Duet Mutant Goat jest ze wszech miar zjawiskowy. Tworzy go mieszkająca w Łodzi skierniewiczanka Ola Kozioł i londyńczyk Andrew Dixon. Ona pieje, wyje i zawodzi, po autorsku interpretując tradycję śpiewokrzyku. On zaś wydaje ciężkie pomruki z big stick'a, własnoręcznie skonstruowanego monochordu. Oboje hipnotyzują i sprowadzają w zaświaty. Właśnie ukazała się ich debiutancka płyta wydana w łódzkim labelu Nasze Nagrania.
W dzieciństwie miałem sen. Dość przykry i nawracający. Zawsze był zwiastunem nieszczęścia. Choroby, zatrucia, słabości organizmu. Towarzyszyła mu gorączka. Obraz tego snu był tak odrealniony, że jego treść opowiedzieć mogę w zasadzie jedynie przez uczucia jakie mu towarzyszyły. Niepokój, przytłoczenie, strach, spowodowane były bezbronnością wobec siły, która oddziaływała na mnie swym masywnym ciężarem. Wyobraźnia dopowiadała, że to wielki kamienny głaz toczy się na mnie powoli, lecz nieuchronnie. Ale głazu w tym śnie nie było. Była tylko niesprecyzowana przestrzeń bezkształtnej szarości. Kiedy sięgnąłem po płytę "Yonder" poczułem, że mogłaby być tego snu ilustracją, tyle że tym razem niepokojące uczucie zatapiania się w gęstej, amorficznej atmosferze nabiera perwersyjnego uroku.
Muzyka Mutant Goat oparta jest na uderzającej prostocie zarówno w warstwie aranżacyjnej jak i narracyjnej. Jednak skromne środki w zupełności wystarczają, aby na dobre zawładnąć wyobraźnią słuchacza. Monotonny ślad jednostrunowca wibruje ciężkimi i gromkimi burdonami, których brzmienie smakuje niczym skrzyżowanie trącego o beton betonu, z jęczącym drewnianym konarem. Dixon pocierając smykiem grubą metalową strunę, oraz z rzadka wzbudzając ją palcami wydobywa z instrumentu prymitywny, a jednocześnie przenikliwy dźwięk. Kozioł w równie prymitywny sposób używa głosu. Jej improwizowana artykulacja, przywodząca na myśl tradycyjne zaśpiewy, przecina tektoniczną materię dronów, ostrym, wysokim, rejestrem. Ich wspólne, niemal godzinne spotkanie, to przenikliwy spektakl rozpadu. Dryfując wśród ziemistych dronów big stick'a i ulegając zaświatowym wokalizom, balansujemy między tym co rzeczywiste, a urojone przez wprawioną w trans wyobraźnię.
Zasłuchując się intensywnie w improwizacji duetu odnoszę wrażenie obcowania z muzyką tradycyjną, w apokaliptycznej, nokturalnej formie. Przemawia za tym zarówno artykulacja wokalna oparta na technice śpiewokrzyku, a także specyficzny akompaniament big sticka, instrumentu brzmieniowo pokrewnego np. lirze korbowej, a budową bliskiemu prymitywnym instrumentom ludowym np. gęślą. Na "Yonder" obecna jest również, tożsama z muzyką tradycyjną transowość, oparta tu na hipnotycznym tempie dyktowanym pociągnięciami smyczka. Ów dźwiękowy spektakl ma w sobie również, coś z rytuału przejścia zakończonego estetycznym katharsis. Śledząc bowiem artykulację Oli Kozioł możemy zauważyć stopniową degradację ekspresji przebiegającą od form pieśniowych, przypominających nieco archaiczne pieśni celtyckie, poprzez krzyk, aż do pełnego odhumanizowania wokalu, przybierającego tonacje imitującą zwierzęcy skowyt.
Apokaliptyczny folk Mutant Goat, przybiera wielce unikalną formę daleko posuniętej interpretacji muzyki tradycyjnej. Oparty na pierwotnych instynktach i prymitywnych dźwiękach, łapie za gardło brutalną surowością, osacza nastrojem, a jednocześnie staje się źródłem intymnego przeżycia. Doświadczenie głębokiego słuchania funkcjonuje bowiem z muzyką duetu nierozerwalnie pozwalając oddać się intensywnej kontemplacji.
Warto również zwrócić uwagę na ręcznie wykonaną okładkę. Na jej froncie znajdziemy namalowany popiołem ślad, który jest symboliczną pieczęcią chtonicznego żywiołu będącego cichym patronem "Yonder".
MUTANT GOAT "Yonder"
2016, Nasze Nagrania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz