poniedziałek, 18 listopada 2013

Słowiański duch / Stefan Wesołowski - "Liebestod"

Ryszard Wagner, Tristan i Izolda, Important Records, Dominikanie,  Michał Jacaszek, Piotr "Emade" Waglewski, "Kompleta". Jakże wiele wątków spotyka się na tej skromnej i wyciszonej płycie. Na każdym z nich mogłaby być oparta moja recenzja "Liebestod" odciągając uwagę od tego co najistotniejsze - muzyki.
O inspiracjach autora, jego współpracownikach, renomowanym wydawcy, czy wcześniejszych dokonaniach spokojnie można przeczytać w recenzjach, które jak mantrę powtarzają notatkę prasową towarzyszącą wydawnictwu. Jeśli więc trafiliście już na tą recenzję to na pewno znane są wam fakty towarzyszące powstaniu "Liebestod". Ja przywołam je tylko w formie odnoszącej się do muzyki Stefana Wesołowskiego. 

Szum morza, wiejący wiatr, odgłosy mewy i ujadanie psa to nieoswojony świat natury, który staje się wstępem do przepięknego nokturnu zagranego na skrzypcach i (jakżebym sobie tego życzył) na basach (?) typowo polskim instrumencie ludowym, o niskiej dronującej tonacji. Życzyłbym sobie tego gdyż otwierające płytę "Liebestod" "Ostinato" to utwór wyjątkowo piękny, uwydatniający swój słowiański ładunek właśnie za sprawą lamentujących instrumentów smyczkowych. Tak mogłaby brzmieć pieśń zaduszna, lub adwentowa rozchodząca się pod wiejskimi strzechami od Bałtyku do Tatr. 
Z dzikiej, nieokiełznanej natury, oraz nastrojowej, przepełnionej nostalgią ludowej sakralności, za sprawą talentu Stefana Wesołowskiego "Ostinato" przeobraża się w wyrafinowaną awangardę spod znaku modern classical. Podobnie rozpoczyna się modlitwa brewiarzowa "Kompleta" nagrana dla Ojców Dominikanów w 2006 roku. Na tamtej płycie to kompozycja "Wezwanie" wprowadza uroczysty, odświętny nastrój przenosząc słuchacza w sferę sacrum. 

Doskonałość "Ostinato" to wysoko postawiona poprzeczka wobec reszty materiału, który niestety nie utrzymuje tego poziomu. Im dalej wnikamy w "Liebestod" tym bardziej ulega rozrzedzeniu jego odświętność, a charakter albumu niepokojąco przybiera formułę sentymentalnego soundtracku.

Wesołowski nie próbuje mierzyć się z epickim rozmachem Wagnera, czy choćby intymnym Part'em. Ucieka od sterylności i "wysokiego stylu" eksponując szum, odgłosy otoczenia, taneczny rytm ("Route") tak jakby starał się wprowadzić element profanum i uczynić swą muzykę bardziej świecką. "Liebestod" brak liturgicznego nastroju "Komplety", tak jakby twórca zamierzał ukazać bardziej przystępne / popularne oblicze muzyki klasycznej spod szyldu Yann'a Tiersen'a, czy Hauschki. Możemy również natknąć się na wątki muzyki Tima Heckera ("Tacet"), którym jednak brakuje rozmachu, oraz potęgi brzmienia, charakterystycznych dla twórczości Kanadyjczyka.

Chciałbym słyszeć w tym materiale coś więcej niż tylko kompromis zaadaptowania muzyki klasycznej do form bardziej popularnych. Chciałbym aby "Liebestod" trzymał mnie w nastroju sakralnego uniesienia, w intymnej atmosferze religijnego obrzędu i swojskiej, słowiańskiej ludowości zamiast wpisywać się w ograne, kosmopolityczne konteksty. Jakże bowiem zyskuje ta muzyka kiedy słychać w niej echa rodzimego folkloru i korzennej, intymnej religijności.
Brakuje mi na płycie również mocnych gestów, kulminacji, czy kontrapunktów, które z landszaftu uczyniłyby pełnokrwiste dzieło jak choćby w na albumach Jacaszka, który poddał zarówno tradycję ("Treny") jaki i klasykę ("Glimmer") noisowej i ambientowej rekonstrukcji nie tracąc przy tym nic z ich podniosłego charakteru.

Wesołowskiemu brakuje takich mocnych, przełamujących momentów, przez co w miarę słuchania z "Liebestod" ulatnia się cała kontemplacyjna aura. Z tak niezwykłego i wielowymiarowego konceptu zapoczątkowanego w "Ostinato" finalnie pozostaje, zamykająca płytę łzawa  ballada "Hand Im Haar". Nie pozostaje mi zatem nic innego jak zapętlić w odtwarzaczu utwór rozpoczynający album Wesołowskiego i słuchać go nieskończenie jak mantry. Co czynię zresztą z prawdziwą przyjemnością



STEFAN WESOŁOWSKI - "Liebestod"
2013 Important Records

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz