SWANS - "To Be Kind" / 2014 / Young God Records

Owa bezkompromisowość ujawnia się nie
tylko w ekspresji i charyzmie lidera, oraz ekstremalnym brzmieniu
zespołu, ale choćby w samej idei nagrywania albumów wyzywająco długich,
będących próbą i wyzwaniem dla współczesnych odbiorców. W działaniach
Giry imponuje zaciekłość i dyscyplina w realizowaniu artystycznej wizji, bez cienia ustępstw wobec przemysłu
muzycznego, słuchaczy, lecz przede wszystkim wobec samego siebie. Kogo obecnie byłoby stać na wydanie dwugodzinnej płyty zawierającej
kilkunasto i kilkudziesięciominutowe kompozycje. Kto zrobiłby to w tak
brawurowy sposób, aby w trakcie stu dwudziestu minut nawet na chwilę nie stracić
atencji słuchacza? Odpowiedź może być tylko jedna.
Scenariusz realizacji monstrualnego materiału Swansów jest niezwykle finezyjny
począwszy od wyważenia proporcji i rozplanowania ich w dwóch godzinach
materiału. "To Be Kind" brawurowo splata ze sobą najbardziej skrajne
elementy; potęgę gitarowego grania, industrialnego brzmienia i
punkowej energii, z niezwykłym flow, unoszonym bluesowym i quasi
funkowym groovem. Wpadające w ucho kaznodziejskie deklamacje Giry,
wyliczanki, nawiedzone zaśpiewy, oraz wytrwałe
budowanie kulminacji, repetytywny trans i psychodeliczne odjazdy
zakomponowane radykalnym noisem gitar i brutalną, choć dynamiczną
perkusją przybierają wręcz przebojowy sznyt;
łatwo wpadając w ucho pomimo destrukcyjnego brzmienia i obfitych,
agresywnych aranży. To wszystko gotowane w jednym kotle tworzy dzieło
skończone, domknięte w każdym detalu, i przedstawione w okazałą, monumentalną całość. Nawet pomimo ekstremalnie
rozbudowanych kompozycji, nie doświadczamy dłużyzn i nudy. Każda
"rozwlekła" kompozycja jest uwarunkowana emocjonalnie, oraz prowokuje
stan fizycznego wręcz, odczuwania muzyki. Bo "To Be Kind" to krew, pot, łzy, oraz katharsis.
Gira niczym genialny, acz przerażający demiurg z wyrachowaniem i doświadczeniem planuje dźwiękową egzekucję, wywołując wcześniej gorączkę i obłęd. Niespiesznie i z pełną kontrolą prowadzi narrację nie oszczędzając siebie i słuchacza. Kiedy w niewielu przypadkach pozwala sobie wyciszyć i spuścić z tonu robi to tylko po to aby po chwili dokręcić śrubę i ścisnąć za jaja.
Trzeba przyznać, ze bezbłędnie
panuje nad dramaturgią i emocjami słuchacza. Uwodzi ("Kirsten Supine"),
odurza ("Some Things We Do"), hipnotyzuje i omamia ("Just A Little Boy" -
jakby żywcem wycięty z repertuaru Angelo Badalamentiego; "Bring The Sun / Toussaint L'Ouverture
" - przejście po
między częściami tej najdłuższej kompozycji zaaranżowane psychodelicznymi plamami
pianina fendera sprawia, że zamiast demonicznego Giry spodziewam się
głosu Jima Morrisona deklamującego słowa "Father (...) I Wan't To Kill You"),
wprowadza w trans ("A Little God In My Hands"), aby wreszcie
pobudzać ("Screen Shot"), przerażać i wywoływać ekstazę ("She Loves Us",
"Oxygene"). Warto jednak zaznaczyć, że wszystkie te elementy potrafią
oddziaływać również wewnątrz pojedynczych kompozycji.
Zwaliste, bluesowe ballady, natchnione muzycznym spleenem
przepoczwarzają się w psychodeliczny odjazd, aby eksplodować
industrialnym skowytem pełnym gniewu i furii. Swans jednak nie epatują
zgiełkiem bezmyślnie, każde użycie najcięższe artylerii jest w pełni
zaplanowane i uzasadnione dramaturgicznie, przydając albumowi dynamiki,
barwnych kontrastów i niezwykłej witalności.
Ps.
Po wielokrotnej lekturze "To Be Kind" w mojej wyobraźni zrodziło się
muzyczne marzenie, które połączyłoby twórczym radykalizmem drapieżność i
bezkompromisowość Swans z temperamentem Matsa Gustafssona. Zawsze kiedy
na "To be Kind", zgiełk wznosi się o kilka poziomów nad powierzchnię
narracji, konwulsyjnie wybuchając mocą swojej ekspresji, w spiętrzonej
ścianie gitar, perkusji i syntezatorów dostrzegam idealne miejsce dla
rzeźnickiego saksofonu Szweda. Jedynie taki zestaw muzyków zasługiwałby na określenie "męskie granie".
***
***
Choć doświadczenie, różnica wieku i wielkość dokonań na to nie przystoi, to z pewną dozą dobrych chęci można uznać że Swans (Gira) i Ben Frost grają w tej samej lidze. Z pewnością filozofia ich twórczości jest bardziej zbieżna ze sobą niż przeciwstawna. Obaj muzycy ujarzmiają chaos sprowadzając jego nieprzewidywaną moc w sidła kompozycji. Testosteron, temperament i rozmach jest wyznacznikiem ich ekspresji, dzięki czemu ich dzieła są skrajnie emocjonalne i euforyczne. Emanacja hałasem, zgiełkiem, brudem, brutalnością, mimo swej opresywności ma działanie oczyszczające. Szokuje i podnieca zarówno w formie cyfrowej Frosta, jak i gitarowej Giry, (choć instrumentalne podziały między artystami są co raz mniej widoczne). Obaj muzycy jednakowo nie uznają kompromisów i nie przebierają w środkach, aby ich muzyka stała się doświadczeniem jak najbardziej fizycznym. Jak dotąd obaj swymi najnowszymi albumami brutalnie (dosłownie i w przenośni) znokautowali cała stawkę muzycznych wydawnictw mających premierę w 2014 roku i stali się inspiracja fali młodych (głównie elektronicznych) brutalistów, którzy zdominowali ostatnie miesiące na międzynarodowej scenie niezależnej.
Część 1 "Krew, pot i łzy" / Ben Frost "A u r o r a"
Część 1 "Krew, pot i łzy" / Ben Frost "A u r o r a"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz