piątek, 2 grudnia 2016

Chłopak z Grembacha / Bogusz Rupniewski „Zweiheitsmusik”

Przyszedłem na świat 36 lat temu w Łodzi. Od razu po narodzeniu rodzice zabrali mnie ze szpitala im. Rydygiera do mieszkania przy ulicy Kresowej. Wielorodzinny drewniak stał w samym centrum robotniczego osiedla Grembach. Na początku lat 80'tych miejsce to z zaniedbaną infrastrukturą, kocimi łbami i rynsztokami, malowniczo meandrującymi wśród traktów, stawało się z wolna zaklętym i zapomnianym rewirem na mapie miasta. Zła sława, sprawiła, że obcy omijali je z daleka, choć sama lokalizacja w istocie do dziś pozostaje pięknie usytuowana nieopodal parkowego zacisza, okalających przestronnych łąk, w sąsiedztwie Stoków najbardziej „górzystego” i pofałdowanego fragmentu Łodzi

To miejsce tak wewnętrznie mi bliskie, znam głównie z rodzinnych opowieści. Nie miałem szansy zdzierać kolan na nierównych chodnikach Grembacha, zajadać się w "małpim gaju" przy Nowogrodzkiej morwami, które tak zaszkodziły niegdyś mojemu ojcu, ani zakradać się na działki przy Mazowieckiej. W rok po moich narodzinach wysuszony słońcem drewniak przy Kresowej spłonął. Ogień wyznaczył kres długiego grembachowego epizodu Gutkowskich, Cymermanów, Szyplów, wreszcie Nowickich. Niezwykły sentyment jakim darzę tę niewielką przestrzeń to zasługa babci i prababci, które pobudzały mą dziecięcą i młodzieńczą wyobraźnię kolorowymi opowieściami o świetlanych czasach Grembacha. Zofia, moja babcia rodziła się w 1927 roku w rodzinie Szyplów. Jej beztroskie dzieciństwo przecięła wojna, stąd być może czasy przedwojenne zapamiętała tak barwnie i drobiazgowo. A że szczególnie uwrażliwiona była słuchowo; co było ponoć efektem ubocznym zapalenia opon mózgowych, które przeszła jako dziecko; w jej opowieściach pełno muzyki i dźwięków. Niski pomruk, dobiegający niemal całą dobę, z położonej nieopodal fabryki nici Ariadna. Tętent koni, niosący się po kocich łbach Wilanowskiej i Antoniewskiej. Szum Luxtorpedy mknącej na trasie Łódź Fabryczna – Warszawa Główna. Czy wreszcie wizyty muzykantów, którzy wpadali na Grembach odbywać swoje podwórkowe tournée.

Szczególnie jeden z muzykantów zapadł babci w pamięci. Szalenie uzdolniony. Potrafił swoją muzyką hipnotyzować słuchaczy doprowadzać ich do płaczu, ale i dawać ludziom radość życia płynącą ze skocznych, tanecznych melodii. Na imię miał Bogusz. Grał równie dobrze na wiolonczeli co na skrzypcach. Wyróżniał się na tle innych grajków, nie tylko tym, że u lewej dłoni miał sześć palców, co wydatnie wpłynęło na jego muzykę. Cierpiał mianowicie na przypadłość zwaną melancholią, stąd często wydawał się nieobecny, zamknięty w swoich myślach. Ten serdeczny i roześmiany na co dzień jegomość – jak wspomina go babcia – miał z powodu swej duchowej słabości niemałe kłopoty. Zapraszany na rauty, czy wesela, grywając radosne poleczki, czy oberki, potrafił nagle wpaść w nostalgię tak mocną, że nie sposób było go z niej wybudzić. Wtedy też jego instrument obniżał swą barwę, roztkliwiał się w posępnych pasażach, a struny i smyczek nie wystarczały do wyrażania dławiącej go nuty. Grał wtedy muzykę prywatną. Szarpał struny, pocierał i opukiwał instrument, wypuszczając z niego dźwięki, o których nawet nie śnili przedwojenni melomani. Bogusz był rozdarty. Może podświadomie przeczuwał nadejście wojennej zawieruchy. Wraz z wkroczeniem wojsk niemieckich do Łodzi słuch o Boguszu zaginął. Przeżył kataklizm, ale nigdy już nie wziął do ręki żadnego instrumentu.

Przeglądając jakiś czas temu rodzinne fotoarchiwum natknęliśmy się z babcią na zdjęcie skrzypka. Bez trudu rozpoznacie tę rozedrganą duszę. Stoi w środku, trzeci od lewej. Jego podobizna jest poruszona. Poznacie go również po sześciu palcach lewej ręki, zaciskających gryf skrzypiec. Jest to bodaj ostatnie znane zdjęcie dokumentujące Bogusza jako grajka.

fot: archiwum Zofii Nowickiej
  

Nieoczekiwanie, po osiemdziesięciu latach historia Bogusza doczekała się swojego ciągu dalszego, w postaci płyty wydanej przez łódzką oficynę Nasze Nagrania. Jej autorami są wiolonczelistka Małgorzata Bogusz - Cyganowska i skrzypek Michał Rupniewski. Ci blisko związani artystycznie z Łodzią muzycy, natknąwszy się na legendarną postać, postanowili w oparciu o opisy i opowieści zrekonstruować repertuar Bogusza i przełożyć go na język współczesnej kameralistyki. 

„Zweiheitsmusik”, czyli „muzyka podwójności” znakomicie oddaje rozdwojoną i rozedrganą naturę Bogusza. Na płycie usłyszymy repertuar klasyczny, którym grajek zachwycał salony łódzkiej finansjery i cerkiewne zgromadzenia prawosławnej diaspory. Znalazły się w nim interpretacje maryjnego hymnu („O Presviataya Mariye Devitse”); czy starowłoskiego powolnego tańca („Pasakal i ja”), jak również echa muzyki barokowej (finał kompozycji „Grembach”). Pojawiają się również, choć incydentalnie formy rozrywkowe, którymi Bogusz zabawiał robotniczą gawiedź, dorabiając na miejskich potańcówkach. Najwięcej miejsca zostało jednak poświęcone kameralistycznej improwizacji, opartej w głównej mierze na brawurowych dysonansach i dynamicznej sonorystyce. Szerokie pozamuzyczne eksploracje instrumentów; pocieranie, opukiwanie pudeł rezonansowych, szarpanie strun, brutalne ich piłowanie i uderzanie smyczkiem to tylko niewielki wycinek błyskotliwych zabiegów preparacyjnych jakimi popisuje się duet muzyków. Kontrastują je z równie szeroką artykulacją tradycyjną, pełną piętrzących się staccat, strzelistych flażoletów, glissandowych girland i ożywczych arpeggiów. Wszystko to odbywa się w znakomitej akustyce, przy niezwykle selektywnym brzmieniu, które eksponuje zarówno chropowatą fakturę sonorów, rustykalny strój instrumentów, metaliczność strun, basowy ciężar wiolonczeli, jak i świetlistość skrzypiec. 

Duet Bogusz - Rupniewski z polotem przeskakuje pomiędzy epokami, estetykami i technikami artykulacji, proponując narrację pełną zwrotów akcji, najeżoną kontrastami i emanująca prawdziwą witalnością. Nieceniony jest również potencjał mitotwórczy płyty, która przywraca do życia kolejną podwórkową legendę. 

***

Mam świadomość, że brak temu wpisowi choćby odrobiny pisarskiego szlifu. Że jest leceniem po bandzie, szarżą straceńca mającą ukryć braki i niekompetencje recenzenta, zarówno jeśli chodzi o znajomość muzyki klasycznej, jak i próbę nadania tym wykwitom grafomana formy literackiej. Możliwe, że i ze strony historycznej znajdą się w tej opowieści dysonanse. Nie decydowałbym się jednak na taką formę recenzji, gdybym nie odczuwał osobistych zażyłości z tematem. Sami zatem musicie rozstrzygnąć co w tym wpisie jest fikcją a co prawdą, mając oczywiście namacalne świadectwo w postaci znakomitej płyty wydanej przez Nasze Nagrania. 

BOGUSZ RUPNIEWSKI „Zweiheitsmusik”
2016, Nasze Nagrania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz