czwartek, 7 września 2017

Stare instrumenty z nowym nastawieniem / Mapa „No automatu”

„No i doczekaliśmy się pierwszej rodzimej formacji post rockowej. I to znakomitej, utworzonej przez muzyków z kręgu... stricte rockowego: Marcina Dymitera, gitarzysty Ewy Baraun, oraz perkusisty Paula Wirkusa z niemieckiej grupy Spokój...” – donosiła Machina w lipcu 1998 roku, recenzując piórem Marcina Huberta debiutancką płytę Mapy.

Cóż to były za czasy, kiedy to do rangi wydarzenia wynoszono okoliczność, w której rodzimi artyści próbowali uchwycić ducha czasów i nawiązać dialog (w przypadku Mapy udany) z tym co w muzycznym świecie aktualne. A że koniec lat 90-tych to w zachodniej muzyce wrzenie nowych gatunków i trendów nietrudno się dziwić, że prasa z wytęsknieniem czekała na podjęcie rękawicy przez rodzimych artystów. Nie powinno zatem dziwić, że o Mapie pisano na łamach popkulturowego periodyku jakim była „Machina”. Nie miało to co prawda wpływu na sprzedaż muzyki, również wtedy Polacy woleli bowiem Kult i Kasię Kowalską, ale grono dziennikarzy potrafiło dostrzec i docenić każdą taką inicjatywę jak duet Mapa. I mimo że dla czytelnika Machiny była to muzyka niełatwa, nie wahali się aby o niej pisać. Dziś, o nowej płycie duetu, która pojawiła się zupełnie niespodziewanie, bo przez niemal dwie dekady nic nie wskazywało że projekt będzie kontynuowany, pisze się niewiele, choć miejsc ku temu (choćby w internecie) więcej, a i zainteresowanie rodzimą alternatywą muzyczną zdaje się rosnąć. Znamienne jest, że o „No automatu” napisali jak dotąd tylko Jacek Skolimowski (tutaj), który (o ironio!) bodaj pod koniec lat 90-tych współpracował już z rzeczoną „Machiną”, oraz niezastąpiony Jakub Knera, czyli (bez urazy) starzy wyjadacze. Na usta samo ciśnie się więc pytanie; gimby nie znajo? 

19 wiosen minęło od wydania „Fudo” debiutanckiej płyty duetu Wirkus - Dymiter. W międzyczasie, który w tym przypadku okazał się naprawdę długi, artyści realizowali się na wielu muzycznych i dźwiękowych polach; od nagrań zespołowych, przez solowe eksperymenty, nagrania terenowe, realizacje teatralne (po szczegóły odsyłam do znakomitego tekstu Jakuba Knery na portalu Nowe Idzie Od Morza).

„Przez ten czas mieliśmy ze sobą sporadyczny kontakt, ale i były okazje do spotkań, rozmów, graliśmy też improwizowane koncerty dobrych parę lat temu” – zdradza specjalnie dla 1/u/1/o kulisy ponownego zejścia muzyków Marcin Dymiter. „W ubiegłym roku jesienią Paul przyjechał ze swoją nową płytą, a wcześniej mailowaliśmy no i obaj byliśmy na tak, żeby zagrać też wspólnie koncerty. Muzyka przekonała nas, że trzeba pracować nad płytą. I tak po korespondencji, próbach i sesji powstał album "No automatu".

A jednak nowa płyta Mapy, mogłaby spokojnie zostać nagrana przed 19-stu laty, bądź ukazać się tuż po „Fudo” i zostać dopiero teraz zaprezentowana słuchaczom. W podejściu do kompozycji u Dymitera i Wirkusa nie wiele bowiem się zmieniło, poza proporcjami w jakich dozują elementy swojej muzyki. W porównaniu z debiutem automaty perkusyjne mocno ograniczyły dominację gitary i wyparły żywe bębny. Wraz z zepchnięciem gitary na dalszy plan i przypisaniem jej innej roli zniknęły wszelkie melodie, zastąpione na „No Automatu” elektronicznymi i elektroakustycznymi impresjami. Nadal jednak słychać tę samą ascetyczność w komponowaniu i to samo zamiłowanie do dźwięków surowych i kostropatych. No i przede wszystkim czuć ów post rockowy sznyt końca lat 90-tych, według którego reguły gatunkowe zostają poddane dekonstrukcji, a estetyki wzajemnie się infekują. W przypadku Mapy gitary nie grają zatem rock'n'rolla, ale budują tekstury i wylewają z siebie dronowe pomruki („Fudo”), a w przypadku „No automatu” pojawiają się jako chropowata ornamentacja, artykułowana pofragmentowanymi skrawkami sprzężeń. „Chociaż przerwa miedzy "Fudo" i "No automatu" była długa to pewnie można też zauważyć pewną kontynuację. Przełom milenium, czy post rock nie były dla nas odniesieniem, no ale być może Ciebie jako słuchacza ta muzyka doprowadziła do takich odniesień. Dla nas istotny był ruch, punk, energia bluesa- transowość i nonszalancja. To wyzwanie rzucone zbytniej cyfryzacji.” – tłumaczy w korespondencji Dymiter.

Niezwykle interesujące w wykonaniu Mapy i kluczowe w kontekście nowej płyty jest zarządzanie planami. W większości kompozycji dominuje monotonny bit prymitywnego automatu perkusyjnego, który w pierwszej kolejności skupia uwagę słuchacza. Jednak to co najciekawsze odbywa się w tłach. Tam muzycy uzyskują ciekawe współbrzmienia i napięcia pomiędzy pojedynczymi dźwiękami. Następnie kreują z nich elektroakustyczne słuchowiska („Bez EQ”; „Antibiotikum”), które wprost odsyłają do eksperymentów Eugeniusza Rudnika z muzyką konkretną, z początkowego okresu jego działalności w SEPR. Czasem porozrzucane dźwięki Wirkusa i Dymitera zmierzają do intensywnych klminacji ujawniając swój transowy potencjał („Nigdy tam nie byłem”, „Bunt tragiczny”). Momentami zaś uwaga zostaje zatrzymana przede wszystkim na ascetycznej dynamice, dyktowanej archaicznym brzmieniem automatu perkusyjnego („Heute tanz A”; „No automatu”). Przy dominacji chłodnej palety brzmień opartej na prymitywnej elektronice, gęstych, chropowatych strukturach i surowej rytmice niezwykłe wrażenie robią nieliczne momenty kontrastowe. Jak w „Bez EQ” gdzie po gęstej siatce odgłosów, mozolnie przewala się hipnotyczna melodia o wyrazistej barwie i ciepłej temperaturze, nasycająca kompozycję powiewem psychodelii.

O „No automatu” można powiedzieć, że jest zapatrzona w przeszłość, na co wyraźnie wskazuje paleta użytych brzmień. „Sercem tego brzmienia jest automat bossa z lat 80 XX w. i generator fal sinusoidalnych, oraz proste synthy Korga - to jest baza. Rzeczy które mają już jakiś kontekst czasowy, zdążyły się  wpisać w kulturę muzyczną. Jednak z perspektywy i namysłu nad rozwojem instrumentów, nabrały pozytywnego charakteru, nieprzewidywalności i mają pazur, co stanowiło dla nas ciekawy punkt wyjścia.” – wyjawia Dymiter. Jednak ów spojrzenie w przeszłość nie jest nawet w najmniejszym stopniu modną stylizacją na retro, vintage, czy lo-fi. Ten repertuar nie dźwiga bowiem ciężaru nostalgii i melancholii. Sprawia raczej wrażenie, jakby artyści chcieli unaocznić słuchaczom, że muzyka elektroniczna mimo obowiązującego paradygmatu świeżej i aktualnej w rzeczywistości jest estetyką starą, sięgającą już niemal pół wieku wstecz. Marcin Dymiter ma na to nieco inny punkt widzenia, który notabene stanowi najlepszą puentę tej recenzji; – „Udało nam się złożyć konfigurację, która ma ciekawe brzmienie, i to brzmienie pozwoliło nam odkryć metodę jak grać. No a poza tym w moim odczucie - te "stare" rzeczy wciąż są ciekawe np: tape music, czy muzyka konkretna. Na pierwszej płycie stosowaliśmy tzw. "nowoczesne" rozwiązania; był komputer, sekwencer, sampling, itp. W czasie tej sesji, komputer spełniał głownie rolę rekordera, a brzmienie wyszło z naszej manualnej gry - ta organiczność w stosowaniu starych instrumentów, ale i element zaskoczenia są w wielu wypadkach bardziej kreatywne niż laboratoryjne środowisko komputera. To co razem brzmiało, to było jak sound system. Płytę nagraliśmy w piwnicy zaprzyjaźnionego sklepu. Żadne tam klarowne designerskie przestrzenie. Kategoria tzw, świeżości jest  podstępna - wymiar jaki dają nieustanne newsy oraz ilość wszystkiego, mogą  sprawić, iż ogarniający świat ma charakter "przeszłości". „No automatu”  to płyta nagrana na starych instrumentach ale z nowym nastawieniem”.


MAPA „NO AUTMATU”
2017, Gusstaff Records

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz