Przydarzyło mi się podróżować pociągiem w ostatnią sobotę. Trasa stosunkowo krótka, w sam raz na kilka rozdziałów książki, które zaplanowałem sobie przeczytać. Z premedytacją zostawiłem słuchawki w domu, aby nie rozpraszać swojej uwagi. Jednak już od momentu wejścia na peron wiedziałem, że podróż ta zostanie wypełniona inną opowieścią. Wrażliwość, a nawet powiedziałbym, zachłanność na dźwięki skutecznie uniemożliwiła mi czytanie, a wlewające się do głowy dźwięki zaczynały układać się w niezwykłą fabułę. Strzępki rozmów, przesterowane głosy zapowiadające odjazdy pociągów, harmider ludzkiego zgromadzenia, dansingowe szlagiery dobiegające z kabiny maszynisty, dronowe pomruki maszynerii, i oczywiście rytmiczny tętent kół, który swoją drogą w czasach sprzed modernizacyjnych zmian w taborze i infrastrukturze kolejowej, pamiętam jako wyraźniejszy i bardziej doniosły.
Rzadko udaje mi się podróżować środkami komunikacji zbiorowej, stąd być może dźwiękową narrację otoczenia chłonąłem tak intensywnie. Zwykle przemieszczam się autem, bo zarazem dystans jak i pora podróży, wyklucza inne połączenia miedzy domem a pracą. Audiosfera związana z podróżą autem jest mi na tyle bliska, że słuchając muzyki (bez tego nie wyobrażam sobie jazdy) nawet cicho potrafię "odciąć" od niej efekty dźwiękowe dochodzące spoza głośników. Ma to jednak i drugą stronę medalu, ta wyparta z percepcji fonosfera, mimo iż jej nie słyszę, to cały czas mam świadomość jej obecności, w związku z czym słuchając muzyki nawet bardzo głośno jestem w stanie w mig wyłapać nowe, zwykle zwiastujące nieprzyjemności, dźwięki niespodziewane. Wielokrotnie pozwoliło mi to zdiagnozować słuchowo niskie stężenie powietrza w oponie, buksowanie koła spowodowane obluzowaniem się nakrętki, nierówną pracę silnika, nie wspominając już o nadwyrężonych sworzniach, czy też obluzowanych końcówkach drążków kierowniczych. Zwłaszcza odgłos tych ostatnich omal nie zrujnował mi psychicznie tegorocznego urlopu.
Za słuchaniem i wrażliwością na dźwięk kryje się ogromny instynkt samozachowawczy. To uszy niejednokrotnie są pierwszym strażnikiem naszego komfortu i bezpieczeństwa. Aczkolwiek, to permanentne kontrolowanie fonosfery bywa często nieprzyjemnym natręctwem. Tym bardziej podoba mi się dźwiękowy eksperyment Martyny Poznańskiej, tak bliski mojemu swobodnemu nasłuchiwaniu, w trakcie wspomnianej na wstępie podróży pociągiem. Zilustrowane szeroką paletą dźwięków codziennych nagranie, przybiera formę poematu.
Kaseta "Speculative Resonances - The Box" wydana w Super Lebelu, zawiera dwie kompozycje będące kolażem, skomponowanym z nałożonych na siebie wyselekcjonowanych fragmentów nagrań terenowych. Poznańska zabiera słuchaczy na długi, listopadowy (śmiem sobie imaginować) spacer. Że listopadowy, wnoszę nie tylko po dacie premiery wydawnictwa, ale i nastroju w jakim utrzymany jest materiał, będącym połączeniem surowej aury z jesiennym zamyśleniem. Snujemy się zatem z autorką po kolejowych bocznicach, miejskich arteriach, odludnych peryferiach po których hula wiatr; towarzyskich zakamarkach gdzie wyłapujemy strzępy rozmów; śmiechy. Odwiedzamy otoczone kamienicami puste, betonowe podwórka, chłonące w największym pragnieniu choćby skrawki dźwiękowej materii, którą następnie mogłyby powtórzyć i zwielokrotnić okazałym echem. Przekręcamy zamek kluczem, wchodzimy do mieszkania. Przygotowujemy posiłek. Bierzemy prysznic. Strumień wody uderzając o blaszaną miednicę rezonuje nieprzewidzianym dronem, wprawiając w zakłopotanie, czy to jeszcze materiał dźwiękowy, czy akompaniament. Wrażenie to jest jak najbardziej na miejscu, bo Poznańska, aby podkolorować aurę nagrania chętnie sięga po dronowe barwy, będące wynikiem multiplikowania warstw (efekt do złudzenia przypomina syntezatorowe plamy). Są to jednak ingerencje niezwykle subtelne, zaaranżowane z wyczuciem, unoszące się w krajobrazie dźwiekowym delikatnie niczym jesienna mgła. Równie oszczędnie artystka sięga po faktury, te są zlepkiem delikatnych trzasków i szumów, które niczym kurz oblepiają materię nagrania (w tych momentach przypominają nieco muzykę nagrywaną przez Micromelancolie). Naturalną fakturą pozostaje miejski szum.
Nie mogę przestać myśleć o tym materiale jak o dźwiękowym filmie, pozbawionym obrazu. I niewątpliwie "Speculative Resonances - The Box" urządzone jest zgodnie z filmową gramatyką. Plany i ruchy kamery, zostały wiernie przełożone na technikę dźwiękowej rejestracji. Słyszymy zarówno plany totalne, gdzie dźwięk niesie się z różnych przestrzeni zarówno z bliska, jak i z oddali; i w których pogłos roznosi się długo, aby leniwie rozpłynąć się w powietrzu. Są też plany średnie, szczególnie zaznaczone obecnością ludzką, bądź wnętrzem pozbawionym pogłosu. Jednak chyba największe wrażenie sprawiają detale. One są bowiem udokumentowane z niezwykłą skrupulatnością i dbałością o jak najwierniejszą ekspozycję dźwięków. Przykładem może być, choćby wspomniany wyżej fragment odgłosów wydawanych przez płynącą z prysznica wodę, ujęty w makro zbliżeniu. Zauważyłem tu jeszcze jedną prawidłowość, że im plany są szersze, tym jakość próbek dźwiękowcyh zmniejsza się, zmierzając w stronę estetyki lo-fi. Ponadto kilkukrotnie miałem również wrażenie zmiany położenia mikrofonu wobec rejestrowanego artefaktu. Zarówno najazdu w kierunku szczegółu, jak i odjazdu w szerszy plan. Kolejnym elementem przeniesionym prosto z warsztatu filmowego jest montaż. Licznie zgromadzone zdarzenia foniczne, są podawane przez autorkę w sposób wielce dynamiczny; czasami są to jedynie krótkie fragmenty; kilkusekundowe ujęcie, przenoszące akcję między różnymi lokalizacjami i planami. Oczywiście konsekwencją linearnego układu tych "scenek", a także, obrazowości użytych próbek jest uzyskanie efektu dramaturgicznego. Jeśli zsumować wszystkie te elementy to uszom naszym objawi się filmowa fabuła pozbawiona obrazu. Mówiąc w skrócie; równie dobrze "Speculative Resonances - The Box" mogło by istnieć pierwotnie jako film, z którego artystka, bez żadnych dodatkowych zabiegów zgrałaby jedynie dźwięk.
W biografii pochodzącej z Białegostoku artystki można wyczytać między innymi, że interesuje ją hałas w środowisku miejskim. Swoimi działaniami zdaje się jednak ten hałas oswajać, zamykać go w nastrojowej bańce, zaklinać fatamorganą syntezatorowych obłoków, lub obserwować jak przez szkiełko kalejdoskopu.
Poznańska skomponowała swoją suitę z dźwięków powszednich, będących integralną częścią ludzkiego habitatu. Towarzyszących w rutynowych, codziennych czynnościach, przez co zbanalizowanych i w konsekwencji niesłyszalnych. Jednak ta dźwiękowa dosłowność, zupełnie nie stoi na przeszkodzie stworzenia na jej fundamencie zmysłowej impresji, co z wielkim smakiem czyni artystka. Jej skupienie na detalach, umiejętność opowiadania poprzez zestawianie ze sobą różnych planów dźwiękowych, subtelność kreowania nastroju sprawiają, że pospolitość i codzienność stają się poetycką opowieścią rodem z realizmu magicznego.
MARTYNA POZNAŃSKA "Speculative Resonances - The Box"
2016, Super Label
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz