środa, 22 marca 2017

Kaszubska psychodelia / Popsysze „Kopalino”

Nieśmiało zabierałem się do tej recenzji, nieco po omacku wkraczając na niwę muzyki gitarowej, która do tej pory jedynie incydentalnie pojawiają się na 1uchem/1okiem. Nie będę ukrywał, nie jest to grunt na którym czułbym się komfortowo. Zbyt wiele luk w wiedzy, słabe osłuchanie. Dlatego gdy robię wyjątek, musi być to zmotywowane naprawdę dobrymi powodami. Gdańskie trio Popsysze daje ich doprawdy wiele.

Dopiero nowa, trzecia w dyskografii płyta zespołu przechodzi przez wąskie sito moich gitarowych upodobań, zahamowań i słabości. „Kopalino” sentymentalnym echem, przywołało bowiem w mojej pamięci kapele, które najmocniej ukształtowały mój ubogi kanon rodzimej muzyki gitarowej, i do dziś stanowią dla mnie punkt wyjścia przez który postrzegam  muzykę gitarową. W dziesięciu wyrazistych kompozycjach Popsyszy usłyszałem zatem widma Ewy Braun, Something Like Elvis, Ścianki, debiutu Pustek, czyli grania z okolic post rocka i psychodelii. I nawet jeśli byłyby to jedynie wątłe poszlaki, których upatrywał bym w drobnych muzycznych gestach, tembrze wokalu, melodyjnym motywie, konstrukcji i tematyce piosenek, czy w ogólnym klimacie nagrania, to podświadomie czuje, że moja intuicja nie wyprowadza mnie wcale na manowce.

„Kopalino” to przede wszystkim wpadające w ucho gitarowe melodie, oraz równie lotne i bezpretensjonalne teksty piosenek. Słucha się tego znakomicie, a powodzenie materiału gwarantuje jego prostota. Począwszy od klasycznego instrumentarium (gitara, bas, perkusja / perkusjonalia), linii melodycznych, a skończywszy na nieskomplikowanych aranżacjach i błyskotliwym zrównoważeniu wątków piosenkowych z hałasem rozimprowizowanych sprzężeń i przesterów. Dobra dynamika, która jest kolejną zaletą „Kopalina” sprawia, że utwory nabierają przebojowego nerwu. Dzieje się to za sprawą wartkiej i lekkiej perkusji Jakuba Świątka; łagodnego i doskonale wyprofilowanego basu Sławka Draczyńskiego, delikatnie muskającego powierzchnię kompozycji; oraz melodyjnej gitary Jarka Marciszewskiego. Również wokal tego ostatniego wydaje się idealnie skrojony do piosenkowego repertuaru. Dysponując barwą tak przeźroczystą Marciszewski nie przykrywa melodyjności piosenek swoją charyzmą. Owszem nie rzuci ten wokal słuchaczy na kolana, ale sprawi, ze zechcą śpiewać razem z nim.

Wiele uwagi członkowie zespołu poświęcają genezie powstania płyty, która wpłynęła na wykrystalizowanie się zupełnie nowego oblicza bandu. Twardo do tej pory stąpający po ziemi rockendrolowcy, zachłysnęli się psychodelią i dali uwieść tajemnicy drzemiącej w naturze. Materiał zarejestrowali w domku letniskowym, w tytułowym nadmorskim Kopalinie. „To miejsce zdeterminowało muzykę, muzyka później zdeterminowała teksty, a dopiero jak to wszystko się skleiło, zaczęliśmy jakoś to nazywać i opisywać. Nie wiem czy jest to mroczne, ale na pewno tajemnicze” stwierdza Draczyński w wywiadzie na stronie Soundrive.pl. Podobnie jak atmosfera Kopalina udzieliła się muzykom, tak mnie pochłonął klimat zawoalowanej tajemnicy ukrytej w słowach piosenek. „Kopalino” naznaczone jest smugą realizmu magicznego, oraz klimatem opowieści niesamowitych rodem z opowiadań Edgara Allana  Poe, czy powieści Josepha Conrada. Do tego drugiego bezpośrednio odnosi się z resztą utwór „Jądro ciemności”. Oniryczna mgła spowija również „Kasieńkę”, będącą wariacją na temat romantycznych, ludowych przypowieści o demonach, strzygach i topielicach. Nastrój niewysłowionego niepokoju towarzyszy również podczas słuchania „Wieje wiatr”, „Słońce”, „Powiedz co widziałeś” i „Latarni”.

To, że Popsysze mają potencjał popowy, nie oznacza, że mamy do czynienia z muzyką rozrywkową. „Kopalino”jest wynikiem metamorfozy twórców, którzy alternatywny charakter ujmują w formę łagodną i komunikatywną, nie tracąc przy tym nic a nic z siły rażenia.


POPSYSZE „Kopalino”
2017, Nasiono Rec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz