poniedziałek, 4 marca 2013

Trójpodział / Benjamin Damage - Heliosphere

W kulturze anglosaskiej młodzi chłopcy tuż po ukończeniu nauk, a chwilę przed podjęciem zawodowej pracy i przejściem w stan dorosłości odbywali podróże dookoła świata. Celem  tych wypraw, które stanowiły swoiste rites de passage było poznanie innych kultur, obyczajów i języka. Taka wiedza miała pobudzić wyobraźnię młodych wędrowców, poszerzyć horyzonty, a finalnie przeobrazić chłopca w mężczyznę.

Ten post jest kolejną odsłoną cyklu dokumentującego drogę Londyn - Berlin, jaką odbywa wielu młodych brytyjskich twórców muzyki elektronicznej, aby po przeniknięciu muzycznej aury europejskiej stolicy techno zrealizować swój twórczy potencjał i podobnie jak wspomniani podróżnicy stać się mężczyznami. 

Bohaterem tego epizodu jest nijaki Benjamin O'Shea znany bardziej jako Benjamin Damage, który po sukcesie ubiegłorocznej płyty They!Live nagranej wspólnie z Doc Daneeka postanowił osiąść w stolicy naszych zachodnich sąsiadów i właśnie tam kontynuować swą producencką działalność. 

Okładka Heliosphere świetnie sugeruje zawartość albumu. Mamy na niej trzy wcielenia "świeżego" berlińczyka. Pierwsze wcielenie to półprofil - mocne dynamiczne ujęcie, ze zdecydowanym i wnikliwym spojrzeniem autora. Drugie en face - rozmarzone, melancholijne z przymkniętymi powiekami. Wcielenie trzecie, odwrócone, zdystansowane.
Ten interesujący trójpodział odnosi się jednak nie tylko do okładki płyty, ale bezbłędnie oddaje jej muzyczne inspiracje. Na celowniku BD znalazło się (bez niespodzianki) brzmienie trzech najważniejszych na mapie świata miast, których wpływ w rozwój muzyki elektronicznej jest nieoceniony. Detroit, Berlin, Londyn.

Damage dozuje emocje sięgając kolejno po cytaty z motorycznego techno przypominającego echa "maszynowych" nagrań Jeffa Millsa, czy Joeya Beltrama. Następnie przywołuje tektoniczne, brutalne brzmienie rodem z berlińskiego Berghain będącego od kilku sezonów mekką fanów techno i świątynią inspiracji dla producentów elektroniki. Całą tą wybuchową mieszankę łagodzi melodyjną elegancją house i UK garage. 

Kompilacja tak zacnych wątków w rękach tak zdolnego i czującego ducha czasów producenta zaowocowała  parkietowym killerem, który przez niemal 50 minut buja i trzyma w napięciu zaskakując swoim świeżym, soczystym brzmieniem.

BENJAMIN DAMAGE -Heliosphere
50Weapons - 2013





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz