wtorek, 2 kwietnia 2013

Na skróty / Olafur Arnalds - From Now I Am Winter

Czy można mieć alergię na śnieg? Większość z nas już chyba ma pierwsze jej objawy, ale jak się okazuje nie wszyscy znoszą ją tak źle. Oto na przykład takiemu Olafurowi Arnaldsowi nie dość, że nie spowszedniały jeszcze permanentnie zimowe krajobrazy Islandii, to jeszcze deklaruje ochoczo, że From Now I Am Winter.
I faktycznie na najnowszej płycie Olafur jest zimą. Ale w przeciwieństwie do tej burej, wilgotnej do której pałamy teraz niechęcią i nienawiścią, Arnalds maluje słuchaczom krajobraz iście baśniowy. I jeśli jest to zima, to tylko po islandzku.
Ileż to już razy czytając recenzję islandzkich płyt mogliśmy dowiedzieć się tyle samo o muzyce, co o pogodzie, klimacie i aurze tam panującej. Musicie kojarzyć tą uparcie powtarzaną przez krytyków, ale równie chętnie chętnie eksploatowaną przez samych muzyków kliszę o śnieżnej krainie, zbitej lodem, pod której powierzchnią buzują gorące źródła i magma.
Tą samą widokówkę z dalekiej wyspy wysyłali nam już niejednokrotnie Bjork, Sigur Ros, Mum czy Jonsi.
Baśniowe orkiestracje, rzewny fortepian, zatopione w melancholii smyki, chłodna elektronika dynamizująca kompozycje oraz delikatny zmysłowy wokal budują ten niezwykły krajobraz, po którym tym razem oprowadza Arnalds. Jednak nawet gdy nie ruszamy się z domu w wojaże po świecie, momentalnie rozpoznamy znajome miejsca, w których już niejednokrotnie bywaliśmy.
Homogeniczność islandzkiej sceny jest niewątpliwie fenomenem, który uformował sobie szeroką niszę wśród zachodnich słuchaczy. Sięganie po większość płyt z lodowej wyspy jest o tyle bezpieczne, że nie grożą nam przy tym żadne niespodzianki. Zawsze bowiem możemy liczyć, że utrafimy w ten specyficzny islandzki klimat, na który właśnie mamy ochotę. Geograficzna izolacja, która tak mocno filtruje wpływy z zewnątrz, pozwala budować muzyczną mitologię Islandii na jednym tylko fundamencie.
Podobnie jest na płycie From Now I Am Winter, która pod względem muzycznym nie przynosi naturalnie, żadnych wyjątków od islandzkiej normy. Nastrojowe, kameralne kompozycje, zaaranżowane na fortepian i kwartet smyczkowy, anielski śpiew Arnaldsa i momentami niemalże klubowa elektronika skutecznie zrzucają na nas odium wyspiarskiego smutku i melancholii, warstwą emocjonalną zbliżając w rejony bliskie patosu i nadmiernej egzaltacji, które niepokojąco zbliżają się w stronę kiczu. Z resztą do takiego balansowania między dystansem i bliskością, żarem i chłodem, oraz szczerością i naiwnością również przyzwyczaiła nas muzyka z fiordów.

Ale jeśli to prawda, że od teraz Olafur jest zimą, to jest to zima śnieżna, nieprzejednana, zanurzona w głębokiej melancholijnej bieli, której końca nie widać i można odnieść wrażenie, że trwać będzie już zawsze.

Muszę przyznać, że moją główną intencją sięgnięcia po tą płytę jest jej tytuł, który pięknie i perwersyjnie odzwierciedla to, co dzieje się teraz za naszymi oknami. Jednak aby poczuć klimat islandzkiej wyidealizowanej, baśniowej zimy, sięgnijcie spokojnie po którąkolwiek z płyt wyżej wymienionych wykonawców... producent zobowiązał się bowiem do pokrycia różnicy, do was więc należy zadanie aby ją odnaleźć.


OLAFUR ARNALDS - From Now I Am Winter
2013 Mercury Classics



2 komentarze:

  1. To nie Arnalds śpiewa. Olafur jest instrumentalistą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ze jest instrumentalistą, ale z moich informacji wynika, że jest to pierwsza płyta na której postanowił sprawdzić się również w roli wokalisty.

      Usuń