpatok Ensemble (Dawid Adrjanczy, Nina Adrjanczyk, Adam Sobański) z namaszczeniem podchodzą do każdego dźwięku, z uwagą analizując jego charakter i oddziaływanie. Każdy gest inicjuje serie następstw, dlatego, aby osiągnąć niezmąconą transową atmosferę gospodarują nimi oszczędnie. Dźwięki preparowane niespiesznymi gestami ujawnią swój zaskakująco szeroki zakres tonalny rozchodzący się wylewnie po paśmie częstotliwości. Długie, linearne, pozbawione gwałtowności i podszyte wewnętrzną pulsacją kompozycje, pozwalają z nabożnością zanurzać się wgłąb zarówno pojedynczych dźwięków, jak i rezonujących wielogłosów. Potoczyste burdony korbowej liry, utrzymywane w stałej wibracji zdają się nie mieć początku ani końca, falując sinusoidalnie w rytmie uniesień i wyciszeń. Medytatywny charakter muzyki Akpatok znosi bowiem postrzeganie jej przez pryzmat czasu.

W przypadku kompozycji opartych w głównej mierze na idiofonach, istotną rolę odgrywa z kolei cisza, regulująca wewnętrzny rytm kompozycji. Posługiwanie się pauzą stoi tutaj na równi z operowaniem dźwiękami. Obecność ciszy pozostawia przestrzeń na wyciszenie i najistotniejszy w praktyce medytacyjnej oddech.

Akpatok jawi mi się jako naczynie dla ducha. Im cierpliwsza i otwarta lektura "Two Winters, Two Springs" tym zawarta na płycie muzyka ma więcej do zaoferowania swoim słuchaczom. Pozwala rozgościć się w niej na własnych zasadach, przyswoić na własny użytek, traktując jako formę medytatywną, terapeutyczną, bądź relaksującą. Oddziaływać może również jako zwierciadło duchowej kondycji słuchacza. W tej perspektywie może zatem wybrzmieć afirmatywnie, bądź mrocznie i niepokojąco.

AKPATOK "Two Winters, Two Springs"
2016, Low Clouds

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wędrówka ducha / Olgierd Dokalski "Mirza Tarak"

Zainspirowana autentyczną pielgrzymką Jakuba Buczackiego płyta "Mirza Tarak" jest niezwykle intymnym zapisem mistycznej podróży wgłąb siebie.

Autorski materiał Olgierda Dokalskiego spełnia najważniejsze cechy gatunkowe tożsame dla "motywu drogi" czy to w literackim, czy filmowym wydaniu. Począwszy od  tragicznego bohatera, który zostaje zewnętrznymi okolicznościami zmuszony do odbycia podróży, poprzez perypetie towarzyszące wędrówce, zmierzające do wewnętrznej przemiany, zwieńczonej w przypadku Buczackiego tryumfalnym powrotem do ojczyzny.

Ale kim właściwie jest ów Buczacki? Jakub Murza Buczacki herbu Tarak, to jedna z najbardziej znanych postaci w Królestwie Polskim w I poł. XIX. Po przystąpieniu Stanisława Szczęsnego Potockiego do Konfederacji Targowickiej, opuścił kraj uprzednio występując spod rozkazów generała. Jako jeden z nielicznych Tatarów (jedyny z Płd. Podlasia), odbył wówczas pielgrzymkę do Mekki, poznając przy tym język arabski (źródło). Co zatem Buczacki robi na tym blogu? To jego historii dedykowany jest albumu "Mirza Tarak" skomponowany przez utalentowanego potomka, Olgierda Dokalskiego, trębacza znanego m.in z formacji kIRk, Daktari, Msza święta w Altonie, czy Warsaw Improvisers Orchestra.

Hadżdż to pielgrzymka do Mekki, obowiązkowa dla każdego dorosłego muzułmanina. Buczacki udaje się w nią przez Bałkany i Turcję. Na płycie, kierunek geograficzny i religia są jednak sprawą drugorzędną. Centralnym punktem tej kameralnej opowieści jest duchowość ujęta w formie jazzowo-etnicznej impresji. Dokalski wraz z podległym mu zespołem instrumentalistów kreuje w kompozycji nastrój niezwykle intymny i liryczny. Muzyka podąża duchową ścieżką, co wyraźnie słyszalne jest już na poziomie fraz przenikniętych melancholijną nicią, nawlekającą na siebie kolejne zmysłowe wątki melodii. Znakomitym przykładem może być utwór "W drodze" gdzie przydymiony tembr tenorowego saksofonu Macieja Rodakowskiego unosi się w przestrzeni niczym wstążki dymu wiszące w zamglonej zadumie krajobrazu. Podobne zamyślenie towarzyszy słuchaczom w "Adanie", kompozycji, zaaranżowanej na flet poprzeczny (Daria Wolicka) i tradycyjny azerski instrument ludowy balaban (Gamid Ibadullayev). Jest to też utwór najmocniej nawiązujący do muzyki bliskiego wschodu.

Na płycie znajdują się również nawiązania do kultury i muzyki sefardyjskiej ("Dönmeh"), czy bałkańskiej (przepiękny "Mizogin"), jednak egzotyka, z którą mamy do czynienia na płycie Dokalskiego nie ma w sobie nic z cepeliady. Artyści prezentują raczej własną jej wizję oderwaną od religii, ale bliską sacrum. Począwszy od artykulacji instrumentów (flet, balaban, trąbka, saksofon, perkusjonalia), poprzez nawiązania do bliskowschodniej melodyki, aż po głos Antoniny Nowackiej, wszystkie elementy "Mirza Tarak" czule oplata mistyczna poświata. Eksperymentująca z wokalną improwizacją Nowacka pełni w tej narracji rolę przewodnika. Jej oryginalna poetyka, jakże udanie imitująca archaiczne formy muzyki tradycyjnej, za pomocą skrawków jak najbardziej autentycznych estetyk (od wątków quasi-operowych, przez arabskie zaśpiewy, aż po całkowitą abstrakcję) balansuje na granic jawy i snu. Sekunduje jej oszczędnie użyta elektronika, majacząca w tłach niczym pustynna fatamorgana.

Jako lider Dokalski z największą uwagą stara się kontrolować fabularny tok narracji, oraz stwarzać natchnioną oniryczną atmosferę. Dlatego też jako solista tak jak pozostali, nie wystaje poza kolektywną współpracę. To współbrzmienie instrumentów na "Mirza Tarak" tak subtelne, chwilami wręcz wzruszające swoja kruchością i czułością zdaje się być jakimś alchemicznym porozumieniem dusz, które musiało nastąpić miedzy muzykami nagrywającymi album. Zdaje się, że pielgrzymka Jakuba Buczackiego stała się dla nich wszystkich pretekstem do odbycia duchowej wędrówki.

Z niebywała wręcz skromnością udało się Dokalskiemu skomponować album wybitny. Onieśmielający zmysłowością, odurzający melancholią, będący przeżyciem nie tylko estetycznym ale i mistycznym. Wielka wędrówka przodka została zamknięta w urzekającej, kameralnej miniaturze.

OLGIERD DOKALSKI "Mirza Tarak"
2016, Fundacja Kaisera Söze