Lubomir Grzelak, znany bardziej jako Lutto Lento to postać nietuzinkowa w świecie muzycznego niezalu. Zarówno jego twórczość jak i działalność wydawnicza (Sangoplasmo, Dunno) daleko wymykają się estetycznym klasyfikacjom, a kolejne ich emanacje zawsze niosą ze sobą element zaskoczenia.
Do niedawna jeszcze Lutto Lento utożsamiany był z muzycznym etnologiem rejestrującym obrzędy wielkanocne Beskidu wyspowego ("Duch gór") i z niestrudzonym grzebaczem (diggerem), zakopanym w stertach kaset znalezionych na opuszczonych strychach i w wilgotnych piwnicach. Poszukiwanie na kilometrach - tych podwójnie anonimowych, bo porzuconych i niezidentyfikowanych - taśm, jedynego fragmentu, pętli, brzmienia w przypadku tego twórcy oznacza zazwyczaj dopiero początek procesu kreacji wyznaczanego, serią mozolnych, ręcznych modyfikacji. Ten obdarzony niezwykle oryginalnym zmysłem estetycznym wydawca, kolekcjonujący w katalogu Sangoplasmo nagrania wymykające się stylistycznym drogowskazom, a czasem i "tradycyjnej" muzycznej narracji, swoje zafascynowanie dźwiękowym recyklingiem z powodzeniem połączył z rolą producenta, sięgając po plądrofonię i deformację w celu realizacji surrealistycznych kolaży. Od pewnego czasu jednak, z ciekawością możemy obserwować jak Grzelak, co raz śmielej podąża w stronę klubowych stylistyk. Kwintesencją tanecznych inspiracji jest epka "Whips" na której muzyk dokonuje zaskakującej estetycznej wolty, pozostając jednocześnie wiernym swojemu warsztatowi pracy.
Zapowiedziany na czerwiec materiał,
przygotowany dla brytyjskiego labelu Where to now?, zawiera w głównej mierze kompozycje, które dotąd mogliśmy odsłuchiwać na
soundcloudzie artysty, bądź też w nieco zmienionych wersjach na innych
wydawnictwach Lutto Lento. Narracja została podporządkowana regułom klubowej dramaturgii i
zaaranżowana z parkietowym przeznaczeniem. Nie będzie to jednak parkiet
podświetlanych neonami i laserami ekskluzywnych klubów, raczej
rozdeptana pofabryczna podłoga, lub piwnica nielegalnego squatu.
Na "Whips" regularność rytmu i mocny taneczny groove idzie w
parze z brudnym brzmieniem, koślawymi, analogowymi basami, dudniącymi
lubieżnie jak w starych wypalonych głośnikach. Jesteśmy świadkami
pozbawionej selektywności dźwiękowej magmy, w której wysokie tony
hi-hatów, snare'ów, czy clapów, lepią się do gęstych, rzężących
burdonów. Tutaj wycięte pętle z hipnotycznym rytmem spotykają się z
rozciągniętymi smykami, kwaśnymi melodiami, zmutowanymi wokalami,
szorstkimi przygaszonymi padami, industrialnym chrzęstem ornamentów i
charakterystycznymi raveowymi detalami z lat 90tych (gwizdki, pisk opon itp.). W przeciwieństwie
do kilku poprzednich wydawnictw, Lento zaprzestał eksperymentów z
modyfikacją tempa przez co "Whips" jeszcze bardziej podkreśla swój przebojowy charakter
Dancefloorowy sznyt nagrania został oparty na doświadczeniach producenta z formami eksperymentalnymi. Źródłem inspiracji nadal pozostaje akustyczne śmietnisko, pełne dźwięków porzuconych, niechcianych, ukradzionych, zniszczonych, którym Grzelak nadaje nowe sensy i tworzy dla nich nowe konteksty, nie ukrywając przy tym ich wstydliwego pochodzenia i ułomności brzmienia. Brud, glitch, przester stanowią o wyrazistym charakterze produkcji, której immanentnym składnikiem jest również, traktowany z powagą, dźwiękowy kicz. Lutto Lento jak mało kto jest bowiem otwarty na ułomności dźwięku. Zarówno tyczy się to brzmienia, jak i treści którą ów dźwięk niesie. Warsztat jego pracy nie przypomina gabinetu chirurgii plastycznej, w którym wygładzane są zmarszczki, ukrywane fałdy, odcinane zwały tłuszczu. Artysta bardziej odnajduje się on w roli doktora Frankensteina, zszywającego ze sobą ochłapy i pozostawiającego wyraźnie widoczne szwy i blizny. Lento koncentruje swą twórczość wokół defektu i ułomności, to one są jej filarem. W swoim domowym studio zakasuje więc rękawy i niczym Eugeniusz Rudnik, chwyta za serpentyny niechcianych taśm i z rzeźnicką techniką tnie, zszywa, skleja, rozciąga, zniekształca materiał źródłowy, aż do osiągnięcia pożądanego stopnia zepsucia. Traktuje swój warsztat bardziej jak rzemieślnik, niż współczesny muzyczny producent tworzący w sterylnej przestrzeni softwearu. Praca Grzelaka jest obcowaniem z fizycznymi przedmiotami. Kreatywnym podejściem do materialnej słabości, oraz z oporów jakie sprawia ułomność nośnika. Taka estetyzacja słabości i brzydoty przypomina nieco braci Deuce, bohaterów filmu "Zet i dwa zera" Petera Greenaway'a, odurzonych fascynacją do rozkładu materii i rejestrujących ów proces na taśmie filmowej. Z podobną lubością Lutto Lento dokonuje deformacji, upiększa ją, aby później upajać się jej śmiertelnym powabem.
Gdybym miał gdzieś na osi czasu umiejscowić echa fascynacji muzycznych Grzelaka pojawiających się na epce, to bez wątpienia byłaby to mieszanka wpływów house, techno i acid z lat 90tych. Najbardziej esencjonalnym przykładem będzie z pewnością "Amarena" z charakterystycznym zapętlonym wokalem, pompującym danceflorowym rytmem, skromną melodyką opartą na rzadkiej zmianie tonacji długiej rozciągniętej plamy. Jednak podobieństw stylistycznych tego bangera, możemy doszukiwać się również dużo później, bo w charakterystycznie skrojonej stylistyce uprawianej przez Amerykanina Alana Abrahamsa, pod szyldami Bodycode i Portable.
"Whips" jest zamkniętą w klubowej formie sumą i naturalnym rozwinięciem dotychczasowych muzycznych doświadczeń Lubomira. Kwintesencją muzycznego recyklingu, w którym producent osiągnął już takie manualne zdolności w operowaniu taśmą, że jego handmade jest już niemal, nie do odróżnienia od maszyny. Tym razem, jego oryginalna estetyczna sygnatura została kompozycyjnie uproszczona, aby cieszyć zarówno uszy, jak i nogi dancefloorowych bywalców.
LUTTO LENTO "Whips"
2015, Where to now?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz