wtorek, 5 grudnia 2017

(Nie)* Marokański zgiełk w toruńskiej Elanie / Hati & Mazzoll „Teurah”

Po spotkaniu Hati z Mazzollem oczekiwałbym czegoś więcej niż nagrania w stylu Hati i Mazzoll.

Do tej pory Hati pozostawało dla mnie wcieleniem transowej kontemplacji. Źródłem nienachalnych eksperymentów z pogranicza dźwiękowego rytuału, elektroakustyki i ambientu, natchnionych wpływami muzyki etnicznej. Integralną częścią nagrań duetu pozostawała cisza, eksponująca minimalistyczną aranżację. Tym razem duet przyjmuje oblicze, mniej intymne, ekstrawertyczne, oparte na dynamice, spiętrzaniu artykulacji, eksponujące paletę perkusjonaliów i instrumentów dętych z perspektywy rytmu i wysokich częstotliwości.

Z kolei Mazzoll, wybitny klarnecista i yassowiec, dekonstruujący tradycję jazzowej improwizacji, w ostatnich latach dorobił się status gościa dogrywającego swoje ścieżki (często zjawiskowe) do nagrań innych twórców. Wciąż nie mogę doczekać się solowej, w pełni autorskiej płyty tego artysty, zadowalając się bardziej, lub mniej udanymi współpracami. Podobnie jest na „Teruah”, na którym inicjatywę dzierży Hati, budując zręby nagrania, klimat, narrację. Mazzoll zaś bez trudu odczytuje intencje Kołackiego i Iwańskiego, jednak jego wpływ na repertuar i charakter nagrania jest z perspektywy słuchacza niemal niezauważalny.

„Teurah” został  podzielony na dwie części. Pierwsza „Inspiration” zaskakuje swoją zgiełkliwością, nawiązując bezpośrednio do gwaru marokańskich* placów, skąd nie tak dawno nagrania terenowe przywiózł i wydał Rafał Kołacki. Słychać tu piejące dęciaki o rozdzierającej barwie, którą równoważą basowe pomruki klarnetu. Muzyka etniczna z elementami jazzowej improwizacji, pełna pogłosów i przedęć wybrzmiewa krzykliwym współbrzmieniem, osiągając transowe uniesienie, dalekie od kontemplacyjnych poszukiwań Hati. Rytuał nabiera podniosłości, a hałaśliwość zmierza w stronę chaosu i kakofonii. Kumulacja energii zostaje rozładowana w drugiej części nagrania „Expiration”, gdzie istotną rolę odgrywa naturalny pogłos byłych produkcyjnych hal toruńskiej Elany. W fabrycznej akustyce lepiej i klarnetowi i perkusjonaliom. Wnętrza niegdysiejszej fabryki włókien poliestrowych roznoszą dźwięk przenikliwie i potężnie. Świadomi tego muzycy, nawet w tej nieco bardziej kontemplacyjnej i mniej zagęszczonej dźwiękami części, eksponują głównie wysokie częstotliwości, głośne i zadziorne odgłosy. Niuanse schodzą na dalszy plan. Pojawia się więcej przestrzeni rozcinanej intensywnymi sygnałami instrumentów dętych i więcej powietrza wzburzanego tętentem bębnów. Warunki akustyczne sprzyjają również osiągnięciu przez muzyków bardziej intymnego nastroju, niż miało to miejsce w części pierwszej.

Udało się Mazzolowi i Hati zgrać ze sobą, o co nie trudno w zestawie dęciak-perkusjonalia, ale chemii w tym związku nie ma na tyle, aby przekonywał jako jeden organizm. Dwa muzyczne zjawiska w tym przypadku wcale nie tworzą wartości dodanej. Powierzchowny dialog między Hati i Mazzollem to nie jest widowisko, którego spodziewać by się można po tak doświadczonych i ogranych muzykach. Daje się odczuć w grze więcej rutyny niż autentycznej pasji, czy żądzy poszukiwań. Transowość, choć krzykliwa jest pozbawiona wigoru, zaś kontemplacja natchnienia.

**

SPROSTOWANIE

Popełniłem dość istotny błąd rzeczowy w tej recenzji, na który w komentarzu na facebooku słusznie zwrócił mi uwagę Rafał Iwański. Nie posiadam nawet odrobiny kompetencji w sprawach instrumentarium, które posiada Rafał. Poczuwam się zatem do odpowiedzialności za swój błąd i jestem zdania, że to wyjaśnienie należy się zarówno artyście, jak i czytelnikom bloga. Tym chętniej przytaczam poniżej cały komentarz Iwańskiego (uprzedzam z góry że jest to moja osobista inicjatywa). Proszę wybaczyć. Następnym razem postaram się być bardziej dokładny w weryfikowaniu instrumentów i przypisywaniu ich do kultur muzycznych, bądź też skorzystam z porady specjalisty. Zaznaczam jednak, że ten błąd rzeczowy nie zmienia mojej opinii na temat płyty „Teurah”, która reasumując, nie oddaje potencjału artystycznego muzyków tego kalibru co Hati i Mazzoll.

„Dodam może tylko, choć nie wiem czy to istotne dla samej muzyki zawartej na albumie, że np. pierwsza sesja na nim zawarta była naszym pierwszym w ogóle w życiu muzycznym spotkaniem z Jerzy Mazzoll, tj. HATI & MAZZOLL - a rozmawialiśmy wtedy ze sobą w realu chyba trzeci raz. Była to totalna improwizacja, a warunki sprzętowe na naszej salce prób minimalistyczne, jeśli chodzi o sprzęt nagraniowy. Potem Artur Maćkowiak dodał od siebie i wyciągnął w miksie ile tylko mógł. Może to rzeczywiście "powierzchowny dialog", nie wiem... Natomiast nasi szanowni koledzy Ziołek i Zimpel zanim weszli do studia mieli za sobą szereg koncertów, prób, jedno z najlepszych studiów nagraniowych w Polsce, itp. Praktycznie zero improwizacji podczas pracy nad płytą. To zupełnie inna muzyka i inny sens produkcji. Jako trio HATI & MAZZOLL po prostu zaryzykowaliśmy i weszliśmy z tym materiałem w świat muzyki improwizowanej... Z HATI na naszej drodze muzycznej pracowaliśmy i pracujemy nieraz w ten sposób głównie w warunkach koncertowych, także grając z innymi ... A jeśli chodzi o Maroko to osobiście mogę powiedzieć, że kolekcjonuję instrumenty muzyczne z Afryki Północnej (perkusyjne i dęte) od 20 lat (o czym była mowa w wielu wywiadach i prezentacjach) i mamy ich naprawdę liczny zbiór (sporą część sam na miejscu wybierałem i przywoziłem, ale nie dla potrzeb muzeum etnograficznego...). Na albumie "Teruah" znalazł się chyba jeden instrument dęty z Maroka (klarnet Rafała Kołackiego w jednym numerze), oraz dwa z Tunezji (bęben obręczowy bendir w dwóch utworach oraz klarnet zummara przez kilka sekund w innym). Nie ma status quo w wypadku HATI & MAZZOLL, bo nie mogło być - a nasza przyszłość nikomu nie jest znana, nawet my jej nie znamy ;) To po prostu było szczere muzyczne spotkanie, pełne pasji i wigoru...” [Rafał Iwański 05.12.2017]


HATI & MAZZOLL „Teurah”
2017, Requiem Records

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz