Niespełna dwa miesiące temu na rodzimej scenie eksperymentalnej objawił się nowy micro-label Audile Snow, założony przez Radosława Sirko (Duy Gebord) i Nerkę Boli. Określenie "mikro" jest w tym przypadku użyte wyjątkowo adekwatnie, bowiem nośnikiem, na którym ukazują się wydawnictwa labelu, jest karta pamięci microSD.
Nazwa Audile Snow jest z kolei nawiązaniem do pojęcia Visual Snow (śnieg optyczny), które w terminologii medycznej oznacza zburzenie widzenia, objawiające się między innymi pod postacią półprzezroczystych plamek, potocznie zwanych mętami, pojawiających się w polu widzenia, na tle dużych, jasnych i jednolitych powierzchni. Konotacje między ową przypadłością, a muzyką osobliwie wyjaśnia współzałożyciel labelu Radek Sirko: "Zawsze interesowały mnie męty w oku, widzisz to, ale wiesz, że tego nie ma i nie za bardzo potrafisz wyjaśnić innym o co chodzi. Albo tarcie zamkniętych oczu, oko jako pędzel. Chciałbym umieć tak działać z uchem."
Aby przybliżyć nieco genezę i plany
wydawnicze Audile Snow bezpośrednio z pierwszej ręki, zadałem Radkowi Sirko kilka
pytań, które rzucają jaśniejsze światło na działalność jego labelu.
RS. Nie dlatego, że tego jeszcze nie było (bo choćby i w raster-notonie), ale chyba nikt nie zdecydował się na wydawanie tylko na tym nośniku. Pomysł na wydawnictwo microSD wyszedł od Nerki, ona też zaprojektowała identyfikację, opakowanie i okładki. Ja chętnie na ten pomysł przystałem, uważam, że to, jakich używamy nośników, jest z jednej strony wynikiem przyzwyczajenia (które samo w sobie nie jest złe), a z drugiej nieuświadamianych czynników politycznych i myślenia trochę magicznego. Każdy nośnik znaczy i oczywiście nie można ich porównywać w kategoriach 'lepszy-gorszy' (ze swojej perspektywy mogę dodać, że wolę cyfrowe od analogowych, ponieważ te pierwsze nie zniekształcają mi materiału brzmieniowo). To, że używamy płyt CD, winyli i kaset, a nie kardridży, DATów i fidelipaców, jest wynikiem wieloletniego lobbingu producentów i ciekawe jest to, że nawet w środowisku niezależnym jesteśmy zależni od formatów, które na naszych oczach z mainstreamowych przechodzą w anachroniczne. Nośniki są przechodnie, ale jesteśmy do nich przywiązani takim właśnie myśleniem magicznym, które traktuje z namaszczeniem praktykę słuchania z konkretnego medium. Gdy spojrzeć z boku, ma to trochę znamiona błędnego koła: chcąc nie powielać oczywistych formatów (CD) sięga się po nośniki z punktu widzenia rynku przestarzałe, a przecież mediów, na których można zapisać dźwięk, jest mnóstwo. My też nie chcemy powielać oczywistych formatów, ale postanowiliśmy pobawić się w inną stronę, nie do końca hermetyczną. Bo microSD są dużo bardziej funkcjonalne - odpalisz je na tablecie i smartfonie, dodajemy do nich adaptery SD, żeby weszły do kompa. I tak jak winyl, kaseta czy CD - one też zakładają pewną proksemikę. Są małe i łatwo je zgubić, więc podchodzisz do nich ostrożnie. Samo opakowanie będzie się zmieniać, mamy sporo pomysłów w co i jak zapakować karty. Lubię, gdy ludzie nie wiedzą co z nimi zrobić, bo nie są przyzwyczajeni do tego pomysłu, że to też może być album; poza tym znam mentalność kolekcjonera płyt, sam nim kiedyś byłem. To takie igranie z tymi, którzy kupują muzykę, żeby im ładnie leżała na półce. No i jeszcze to, że na karcie mieści się mp3, wav i flac, a do tego można tam wrzucić też inne pliki: wizualne, graficzne, tekstowe. Te możliwości też zamierzamy wykorzystywać.
Otwieracie katalog Audile Snow dosyć zaskakująco, bo materiałem Efrēm'a, który na tle twoich muzycznych deformacji wypada, bardzo modernistycznie.
RS. Modernizm jest prometejski i nie strzela sobie w kolano z konstatacją, że wszystko już było. W muzyce Efrēma czuć świeżość, w mojej miejscami można odczuć symptomy zmęczenia tą formułą, dlatego zresztą robię sobie na jakiś czas przerwę od Geborda. Do Efrēma napisałem parę miesięcy wcześniej, gdy znalazłem na soundcloudzie jego dwie epki nagrane jako Volkhvy. Była to muzyka bliższa mojej - różnorodna stylistycznie, unikająca gatunków. Myśleliśmy, że zrobi coś podobnego, a on postanowił nagrać zupełnie nowy materiał i zmienić pseudonim. Bez dekonstrukcji i przeintelektualizowania. No i fajnie, fakt, że działamy niezależnie, wcale nie oznacza, że powinniśmy wydawać tylko muzykę trudną, smutną i eksploratorską. Zresztą też dzięki temu "Foli" i "Qualm" równoważą się. Poza tym nie chciałem jako pierwszego w Audile Snow wydawać siebie, dlatego oficjalnie jestem drugi.
Jakie plany wydawnicze przed wami?
RS. Myślimy już o kilku kolejnych wydawnictwach, są to głównie nasi przyjaciele ze swoimi solowymi projektami, które jeszcze się tworzą. Nie ma sprecyzowanych wytycznych, chcielibyśmy myśleć o Audile Snow jako o labelu, który nas samych kiedyś zaskoczy. Oczywiście nie chcemy wydawać byle czego, żeby tylko mieć pretekst do wydawania, bo taka polityka/filozofia sprawia, że rzeczy, które miały być wydobyte - giną. Lubimy przeczesywać lasta szukając nieznanych twórców. Póki co chcemy wypuszczać albumy w rzutach po 2, tak jak teraz. Będziemy starać się tak je dobierać, żeby korespondowały ze sobą. Nie musi to być za wszelką cenę eksperymentalna elektronika, ważne żeby kontent zgadzał się z naszymi gustami. Może nawet niekoniecznie muzyka. Obecnie sporo naszych znajomych prowadzi labele mogące wydawać podobne rzeczy, więc nie ma co się martwić o sytuację, w której ktoś zostanie niewydany. Nie zależy nam na ściganiu się między sobą o to, kto kogo pierwszy. Będziemy wydawać muzykę, co do której razem z twórcą będziemy zgodni, że chcemy ją wydać, w takiej a nie innej formie. Nic na siłę.
***
Dwa pierwsze wydawnictwa zapisane na kartach micro SD w zero-jedynkowym kodzie, to autorski materiał Duy'a Geborda oraz jednoosobowy projekt Efrēm, za którym stoi Damian Kowal, antropolog, etnolog, poeta. Oba materiały zostały dostarczone w specjalnych kopertach, do złudzenia przypominających dilerskie zawiniątka. Zamknięte w takim anturażu karty pamięci, sugestywnie imitują listki LSD, a grafiki okładkowe są niczym żywcem wyjęte z psychodelicznych wizji Timothy Leary'ego. A muzyka? Dopiero tutaj rozpoczyna się trip. I tylko od słuchaczy zależy czy wybiorą się w mroczną i zawiłą drogę z Duyem Gebordem, czy zagustują w egzotycznych peregrynacjach Efrēma.
Choroby pasożytnicze, klęski ekologiczne, zanieczyszczenia środowiska, mutacje, wynaturzenia, grzyby, odpady, deformacje. Już po lekturze tracklisty "Qualm" mamy pełny wgląd w materię, która zainspirowała Duy'a Geborda do snucia pokrętnych i jednocześnie osobliwych dźwiękowych narracji.
Jedyne do czego Radek Sirko zdążył przyzwyczaić swoich słuchaczy, to do faktu, że nigdy nie możemy spodziewać się gdzie tym razem zaprowadzi nas jego dźwiękowa, sięgająca daleko poza
muzyczność, wyobraźnia. Eklektyzm, post-gatunkowość, eksperyment, są już na stałe zapisane w etos twórczy Geborda, który z upodobaniem plącze tropy i nawarstwia niedopowiedzenia. Do opisania jego producenckiej działalności można by posłużyć się figurą współczesnego ucha, przebodźcowanego, bezradnego wobec hałasu, inkorporującego wszystkie, bez wyjątku akustyczne ślady. Mało komu udaje się równie dobitnie ukazać ów śmietnik jakim jest wszechsłyszące ucho. Obcowanie z muzyką tego producenta staje się więc w pewnym sensie metanarracją, słuchaniem o słuchaniu. Nie jest to wdzięczna sytuacja dla twórcy, który kosztem przychylności słuchacza, stawia komunikat, ponad "muzyczność muzyki" oraz z uporem maniaka stara się wykazać, że dźwięk jest więcej niż dźwiękiem. "Czasami próbuję myśleć w kategoriach rozszerzonych: tak jak jest expanded cinema, to może też expanded music (?). Dźwięk nie może być tylko dźwiękiem, to by było zbyt nudne" - stwierdza Sirko.
Podobnie jak na poprzednich albumach, Gebord brutalnie mieli gatunki i estetyki dotąd, aż stracą one swój wyróżniający, indywidualny charakter i staną się skarlałą pulpą, powidokiem (posłuchem), wielokrotnie odbitym echem. Muzycznym destylatem tej chłodnej deformacji są amorficzne kolarze, często irytujące swoim niedookreśleniem formalnym i ciągłym zwodzeniem słuchacza, bezustanną grą z jego przyzwyczajeniami do logiki i harmonii. W przypadku "Qualm" punktem wyjścia jest muzyka klubowa, co można zweryfikować choćby za sprawą częstej obecność stopy. Jednak regularny bit, główny nośnik tanecznych estetyk, ugina się tu pod ciężarem narracji i gęstością dźwiękowej zawiesiny. Z kolei goszczące na "Qualm" atonalne gitarowe solówki i widmowe zaśpiewy, idące w parze z unikaniem przez producenta kulminacji - co niesie z kolei niemożność dookreślenia centrum kompozycji - całkowicie wywracają fundament formalny utworów.
Muzyka Sirko meandruje gdzieś w oparach quasi techno, ambientu, trip-hopu, czy industrialu. Jest kwintesencją anty-przebojowości, ciężką, zawiłą, obarczoną (przesyconą) informacją. Podążając w kierunku muzycznego prymitywizmu Duy Gebord beznamiętnie kontestuje wszelkie normy estetyczne i pozbawia konwencje ich pierwotnego kontekstu. W przypadku "Qualm" jawnie deprecjonuje fundament muzyki klubowej, oparty na repetycji i kulminacji.
***
Efrēm - "Foli" / 2015 / Audile Snow
Na tle tak intensywnej i wielokontekstowej wypowiedzi, jaką jest materiał Geborda, otwierający katalog Audile Snow Efrēm jawi się niezwykle łagodnie. "Foli" natchnione afirmatywną energią i modernistyczną formą odświeża mroczne i intensywne krajobrazy rodzimej muzyki elektroniczno-eksperymentalnej, proponując barwną i egzotyczną fabułę. Podpisujący się pod tą produkcją Damian Kowal z etnologiczną wrażliwością sięga po inspiracje muzyką malijską. Ze świetnym wyczuciem rytmu łączy malownicze brzmienia zachodniej Afryki z dynamiką techno, tworząc dostojny i łagodny mariaż, bliski estetyce new age, czy klubowego wydania world music. Jednak pomimo takich konotacji, "Foli" na szczęście nie jest nosicielem pstrokatego kiczu, tak często utożsamianego z wymienionymi estetykami.
Przede wszystkim jesteśmy tu świadkami prostej i klarownej narracji stroniącej od wszelkiego rodzaju dekonstrukcji. Oparta jest ona na melodyjnych pasażach, dźwięczących, ciepłym brzmieniem przypominających momentami malijski balafon, oraz na skomasowanych syntetycznych perkusjonaliach, subtelnie brzmiących, ale wiążących kompozycje w mocną transową pulsację.
Prostota, egzotyka, świetlistość i lekkość narracji wyróżniają Efrēm'a na tle większości rodzimych produkcji. Niestety te same cechy sprawiają, że za sprawą dość zachowawczej ingerencji twórczej, jego nagrania mogą zostać zignorowane przez bardziej wymagających słuchaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz