środa, 11 stycznia 2017

Podsumowanie 2016 / Diagnozy - Prognozy



Inspiracje minimalizmem; umizgi do form ludowych i tradycyjnych; nieznośna lekkość buntu; wysyp polskich spadochroniarzy w zagranicznych labelach; wizualizacje muzyki; nadprodukcja wydawnicza. Tak z perspektywy 1/u/1/o zapamiętam rok 2016.

TENDENCJE

  • W dwóch najbardziej pluralistycznych i odbijających się szerokim echem plebiscytach na płytę roku AD 2016 (Gazety Wyborczej i Beehy.pe) zwyciężyła formacja Lotto z albumem „Elite Feline” Ów pluralizm obu głosowań objawia się dość egalitarnym podziałem na popkulturę i wydawnictwa niszowe. Fakt, że w obu plebiscytach wygrała płyta „wymagająca i niełatwa w odbiorze” nagrana przez doświadczonych i uznanych instrumentalistów, wciąż jednak anonimowych dla szerszej publiczności, to świadectwo, że scena niezależna budzi coraz większe zaciekawienie, a jej plony nie są już postrzegane przez pryzmat awangardowych eksperymentów zrozumiałych dla garstki wpływowych krytyków, lecz łagodnym nurtem przedostają się w popkulturową świadomość.
  • Rodzimi twórcy nagrywają coraz lepsze płyty w coraz większej ilości. Jeśli miałbym na wykresie nakreślić rozwój polskiej muzyki niezależnej, z perspektywy wartości artystycznej wydawnictw (co oczywiście jest refleksją czysto subiektywną) to wciąż byłaby to krzywa rosnąca, jednak jej wzrost już nie tak dynamiczny jak w przeciągu ostatnich kilku lat. Po 2-3 latach od erupcji zainteresowania polską muzyką niezależną, w 2016 zasygnalizowały się jej skazy i patologie. Będąc jednak wypieszczonym ubiegłorocznymi wydawnictwami Instant Classic (na co nie sposób utyskiwać), można nie zwrócić uwagi na zachowawczość i przewidywalności repertuaru artystów sięgających po bezpieczne inspiracje, odwołujące się do nośnych i sprawdzonych tematów, w mniejszym zaś stopniu poszukujących oryginalnych form wyrazu. W 2016 roku rządziły zatem inkarnacje amerykańskiego minimalizmu (Wacław Zimpel, Lam, Lotto, Bartosz Kruczyński, Kuba KapsaHubert Zemler), oraz (po raz kolejny) fascynacje formami ludowymi (Żywizna, Remek Hanaj).
  • Moje największe rozczarowanie AD 2016 w polskiej muzyce, wpisuje się jednak w aktualny kontekst polityczny i jest związane z bezradnością, obojętnością; bijącym po oczach brakiem reakcji na społeczno-polityczne napięcia w kraju. Pomijając kwestie sympatii politycznych, bunt w wobec establishmentu to motor napędowy wszelakich sztuk krytycznych, w tym muzyki. Co ciekawe, największe wrzenie sztuka krytyczna w Polsce uzyskała w czasach zdecydowanie łaskawszych niż obecne, teraz zaś kiedy każda gałąź życia przesiąknięta jest polityką i spolaryzowana jak nigdy dotąd, artyści (muzycy) albo histeryzują, albo manifestacyjnie milczą. Czy, aby czasy względnej demokratycznej swobody i dobrobytu nie rozleniwiły nas na tyle, że zapomnieliśmy czym jest bunt? Faktem jest, że w 2016 wszelkie próby kontestacji zostały zagłuszone uniesieniami natury estetycznej. Nieśmiałe próby artystycznego sprzeciwu wobec politycznego dyskursu okazały się w przeważającej liczbie zbyt delikatne i zbyt chimeryczne, aby odbić się jakimś znaczącym echem wśród zainteresowanych odbiorców, nie mówiąc już nawet o przeniknięciu w obieg publiczny. Muskuły próbowały prężyć głównie dziewczyny (FOQL, Zamilska, Siksa), z czego największe wrażenie zrobiła na mnie swoim młodzieńczym wyszczekaniem i emocjonalnym ekshibicjonizmem ta ostatnia. Z „wkurwem” nie krył się Wojtek Kucharczyk. Inni zaś skrywali się za gardą historycznej rekonstrukcji. Olgierd Dokalski przytoczył rodzinną historię podlaskiego Tatara, i jednocześnie polskiego patrioty Jakuba Murzy Buczackiego herbu Tarak. Traf chciał, że jego przepiękna opowieść miała premierę w tym samym momencie, kiedy w białostockiej katedrze trzepotały sztandary ONR. Jednak dopiero krakowska Hańba! pod rękę z satyrą, zdyskredytowała szajkę brunatnych chłopców. Inscenizując repertuar zbuntowanej orkiestry podwórkowej z lat 30 (oparty m.in. o teksty poetów dwudziestolecia międzywojennego), przypadkiem (?) (bo sami stronią od jednoznacznych deklaracji) sprokurowali najbardziej przenikliwy komentarz Polski AD 2016. Obie te płyty to dla mnie najważniejsze wydawnictwa, mające premierę w ubiegłym roku. W osobistym rankingu stawiam je wyżej od wszystkich jedynie estetycznych zachwytów. Zwłaszcza „Hańba!”, to płyta, która wydaje się być istotną i aktualną właśnie w perspektywie 2016. Mimo, że członkowie grupy jak mogą odcinają się od próby zszywania swojej rekonstrukcji z obecną sytuacją w RP, to w brawurowym stylu przypominają czym w muzyce powinien być bunt; energetycznym, punkowym (w wyrazie) manifestem; z brawurowymi, nośnymi i przenikliwymi tekstami; błyskotliwym komentarzem nad rzeczywistością ujętym w formie ciętej metafory. Hańba! ma to wszystko. To również ze względów czysto prywatnych najważniejsza dla mnie płyta minionego roku. Dzięki muzycznej i tekstowej gwałtowności, Hańba! ocaliła mi kilkukrotnie zdrowie, a może i życie, pozwalając uniknąć zaśnięcia za kierownicą samochodu, w trakcie moich licznych wczesnoporannych powrotów do domu.
  • Tym co na scenie muzyki niezależnej w AD 2016 urosło do problemu patologii jest nadprodukcja wydawnicza. Kiedy na przestrzeni miesiąca w trzech labelach o zbliżonym profilu, ukazują się kolejne materiały tego samego artysty (co znamienne; spokrewnione ze sobą stylistycznie, lecz daleko odbiegające od siebie poziomem artystycznym); bądź jeśli w ciągu jednego tylko roku w labelu ukazuje się kilkadziesiąt premier, lub kilka tylko w jednym miesiącu to jest to jednoznaczne z rozpustą, niepohamowaniem, lub kiepską organizacją (niepotrzebne skreślić). Co ciekawe wpadek takich nie unikają nawet labele cieszące się największą renomą jeśli chodzi o repertuar i profesjonalizm w pracy wydawniczej. Tego typu działalność dość szybko przybiera kształt patologicznego wypaczenia. Nowe nagrania, często zrealizowane ad hoc, z potrzeby chwili, ukazują się w ciągu kilku dni, bez kontroli jakości w postaci choćby weryfikacji materiału z perspektywy czasu. Ilość oficyn jest niewspółmierna z ilością publikujących w nich artystów, stąd też wciąż powtarzające się nazwiska orbitujące między katalogami. Rosną również dysproporcje organizacyjne, promocyjne, oraz artystyczne między labelami, a wariant hobbystyczny prowadzenia wytwórni zdecydowanie dominuje nad modelem biznesowym. Momentami trudno oprzeć się wrażeniu, że wydawnictwa dysponujące większymi budżetami wydają „ile wlezie”, zaś mikrolabele „co się da”. Finalnie mamy do czynienia z nadmiarem rodzimej muzyki, z ilościami będącymi poza możliwościami „przerobowymi” recenzenta i poza zdolnościami finansowymi słuchacza. Twórczości niepotrzebnej i pochopnej, podważającej zaufanie do labeli i osób odpowiedzialnych za artystyczną poziom katalogów.
  • Coraz bardziej widoczna artystyczna dewaluacja rodzimych wydawnictw, mobilizuje polskich twórców do publikowania swojej muzyki zagranicą. W tej chwili nie jest to już jednak takim emocjonującym wydarzeniem, jak kilka sezonów temu. W tym roku zagranicą wydali swą muzykę m.in Resina, Coldair, Kuba Kapsa, Mooryc, Lutto Lento, FOQL, Bartosz Kruczyński, Maciej Maciagowski, Micromelancolie, Mech, New Rome, czy trio Jachna/Tarwid/Karch. Jednak część z tych produkcji była dość zachowawczymi próbami wpasowania się w profil labeli, i nie każda pod względem artystycznym mogłaby konkurować z najciekawszymi produkcjami AD 2016 nagranymi i wydanymi w Polsce.


EMANCYPACJE

Co wydarzyło się w 2016; co wychodziło poza zachowawczość; a co być może będzie zwiastunem jakiś trwalszych tendencji?

  • Warto obserwować uważnie scenę identyfikowaną dotąd głównie z estetyką noise, która co raz śmielej emancypuje się poza swoje ramy i stereotypy, wzbogacając ekspresję m.in. o ambient i elektroakustykę. Dwa ubiegłoroczne wydawnictwa autorstwa MAAAA i Purgist pobudzają apetyt na więcej.
  • Na inne, jedynie zasygnalizowane zjawisko, złożyło się kilka niezależnych wobec siebie realizacji integrujących muzykę z medium video. Najbardziej wyraźną praktyką jest to w przypadku działań kolektywu audiowizualnego WIDT, Antoniny Nowackiej i Bogumiły Piotrowskiej, oraz labelu Pointless Geometry, który oprócz kaset magnetofonowych, wydaje również połączone z muzyką prace videoart'owe na kasetach VHS. Podobną koncepcję (pomijając kwestię nośnika) realizuje micro label Audile Snow. Warto w tej kategorii odnotować również projekt „Tutaj” będący interdyscyplinarną impresją filmową, do której znakomitą muzykę skomponowali Piotr Bukowski i Kuba Ziołek (chętnie posłuchałbym na płycie). Być może nieco na siłę, ale wrzuciłbym do tego worka również ubiegłoroczne wydawnictwo „Duchy kotów” Wojciecha Bąkowskiego opublikowane na YouTube.
  • Uszy na Łódź! Do niedawna, kreśląc muzyczną mapę polski, pod kątem mocnych artystycznie ośrodków wyróżniały się głównie sceny: bydgosko-toruńska, warszawska, czy trójmiejska. Jestem zdania, że na tak wąskim rynku muzyki niezależnej w Polsce, podziały te mają nikłe znaczenie, bo i tak wszyscy ze wszystkimi grają, mieszają się i uciekają od jednoznacznych lokalnych identyfikacji. Chciałbym jednak z perspektywy 2016 zwrócić szczególną uwagę na Łódź i jej niedostrzegalną, a może i marginalizowaną dotąd moc kulturotwórczą, w której muzyka wysuwa się obecnie na plan pierwszy. (Owszem jestem łodzianinem, choć w mieście tym nie mieszkam już prawie od 5 lat. Nigdy też nie byłem i wciąż nie jestem związany towarzysko z łódzkim środowiskiem muzycznym, więcej, niejednokrotnie miałem tendencje do marginalizowania go. Ma to takie znaczenie, że obecnie, wiedzę o tym co dzieje się w Łodzi muzycznej czerpię głównie z ogólnopolskiego obiegu niż bezpośrednio ze źródła. Szczerze powiedziawszy mógłbym sobie darować ten wstęp mający uchronić mnie przed zarzutami o stronniczość, czy kumoterstwo, albowiem ubiegłoroczne dokonania twórców związanych z Łodzią są niepodważalne i bronią się samemu, bez moich protekcji). Tylko w 2016 roku ukazało się co najmniej kilka świetnie przyjętych płyt (często przywoływanych w rocznych zestawieniach) nagranych przez łódzkich autochtonów. Były wśród nich m.in dwie znakomite płyty Bartka Kujawskiego, a także Kopyta Zła czyli słuchowiskowy musical duetu Joanna Szumacher (współkuratorka labelu Super, którego ubiegłoroczne wydawnictwa również należały do wielce udanych, oraz współwłaścicielka niedawno otwartej galerii WY poświęconej m.in. sztuce dźwiękowej) i Pawła Cieślaka (rozchwytywanego producenta i muzyka m.in 11). Skoro już mowa o 11 to warto wspomnieć o drugim członku duetu Marcinie Prycie (19 Wiosen), który w przerwie od realizacji kolejnej płyty 11; pomiędzy edycjami Kosmopolitanii; i równolegle z epką TRYP; wydał wespół z Franciszkiem Wiczem, znakomitą, kameralny materiał pod szyldem Niebiescy i Kutman. Obie płyty, zarówno Kopyta jak i NiK ukazały się sumptem wydawnictwa Requiem Records, wychwytującego z łódzkiego podwórka co lepsze kąski (byli już Jude i, Maciej Ożóg, będzie Pornografia). Oprócz tego, z gruntu lokalnego w ogólnopolski niezależny obieg emancypuje się oficyna Nasze Nagrania, prowadzona przez niestrudzonego Suavasa Lewego, zaangażowanego również w festiwal Musica Privata. Oprócz tego kameralnego festiwalu, Łódź po raz drugi gościła plenerowy Domoffon, oraz po raz kolejny znacznie poważniejszy Festiwal Tansmana. Wracając jednak do wykonawców warto wspomnieć electro-punkową Demolkę, cold wave'owy Alles, elektronicznego Tsara Poloza, ambientowy projekt arciv ev noise, kameralny duet smyczkowy Bogusz Rupniewski, jazzowego gitarzystę Marka Kądzielę (m.in Pimpono Ensemble, K.R.A.N.), czy znakomitego perkusistę Piotra Gwaderę - obaj wraz z Joanną Gancarczyk i Marcinem Lorencem  na nowo przywołują tradycje ludowych oberków jako Odpoczno (czekam na płytę!). Nie można również nie wspomnieć o Justynie Banaszczyk (FOQL), która na każdym kroku podkreśla swój lokalny patriotyzm. Na przecięciu sztuk wizualnych i muzyki, swoją pracą kuratorską intryguje Daniel Muzyczuk z Muzeum Sztuki, odpowiedzialny m.in za aktualną jeszcze wystawę dokumentującą muzyczne podziemie krajów demokracji ludowej. Łódź reprezentowana jest również przez solidne zaplecze krytyczne w osobach niezmordowanego Ryszarda Gawrońskiego (Radio Żak, Porcys), Andżeliki Kaczorowskiej (Screenagers, RWA), naczelnego Screenagers Piotra Szweda i oczywiście dociekliwego Jakuba Bożka z Krytyki Politycznej. Scenę koncertową reprezentują; prężnie działająca Fabryka Sztuki (organizator LDZ Alternatywa), oraz kluby DOM i 6 Dzielnica, dzięki którym na przestrzeni ostatnich lat Łódź przestała być białą plamą na koncertowej mapie polski. Szkoda jedynie, że z łódzkiego krajobrazu znikł LDZ Music Festival jeden z ważniejszych festiwali prezentujących polską muzykę niezależną. Zaznaczam, że wymieniłem tylko osoby i wydarzenia aktywne na przestrzeni ostatniego roku, a jeśli o kimś zapomniałem to z góry przepraszam.
  • Od outsidera do wizjonera. Pięknie by brzmiała ta konstatacja, gdyby nie fakt, że Bartosz Kujawski (bo o nim mowa) od debiutu w 2001 (jako 8Rolek) reprezentuje oba atrybuty. Obok takich znakomitych artystów jak Piotr Kurek, Robert Piotrowicz, Kuba Ziołek, czy Paweł Kulczyński to w mojej opinii właśnie Kujawski zasługuje na miano najoryginalniejszego głosu rodzimej muzycznej kontrkultury. Odkąd zaczął on nagrywać, w jego muzyce nie obowiązują żadne schematy. Jedynie wyobraźnia, bardzo zresztą abstrakcyjna, wypełniona poczuciem humoru i dystansem, zapewnia mu umiejętność krytycznego spojrzenia na aktualne trendy, obowiązujące w muzyce elektronicznej i przerabiania ich w indywidualną ekspresję. Prawdopodobnie to dzięki temu Kujawski tak błyskotliwie balansuje między eksperymentem, konceptualizmem, a popkulturą.


PROGNOZY

Jeden z występów Kujawskiego pod koniec 2016, Michał Turowski (BDTA) skomentował tak... „gdyby Bartek urodził się w UK, US, albo być może chociażby i w Niemczech, byłby headlinerem na festiwalach rozsianych po całym świecie”. Kiedy rodzimi wydawcy i artyści, słuchacze i krytycy poczuli się w końcu dowartościowani zaczęliśmy marzyć o podboju świata. Międzynarodowych sukcesów oczekiwalibyśmy przede wszystkim na polu muzyki komercyjnej (łączącej popkulturowy potencjał z artystycznym zmysłem), wciąż więc wypatrujemy narodzin polskiej Björk. Sukces Islandki skierował oczy świata na niezwykle rozwiniętą, ale dotąd anonimową muzykę islandzką, która po takim odkryciu na przestrzeni lat stała się jedną z najbardziej rozpoznawanych scen europejskich spoza brytyjskiego idiomu muzycznego. To oczekiwanie (zwłaszcza krytyków) na drugą Björk porównać można jedynie do liczenie na szóstkę w totolotka. Nakłady finansowe, promocja, znajomości w branży nic nie dadzą bez łutu szczęścia. Mam wrażenie, że o wiele pewniejszym, choć wymagającym niezwykłego samozaparcia i wielu lat ciężkiej pracy jest model budowania mocnej tożsamości sceny niezależnej. Za tym musi iść jednak przede wszystkim profesjonalizacja i stopniowe wdrażanie modelu biznesowego opartego na dobrej jakości artystycznej i fachowej promocji. Oczywiście dla większości wytwórni jest to poza zasięgiem finansowym, ale znajdą się takie, które temu podołają, bądź obejdą te wymagania ciężką kuratorską pracą. Że jest to możliwe, można obserwować od kilku lat, na przestrzeni których polska muzyka zaczęła regularnie pojawiać się w zachodnich mediach, a polscy artyści na zagranicznych festiwalach. To sukces, który powinniśmy już teraz doceniać, zważając, że polska scena na dobrą sprawę wciąż nie wyszła z etapu raczkowania. Ogólnie rzecz biorąc ilość inicjatyw, wysokiej jakości wydawnictw i wydarzeń muzycznych, dobrze działających labeli, zaangażowanych promotorów, kuratorów, oraz przede wszystkim znakomitych artystów jest wciąż budująca. Niemniej wciąż niezbędna jest praca u podstaw, stałe podnoszenie poziomu artystycznego, obserwowanie i reagowanie na zagraniczne tendencje, zwiększanie zainteresowania zarówno zagranicą, jak i na krajowym podwórku (w tym drugim znacznie może pomóc mentalne wyjście poza podział underground-mainstream, oraz odrzucenie pozy elitaryzmu). Robić swoje, tworzyć fundamenty i budować zaufanie słuchaczy. Nie siadać na laurach po chwilowych sukcesach, nie załamywać się, i nie rezygnować. Przede wszystkim jednak potrzeba nam więcej wizjonerów, szaleńców, artystów bezkompromisowych i oryginalnych, takich jak Bartek Kujawski, nie oglądających się na innych, tylko grających swoją autorską i świeżą muzykę, bez kompleksów korespondującą z najbardziej progresywnymi realizacjami producentów z ogólnoświatowego obiegu.

BLOGOWY REMANENT

2016 dla mnie, jako piszącego o muzyce był znakomity. Publikacja w papierowej Polityce i dwie (tu i tu) na łamach Dwutygodnika, to dla osoby nie związanej z dziennikarstwem absolutny powód do dumy. Jako sukces traktuję też fakt, że pierwszy raz odkąd zacząłem prowadzić blog udało mi się choć trochę spieniężyć moją pasję :)

Na blogu zaś, mimo wakacyjnej zapaści, zwątpienia w sens, udało mi się utrzymać ilość wpisów na 1/u/1/o i powstrzymać tendencję spadkową. Letni kryzys udało się zażegnać, wróciła chęć i radość ze słuchania i pisania o muzyce. Przybyło odwiedzin na stronie i polubień na fanpejdżu. Oczywiście, chciałbym pisać więcej, ale jak większość hobbystycznie piszących o muzyce mam jeszcze na głowie rodzinę i regularną pracę.

Fakt, że pozwoliłem sobie na tak długi wpis ma też związek z tym, że prawdopodobne na przestrzeni najbliższych kilku miesięcy nie uda mi się utrzymać regularności postów, o czym z przykrością donoszę. Powodem jest reorganizacji życia rodzinnego, której, mam nadzieję że efektem ubocznym będzie większa ilość polskich płyt, na które będę sobie w stanie w 2017 pozwolić.



***


LISTA ULUBIONOŚCI AD 2016

(linki do recenzji i muzyki)


      WYRÓŻNIONE:


STRONA A


STRONA B




4 komentarze:

  1. Dopasowywanie się do zagranicznych labeli, a może niedopasowanie do polskich labeli?

    OdpowiedzUsuń
  2. Fantastyczny wpis, wielkie dzięki. Rzucam się do nadrabiania tego, czego w 2016 nie zdążyłam ogarnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chodzi o kwestie społeczne, to chciałbym zwrócić uwagę na "Zwycięstwo" Maseckiego i Orkiestry OSP ze Słupcy

    OdpowiedzUsuń
  4. Synteza poziom milion, dziękuję <3

    OdpowiedzUsuń