Przeszło tydzień temu udało mi się po raz pierwszy w życiu, na żywo obejrzeć i usłyszeć Księżyc. Nie załapałem się na żaden z dotychczasowych występów legendarnej kapeli po jej tryumfalnym powrocie z zaświatów. Na szczęście doczekałem aż trafią do Łodzi. Występ był znakomity. Muzycy świadomi oczekiwań publiczności podarowali jej chwile magii i melancholii. Pozwolili oderwać się od przaśnej i przyziemnej rzeczywistości Rzeczypospolitej AD 2016. Grając długo i z sercem, zaczarowali widownię nie tylko muzyką i oniryczną atmosferą, ale również parateatralną i quasi kabaretową formą występu. Księżycowy koncert miał dla mnie jeszcze jeden walor; pozwolił z większą uwagą przysłuchać się dźwiękowym zabiegom Remigiusza Hanaja, zwłaszcza przez pryzmat niedawno wydanej solowej płyty artysty.
Główną komórką organizacyjną w muzyce Hanaja, stanowiącą podstawę kompozycyjną jest pętla. Zarówno w trakcie koncertu swojego macierzystego zespołu, jak i przy powstawaniu „Nagrań terenowych snów” muzyk obficie korzystał z własnego arsenału rejestracji terenowych. Na koncercie były to w głównej mierze odgłosy zwierząt. Trudno napisać, że ów osłuchane dźwięki przedstawiają sobą jakąś niezwykłość. Poddane jednak ciekawemu zapętleniu przez Hanaja, z każdym kolejnym powtórzeniem zacierały swoją dźwiękową tożsamość. Parsknięcie konia ewoluowało w ciężki industrialny loop, gdakanie kaczek stało się ażurową, chropowatą teksturą, a muczenie krowy dudniącym burdonem. Na płycie artysta posługuje się tę samą techniką, sięgając jednak po animalne odgłosy nieco rzadziej. Dominują muzyczne rejestracje wiejskich kapel, muzykantów i śpiewaków, których twórczość Hanaj pieczołowicie dokumentuje z etnograficznym zacięciem. Słuchając „Nagrań terenowych snów” można odnieść wrażenie, że materiały źródłowe zostały przez artystę użyte dość instrumentalnie, jako element bazowy służący do zapętleń i brzmieniowych modyfikacji. Tego typu zastosowanie zostaje jednak usprawiedliwione przez wielce oryginalny efekt końcowy. Sam gest przeszczepienia w pełni manualnej i akustycznej muzyki tradycyjnej w mechaniczny proces kompozycji, zdaje się być połączeniem dwóch, nieprzystających do siebie światów; wiejskiego i miejskiego. Efektem jest błyskotliwy kolaż wpisujący się w zjawisko folkowej awangardy.
Fenomen to co prawda nienowy i dość przepastny, bo zmieszczą się w nim obok siebie Kapela Ze Wsi Warszawa, Ruta, Sutari czy choćby Żywizna. Jednak nie przypominam sobie aby wśród rodzimych wykonawców pojawił się drugi obok Hanaja twórca splatający wieś z miastem w sposób tak mechaniczny i eksperymentalny. Nie mam tu na myśli potworków w stylu Goorala, który fuzję tradycji i nowoczesności odczytuje w najprostszy sposób, czego wynikiem jest cepelia i banał. Hanajowi zdecydowanie bardziej po drodze z awangardowymi eksperymentami, pokrewnymi z jednym z najciekawszych wydarzeń tegorocznego festiwalu Unsound. Tam w ramach tematu przewodniego „Dislocation”, internetowa, post-ironiczna estetyka PC Music zaskakująco dobrze zintegrowała się z reprezentującym tradycję ludową Zespołem Pieśni i Tańca Śląsk.
Wróćmy jednak do samych „Nagrań...”, na których istotną rolę sprawuje rytm. Deliryczny, chaotyczny i wyrazisty. Nigdy regularny i uporządkowany. Objawia się w dynamicznych seriach klików, stukotów, jak i pod postacią zapętlanych sekwencji wyciętych z nagrań źródłowych. Zaplątane w obłędzie repetycji mazurki i oberki brzmią niczym minimalistyczne eksperymenty Tony'ego Conrada, choć na warsztat idą tu przecież brawurowe solówki na skrzypcach w oryginalnym wykonaniu (jak podejrzewam) Kazimierza Meto („Start z Mety”) i Zygmunta Jakubowskiego („Groove Jakubowskiego”). Rewers dla rytmicznych peregrynacji stanowią zaświatowe drony, księżycowe zewy, zwierzęce i nieludzie odgłosy, oraz elektroniczne preparacje. Korzystając z wymienionych elementów Hanaj montuje swoje kolaże po chłopsku. Pełno tu gwałtownych, często prostych przejść; niespodziewanych kontrastów brzmieniowych; zmian nastroju, co do złudzenia przypomina prace Eugeniusza Rudnika. Autor „Nagrań...” daleki jest od ukazywania wsi przez pryzmat sielanki, religijności, czy patriotyzmu co często czynił zmarły w listopadzie guru Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Hanaja interesuje transowość tętniąca w muzyce tradycyjnej („Groove Jakubowskiego”; „Bździuchowisko”; „Drogowy”), oraz ludowa demonologia („Makatka kajocka”; „Puszczański”; „Tu i teraz - chorał”; „Pasiklejnas”).
„Nagrania terenowe snów” to szalenie oryginalna wizja muzyki nie tylko ludowej, ale i elektronicznej. Mimo iż czerpie z tradycji, nie ma w niej choćby jednej archaicznej nuty. Hanaj obywa się bez chłopo- i retromanii. Jego eksperymenty mogą stanowić świeżą inspirację dla elektronicznych producentów, którzy chcieliby omijać sztampę kompozycyjnych schematów popularnych klubowych estetyk. Zaś dla popularyzatorów kultury ludowej, mogą być przykładem spojrzenia na nią przez pryzmat awangardy posuniętej na skraj abstrakcji.
Zabrakło Remka Hanaja w programie tegorocznego Unsound Festival. To pominięcie, w kontekście motywu przewodniego festiwalu i znakomitej solowej płyty wydaje się niezręcznym pominięciem. Może zamiast po raz kolejny zapraszać Bena Frosta (choć w tym roku, wyjątkowo nie zawitał do Krakowa), warto światowej publiczności zaprezentować właśnie Hanaja, zwłaszcza, że swoją wizją i jej wykonaniem wcale tak daleko nie odbiega od muzyki Australijczyka.
REMEK HANAJ „Nagrania terenowe snów”
2016, Requiem Records
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz