Radek i Nerka z labelu Audile Snow od dwóch lat konsekwentnie przeczesują zakamarki internetu, poszukując nietuzinkowej elektroniki nagrywanej przez rodzimych twórców. Nie mają parcia na szkło, potrzeby aby wyznaczać trendy, czy wydawać niezalowe hity. Label traktują jak wydawnicze hobby, nie jak misję. Nie mają zatem również obaw aby stawiać na twórców początkujących, czy niemal anonimowych. Nakłady ich świetnie opakowanych wydawnictw (karty sd w torebkach imitujących dilerki „artykułów kolekcjonerskich”) są zresztą wydawane w ilościach porównywalnych z rozpoznawalnością niektórych, tych mniej znanych artystów. Niestety zainteresowanie ze strony recenzentów jest znikome, przez co i mało osób jest w stanie poznać interesujący katalog labelu, w którym trafiają się perły na miarę tej.
Niestety muszę dodać w tym miejscu łyżkę dziegciu, bo na brak zainteresowania ze strony piszących mogły mieć wpływ również nieskoordynowane decyzje wydawnicze. Często bowiem premiery nagrań w Audile Snow niefortunnie dublowały się z premierami tych samych wykonawców w innych labelach. To z miejsca lokowało wydawaną na kartach sd muzykę w roli suplementu, spychając już i tak niszową produkcje, na margines zainteresowania słuchaczy. Kilka tytułów straciło tym samym na świeżości i przeszło niezauważalnie. Nie zmienia to jednak faktu, że recenzenci (biję się w pierś), nadal wolą poświęcać uwagę na wydawnictwa, które dorobiły się już rozpoznawalności i zaufania na tyle dużego, że pojedyncze recenzje nie mają wpływu na odbiór ich materiału, czy status artystów. Aktualny status Audile Snow niestety doskonale wyraża okładka ich nowego wydawnictwa, na której w księżycowym krajobrazie ukryte są widma zwierząt (psy, lisy, może wilki) widoczne jednie dla wyostrzonego wzroku. Niby są, a jakby ich nie było.
Nowe, premierowe wydawnictwo, zapewne znów przejdzie niezauważone. Nie ma aż tyle potencjału, aby zaistnieć w szerszym, nawet niezalowym obiegu, ale jest to z pewnością materiał wart przeze mnie polecenia. Jego autorem jest Kacper Leszczyński ukrywający się pod nazwą KXLT. Producent niemal anonimowy, choć mający już na koncie debiutancką kasetę wydaną we współtworzonym wraz z Mikołajem Tkaczem labelu Magia.
Nowe, premierowe wydawnictwo, zapewne znów przejdzie niezauważone. Nie ma aż tyle potencjału, aby zaistnieć w szerszym, nawet niezalowym obiegu, ale jest to z pewnością materiał wart przeze mnie polecenia. Jego autorem jest Kacper Leszczyński ukrywający się pod nazwą KXLT. Producent niemal anonimowy, choć mający już na koncie debiutancką kasetę wydaną we współtworzonym wraz z Mikołajem Tkaczem labelu Magia.
„Perfect Creature” to materiał niebywale skromny i choć przez swoją szkicowość wydaje się tworem na poły amatorskim, to jednak nie można odmówić mu uroku, a jego autorowi świadomości dźwiękowej materii. Muzyka Leszczyńskiego egzystuje pomiędzy gatunkami, doraźnie korzystając z estetycznych zapożyczeń. Znajdziemy tu zawiesiste ambientowe impresje („Lost In Intercity Train”), miejscami pobudzane lekkimi strukturami rytmicznymi wziętymi z footworku („Catabolism”; „About Politics In Us”). Nie jest to jednak muzyka taneczna, bo i zwiewność rytmiki na to nie pozwala i brak basowych bębnów nie pobudza do bujania. Raczej do niezakłuconej kontemplacji. Podobnie jak kwaśne, syntetyczne melodie, niemal podsłuchane gdzieś na płytach Aphex Twina i przeszczepione do repertuaru KXLT w sposób bezpretensjonalny, bardzo zresztą przyjemny dla ucha („Monolove 1”; „Monolove 2”; „No More Swag in 2017”). Z kolei wieńczące album kompozycje („Softy Saucy (Troaue)”; „Second Hour Thoughts”; „Just (don't)”) oddają eksperymentalne zainteresowania autora. Stąd obecne modyfikacje tempa, wysokości, czy brzmienia, oraz abstrakcyjna, pofragmentowana narracja.
Kompozycje KXLT są wyrazem praktycznego minimalizmu, stojącego na straży aby nie powiedzieć za wiele. Producent używa zatem niewielu ścieżek, w niewielkim stopniu rozwija też narrację. Zazwyczaj motywy pojawiające się we wstępie utworu, eksploatowane są już do końca, nieznacznie tylko modyfikowane.
„Perfect Creature” jawi się z pozoru jako eklektyczny galimatias, tymczasem ów zbiór inspiracji jest utrzymany w ryzach przez nienaglący, czy wręcz chill-out'owy charakter nagrania. W muzyce Leszczyńskiego nie czuć ani grama młodzieńczej brawury, czy pretensji. Wszystko zostaje podane bez sięgania po ekstremum i bez kokietowania słuchacza. „Perfect Creature” choć nie wywołuje u mnie palpitacji serca, słucham z niekłamaną przyjemnością, nie mając pretensji o więcej.
KXLT „Perfect Creature”
2017, Audile Snow
zakochałem się w tej płycie(?) albumie w sensie, od pierwszego nocnego przesłuchania. czasem tak mam, że po takich nocnych, bandcampowych zwykle wojażach i zauroczeniach, budzę się z lekką obawą, czy następnego dnia czar nie pryśnie i kolejne przesłuchania (jeśli w ogóle do nich dojdzie) też dostarczą tyle frajdy. do tych dźwięków od kilku dni wracam regularnie a w pracy codziennie z rana pytam czy był już listonosz. czekam na swoją samare z towarem. fajnie. kxlt dobrze już dawał na klasykach dziwnej muzyki tanecznej, które magia wydała. a przy okazji dzięki w ogóle Bartek za to Twoje przeczesywanie rubieży muzyki rodzimej i pisanie o tym - dużo dobrego.
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, dziękuję. Obawy, o których wspomniałeś są również moimi obawami, jedynie bardziej rozciągniętymi w czasie. Nie raz boję się powracać do płyt, którymi byłem niegdyś zachwycony, aby nie uronić ani odrobiny magii.
OdpowiedzUsuń