środa, 19 października 2016

Ta sama płyta / MIRT "Random Soundtrack"

Od kilku lat Tomek Mirt konsekwentnie nagrywa kolejne wersje "tej samej" płyty. Tym razem zainaugurował nią katalog nowego rodzimego wydawnictwa.

Kosmodrone Label to solowy koncept Michała Porweta, współzałożyciela Zoharum, promotora i kuratora krzewiącego kulturę niezależną, a w szczególności muzykę elektroniczną i eksperymentalną. Kosmodrone jest motywowane dążeniem do uniformizmu i bezkompromisowości jeśli chodzi o repertuar i szatę graficzną. Chciałbym, żeby ludzie znowu zaczęli obierać muzykę jako formę kultury, taką samą jak literatura, malarstwo czy film, a nie tylko jako przypadkowe dźwięki lecące w tle. Nie stawiam sobie granic gatunkowych, tylko jakościowe. Wolę wydawać mało (2-3 płyty rocznie), ale zależy mi, aby katalog był spójny. Kosmodrone ma być w założeniu bardziej serią wydawniczą, niż wytwórnią płytową zorientowaną biznesowo. Chciałbym prezentować w niej nagrania polskich artystów i próbować skutecznie promować je poza granicami kraju. - zdradza swoje plany Porwet. Materiał nagrany przez Tomka Mirta doskonale sprawdzi się jako wizytówka ambitnych zamiarów wydawcy.

Wspomniana na wstępie recenzji konsekwencja w nagrywaniu i doskonaleniu "tego samego" repertuaru, wpisuje się w szerszą ideę artysty. ”Random Soundtrack” jest w pewnym sensie siostrzaną płytą dla zeszłorocznego ”Vanishing Land”. To kolejna próba szukania punktu, w którym przecina się muzyka i znalezione dźwięki" - można przeczytać w notce prasowej towarzyszącej płycie. Mirt w nagraniu ujawnia wszystkie charakterystyczne dla swojej muzycznej działalności elementy. Rejestracje terenowe subtelnie koegzystują z eterycznymi, syntezatorowymi pasażami; analogowe, pastelowe plamy zadziwiająco spójnie sąsiadują ze strzelistymi arpeggiami, a nad wszystkim unosi się iście kosmiczny anturaż. Nie zdziwię się gdyby recenzenci próbowali pisać o "Random Soundtrack" w kontekście muzyki do serialu "Stranger Things". Jest to zasadne przede wszystkim przez podobieństwo brzmieniowe, budujące sugestywną, fantasmagoryczną scenografię obu wydawnictw. Statyczne, pogrążone w melancholii i zdystansowane do pierwszoplanowej narracji tła przelewają się dostojnym analogowym dźwiękiem modularów. U Mirta zostają zestawione z wszędobylskimi rytmicznymi przebiegami. Tak mocno zdynamizowanej uderzeniami płyty tego producenta jeszcze nie słyszeliśmy. Migotliwa i rozedrgana siatka uderzeń tworzy silnie zrytmizowany szkielet dla ambientowej chmury, nasuwając na myśl skojarzenia z IDM'owymi klasykami z Warp czy Planet Mu. W brzmieniu rytmiki możemy usłyszeć zarówno inspiracje azjatyckimi idiofonami jak i nawiązania do kultury klubowej opartej na mocnym bicie i tłustym basie. Oba wątki przeplatają się nawzajem choćby w kompozycji "Rush on South", czy "Must Be Something from Asia".

Jeśli przyjmiemy, że warstwa instrumentalna odpowiada za scenografię "Random Soundtrack", to elementy field recording'u śmiało można uznać za warstwę fabularną płyty. Mirt dźwiękowych rejestracji stara się używać możliwie jak najbardziej jawnie, w skali 1:1, tak jak czyni to w swoim mikro labelu Saamleng, prezentującym nagrania terenowe w formie zupełnie czystej, nieprzetworzonej. Na "Random Soundtrack" nie mamy dylematów jeśli chodzi o identyfikacje dźwiękowych zapisków z terenu. Szum deszczu jest szumem deszczu, a odgłosy miasta, nimi pozostają. Cała kreacja polega zaś na nieprawdopodobnym wręcz wyczuciu Mirta, który syntetyzując muzykę z terenowymi notatkami jest w stanie przesunąć granice ich dźwiękowego oddziaływania. Do tego stopnia, że nie mamy pewności czy ćwierkające odgłosy ptaków to jeszcze nagranie, czy już syntezatorowa kreacja. Wiele jest przykładów tej inżynieryjnej maestrii na "Random Soundtrack". Słuchając "Love Theme" nigdy nie odgadniecie, czy klubowy bit rozlegający się stłumionym echem, dochodzi z rejestracji miejskiej audiosfery, czy też został dodany w studiu. Mam wrażenie, że najlepiej słuchać muzycznych kolaży Mirta na tyle cicho, aby również dźwięki nas otaczające włączały się w narrację "Random Soundtrack". Kilkukrotnie w trakcie odsłuchu zdarzyło mi się, ulegając złudzeniu (?), ściągnąć z uszu słuchawki i nerwowo rozglądać się poszukując źródeł rozmów, szeptów, dźwięków ulicy. To właśnie w tej zmyślnej mistyfikacji i w budowaniu pasjonujących dźwiękowych iluzji upatrywałbym sensu ciągłego ulepszania konwencji, którą Mirt uprawia z taką determinacją.

"Random Soundtrack" jest płytą naganą przez artystę dysponującego wielką kulturą muzyczną. Wartość jego pracy ujawnia się bowiem poprzez elegancję brzmień, aranżacji, czy staranny dobór dzienników dźwiękowych, a także w harmonii z jaką twórca łączy te z pozoru nie przystające do siebie elementy. "Ta sama płyta" Mirta objawiła właśnie swoje najpiękniejsze i najbardziej spójne, wcielenie.

MIRT "Random Soundtrack"
2016, Kosmodrone

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz