środa, 4 czerwca 2014

Krew, pot i łzy (cz. 1) / Ben Frost - "A u r o r a"

Niespełna miesiąc temu pisałem o pięknie brutalizmu w ujęciu postindustrialnej elektroniki, oraz techno. Na przykładzie albumów Erica Holma, Pedera Mannerfelt'a, The Body i Perc'a starałem się ukazać ewolucję brzydoty w piękno, oraz proces przemiany dźwiękowej obskury, w ekscytujący monument brzmienia wyartykułowany bezkompromisowością, pasją, oraz estetycznym gwałtem na przyzwyczajeniach słuchacza. Chwilę potem premierę miały dwa monstrualne albumy, które swoją wręcz bombastyczną intensywnością ukoronują w muzycznej pamięci rok 2014 jako czas dźwiękowego brutalizmu i ekstatycznego hałasu.
Oba albumy, zarówno "To Be Kind" Swans, jak i "A u r o r a" Bena Frosta ukazują apogeum orgiastycznej energii, która wtłoczona w głośniki gwarantuje katartyczne przeżycie. Sami artyści zdają sobie prawdopodobnie sprawę z podobnego oddziaływania swojej muzyki na słuchacza, bowiem łączą ich zarówno wspólne występy (Frost supportował niektóre ubiegłoroczne koncerty Swans), jak i instrumentaliści (do współpracy nad "Aurorą" zaproszony został Thor Harris perkusista Łabędzi).
Inspiracja Frosta Michael'em Girą - charyzmatycznym liderem Swans - została ujawniona przez Australijczyka dużo wcześniej, bo na albumie "Theory Of Machines" z 2006, gdzie w kompozycje "Stomp" wpleciony został fragment "Red Sheet" Swansów (z albumu "Body To Body, Job To Job"), zaś jeszcze inny utwór został przez Frosta zatytułowany wprost "We Love You Michael Gira" nie pozostawiając złudzeń co do muzycznych fascynacji producenta elektroniki. Z kolei w bonusie do "By The Throat" (2009) zamieszczony został kawałek "Studies For Michael Gira" kolejny hołd złożony legendarnemu frontmanowi. Kokietowanie Giry przyniosło zamierzone rezultaty w postaci zaproszenia Frosta do współpracy przy nagrywaniu kompozycji "A Piece Of The Sky" w trakcie sesji do przedostatniej płyty amerykanów "The Seer". Nie może zatem dziwić, że w 2014 wyczekiwane albumy obu artystów stroją w tę samą estetykę, stanowiąc dla siebie dwa odpowiedniki tej samej estetycznej wrażliwości. Z jednej strony elektroniczna, glitchowa opera i soniczna nawałnica z drugiej zaś samonapędzająca się dźwiękowa epopeja, która zabiera na psychodeliczny, transowy rollercoaster napędzany rockową maszynerią. W tej całej dźwiękowej materii spotęgowanej do granic przyswajania i postrzegania, zarówno u Giry jak i u Frosta brutalizm zostaje przełamany nutą nostalgii i melancholii, wprowadzającej w dźwiękowe zgliszcza pierwiastek ludzki.

BEN FROST - "A u r o r a" / 2014 / Bedroom Community

Na w pełni autorską muzyczną realizację zamieszkującego Islandię Bena Frosta musieliśmy czekać od 2009, kiedy to ukazało się dotychczasowe opus magnum Australijczyka "By The Throat",  uznane przez wiele redakcji i krytyków płytą roku. W między czasie Frost został zaangażowany w liczne kooperacje m.in.: skomponowanie i wykonanie wespół z Daníelem Bjarnasonem ścieżki dźwiękowej do "Solaris" Stanisława Lema; stworzenie muzyki do filmu "Sleeping Beauty" w reżyserii Julii Leigh, oraz realizację opery "The Wasp Factory" dla londyńskiej Royal House Opera. Zaangażowanie w te przedsięwzięcia wymusiły na kompozytorze niezbędny do adaptacji obrazu kompromis, którego rezultatem było odkrycie łagodniejszej strony twórczości Frosta w postaci zdecydowanie bardziej kameralistycznych i intymnych nagrań, zgoła odmiennych od tych tworzonych na własny rachunek.

Oczekiwana zatem od pięciu lat "A u r o r a" z pełnym rozmachem, rozwija bezkompromisowe oblicze Bena Frosta zainicjowane debiutem "Steel Wound" (2003), a kontynuowane z pasją na "Theory Of Machines" (2006) i przede wszystkim "By The Throat" (2009). Jakkolwiek celem każdej z tych płyt, łącznie z tą najnowszą, jest przekroczenie granic ekspresji, oparte na błyskotliwej grze kontrastów (cisza - zgiełk, instrumenty akustyczne - syntetyki, melodyjna nastrojowość - brutalny hałas) proporcje i metody osiągnięcia co raz bardziej radykalnych wypowiedzi ewoluują. I tak brzmienie żywych instrumentów, stanowiących integralną część twórczości Frosta ulega na "Aurorze" całkowitej przemianie. Liryczne melodyjne akustyki (gitara, skrzypce, dęciaki, kontrabas) tak zjawiskowo rozbijające noisową hegemonię, zostały zastąpione silną sekcją rockowo-metalową. Oprócz wspomnianego Thora Harrisa ze Swans, do teamu Frosta dołączył drugi perkusista Greg Fox (były członek metalowego Liturgy), oraz gitarzysta Shahzad Ali Ismaily. Tak zaaranżowana sekcja słusznie sugeruje zaostrzenie brzmienia, oraz ograniczenie ilustracyjnych pejzaży. Funkcję wyciszającą przejęły klawisze i syntetyki samego Frosta, zaś sekcja rytmiczna została zaangażowana do podkreślenia elementów dynamicznych. Mocne, preparowane dotąd elektronicznie stopy, tomy i snary, stanowiące stały element w kompozycjach Australijczyka nabrały jeszcze większego ciężaru, mosiężnej zwalistości i plemiennej transowości. Wespół z gęstą i rozdzierającą gitarą napędzają kompozycje brutalną ekspresją, której mógłby pozazdrościć przy realizacji swojej ostatniej płyty Christian Fennesz.

Zmiana instrumentarium wymogła na Froście zmianę narracji i nastroju. Ulotniła się gdzieś szlachetna patyna instrumentów akustycznych, materiał nabrał euforycznego tempa, a kameralistyczne ballady zamieniły się w rzeźnicki rave; noisową operę o epickim rozmachu; orgię hałasu przecinanego klubowymi akordami klawiszy.

"A u r o r a" materializuje się w postaci ultra dynamicznych, pełnych niuansów i zmian dramaturgii kompozycjach, atakujących słuchacza następującymi po sobie kulminacjami strzelistego zgiełku. Żaden z użytych dźwięków nie jest gładki, czy płynny, ich struktura jest obszarpana, pełna zadziorów i opiłków. Wszechobecny glitch oblepia wszelkie odgłosy redukując jakąkolwiek selektywność materiału. Co ciekawe Frost w roli producenta innych wykonawców, zawsze ogromną rolę przywiązuje do czytelności detalu, oraz "niemuzycznych" odgłosów instrumentów akustycznych (Colin Stetson, Wildbirds & Peacedrums, Tim Hecker), wyabstrahowując je z muzycznego otoczenia. W swoich autorskich projektach epatuje brudem. Zanurza w nim dźwięki, multiplikuje je układając symfonię z magmy przesterów, zduszając brzmienie bolesną kompresją. A jednak cyfrowe pandemonium zbudowane z chropowatych, pokrytych rdzą dźwiękowych kurtyn, wielowarstwowych faktur, szatańskiej rytmiki, eurodanceowych, charczących riffów emanuje niezwykłą witalnością i wywołuje euforię.

"A u r o r a"  jest emanacją kompozytorskiego testosteronu, bez odrobiny patosu, czy zadęcia. Gęsta materia dźwiękowa, siatka noisów i hałasów imponująco zdynamizowana żywą perkusją zapiera dech w piersiach. Frost godzi brutalność z nostalgią, przester z melodią, oburzenie z ekscytacją. To apokaliptyczna wiksa pobudzająca zmysły plemienną motoryką, klubowymi kulminacjami, rozdzierającymi ścianami gitar, piętrzącymi się falami hałasu i orgiastyczną naturą kompozycji. Odtąd to właśnie ten album będzie wyznaczał cezurę twórczości Frosta jako jego najlepsza płyta o największym rozmachu i porażającej energii. To pasjonująca, soniczna hekatomba ukazująca szlachetne piękno brzydoty, promieniująca zaskakującą przebojowością i świeżością.

1 komentarz:

  1. to znów ja i znów czepiam się o to samo...
    "wyczekiwane albumy obu artystów stroją w TĄ samą estetykę(...)"
    Wybaczam literówki, ale bardzo chciałbym nie oglądać takich błędów na czytywanym przez mnie blogu.
    PS Ja także uważam albumy "To Be Kind" i "Aurora" za wybitne, a Swans po wydaniu 2 ostatnich albumów stają się chyba zespołem dekady. Kolejnej.
    Kuba

    OdpowiedzUsuń