środa, 27 grudnia 2017

Co kto lubi 2017

(foto: archiwum rodzinne)

Jak przed rokiem postanowiłem zapytać grupę artystów, producentów, wydawców, kuratorów; ludzi tworzących u podstaw scenę muzyki alternatywnej / eksperymentalnej / awangardowej / niezależnej [niepotrzebne skreślić] w Polsce, o to czego najchętniej słuchali w 2017 roku. Ten plebiscyt w zamierzeniu ma być całkowitym przeciwieństwem dorocznych rankingów. Jedynym kryterium było to aby wybrane wydawnictwa były nagrane przez rodzimych twórców, a ich ilość zawężona do pięciu. Pozostawiłem moim gościom całkowitą dowolność nie ograniczając ich z żadnej strony. Jeśli chcieli skomentować swój wybór, tak czynili; jeśli jedynie wymienili płyty to również uszanowałem ich wolę. Jeśli wmieszali w to kilka pozycji z zagranicy nie cenzurowałem. Jeśli podali nieco mniej, lub nieco więcej płyt, nie protestowałem. Jeśli ktoś zamiast płyt chciał podzielić się innymi muzycznymi refleksjami byłem jak najbardziej za. Nie mam w zamiarze ani komentować poszczególnych wyborów, ani na podstawie wszystkich wysuwać jakichkolwiek ogólnych wniosków (moje podsumowanie w styczniu 2018). Kolejność podanych płyt jest oczywiście zupełnie przypadkowa, podobnie jak kolejność uczestników. Serdecznie dziękuję wszystkim za chęć współpracy.

Wszystkie poniższe teksty, są oryginalnymi wypowiedziami uczestników plebiscytu.

***

WOJTEK KUCHARCZYK (Mik.Musik.!.)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Rec.) - klik - na koncertach/przedstawieniach poraża.
  • Nagrobki – „Granit” (BDTA) - klik - wiadomo
  • Kurws – „Alarm” (Gusstaf Rec.) - klik - co za zgranie!
  • Gazawat – „Wampir” (BDTA) (czy jak to tam było, obydwie wersje, radiowa może lepiej)
  • Emiter – „Sinus Balticus” (Fundacja Kaisera Söze) - klik 

W innych zestawieniach może dam inaczej, pewnie inaczej, nieco. Jeśli miałbym wybrać jedną plytę tylko, to bezapelacyjnie „No Fun”, nikt tak dobrze jak Piernik nie oddał atmosfery kraju w którym żyjemy.


BARTEK KUJAWSKI (Tsvey / 8rolek)

W tym roku było dużo fajnej polskiej muzyki, ale tylko dwa albumy miałem ochotę przesłuchać więcej niż raz. A były to:
  • Jakub Lemiszewski – „2017 [nielegal]” (Magia) - klik
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Rec.)
Spośród pozostałych do piątki dobieram:
  • Lutto Lento – „Dark Secret World” (Where to now?) - klik
  • Mchy i Porosty – „Hypnagogic Polish Music For Teenage Mutants” (Recognition Rec.) - klik
  • Sorja Morja – „Sorja” (Thin Man Records) - klik 


ADAM WITKOWSKI (Nagrobki / Woda)

Czas spędzany przeze mnie przed głośnikami lub w słuchawkach, to przede wszystkim produkowanie własnych nagrań, a mój telefon wypełniony jest po brzegi nieopublikowanymi jeszcze płytami, w których aktualnie grzebię. Na nagrania kolegów nie starcza zazwyczaj miejsca. Po pracy natomiast nie ma nic bardziej odprężającego niż zatyczki do uszu lub po prostu cisza. Dlatego właśnie od ponad roku mój gramofon stoi zepsuty i jakoś nie spieszno mi do jego naprawy. Przyznaję ze wstydem, że istnieje wielkie prawdopodobieństwo iż w roku 2017 przesłuchałem mniej niż dziesięć płyt w ogóle nie tylko polskich. Moje wybory są więc nie tylko subiektywne, ale również mało miarodajne.

Oto one:
  • Pin Park – „Krautpark” (Instant Classic) - klik - Mimo mojej silnej awersji do muzyki elektronicznej z elementami zaloopowanymi, ta płyta daje mi dużą przyjemność osłuchu. Czuję tu bark spiny i spokój wynikający z dojrzałości twórców. Pięknie to brzmi i donikąd się nie spieszy. Super!
  • Stefan Wesołowski – „Rite Of The End” (Ici d'ailleurs) - klik - Płyta Stefana ukazała się klika dni przed moim wyjazdem na weneckie Biennale Sztuki. Wgrałem ją na telefon, a po wylądowaniu na miejscu, gdzie mój roaming szlak trafił, okazało się, że to jedyna niewłasna muzyka do której mam dostęp. Przez kolejny tydzień, pływając od pałacu do pałacu, słuchałem wyłącznie tego materiału - trochę z przymusu, trochę z wyboru. Piękny soundtrack dla tego bardzo specyficznego miasta oraz jego historycznych wnętrz. Doceniam również ogromy jakościowy skok w porównaniu do poprzedniczki (Leibestod).
  • Trupa Trupa – „Jolly New Songs” (Ici d'ailleurs) - klik - Dla mnie osobiście, to właściwie płyta zeszłoroczna. Miałem okazję przygotowywać demo tego materiału, więc już we wrześniu zeszłego roku byłem aż nadto osłuchany z tymi piosenkami. Wówczas podjęliśmy też decyzję, że nie będziemy dalej wspólnie pracować. Po ukazaniu się płyty posłuchałem jej chyba tylko razy, głównie po to, aby sprawdzić jak to wyszło. No i wyszło bardzo dobrze i niezwykle się cieszę, że udało mi się ostatecznie zeswatać chłopaków z Michałem Kupiczem.Mimo tego, że od ich poprzednich płyt w muzyce zespołu nie zmieniło się wiele, to tu jakby wszystko wskoczyło na właściwe tory. Ten rozwód dobrze nam zrobił.
  • The Kurws – „Alarm” (Gustaff Records) - To kolejna płyta, na którą byłem skazany podczas wyjazdu. Tym razem powodem był bardzo słaby zasięg telefonii komórkowej, a więc ponownie - niemożność korzystania z serwisów streamingowych. O ile „Rite Of The End” był dopełnieniem weneckiego, miejskiego pejzażu, o tyle Alarm stanowił silny kontrapunkt dla wijących się w górę i w dół dróg Sardynii i jej pięknych zachodów słońca. Kurwsów zdecydowanie bardziej wolę na koncercie i przyznam, że tak jak poprzednie wydawnictwa tego zespołu, tak i to słuchane jest przeze mnie na raty, w pakietach dziesięciominutowych. Mam jednak wrażenie, że najnowsza płyta jest najbliższa ich energii koncertowej. Bardzo fajna realizacja.
  • Mapa – „No Automatu” (Gustaff Records) - klik - Ucieszyłem się, że Mapa znów nagrywa. Fudo, obok pierwszego longplaya Księżyca i Legendy Armii, to jedna z tych płyt, które najmocniej pozmieniały w mojej głowie. Chwała Bogu i Szatanowi, że chłopcy nie wpadli na pomysł nagrania Fudo jeszcze raz!!! Z przyjemnością stwierdzam, że Mapa mimo braku powtarzania się pozostała Mapą. Bardzo fajnie też prezentuje się okładka, którą zaprojektowała moja żona Ania. Oczywiście najlepiej prezentuje się w formacie 32x32 centymetra!

P.S. Zabawne jest to, że całkiem niechcący wyszedłem na lokalnego, trójmiejskiego patriotę (Trupa Trupa, Stefan Wesołowski, Maciej Polak, Mapa) ze skłonnościami do muzyki wrocławskiej (The Kurws, Maciek Bączyk + demo Trupy nagrane na koncercie we Wrocławiu).


SZYMON LECHOWICZ (Sorja Morja / Polonia Disco)
  • wszystko, co zrobił Młody Osa - klik
  • wszystko, co zrobiły moje koleżanki w ramach Warszawskiej Szkoły Disco Polo 
  • Anatol – „Fantasy Violence” (Trzy Szóstki) - klik
  • Jakub Lemiszewski – „2017 [nielegal]” (Magia)
  • Mitch & Mitch & Kassin – „Visitantes nordestinos” (Lado ABC) - klik


ŁUKASZ MARCINIAK (MakemakeBrzoska/Marciniak/Markiewicz‎)
  • Marcin Masecki – „Chopin Nokturny” (Lado ABC) - klik
  • Raphael Rogiński plays Henry Purcell (feat. Olga Mysłowska & Sebstian Witkowski) (Bôłt Records) - klik
  • Kobieta z wydm – „Bental” (Thin Man Records) - klik
  • Dominik Strycharski – „Flauto Dolphy” (Fundacja Słuchaj) - klik
  • Marcin Świetlicki i Zgniłość – „Siedmiościan”  (Fundacja Na Rzecz Kultury I Edukacji Im. Tymoteusza Karpowicza) - klik


KUBA ZIOŁEK (Milieu L'Acéphale)

Hm, właśnie sobie uświadomiłem, że nie przesłuchałem żadnej polskiej płyty w tym roku poza swoimi, więc moja lista wygląda następująco: 1) Zimpel Ziołek 2) Alameda Duo 3) Zimpel Duo 4) Alameda Ziołek 5) Zimplomeda 2


ŁUKASZ KACPERCZYK (solo / Paper Cuts)

Spojrzałem na swoje typy z poprzedniego roku i tym razem będzie jeszcze skromniej:

  • Kurws – „Alarm” (Gustaff Records) - no jak nie to, to co?
  • Bastarda – „Promitat eterno” - (Lado ABC) - klik - gdyby ktoś mi powiedział, że tak dobrze mi wejdzie ta płyta, to bym nie uwierzył. Ale weszła.
  • Maniucha Bikont/Ksawery Wójciński – „Oj borom, borom” (Wodzirej) - klik
  • Rychlicki/Szpura – „Walec” - no niestety, takiej płyty nie ma, ale chłopcy grają takie koncerty, że ja bardzo bym chciał, żeby jednak taka płyta była. Nie upieram się przy tytule… 


KAMIL SZUSZKIEWICZ (klik)
  • Bogusław Schaeffer – „Travel Notes” (Bôłt Records) - klik
  • FOQL – „Lower Your Expectations” (Always Human Tapes) - klik
  • Maniucha Bikont/Ksawery Wójciński – „Oj borom, borom” (Wodzirej) - klik
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • Poly Chain – „Music For Candy Shops” (Transatlantyk) - klik


RADOSŁAW SIRKO (Audile Snow)
  • album roku: dobra muza dj dla was – „czapki” (Wypas muzyczna Grupa) - klik
pozostałe spoko:
  • Lutto Lento – „Dark Secret World” (Where to now?)
  • Mchy i Porosty – „Untitled” (Brutaż) - klik
  • Nadziej – „nie lubię myśleć o niemiłych sprawach gdy nie jestem w stanie” (enjoy life) - klik
  • High Fall – „C_” (Sinesia) - klik


PAWEŁ PAIDE DUNAJKO (Outlines Label)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • Jakub Lemiszewski – „2017 [nielegal]” (Magia)
  • Genetics and Windsurfing – Nonlinear” (Orange Milk Records) - klik
  • Rhythm Baboon – „Baboonism” (Pawlacz Perski) - klik
  • Fischerle – „Post​-​functional Dub Objects” (Czaszka Records) - klik


TOMEK MIRT (klik / Saamleng)

2017 trochę przehibernowałem grzebiąc w starociach, więc wśród rodzimych wykonawców mogę wyróżnić głównie znajomych… nie mam skrupułów, bo w mijającym roku wyjątkowo się postarali. 
Chronologicznie pierwszy był 
  • Gazawat – „Wampir” (BDTA) - Michał publikuje trochę za dużo (hej, sam wiem coś o tym!), łatwo więc przeoczyć wyjątkowo wartościowe jego wydawnictwa, a taki na pewno jest Wampir. Płyta nosi znamiona słuchowiska i jest oparta na konkretnej historii, ale szczęśliwie wszystko służy budowaniu bardziej abstrakcyjnej atmosfery. 

Następna w kolejności jest 
  • Ter – „Remains” (Jasień) - klik. Sam w sumie byłem zaskoczony tym co przygotowała w naszym wspólnym studiu i jak spójna płyta z tego powstała, sprawdźcie zanim posądzicie mnie o stronniczość!

Trzecia płyta, którą szczerze mogę polecić to 
  • Palcolor – „Wróg” (Kosmodrone Rec.) - klik - Do tej pory nie mogę zrozumieć dlaczego ktoś tak aktywny i zdolny jak Emil jest cały czas tak mało popularny. „Wróg” to absolutny sztos!


MACIEJ WIRMAŃSKI (Szara Reneta / Kultura Staroci)

Na początku wybacz mi za moją przewrotność oraz na naruszenie reguł gry. Nie robię tego z przyrodzonej przekory, lecz z przekonania, iż na ocenę, które wydawnictwa 2017 roku są najlepsze jest zdecydowanie za wcześnie. Wiesz doskonale, że rankingi nie mają dla mnie większego znaczenia - bardziej cenię sobie indywidualną ekscytację z odkrywania dla siebie twórczości, z recenzji, która jest w stanie umiejscowić muzykę w żywej tkance życia i w odniesieniu do innych dziedzin twórczości. Myśląc zatem o najważniejszych wydawnictwach 2017 roku myślę nie tylko o 2017 roku, ale o przyszłości w ogóle - o tym, które wydawnictwa będą pamiętane jako ważne, dla których estyma zeroduje, bo okazało się, że ulegliśmy hajpowi, a które staną się klasykami, choć w swoim czasie były zupełnie pominięte. Wspominam przy tym wpis Daniela Bożka, który widziałem ostatnio na fb, w którym pisał, że najlepsze nagrania 2017 roku w jego mniemaniu to nagrania sprzed kilkudziesięciu lat. Zapytam zatem, dosyć retorycznie - czy możnaby w rankingu najważniejszych wydawnictw danego roku wyznać, że słuchało się namiętnie rzeczy z przeszłości i że te rzeczy są dla niego w danym roku najważniejsze? Przypuszczam, że redaktorzy popularnych portali o scenie niezależniej i peji o niezalu skrzywili by się na taką propozycję w zażenowaniu. Muzyka ze swym organoleptycznym rozumieniu odbywa się przede wszystkim w przebiegu czasowym; moją osobistą perspektywą są predyktywne zdolności znawcy muzyki, co do tego co będzie uznawane za ważne w przyszłości. Są to zdolności, których, co z pokorą wyznaję, nie posiadam.

Mam jednak przypuszczenia, że najistotniejszym wydawnictwem muzycznym, które będzie miało niemały wpływ na przyszłość wcale nie są nagrania, lecz książka autorstwa Michały Libery, Michała Mendyka oraz Aleksandry i Daniela Mizielińskich pt. "M.U.Z.Y.K.A" z edukacyjnej serii "S.E.R.I.A" w wydawnictwie Dwie Siostry. Wraz z komplementarną do niej stroną internetową muzykownik.pl jest to kompendium najważniejszych wątków w dwudziestowiecznej sztuce dźwięku, która swoim rozmachem stanowi także doskonałą lekturę dla dorosłych. Sam nie raz dałem przyłapać się przy lekturze tej książki swojej niewiedzy; z zachwytem zaczytywałem się w rzeczach, których nie rozumiałem z akademickich wywodów, a które wyjaśniły się dopiero podczas lektury książki przeznaczonej dla dzieci. Książka w zwięzły sposób przedstawia bogatą tradycję sztuki słuchania oraz grania, bez paternalizmu, bez udawania, że nie istnieje pop, bez udawania, że nie każdy może rozumieć marzenia "akademickich awangard", bo przecież skąd się mieli do tej pory dowiedzieć i skąd mieli ją zrozumieć? Uwrażliwia na świat dźwięków, także tych niemuzycznych i być może pozwoli na to, że któraś z osób z pokolenia naszych dzieci doskonalić się w sztuce dźwięku; być może zaś masa krytyczna młodych czytelników będzie w przyszłości tworzyć prężnie działające środowiska twórcze.

Ale to perspektywa przyszłych pokoleń, które nie zostaną jeszcze ujęte w 2017 roku.


KRZYSZTOF OSTROWSKI (Soundscape Mirror)

Oto albumy polskich artystow 2017 ktore zapadły w mojej pamieci:

  • Pin Park – Krautpark (Instant Classic)
  • Melatony (Hubert Zemler) – „Melatony” (Pawlacz perski) - klik
  • Grupa Etyka Kurpina – „Wendy” (Pawlacz perski) - klik
  • Lotto – „VV” (Instant Classic) - klik
  • Zimpel/Ziołek – „Zimpel/Ziołek” (Instant Classic) - klik

 Gdybym miał wskazać jeden to najwięcej w moim odtwarzaczu gości Pink Park.


MICHAŁ TUROWSKI (Mazut / BDTA)

W tym roku odkryłem, że zostałem już na sto pro starym dziadem, który interesuje się głównie marudzeniem i muzyka przestała mi sprawiać aż taką przyjemność jak wcześniej, poza tym zupełnie przestałem odczuwać potrzebę śledzenia tego co się dzieje i sprawdzania tego wszystkiego. Wielu płyt, które mogłyby się tu znaleźć wciąż po prostu nie słyszałem, bo nie mogłem się do tego zmotywować. Możliwe, że gdybym na przykład posłuchał na spokojnie nowego Lotto to by się tutaj znalazło, no ale wyszło jak wyszło. Nie wgryzłem się też na przykład w ostatniego Mirta, którego uwielbiam i szanuję i też pewnie by wskoczył na listę, no ale też porządne przesłuchanie tej płyty jest dopiero przede mną, kiedyś. Jak i wielu innych.

Ale są trzy płyty których nie dość że posłuchałem to potem jeszcze regularnie do nich wracałem i są to:

  • BNNT – „Multiverse” (Instant Classic) - klik
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • Ter – „Remains” (Jasień)


IWONA I BŁAŻEJ KRÓL (Sujka / Kobieta z Wydm)

  • Furtek – „Słabe słowa” (Trzy Szóstki) - klik
  • MEF – bez tytułu (DYM Records) - klik
  • Lotto – „VV” (Instant Classic)
  • Tutti Harp – „Chmury” (Purlieu Recordings) - klik
  • Coals – „Tamagotchi” (Agora) - klik


rrrkrta (Brutaż

Oto 5 ulubionych polskich kawałków z 2017:
  • Earth Trax – „HG” (Phonica) - klik
  • Judo – „Za kulisami” (Disco Polonia) - klik
  • Lumpex – „Purge” (Forbidden Planet) - klik
  • Mytron & Ofofo – Czary Mary (Multi Culti) - klik
  • Ola Bilińska – „In der Fincter” („Zwierściadło. Slavic Mirror” - Requiem Records) - klik

i 5 ulubionych polskich płyt:

  • Aheloy! – If (Super) - klik
  • B.YHZZ – „Via” (Infinite Machine) - klik
  • Jeals – „Flux” (Lobster Theremin) - klik
  • Palace Lido – „Concrete” (Czaszka Records) - klik
  • Ter – „Remains” (Jasień)

W roku 2017 w Polsce wciąż jakby nikt nie wpadł na to, że najlepszym sposobem na promocje niezalowej muzyki jest granie jej na nocnych i wieczornych imprezach, w barach, w piwnicach i oborach. I to nie jako ściany dźwięku, a z poszanowaniem dla poszczególnych utworów, nośników, na których z jakiegoś powodu wciąż są wydawane oraz w imię tworzenia tzw. klimaciku. Gdyby taki klimacik był, wówczas i muzycy mieliby pod co robić muzykę. Tymczasem cały ten wspaniały kraj nie doczekał się choćby jednej osoby zdolnej prezentować cudzą muzykę na żywo w interesującej formie. To znaczy takie osoby poniekąd są, ale po stronie tej okropnej muzyki tanecznej, nocnej i straceńczej - a z nią nie wypada przecież wchodzić w interakcje, bo to by groziło ryzykiem nie bycia tak fajnym i niezależnym. Szczęście, że twórcy wyjeżdżają za granicę lub przekraczają progi komercji, bo inaczej musieliby zacząć chodzić na techno. 

Also - spróbujmy porządnie nagłośnić jedno miejsce i stwórzmy warunki do słuchania choćby w jednej danej przestrzeni, a potem narzekajmy na zepsucie wszystkiego i ostateczny upadek wartości. Taki był Las w Poznaniu, taka mogła być warszawska Eufemia. Ale w 2017 zabrał je kapitalizm. Póki co - niech żyje Pogłos (Warszawa), niech żyje Szpitalna 1 (Kraków), no i Dym (Gorzów)! 

W 2017 nie byłem w stanie dotrzeć ani razu do Kolonii Artystów (Gdańsk), na Osobliwy Poniedziałek (Kraków), na serię V/A Various Artist (Warszawa) ani do Farb (Poznań), ale coś mi się wydaje, że tam coś się święci.


MACIEK STANKIEWICZ (Instant Classic)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
Wybór był dla mnie oczywisty, ale jego uzasadnienie już niestety mniej. Bo pisać, że teksty Roberta trafiają do mojego cebulowego serduszka to przecież truizm. Analiza i rozbieranie na czynniki pierwsze jego beatów to z kolei zadanie dla redaktorów pisma "Estrada i studio", a nie gościa od wydawania płyt. Wydaje mi się, że Piernikowski wygrał tym, że jako jednemu z nielicznych udało mu się tak wiernie zobrazować ten atakujący nas zewsząd marazm i smutek. Ten zasyfiony, choć niegdyś pastelowy i w założeniu zboczeńców od elewacji budynków pewnie radosny, krajobraz polskich blokowisk. I małe, ludzkie tragedie, które rozgrywają się tuż pod naszym nosem, ale które uciekają nam gdzieś w trakcie codziennej gonitwy za kasą. "No Fun" jest cholernie ciężką płytą. Ciężką zarówno emocjonalnie, jak i muzycznie. Mam tylko nadzieję, że nie przepadnie w zalewie niepotrzebnych dźwięków, które atakują nas z każdej strony. 


HUBERT ZEMLER (Melatony)

Nie miałem jakoś czasu zapoznać się z wieloma nowościami, ale to są rzeczy które zwróciły moją uwagę (kolejność losowa): 

  • Miłosz Pękala – „Monoperkusja” (Bôłt Records) - klik
  • Bastarda – „Promitat eterno” - (Lado ABC)
  • Jazz band Młynarski / Masecki – „Noc w wielkim mieście” (Lado ABC) - klik
  • Lotto – „VV” (Instant Classic)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • Mitch & Mitch & Kassin – „Visitantes nordestinos” (Lado ABC)

W mijającym roku ostatecznie straciłem poczucie czasu i przestrzeni w kontaktach z muzyką. Nie za bardzo mnie interesowało, czy to co słucham było nagrane 2017, 1980 czy przed pięćdziesięcioma latami, a jeszcze mniej, czy to polskie, kenijskie czy rosyjskie. Jeśli moda to bycie poinformowanym (o tym co jest na czasie i kogo należy słuchać), to jestem out. Dość uważnie za to staram się słuchać i przyglądać temu, jak muzyka wybrzmiewa w moim otoczeniu, więc zamiast polecać płyty postanowiłem podzielić się krótkimi przemyśleniami na ten temat:

1. Podoba mi się to, jak Resident Advisor podszedł do podsumowań rocznych (rezygnując z rankingu). W tzw. mainstreamie niektórzy twierdzą, że świecka tradycja rocznych rankingów to zabawa, inni że wychwytywanie trendów, czy obiektywizm. Równie dobrze można powiedzieć, że to manewry, których finalnym efektem, są większe gaże, budżety, nakłady. Może nawet ta druga perspektywa przyjęta bez osłody i osłony jest bardziej ekscytująca, bo, jak pisał Walter Benjamin “bezstronność to kłamstwo, jeśli nie zupełnie naiwny wyraz płaskiej nieodpowiedzialności. Najistotniejsze dziś, merkantylne wejrzenie w serce rzeczy nazywa się: reklama” („Ulica jednokierunkowa”, s. 151).

2. Z ciekawości włączyłem radio, przeleciałem przez gazety szukając rankingów. Muzyka plączę się między Puszczą, Konstytucją, Komisją, Sądami. Fajnie, że tak wielu ludzi w czasie wolnym interesuje się muzyką, słucha, czasem kupią płytę, porozmawiają o niej, niektórzy coś napiszą, jeszcze inni grają. Większość (choć nie całość) głównego nurtu muzyki niezależnej, prawie cały rynek popowy żyje sobie własnym życiem, spójnym, stylowym, coraz lepiej wyprodukowanym, wizualnie też to się trzyma kupy. Myślę sobie za Caetano Veloso: „Se voces em politica, forem como sao em estetica, estamos feitos” (co znaczy: jeśli jesteście w polityce, tacy jak w estetyce, to już przegraliśmy). 

3. Cieszyły mnie wszystkie momenty muzyki zdecentralizowanej i rozbijającej esencje i granice. Pewnie było wśród tego mnóstwo dźwięków nagranych w Polsce w 2017 roku ale programowo zignorowałem te informacje.

4. Zasmuciło mnie bardzo zamknięcie BDTA. Kurcze, pomyślałem, jeśli taki label gaśnie sobie nagle w nicość, czym jest ten nasz(!) rodzimy niezal. Dziś jesteśmy, jutro nas nie ma i za kilkanaście lat pozostanie po nas wspomnieniowy artykuł na jakimś vintageowym blogu, czy co się będzie wtedy oglądało. Bieda, panie, na dotacje mogą liczyć zombie-“muzycy tożsamościowi”, a kiedy nam odetną fundusze i gaz to i ci nie dostaną grosza. (A jednak mam przekonanie, że i wtedy tak jak teraz muzyczki i muzycy będą produkować wyzwalające dźwięki.)

(5. Na marginesie i zupełnie nie w polskim kontekście: bardzo ekscytujące rzeczy dzieją się w technologiach muzycznych, które przekraczają jak najwięcej podziałów na digi a analog, sample a synthy, ciała a instrumenty. Tam bym wypatrywał nowego wschodu słońca. I oczywiście w Afryce.)


KAROL MAJEROWSKI (WCIAS)

  • Borixon – „Koktajl” (New Bad Label) - klik
  • Kapela Kożuch – „Idzie burza!” - klik
  • Maniucha Bikont/Ksawery Wójciński – „Oj borom, borom” (Wodzirej)
  • Warszawska Orkiestra Sentymentalna – „Tańcz mój złoty” - klik


FILIP MAJEROWSKI (WCIAS)

Część płyt z rankingu brata znalazłaby się i w moim top5, ale wykorzystując jedno wolne miejsce dorzucam dodatkową szóstkę, trochę jako post scriptum, jednak bez zdradzania kolejności.

  • Kaz Bałagane – „Narkopop” - klik
  • Marcin Masecki – „Chopin Nokturny” (Lado ABC)
  • Raphael Rogiński plays Henry Purcell (feat. Olga Mysłowska & Sebstian Witkowski) (Bôłt Records
  • Rogal DDL – „Nielegal 217” - klik
  • Skład Niearchaiczny – s/t - klik
  • Tęgie Chłopy – „Wesele” (Wodzirej) - klik


MATEUSZ WYSOCKI (Pawlacz Perski / Fischerle)

  • Michał Wolski – „The New World” (Nonplus Records) - klik
  • Maciej Maciągowski – „DGGDRM” (Pointless Geometry) - klik
  • Mchy i Porosty – „Untitled” (Brutaż)
  • TransMemories – „The Sound History Of The Earth” (Antidepressant Records) - klik
  • Mirt + Ter – „Bacchus Where Are You?” (Monotype Records) - klik


ANTONINA NOWACKA (WIDT)

  • Zebry a mit – „Laumes” (Fundacja Kaisera Söze) - klik
  • Jakub Lemiszewski – „2017 [nielegal]” (Magia)
Te dwie pozycje uważam za najlepsze w tym roku pańskim. Wspaniała, dziwaczna muzyka, groteskowa, minimalistyczna i surowa, a przy tym nie odgrzewająca kotleta tylko mówiąca swoim własnym, osobistym językiem.



MARCIN PRYT (19 Wiosen / TRYP)

 Tylko tak bez żadnej kolejności i omówienia, oczywiście płyty znajomych, którymi mnie obdarowali więc to mój NEPOT TOP, brak monet pozbawił mnie zapewne czegoś innego :
  • 1988 – „Gruda” (Latarnia Records) - klik
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • Kurws – „Alarm” (Gusstaf Rec.)
  • TSVEY – „Tsvey” (Mik.Musik.!.) - klik
  • Gazawat / Bookwar – „Split” (Bookwar Records) - klik
  • Jude – „Pigment” (Requiem Records) - klik
  • V/a – „Śpiewnik władczyń i władców Polski” (Nasze Nagrania) - klik
  • Siksa / Alles – „Newspeak” (Antena Krzyku) - klik / klik
zagranica: tylko i wyłącznie Alan Vega „It”



JOANNA SZUMACHER (Bambino / Galeria W Y)

  • Maciej Maciągowski – „DGGDRM” (Pointless Geometry)
  • Wood Organization – „Wood Organization” (Insula jazz / Gotta Let It Out / Love & Beauty Music) - klik
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • Makemake – „Something Between” (Zoharum) - klik
  • Sharif Sehnaoui & Adam Golebiewski – "Meet The Dragon" (Uznam) - klik
  • BNNT – „Multiverse” (Instant Classic) - klik
Zagranica: Lean Left „I forgot to breathe”; Jlin „Black Origami”; Olivia Louvel „Data Regina”; Kaitlyn Aurelia Smith „The Kid”



PAWEŁ KLIMCZAK (Naphta)

  • BNNT – „Multiverse” (Instant Classic) - BNNT najlepiej doświadczyć na żywo, ale część tej energii znaleźć można na płycie. Absolutnie wciągająca muzyka - pierwotna, transowa, innowacyjna.
  • EABS – „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)” (Astigmatic Records) - klik - Odświeżająca fala polskiego jazzu trwa - i zespół EABS zdecydowanie jest na jej czele. Mamy do czynienia z hołdem dla Komedy - ale poza drobnymi motywami, „Repetitions” to stylowy manifest autorski septetu.
  • Blaze Of Perdition – „Conscious Darkness” (Agonia Records) - klik - Ten zespół będzie wielki. Bardzo dojrzały black metal o inspirujących tekstach, zapadających w pamięć riffach i wyśmienitym brzmieniu.
  • Tamten – „Diamentowa Sutra” (Transatlantyk) - klik - Polski elektroniczno-klubowy underground ma wręcz nadwyżkę talentu i fajnie widzieć w nim kolejny autorski głos. 'Diamentowa sutra' jest wrażliwa, oryginalna i zaskakująca.
  • Zimpel/Ziołek – „Zimpel/Ziołek” (Instant Classic) - Dwóch tytanów polskiego niezalu równa się świetny album. Psychodela lekko kojarząca się z Animal Collective spotyka wolnościowego ducha jazzu. 


ŁUKASZ DZIEDZIC (JOHN LAKE)

Plebiscyty to zawsze jakiś kompromis/problem, muzyki jest bardzo dużo, czasu jest bardzo mało, zwykle słucham tego co wydają koledzy, a i tak na większość nie mam czasu. A, że koledzy wydają świetne rzeczy, to potem słucham ich non-stop. Zwykle w samochodzie. I to jest lista czego z 2017 roku najczęściej słuchałem w moim samochodzie. Dziękuję bardzo, że to zostało nagrane i mogłem tego słuchać. 
  • 1988 – „Gruda” (Latarnia Records)
  • OONDOOD – „QSTNS?” (Pointless Geometry) - klik
  • TSVEY – „Tsvey” (Mik.Musik.!.)
  • Nagrobki – „Granit” (BDTA)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)


1988 (klik)

Polska muza jaka towarzyszyła mi w 2017 to głównie nasze wydawnictwa, wydajemy rzeczy które sami lubimy, dlatego mój top należy do nas, więc pojadę egoistycznie z całą ekipą latarniowych białasów:
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • 1988 – „Gruda” (Latarnia Records)
  • Normal Echo – „Kaskady” (Latarnia Records) - klik
  • Yot – „Sowizdrzał” (Latarnia Records) - klik
Oprócz tego odkryłem FOQL oraz Kosela, ten drugi mógłby tylko więcej nagrywać. Do zestawu, nie będąc pewnie zbyt oryginalnym, dorzucę płytę LOTTO - VV, którą uważam za genialną. Odkryciem były też sety DJ'skie Janka Mieczkowskiego, czyli Janin & Gunnin kilkakrotnie na trasie.



EMIL MACHERZYŃSKI (Palcolor / Jasień)

W tym roku starałem się nie słuchać muzyki, żeby się nią za bardzo nie inspirować (oraz nie porównywać, bo zawsze wypadam gorzej). Obstawiam, że jak już rozfoliuję i posłucham albumu Lutto Lento będę bardzo żałował że go tu nie umieściłem. Ale póki co, bez jakiejś logicznej kolejności.

  • Gazawat – „Monolit” (Mozdok) - klik - Tak jak do tej pory muzykę Michała bardzo szanowałem (jak mówi się o rzeczach które są fajne ale nie wracają do rotacji), to tutaj już poważnie się wciągnąłem. Świetny album przypominający mi jeden z moich ulubionych zespołów - Vehicle Blues. Jako że znam go pewnie tylko ja i Jakub Adamek, wytłumaczę że w szczytowych momentach są to bardzo śliczne, przesterowane melodie, zapętlone w nieskończoność. Tak jak „Monolit”. Świetna rzecz.
  • Poly Chain – „Music For Candy Shops” (Transatlantyk) - To jest powód dlaczego nie słuchałem za dużo muzyki. Jak wrócić do normalnego życia i tworzenia kiedy wiesz że ktoś stworzony z krwi i kosci umie wytworzyć tyle bogatych i ślicznych przestrzeni, melodii, tekstur. Muzyka zupełnie znikąd, bez rozumnych dla mnie punktów odniesienia. Lekką ręką mój album roku.
  • Łukasz Ciszak – „Before We Fall” (samowydanie) - klik - Łukasz tak się nie mógł doczekać aż zakończymy cykl promocyjny albumu TER (poważnie to brzmi), że wydał się sobie sam - dzięki czemu mogę z czystym sumieniem umieścić ten album w podsumowaniu. Nie jest to taki szok jak poprzednik, ale wspaniale go rozwija i sensowne buduje na jego kanwie kolejne, post-unwoundowe historie pełne dysonansu. Piękna rzecz. 
  • BNNT – „Multiverse” (Instant Classic) - "God is nothing more than an acoustic hallucination” to mój utwór ROKU. Można go używać do podważania prób obiektywizacji muzyki - bo nie ma absolutnie żadnego powodu dlaczego ten akurat rytm brzmi dobrze nie zmieniając praktycznie się przez 10 minut, przy statycznym akompaniamencie jednego dźwięku bomby i bzyczenia z pieca. A przynajmniej ja nie potrafię sobie tego jakoś sensownie wytłumaczyć. Niektóre rzeczy po prostu są zjawiskowe i nie ma co ich roztrząsać. Lepiej słuchać.
  • Goralenvolk – „Organy” (Szara Reneta) - klik - Jestem wielkim fanem twórczości Maćka, który jest jeszcze większa pierdołą jeżeli chodzi o autopromocje niż ja. To jest taki odpowiednik zeszłorocznego albumu MAAAA, czyli muzyki w ogóle spoza moich stref komfortu, która mnie bardzo wciąga i fascynuje. Może jest wtórna, może są takich setki - ale ja ich nie znam. Ignorance is bliss.

SUAVAS LEWY (Nasze Nagrania)

  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records) - Najczęściej słuchany przeze mnie album tego roku. Nie ma sensu pisać więcej
  • Radosław Kurzeja – „Noce” (BDTA) - klik - Ta płyta super sprawdziła się, gdy pożyczonym autem, latem jeździłem wieczorami w okolicach Bornego Sulinowa. Lasy, półmrok, długie światła, przebiegające zwierzęta.
  • Artur Piasecki – „Unearth” (Pionierska Records) - klik - Dobrze mi robi ten album, odpoczywam, spokojnie oddycham. Czuję się dobrze.
  • Maniucha Bikont/Ksawery Wójciński – „Oj borom, borom” (Wodzirej) - Przepięknie podane poleskie pieśni bez wykorzystania techniki wielogłosowej tak charakterystycznej dla tych rejonów. Odważne. Oboje świetni w swoich dziedzinach i na tyle mocni by nie bać się wyjść poza konwenans. Bardzo dobre.
  • LStadt – „L.Story” (Mystic Production) - klik - Bardzo szanuję Łukasza Lacha, uwielbiam jego melodyjność i sposób aranżowania utworów. To poziom światowy. Apeluje by nie bał się pisać swoich tekstów. 

MARCIN OLEJNICZAK (Antena Non Grata / Radio Noise Duo)

Mijający rok dostarczył mi sporo ciekawych doznań muzycznych – za co jestem wdzięczny wykonawcom i wydawcom. Obok tradycyjnego u mnie nośnika (CD) częściej niż wcześniej sięgałem po kasety i płyty winylowe. Żywię przekonanie, iż podział na polskie i zagraniczne wydawnictwa muzyczne jest czysto umowny. Słuchanie, a w zasadzie doświadczanie/przeżywanie słuchania, jest dla mnie praktyką osobistą, niekiedy wręcz intymną – mam wrażenie, że często dookreślającą moją tożsamość. W ostatnich miesiącach na pewno ważne dla mnie (nieobojętne - zachwycające, ekscytujące, inspirujące, prowokujące, denerwujące…) były spotkania między innymi z (kolejność przypadkowa):

  • Micromelancolié – „No respect for grace and virtue” (Plaża Zachodnia) - klik
  • Mirt + Ter – „Bacchus Where Are You?” (Monotype Records)
  • Makemake – „Something Between” (Zoharum)
  • BNNT – „Multiverse” (Instant Classic)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records) 

RADOSŁAW KURZEJA (klik)


Gdy Bartek Nowicki poprosił mnie o wybranie najlepszych polskich płyt roku 2017, to w pierw spanikowałem, zdało mi się, że nie przesłuchałem żadnego rodzimego albumu, poza jednym „DGGDRM” Marcina Maciągowskiego. Szczęśliwie zaraz przyszły do głowy kolejne najciekawsze nagrania kończącego się roku, przy czym „DGGDRM” wydaje mi się najlepszym z listy najlepszych, którą serwuję w kolejności alfabetycznej:

  • Artur Piasecki – „Unearth” (Pionierska Records) - warto z publikowaniem wszelkich podsumowań czekać do końca grudnia, choćby dla tak niepozornych i pięknych ambientowych płyt.
  • Maciej Maciągowski – „DGGDRM” (Pointless Geometry) - energia, radość, lekkość.
  • Micromelancolié – „No respect for grace and virtue” (Plaża Zachodnia) - melancholijny zimowy ambient. Potwierdzenie, chyba już ugruntowanej pozycji, na polskiej eksperymentalnej scenie.
  • Ogród – „Feeria” - klik - baśniowa, filmowa muzyka opakowana fantastycznym brzmieniem.
  • Palmer Eldritch – „Natural Disaster” (Skwer) - klik - mieszać z taką łatwością odległe gatunki i brzmienia to trzeba umieć, ba trzeba się z tym urodzić.
  • Stay Nowhere – „Stay Nowhere” (Antena Krzyku) - klik - znakomite rozwinięcie zeszłorocznego mini albumu, świetne aranżacje i  przebojowe, energetyczne granie.
  • Walkmani – „Troppenatt” - klik - wyciszony, piękny ambientowy reportaż z podróży po Skandynawii.


MICHAŁ WOLSKI (klik)

Oto pięć rodzimych wydawnictw, które w mijającym, 2017 roku zwróciły moją uwagę. Tak naprawdę wiele nagrań zwróciło moją uwagę, tak naprawdę powinienem wskazać znacznie więcej tytułów, aby oddać sprawiedliwość temu, co działo się w minionych miesiącach. Te tytuły przykuły ją jednak na dłużej — część z nich na „dużo dłużej”. Muzyka ma się wspaniale.

  • Mirt + Ter – „Bacchus Where Are You?” (Monotype Records)
  • Melatony (Hubert Zemler) – „Melatony” (Pawlacz perski)
  • Fischerle – „Post​-​functional Dub Objects” (Czaszka Records)
  • Grupa Etyka Kurpina – „Wendy” (Pawlacz perski) 
  • V/a – „Pępek świata” (Fundacja Kaisera Söze) - klik



  • High Fall – „C_” (Sinesia) - klik
  • Passive Status – „Papier” (Plaża Zachodnia) - klik
  • MEF – bez tytułu (DYM Records) - klik
  • DMNSZ – „OUIJA” (Pointless Geometry) - klik
  • Rhythm Baboon – „Baboonism” (Pawlacz Perski) - klik


MIKOŁAJ TKACZ (Wszystko)

W sumie są to albumy może nie moim zdaniem najlepsze ale te które najbardziej mnie pochłonęły w tym roku i których najwięcej słuchałem. w tym roku zacząłem sie po prostu cieszyć muzyką nie myśląc sb za dużo:
  • 1 Jakub Lemiszewski – „2017 [nielegal]” (Magia) 
  • 2 muza do fury "muza do fury.zip" - klik
  • 3 Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • 4 Otsochodzi – „Nowy kolor” (Asfalt) - klik
  • 5 nadziej – „Live at Wszystko na Brutażu 18.11.2017” - klik


RENATA i MARCIN KAMOLA (Fundacja Kaisera Söze)

W tym roku z różnych powodów słuchaliśmy znacznie mniejszej ilości tytułów, ale za to przy zdecydowanie większej liczbie odsłuchów. Nie przyznajemy poniższym płytom miejsc w zestawieniu, ich kolejność nie ma znaczenia. 

Najczęściej słuchane przez nas polskie płyty z 2017 roku to: 
  • Nagrobki – „Granit” (BDTA)
  • Piernikowski – „No Fun” (Latarnia Records)
  • 1988 – „Gruda” (Latarnia Records)
  • BNNT – „Multiverse” (Instant Classic)
  • Lotto – „VV” (Instant Classic)
  • V/a  „Zwierściadło / Slavic Mirror” (Requiem Records) - klik
i oczywiście te wydane przez nas: TeChytrze „Chłopaki czekajta"; Zebry a Mit „Laumės"; emiter „Sinus Balticus"; V/a „Pępek świata / Navel of the world"

Najczęściej słuchane przez nas zagraniczne płyty z 2017 roku to: Sleaford Mods „English Tapas”; Run the Jewels „RTJ3”; LCD Soundsystem „American Dream”; Mount Kimbie „Love What Survives”; Vince Staples „Big Fish Theory”


DAREK PIETRASZEWSKI (Pointless Geometry

Ten rok przyniósł dla mnie tak samo wiele rozczarowań co miłych zaskoczeń i nadziei że na polskiej scenie muzyki niezależnej będzie tylko lepiej. W moim odczuciu 2017 był przełomowym dla samych artystów i publiczności/słuchaczy, zwiastującym koniec pewnego status quo, ale też początkiem nowych inicjatyw muzycznych, krystalizowania się wielu linii wydawniczych labeli i dojrzałych pomysłów artystów na własną muzykę. Z jednej strony dało się odnieść wrażenie powtarzalnych, bezpiecznych ruchów wydawniczych, blazy i bezzasadnie przehajpowanych albumów, a z drugiej strony z mocne momenty wyjścia polskich artystów do zagranicznych wydawnictw, którzy nie znaleźli na rodzimej scenie zrozumienia albo mieli większe uznanie u zagranicznych słuchaczy i krytyków.

Próżno było też szukać wśród dziennikarzy muzycznych głębszego zainteresowania polską sceną, za to co rusz można było natknąć się wśród recenzentów na ekstatyczne branie się za bary z muzyką tuzów niezalu ;), pozostawiających przy tym smutne wrażenie muzycznego elitaryzmu.

Czekając z niecierpliwością na to co dopiero nadejdzie i wyznając mało popularny w dzisiejszych czasach pogląd że bardziej od osiągnięcia celu liczy się sam proces czy droga do niego, paradoksalnie nie będę lamentował z powodu zamknięcia warszawskiej Eufemii, czy ogłoszenia końca działalności wytwórni BDTA. Tak jak wspomniałem na początku, ciesze że jest miejsce dla nowych inicjatyw takich jak INTRUDER ALERT (klik) czy SYNTETYK (klik). Coraz mocniejsze jest również zainteresowanie projektami audiowizualnymi >  Biuro Dźwięku Katowice (klik); MTV Modulartelevision, WIDT (klik) czy wcześniej wspomniany SYNTETYK, gdzie część wizualna traktowana na równi z muzyczną, a nie tylko wyłącznie dodatkiem. Czekam na kolejne edycje małych kameralnych festiwali jak Borderline Noise Festival (klik), Sanatorium Dźwięku (klik) czy Dym Festival (klik). Przed nami również premiera serialu dokumentalnego „Antyfonie” za którym stoją Andrzej Załęski oraz Jacek Staniszewski (8 stycznia 2018 - TVP Kultura). Polskie labele nadal maja się dobrze i nadal wydaja świetną muzyczkę na kasetach > Pawlacz Perski (klik), Dym (klik), Pionierska (klik), Czaszka (klik), Plaża Zachodnia (klik), Outlines (klik), Mondoj (klik). Jestem więc dobrej myśli i wiem że przyszły rok przyniesie jeszcze więcej ciekawych koncertów, albumów, labeli i inicjatyw.

W nadchodzącym roku życzyłbym wszystkim więcej szukania muzyki na własną rękę oraz krytycznych tekstów o polskiej scenie niezależnej i zjawiskach jej towarzyszących, zamiast recenzji samych albumów. Muzyka dzieje się tu i teraz i warto o tym pamiętać rezygnując z kolejnego koncertu na rzecz zamuły przy serialu z Netfixa ;) ... no i więcej nieprzychylnych recenzji, bo wydaje mi się że czas propagandy sukcesu mógłby już się skończyć w 2018 roku ;)

Zapraszam do odsłuchu 10 + wydawnictw kasetowych, które zawróciły mi w głowie w 2017. Znajdziecie tu kasetowe albumy tylko polskich artystów, chodź niekoniecznie wydane w polskich labelach. Pomijam wydawnictwa z Pointless Geometry i V/A - Various Artist (z wiadomych przyczyn ;))
  • Melatony (Hubert Zemler) – „Melatony” (Pawlacz perski)
  • Rock ‎– „You Fit Into Me Like A Hook” (Dreamland Syndicate) - klik
  • FOQL – „Lower Your Expectations” (Always Human Tapes)
  • Tutti Harp – „Chmury” (Purlieu Recordings) 
  • Facebug – „Facebug” (Dym Records) - klik
  • Genetics and Windsurfing – „Nonlinear Record” (Orange Milk Records) - klik
  • High Fall – „C_” (Sinesia) - klik
  • Fischerle – „Post​-​functional Dub Objects” (Czaszka Records)
  • PSI-ACOUSTIC – „Collage” (Pionierska Records) - klik
  • Bouchons d'Oreilles & Wojtek Kurek – „Hokmah” (Dinzu Artefacts) - klik
i na dokładkę:

Łukasz Kacperczyk – „Kosmos” (Plaża Zachodnia) - klik 
Faxada – „Cohost” (Darling Recordings) - klik
Lech Nienartowicz – „Nici” (Dinzu Artefacts) - klik
Grupa Etyka Kurpina – „Wendy” (Pawlacz Perski) - klik
Wolne Pokoje – „Teren przyległy” (Plaża Zachodnia) - klik
Wydawcy 1 – Triangle Records (MAAAA / TORBA / NEUTRAL / ARV&MILJÖ) CSW Zamek Ujazdowski. - klik

JUSTYNA BANASZCZYK (FOQL / Oramics)

  • #METOO – Tak - ja też. I wiele innych kobiet także. Jestem szczęśliwa, że rok 2017 przyniósł w końcu poważną dyskusję na temat seksizmu na polskiej scenie elektronicznej. Rychło w czas! Podziwiam dziewczyny, które jak Anja Kraft odważyły się opowiedzieć o tzw. kulisach i publicznie nazwać pewne rzeczy po imieniu. Cieszę się, że podczas Unsound mogłam wziąć udział w panelu z dziewczynami z Discwoman i wymienić doświadczenia. W końcu jaram się też, że powstało Oramics i mam nadzieję, że w 2018 dyskusja na ten temat wskoczy na wyższy poziom. Odwagi dziewczyny!
  • INTRUDER ALERT (klik) – Młoda warszawska ekipa, odważnie poczynająca sobie z modą, designem i przede wszystkim - brzmieniem. Jak dla mnie to najciekawsza polska muzyka, z którą zetknęłam się w 2017 roku. Zero paździerzu, 100% świeżego brzmienia, polska odpowiedź na post-club, zero analogowego pustego fetyszyzmu. Czekam na więcej i myślę, że zajdą daleko. Już mają za sobą trasę koncertową w Japonii. Koniecznie sprawdzić: KRY, B.yhzz, Immune, GRAŃ
  • SYNTETYK (klik) – Syntetyk przywrócił mi wiarę w to, że na scenie klubowej wydarzyć się może zawsze wszystko i nic nie stoi na przeszkodzie by było inaczej. Szanuję za konsekwentną estetykę, szerokie horyzonty i to, że można grać wolno, brudno i brzydko, a w dodatku ludzie do tego tańczą.
  • BDTA ZDECHŁA – I nic się nie stało :-) Czasem lepiej nie wydawać płyt jeśli nie chce się tego robić dobrze.
  • NADAL WSZYSCY MAJĄ GDZIEŚ MUZYKĘ Z EUROPY ŚRODKOWO-WSCHODNIEJ – Jasne. Kilku artystów i artystek wypłynęło na szersze wody. Generalnie jednak kończy się rok 2017 i niewiele się zmieniło w stosunku do 2016 roku. Ze świecą szukać artystów i artystek z naszego regionu na tzw. istotnych festiwalach, imprezach i w klubach. Nikt nie pisze o świetnych labelach, muzykach i kolektywach (pomijam wszelakie drobne wyjątki) z tzw. wschodu. I co z tego? No nic. Musimy dalej pracować i przede wszystkim przestać oglądać się na zachód. Nauczmy się mówić własnym językiem. Działajmy i pracujmy jeszcze więcej. Organizujmy się bo nikt tego za nas nie zrobi. Przestańmy narzekać, pls. Dziekuję. Amen.
  • POLSKIE DZIENNIKARSTWO MUZYCZNE JEST MARTWE – Czy w 2018 zmartwychwstanie? Światełko nadziei w inicjatywach pokroju Progrefonik - szanuję za profesjonalną robotę. Może coś się zmieni jeśli tak zwani dziennikarze zaczną zauważać zjawiska odmienne od estetyki Instant Classic, a może nawet zauważą, że w polskim undergroundzie funkcjonuje nie tylko Kuba Ziołek w swoich dwudziestu wcieleniach (z szacunkiem ziomek, zajebista muzyczka). W roku 2017 całą robotę dziennikarską (znowu) odwalili blogerzy. Podziwiam zapał.
  • DYM FESTIWAL – Wielki szacunek dla wszystkich lokalnych aktywistów, którym nadal chce się walczyć z tym polskim pastelowo-narodowym, wszechogarniającym kiczem. Życzyłabym sobie by w każdym mieście wielkości Gorzowa Wielkopolskiego był taki lokalny festiwal DYM, by komuś się chciało tak jak Mateuszowi Rosińskiemu zmieniać lokalną scenę, by nie wszyscy jednak uciekali do Warszawy. Trzymam kciuki za kolejną edycję.
  • 2018 – Będzie dziwny. Chyba jeszcze bardziej. Dlatego muzyczka powinna być jeszcze ważniejsza. Róbmy ją serio.

KAROLINA KARNACEWICZ aka DJ MORGIANA (klik / klik)
(Bueno Víbro, Emancypacja dźwiękiem / Sound Emancipation, za duszno (w hibernacji), Trzecia Fala)

  • Najpiękniejszym i najwięcej wnoszącym muzycznym zdarzeniem tego roku jest dla mnie poznanie i przyjaźń z Granią (Intruder Alert, Genome 666 Mbp, S H ❌ M E). Orbitowaliśmy wokół siebie przez jakiś czas, by w totalnym rezonansie zacząć się też wspólnie bawić dźwiękami. To niesamowita postać, która owszem - ma na swoim koncie kilka album(ik)ów, jednak żyje głównie w soundcloudowej przestrzeni karmiąc słuchaczy coraz to nowymi kąskami - sypie nimi jak z rękawa i ciągle zaskakuje. Niestrudzony digger, który całą swoją energię kieruje w tworzenie - i to słychać. Podlinkowuję po prostu soundcloud (klik) - znajdziecie tam pełno traków, jak i wyśmienite miksy. Pamiętam, że "YMMOM" z kompilacji S H ❌ M E i "Enough" ze wspólnej EPki z Avbvrn "Candles" (wydany przez IA - swoją drogą polecam też ich najnowszą inicjatywę - "Larum") słuchałam na ripicie. Grań był też pierwszym gościem w mojej audycji Bueno Víbro - gdy tylko będzie online - podrzucę. Kto spędza przedsylwestrony czas w Hangzhou, bądź Szanghaju - proszę obczaić Genome'owe bibki. Ach, no szkoda, że nie umiemy się teleportować. Póki co. ;) 
  • Kolejną ważną postacią nie tego roku, ale i połowy dekady jest (selecta) Piotr Tkacz (klik) - którego muzyczne aktywności można wymieniać przez tydzień, ale spróbuję przybliżyć choć kilka - muzykuje i improwizuje, zaczął tez komponować (specjalna praca dla/na Sanatarium Dźwięku), produkuje (zapewne za chwil parę ujawni te traczki - będzie zabawnie), pisze (ale nie tylko o muzyce), prowadzi audycję "zasypywanie kanonu", wcześniej "Audiosferę" (przez 10 lat), tka, zawiązuje i szykuje wydarzenia różnych maści, a także didżejuje - pod wieloooma (dziwnymi ;) ) aliasami (najdłużej/najczęściej używane ksywki to DJ 2 Lewe Ręce (klik) i DJ Viagem ao Fim da Noite (klik). Gdy wchodzi za didżejkę - jest tak gorrrąco, że aż pękają żarówy. Na dodatek Piotrek w tym roku właśnie celebrował dziesięciolecie organizowania koncertów. Człowiek instytucja. Sledźcie to indywiduum, bo zawsze ma pełno świeżych pomysłów i uwielbia nieźle namieszać. :)
  • Lamella - the house of queer arts (klik) + NESS (seria wydarzeń będąca tzw. "odtrutką na festiwale" ;) ) - założycielkami jest duet Vala Tanz (taniec, poezja, choreografia) i Justyna Stasiowska (odpowiadająca za tkankę dźwiękową, znana szerszemu gronu z przeróżnych publikacji (klik) + chociażby dla Glissanda). Gościli mnie w przestrzeniach swojego domu, otworzyli też swoje serca i zaszczepili we mnie iskrę (dłuuugiego) performowania. Miałam okazję usłyszeć |ust|n|ę w kilku akcjach / odsłonach - także didżejskiej (klik) - podczas pewnego letniego wieczoru grała nam z okienka lamellowego domu, a słuchający leżeli przy ognisku. Jest niesamowicie wyczulona nie tylko na muzykę, ale i na wszelkie odgłosy i szmery. Dużo się nauczyłam podczas tego NESSowego pobytu - jak się prawdziwie kieruje produkcję kultury i np. że dźwięki nie są już takie efemeryczne, gdy nosi się samej wielgaśne głośniki. ;)
  • DYM Festival + CKN Centrala - dziękuję wszystkich zadymiarzom z Gorzowa za nieustanną misję, pokochałam tych ludzi i miasteczko całą sobą. warto napomknąć, że nową inicjatywą Mateusza Rosińskiego i przyjaciół jest SEJF - trzeba koniecznie odwiedzić. hmm, co wspominam najczęściej? gdy festiwal się skończył, ludzie nadal byli nienasyceni dźwiękami, szybka wymiana wzrokowa pomiędzy Wrong Dialsem i za duszno, no i wraz z DJ Viagem ao Fim da Noite - graliśmy spontaniczny ponad 5-godzinny b2b2b, a dołączali do nas inni goście festiwalu. klub Centrala leży na jakimś dobrym miejscu mocy - nie mogę się doczekać kolejnej wizyty. :)
  • Sounds Queer? (klik) i kuratorka tej niecodziennej serii - Zosia Hołubowska (klik). Czarodziejka syntezatorów z potężnym głosem, która nagrywa i wydaje jako Mala Herba. W swojej twórczości łączy szamanizm, słowiańską mitologię i demonologię, a nawet zajawki ziołolecznicze. ta muzyka jest tak autentyczna, bije z niech siła i to mnie porywa. Tutaj pocztówki dźwiękowe.
  • Myśląc o tegorocznych super-płytach - czyli takich, do których często wracałam - przypomniały mi się wakacje, kiedy to podczas podróży na czeski Machov z moją boulderową ekipą wsłuchiwaliśmy się w „Dark Secret World” Lutto Lento. muszę przyznać, że gdy Lubomir po jakimś czasie skręcił mocno w stronę house'u - zupełnie straciłam zainteresowanie tym co robi (a był jednym z pierwszych gości na imprezie, którą po czasie nazywaliśmy zaczynem "za duszno"). Ta płyta jest genialna, kawałka „Gyal a Devil” słuchaliśmy na ripicie, aż jeden z przyjaciół po prostu "musiał" to zremiksować na wieczornej imprezce (a to był jego debiut didżejsko - producencki). 
  • Drugą płytą wakacji był „Baboonism” od Rhythm Baboona. wspominam nocne, a w sumie poranne spacery, kiedy to śmigałam sobie po Wawce ze słuchawkami w uszkach, nie mogąc przestać skakać. Szymon, prócz zajawek  producenckich, to też wielki pasjonat winyli i świetny didżej. Bardzo lubię, jak bada nowe dźwiękowe obszary i wykręca takie dziwaki. Końcówka "Mxlxkx" jest tak hipnotyzująca, że z niecierpliwością czekam na więcej. 

piątek, 22 grudnia 2017

Muzyka towarzysząca / Józef, Zofia + Sujka + Bionulor + Psi-Acoustic

Cztery tytuły zapodziane na przestrzeni ostatniego półrocza, o których warto sobie przypomnieć pod koniec 2017.

JÓZEF, ZOFIA „Chłodna pasywna głowa” / 2017, Ciche Nagrania

W swoich recenzjach jak ognia staram się unikać cytowania informacji prasowych dołączanych do muzycznych wydawnictw. W przypadku „Chłodnej pasywnej głowy” nie mogłem się oprzeć urokowi zarówno samej muzyki, jak i rekomendującego ją tekstu, dlatego w drodze absolutnego wyjątku pozwoliłem sobie przytoczyć go w całości. „Tu Józef. Prowadzę wydawnictwo muzyczne Ciche Nagrania, które jest miejscem dla wolnej, spokojnej i cichej muzyki. Pierwszą pozycją w katalogu,
jest album „Chłodna Pasywna Głowa”. Nagrałem go razem z moją przyjaciółką Zofią. Brzmi trochę jak: szumy z pudełka, podwodne gitary, strach przed lataniem, czarno biały kot, machanie głową bardzo wolne, nic szczególnego”. Ten bezpretensjonalny i pełen uroku opis jest jakże adekwatny do warstwy muzycznej wydawnictwa.

Zofii i Józefa nie znam, nie wiem kim są i czym się zajmują. Mało tego, nie odczuwam potrzeby aby wnikać w ich biogramy, śledzić relacje na muzycznej mapie. Szanuję chęć pozostania na wpół anonimowymi, która w tym przypadku nie jest bynajmniej zasłoną dymną, mającą wzmóc zainteresowanie słuchaczy. Wynika raczej bezpośrednio z intymnego  charakteru muzyki duetu, nagranej z myślą o kameralnym gronie odbiorców. Z niekłamaną sympatią ulegam tej bezpretensjonalnej idei, z całym jej niewymuszonym, nastrojowym anturażem.

„Chłodna pasywna głowa” to gitarowa inkarnacja kulinarnego ruchu / pojęcia slow food. Muzyka spokojna i nieśpieszna. Oszczędna, acz smakowita. Natchniona delikatnym fluidem melancholii i sennej poetyki. Nagrana została przy pomocy gitary i  kilku efektów, oraz analogowych instrumentów elektronicznych; obstawiam prymitywny syntezator, generator szumów i automat perkusyjny, choć nie ma tu mowy gwałtowej dynamice. Dominuje narracja bliska definicji ambientu ukutej przez twórcę gatunku Briana Eno; jednostajna, jednorodna, pozbawiona niespodzianek, a przy tym wszystkim waloru rozrywkowego; zlewająca się z otoczeniem. Józef z Zofią generują zatem trochę dronów, amorficzne plamy, rozrzedzone gitarowe pętle, okazjonalnie wzbogacając je o szum morskich fal, warkot silnika czy świergoczące lfo, znakomicie wpasowane w nastrojową całość. Wszystko pozostaje utrzymane w estetyce lo-fi, przykurzone, przytłumione, sprawiające wrażenie amatorskiego nagrania. I choć „Chłodna pasywna głowa” to w stu procentach home recording, to świadomość środków jakie zostały użyte i jakie rezultaty osiągnięte, nie daje podstaw do zarzucania autorom amatorstwa. Tymczasem podczas słuchania miewałem częste i silne skojarzenia z wyciszonymi nagraniami Ewy Braun („Niegogolewskich”) i gitarą Marcina Dymitera, minimalistyczną, smutną i impresyjną. Post rockowa pulsacja „>>>” w mojej pamięci przywoływała z kolei nagrania niemieckiego To Rococo Rot z czasów „The Amateur View”

Muzyka Józefa i Zofii ma właściwości tonizujące, stanowiąc remedium na hałas, chaos i nawałnice bodźców. Pomaga wyciszyć umysł i zachować chłodną pasywną głowę. Z namiętnością, można rozkochać się nawet w czterech dźwiękach gitar zapętlanych w nieskończoność. Skromna, urokliwa, melancholijna, leniwa, dryfująca, minimalistyczna i roztropna lecz przede wszystkim absolutnie pozbawiona jakichkolwiek pretensji. Taka jest ta płyta.

SUJKA „Banitka” / 2017, Trzy Szóstki

Nadzieje rozbudziła Lauda. Podtrzymała Kobieta z Wydm. Mam na myśli nadzieje na pełnoprawne wejście Iwony Król w rolę muzyka. Solowy debiut Sujki pozwala ów oczekiwania zweryfikować.

Już na wstępie trzeba zaznaczyć, że „Banitka” to nie jest muzyka wyrafinowana, przynajmniej pod względem konstrukcji. Ale nie taki jest też jej zamysł. Jej moc polega raczej na alchemicznej intuicji w doborze dźwięków, które wchodząc ze sobą w reakcję intensywnie oddziaływują na słuchacza. Dzieje się tak za sprawą syntezatorowych plam, powtarzanych w prostych sekwencjach, do których stopniowo dołączają kolejne rozmyte warstwy. Ciepło analogów i szum lo-fi, generują muzykę dryfującą, zamgloną, widmową, ale i urokliwą, choć czasem niepokojącą. Podobnie jak w Laudzie, oraz w Kobiecie z Wydm, tak i u Sujki słyszalne są inspiracje wpływami niemieckiej muzyki elektronicznej. Począwszy od klasyków syntezatorowego koschmische music, aż po wizjonerów click'n'cuts jak Oval, czy Gas. Psychotyczne pętle, pastelowe plamy i osiadający szum nabierają psychotycznego charakteru, w niezwykle dusznych, chwilami może nieco zbyt monotonnych kompozycjach.

Muzyka Iwony Król przypomina zabawę kolorowymi szkiełkami, kiedy to nakładamy na siebie barwne, transparentne kawałki, uzyskując zupełnie nowe odcienie, często dodatkowo rozmyte, tracące kontury i tworzące surrealistyczne, widmowe projekcje. „Banitka” to zaledwie kilka plam nałożonych na siebie, odtwarzanych w powolnych powtórzeniach. Reszta to wyobraźnia; oddziaływanie przenikających się plam i powstających z nich powidoków. Sujka wie jak mieszać składniki, i w jakich proporcjach je ważyć. Brakuje jej nieco wyrafinowania, oraz odciśnięcia mocniejszego indywidualnego śladu na swojej twórczości. Należy jednak zachować póki co rezerwę, bo jak sama twórczyni podkreśla, jej muzyczna przygoda dopiero się zaczyna.

BIONULOR „Furniture Music” / 2017, Shimmering Moods Records

Mieliśmy już wcielenie autorskiej wizji ambientu Briana Eno, zrealizowane przez Józefa i Zofię. Mieliśmy też nawiązania do niemieckich mistrzów glitch ambientu w przypadku Sujki. Teraz zaś Sebastian Banaszczyk aka Bionulor, prezentuje własną interpretację koncepcji muzycznego mebla Erica Satie. Bardziej jednak niż do przeźroczystości muzyki towarzyszącej, która interesowała francuskiego kompozytora, rodzimy producent nawiązuje do twórczości Williama Basinskiego.

 „Furniture Music” to dwie długie kompozycje. Precyzując zaś, dwie krótkie pętle, zapętlone do kilkudziesięciu minut, które z biegiem powtórzeń przechodzą proces erozji. W przypadku utworu pierwszego mamy do czynienia z mozolnym przesuwaniem akcentu dynamicznego, z początku zupełnie niezauważalnego, pod koniec zaś wyraźnie odznaczającego się basowym tąpnięciem. W utworze drugim muzyczna pętla stopniowo zamiera, wypierana sukcesywnie przez ciszę.

W muzyce Bionulora kryje się metafora przemijania. To co zaczyna się łagodnie, z każdym kolejnym powtórzeniem nabiera ciężaru i znaczenia, aby później z biegiem czasu zanikać, aż do ostatecznego wybrzmienia. Nie jesteśmy w stanie znaleźć różnicy w krótkim odstępie czasu, ale przy większej cezurze jest ona na tyle wyraźna, że za późno jest aby zapobiec rozpadowi. Owo nieodwracalne widmo końca naszkicowane tu przez Banaszczyka, w zestawieniu z liryczną instrumentacją tych krótkich pętli, opartych (jak przystało na inspiracje Satie'm) na dźwiękach fortepianu sprawia, że „Furniture Music” emanuje przygnębieniem i krańcową melancholią.

„Furniture Music” jest realizacją uderzająco wręcz wtórną, wobec nagrań Basinskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z płytą nad wyraz urokliwą i przejmującą. Przez dłuższy czas, nagranie Banaszczyka towarzyszyło mi przy zasypianiu i w tej roli spisywało się doskonale. Jeśli więc mielibyśmy dosłownie odnieść to wydawnictwo do koncepcji muzyki - mebla, to najbardziej pasującym meblem byłoby łóżko. I w takiej pozycji lekturę tej płyty zalecam.

PSI-ACOUSTIC „Collage” / 2017, Pionierska Records

Na tle wszystkich wyżej wymienionych wydawnictw, kaseta Psi-Acoustic jest bodaj najbardziej różnorodna i najbardziej dynamiczna, choć również i tu nie uświadczymy regularności rytmu, sama zaś rytmika stanowi jedynie dodatek. Może to zaskakiwać o tyle, że Psi-Acoustic to poboczny projekt Kuby Sojki jednego z najbardziej rozpoznawalnych producentów rodzimej sceny techno.

Kolaż ma charakter procesualny, sprawiający wrażenie improwizowanego setu. Sojka, specjalista zarówno od hardware'u, jak i abletonowy guru z biegłością prześlizguje się pomiędzy estetykami. Przepoczwarza materię dźwiękową, demonstrując zarazem swoje wysokie techniczne umiejętności. Jego opowieść rozciąga się gdzieś między kosmicznymi syntezatorowymi pasażami, które z powodzeniem mogłyby funkcjonować jako alternatywny soundtrack do Blade Runnera, czego najdobitniej dowodzą charakterystyczne vangelisowe pasma klawiszy; zachwycające lejtmotywy „Collage”. Przepasają one obie znajdujące się na kasecie kompozycje, pojawiając się to znikając w ambientowej przestrzeni. Z kolei tam gdzie pojawiają się nieregularnie porozrzucane uderzenia, tam odzywają się echa wczesnych nagrań Autechre.

Jednak największe wrażenie Psi-Acoustic robi kreując przestrzeń. Korzysta z metody ambientowej, operując rozwlekłymi, zanurzonymi w pogłosie plamami, bądź sięga po podskórną dubową pulsację. Proces operowania przestrzenią i przechodzenia między ambientem a dubem zjawiskowo ilustruje kompozycja „Nocturne”.

Statyczna narracja, budowanie atmosfery, szumiące obłoki i mroczny dźwiękowy nieboskłon. Wszystko wymuskane brzmieniowo, miękkie, przestrzenne i hipnotyzujące. Zarejestrowane przez szpulowy magnetofon na taśmie magnetycznej, która mam stała się idealnym nośnikiem dla analogowego instrumentarium Kuby Sojki.


czwartek, 14 grudnia 2017

16⅔ okrążeń na minutę / Joanna Szumacher „Bambino”

WG-264 Bambino 4 to bodaj najpopularniejszy polski gramofon. Produkowany w Łódzkich Zakładach Radiowych Fonica od swoich poprzedników różnił się m.in. mechanizmem i wariantami prędkości obrotów. W związku z odchodzącą do lamusa płytą szelakową zrezygnowano z prędkości 78 obr/min, wprowadzając wartość 16⅔. Bambino do dziś jest darzone szczególnym sentymentem, będąc wcale nierzadkim elementem wystroju polskich mieszkań. Wspomina o tym w wywiadzie dla portalu Miej Miejsce Joanna Szumacher, która gramofonowi zadedykowała swój najnowszy projekt, zatytułowany oczywiście „Bambino”.

Dla artystki, która w ubiegłym roku wraz z Pawłem Cieślakiem, oczarowała słuchaczy wydawnictwem „Kopyta zła”, „Bambino” jest koleją odsłoną parasłuchowiskowej kreacji. Bardziej tradycyjnej niż musicalowe „Kopyta”, ale równie multidyscyplinarnej. Fizyczną formą wydawnictwa, mocno z resztą limitowanego (10 egzemplarzy), jest artystyczna książka w skład której wchodzą fotografie, tekst tytułowego opowiadania, oraz utwór „Mija”, wydany w formie transparentnej kartki dźwiękowej, wytłoczonej w laboratorium Sebastiana Buczka – Altanova Press. Opowiadanie, zostało również zaadaptowane na słuchowisko radiowe i udostępnione publicznie w sieci. W takiej formie praca nabrała nowych kontekstów, które mogłyby pozostać niezauważone, albo których w samym (znakomitym skądinąd) tekście nie ma, gdyż wiążą się nierozerwalnie ze sferą audio. I właśnie to słuchowisko (nie miałem przyjemności zapoznać się z artbookiem) stało się przedmiotem niniejszej recenzji.

<Uwaga spoilery> Gramofon Bambino 4 pełni w opowieści funkcję wehikułu czasu, który przenosi słuchacza w lata 70-te, oraz wprowadza do fabuły, traktującej o 19-letnim Łukaszu, który postanawia zerwać z siermięgą wiejskiego życia i wyjechać do miasta w celu realizacji swojej pasji. Jest nią muzyka. Bohater przybywa do Łodzi taszcząc pod pachą ukochane Bambino. Jego wizycie towarzyszą typowe lęki „obcego”. Poczucie niedopasowania i zagubienia, ale i ambicja odnalezienia się w zgiełku miasta. Wtóruje mu ludzki tumult, wszechobecny zamęt, bród, oraz korowód zjawiskowych osobowości. Sam gramofon znajduje swoje miejsce jedynie w kilku epizodach opowieści. Początkowo jako symbol emancypacji bohatera z czasem okazuje się być dźwiganym przez niego brzemieniem, bez żalu porzuconym w finale.

Warstwa literacka „Bamino” jest niezwykle wciągająca. Posiada dobry rytm opowiadania historii, której siłą są przede wszystkim doskonałe epizody, zaludnione przez pełne kolorytu, wyraziste postacie. Te, obleczone grubą warstwą cynizmu, zniechęcenia i życiowego rozczarowania, wewnątrz skrywają tęsknotę i odruchy serdeczności. Szumacher, która sama jest łodzianką z wyboru, w sugestywny sposób oddała chropowatość i surowość łódzkiego PRL-u. Można u niej znaleźć z jednej strony obskurne zaułki, chaotyczne targowisko, zadymiony dancing, ale i zachwyt nad magią neonów, czy wdzięczną estetyką sklepowych witryn. Opis rzeczywistości, celny i obrazowy, przytomnie nie dominuje nad fabułą. Ta z kolei pomimo swojej narastającej posępności, za sprawą lekkiego pióra Szumacher nie przytłacza słuchacza / czytelnika. W adaptacji słuchowiskowej wpływ na to ma również lektor wcielający się zarówno w rolę narratora, głównego bohatera, jak i wszystkich pozostałych postaci. Lektorem „Bambino” jest Patryk Pietrzak wokalista łódzkiego indie rockowego zespołu Ted Nemeth, a przy tym także aktor filmowy i teatralny. Jako słuchacz bardzo szybko przekonałem się do jego nieco naturszczykowskiej kreacji, aby po chwili zżyć się z nią na dobre. Pietrzak w zajmujący sposób wczytuje się w opowiadanie, ciekawie akcentuje słowa i moduluje dialogi. Jego głos w zabawny sposób ulega delikatnym egzaltacjom, które nie przekraczają granic zmanierowania, mieszcząc się w aktorskiej konwencji.

Na oddzielne uznanie zasługuje reżyseria dźwięku, o którą zadbała sama autorka „Bambino”, choć jak mniemam niemały wpływ na jej pracę miały doświadczenia ze współpracy z Pawłem Cieślakiem. Lektorowi towarzyszy nieustanny podkład dźwiękowy; różnego rodzaju szumy, szmery, elektroniczne tekstury, odgłosy miasta, o typowo łódzkich, industrialnych proweniencjach oraz przede wszystkim trzask winylowej płyty. Wiele tu również akustycznych detali, onomatopei nadających uroku całości. Błyskotliwym zabiegiem montażowym jest antycypowanie niektórych wydarzeń fabularnych, wypowiedzi, czy pojedynczych słów, odgłosem, bądź dźwiękową, często karykaturalną ilustracją. Równie absorbująca jest epizodyczna obecność żeńskiego głosu, który niczym intuicja, zaświatowym szeptem podaje bohaterowi słowa, bądź powtarza wypowiedziane wcześniej przez niego.

Słuchowisko wieńczy wydana na pocztówce piosenka „Mija”. Kompozycja o solidnie zniekształconym cyfrowym akompaniamencie, widmowej melodii i takiej samej wokalizie, mogłaby pochodzić z repertuaru uznanej wytwórni Blackest Ever Black. Słowa „wszystko znika... wszystko mija.." snują się jak senne mary. A wieńcząc słuchowisko, nadają, tej dotąd raczej realistycznej opowieści, akcentu sennej poetyki.

Podobnie jak projekt Joanny Szumacher jest realizacją łączącą w sobie różne dyscypliny sztuki (muzyka, literatura, fotografia, słuchowisko), tak również samo opowiadanie i jego adaptacja dźwiękowa splatają wiele motywów literackich. Począwszy od toposów; „ucieczka ze wsi do miasta”, oraz „podróż zakończona przemianą wewnętrzną bohatera”, poprzez fabułę wpisującą się w nurt powieści społeczno-obyczajowej, egzystencjalizm, aż po akcenty nadrealistyczne (sny spajające klamrą opowieść, czy kafkowski robak we śnie bohatera i jego w ekranowym odbiciu). Mnie jednak (ze względu na czas i miejsce akcji, a także ze względu na poczynania, przemyślenia i losy bohatera) „Bambino” wiedzie w stronę rodzimej kinematografii z lat 70. W rozterkach życiowych bohatera, moralnych zwątpieniach, w jego inicjacji w dorosłość, oraz w potyczkach z gorzką i nieprzejednaną rzeczywistością dostrzegam codzienność w jakiej funkcjonowali bohaterowie fabuł i dokumentów Krzysztofa Kieślowskiego. Z kolei wzorów nieporadnej i zagubionej w wielkim mieście postaci Łukasza szukałbym wśród bohaterów filmów Janusza Kondratiuka. Natomiast cały pejzaż lat 70-tych, który tak nienachalnie przytoczyła Szumacher jawi się niczym rzeczywistości zarejestrowana na taśmach Polskiej Kroniki Filmowej w latach 70.

Szumacher okazała się niezwykle bystrą obserwatorką i pomysłową adaptatorką, potrafiącą za pomocą detali i subtelności oddać wiarygodny i sugestywny obraz świata przedstawionego. Jej organiczna praca zaprocentowała udaną rekonstrukcją gierkowskiej epoki, oraz wiernym przedstawieniem włókienniczego miasta, uwiarygodnionych sugestywnymi epizodami, postaciami, dialogami. Autorce udało się stworzyć wielce przekonującą scenografię, w zaskakująco subtelny sposób. Tutaj bowiem świat opowieści kreują nie gesty, bądź czyny bohaterów, a pojedyncze słowa, dźwięki, detale architektoniczne, nazwy ulic, tytuły piosenek („Strange is this world”). Jednak kluczowym w tym zagadnieniu wydaje się fakt, że kreacja Szumacher nie została skażona retrosentymentem, czy melancholią. Sama zaś fabuła mimo tak sugestywnej scenerii okazuje się być niezakotwiczona w przedstawionej rzeczywistości i równie dobrze mogłaby toczyć się w zupełnie innej epoce.

 „Bambino” jest słuchowiskiem bliższym tradycyjnym formom radiowym, niż podejściu eksperymentalnemu. Po awangardowych, formalnych ekscesach i rekonstrukcjach twórców pierwszej fali zjawiska „niezależnych, pozaradiowych słuchowisk” nadszedł czas na bardziej klasyczną, acz pogłębioną treściowo narrację. Obok „Bambino” dowodzą temu choćby tegoroczne realizacje Krytyki Politycznej, jak i prace Michała Turowskiego.




JOANNA SZUMACHER „Bambino”
2017, Altanova Press




środa, 13 grudnia 2017

Mitologia lubelska / „Pępek świata”

Miasto Lublin to jeden z tych pępków świata, do których wciąż nie udało mi się trafić. Za sprawą wydanej przez Fundację Kaisera Söze kompilacji poświęconej dziejom tego miasta, w mojej wyobraźni wykiełkował jego obraz tak osobliwy, że wydaje się, aż niemożliwym do doścignięcia przez rzeczywistość.

Osiem epizodów, kilkunastu bohaterów. Mitologia Lublina obfituje w postaci na poły ludzkie, na poły magiczne. Cadycy, mazacze, bomb łapacze, herosi i heroski. W ich tle cuda objawień, jasnowidzenia, tornada, epidemie, pożary, niepodległościowe zrywy, wojenne blizny wyrżnięte na tkance miasta. Kwintesencja realizmu magicznego; pełna kolorytu, obskury i melancholii.

Do dźwiękowego zilustrowania epizodów z historii siedemsetletniego miasta zostali zaproszeni twórcy związani z rodzimą sceną eksperymentalną. Nagrania zostały zatem osadzone w mocno awangardowej konwencji, która przez wielbicieli jubileuszowych festynaliów może okazać się repertuarem granicznym. Zawarte tu kompozycje bliskie są dźwiękowej obskurze. Kostropate, temperamentne, wyraziste emanują hałaśliwą antyestetyką, zgiełkiem, szumem, teksturami, sonorystycznym ekstremum, gwałtownymi eskalacjami. Wyraziste historie zostały oddane w adekwatny sposób.

Antologię otwiera zjawiskowa Antonina Nowacka, połowa uwielbianego przeze mnie kolektywu audiowizualnego WIDT; performerka, wokalna improwizatorka. Jej adaptacja historii Henryki Pustowójtówny to imponująca przemiana somnambulicznych wokaliz w nawałnicę elektronicznych blastów. Kompozycja brutalna, pełna dramaturgii i imponująca dźwiękową drapieżnością. Efekt akustyczny wywołany przez deszcz elektrycznych wyładowań jest spektakularny; poraża mnie przy każdym kolejnym odsłuchu z taką samą przenikliwością. (Szczerze nie mogę doczekać się kolejnych nagrań tej jednej z najbardziej obiecujących artystek dźwiękowych młodego pokolenia w Polsce). Kompozycję Nowackiej tonizuje nieco Krzysztof Topolski. Jego polirytmiczna transowa solówka na bębnach ma nawiązywać do metafizycznej osobowości Icchaca Horowica, światowej sławy cadyka. Kontrastuje z nią dynamiczna, sonorystyczna improwizacja tria Mateusza Bąkały, Sebastiana Maca i Sabaha Al Aniego (z ciekawością słuchał bym tego projektu w dłuższym, płytowym wydaniu). Swoją zadziornością i wigorem nawiązuje do kompozycji Nowackiej, podobnie z resztą jak utwór Patryka Zakrockiego na preparowane skrzypce i elektronikę. Doskonale odnajdujący się w formach teatralnych i radiowych kompozytor ma o ułatwione dramaturgicznie zadanie. Przypadło mu bowiem w udziale zilustrowanie żywiołu tornada, które spustoszyło Lublin w 1931. Zaledwie osiem lat po kataklizmie, miasto zostało zniszczone na skutek niemieckiego bombardowania. Do tych tragicznych wydarzeń nawiązuje Kamil Szuszkiewicz. Jego szumiące, ziarniste tekstury unoszą się niczym kłęby pyłu, zaś widmowe zadęcia trąbki snują się po ruinach miasta smutnym nokturnem. Mroczny woal przykrywa też opowieść o „Mazaczach”, rzekomo umyślnie roznoszących po Lublinie epidemię dżumy. Historię tę dźwiękami rekonstruuje Marcin Dymiter, posługując się przede wszystkim dronami, szumami i hałaśliwymi przesterami. Kompozycja Emitera wzmaga dramaturgię przed znakomitą akuzmatyczną kawalkadą, jaką okazuje się być utwór lubelskiego artysty audiowizualnego Macieja Połynko. Fascynująco zmieniająca się dramaturgia wpisuje się w historię Jana Gilasa, który podczas bombardowania własnoręcznie złapał i wyniósł spadający niewybuch z budynku lubelskiego Magistratu. Zestaw wieńczy „Siła ognia” Sebastiana Maca, nawiązująca do wielkiego pożaru z 1575. Masywna brzmieniem kompozycja stylowo wycisza dramaturgię całej kompilacji.

Gdyby pod wpływem lektury „Pępka świata” wysnuwać diagnozy jakim miastem jest Lublin, to wnioski mogłyby rozminąć się z informacjami przekazywanymi przez liczne foldery promocyjne i przewodniki. Charakter nagrań zrywa bowiem z wizerunkiem miasta urokliwego i klimatycznego. Z perspektywy słuchacza jawi się jako miasto pokryte bliznami, doświadczające okrucieństw ze strony natury i ludzkiej ręki. Ale również miasto charakterne, zadziorne i dynamiczne, zdolne do społecznych zrywów, i mimo ciosów jakie otrzymało, stale odradzające się.

Zaproszeni do udziału w projekcie twórcy pokusili się o ambitną muzyczną osnowę dla losów patronujących im postaci i wydarzeń. Wydawnictwo nie jest zatem wynikiem kompromisu wynikającego z partycypacji funduszy budżetu miejskiego w koszty projektu. Na straży artystycznej wolności stanęli Renata i Marcin Kamola prowadzący Fundację Kaisera Söze. Ich wieloletnia działalność wydawnicza i kulturotwórcza, a co za tym idzie doświadczenie i intuicja, zaowocowały wysokim poziomem repertuarowym wydawnictwa. Znakomicie wydany artbook / kompilacja „Pępek świata”, (jeszcze gdzieniegdzie dostępny ) jest znakomitym podsumowaniem dotychczasowej działalności oficyny.


VA „Pępek świata”
2017, Fundacja Kaisera Söze