czwartek, 29 listopada 2012

Sigha - Living with ghost czyli transgresja dubstepu


Zwykle tak bywa w sztuce, że najciekawsze i najbardziej odkrywcze zjawiska odbywają się na marginesach jej głównego nurtu. Wszelkie awangardy popychające różne dziedziny sztuki do przodu powstawały na styku sztuki uznanej i nieznanego. Kwestionowanie schematów i estetyki, kontestacja systemu i jego zasad rozpoczynało wyrafinowane poszukiwania nowych form wyrazu. Poszukiwania, które bądź odkrywały nowe nieznane dotąd formy, bądź zwracały się do tych dawniejszych uznanych już za klasyczne, ale tłumaczyły je na nowo i w sposób alternatywny i eksperymentalny. Transgresje  te nie zawsze przynosiły sukces. Spotykając się często z niezrozumieniem, zawsze stanowiły jednak cnotę samą w sobie.
Mechanizm ten od wieków powtarza się we wszystkich dziedzinach sztuki. Nawet dzisiaj w nienależącej do głównego nurtu muzyce elektronicznej ma taki sam schemat działania.

W ostatnich latach największe zamieszanie na scenie klubowej i elektronicznej bez wątpienia wywołał dubstep. Dla mnie osobiście jeden z najbardziej progresywnych gatunków ostatnich lat. Brzmi to może szokująco, ale już wyjaśniam dlaczego ten traktowany teraz już nieco po macoszemu nurt zrobił na mnie takie wrażenie.
Otóż dubstep okazał się gatunkiem o wielkiej sile inkorporowania w swoje ramy innych gatunków muzycznych, o których poza nielicznymi wyjątkami słuchacze i producenci zdążyli już zapomnieć. To ten zakorzeniony głęboko w brytyjskiej muzyce klubowej nurt i jego młodzi adepci przypomnieli światu rave, techno, click’n’cuts, odświeżyli spojrzenie na house i minimal, a także podążyli w stronę zupełnie oryginalnych, błyskotliwych i trudno definiowalnych eksperymentów brzmieniowych. To artyści którzy w korzeniach swojej twórczości zafascynowani dubstepem  rozwinęli ten nurt w najbardziej eklektyczną i profetyczną estetykę ostatnich lat. To właśnie z tego wspólnego rdzenia zrodziły się talenty posuwające muzykę elektroniczną jak i całą muzykę do przodu (paradoksalnie sięgając czasem do tyłu). To właśnie takie postacie jak Burial, James Blake, Shackleton, Kode 9, Mount Kimbie, Scuba, Zomby, Andy Stott, czy Kevin Martin stali się pionierami postępu, eksplorując w swojej twórczości wszystko to co można odnaleźć w postmodernistycznym worku. To właśnie Ci artyści najbardziej w ostatnich latach ekscytowali publikę skupioną na nowych trendach w muzyce elektronicznej. To właśnie dubstep wydał najszybciej rozwijającą się i najprężniejszą awangardę, która porzuciwszy główny nurt komercyjny i czysto imprezowy zaczerpnęła do jego źródła eksplorującego rejony głębokiego basu i zbudowała na nim nowe muzyczne światy .  

Do grona wspomnianych profetów zdecydowanie należy dodać również Jamesa Shaw’a aka Sigha, który wydał właśnie swą debiutancką LP dla wielce zasłużonej i przechodzącej na przestrzeni lat ekscytujące metamorfozy londyńskiej Hotflush Recordings (HF).
Sigha jest doskonałym przykładem artysty, który mając w swoich producenckich korzeniach dubstep, ewoluował  w stronę klasycznego, najbardziej odpornego na tymczasowe mody, najszlachetniejszego i najbardziej fundamentalnego gatunku muzyki elektronicznej – techno.  
Zaskakujące jest to, jak wraz z innymi artystami przechodzącymi podobną ewolucję stylów (Blawan, Scuba) udowodnił, jak blisko siebie znajdują się te dwa gatunki. Gatunki o jakże przecież innej konstrukcji , dynamice i metrum. 
Tym jednak co połączyło te dwie estetyki jest głębokie, bezkompromisowe brzmienie.

Już pierwsze single Sighi wydane dla HF charakteryzują się ściśle zaplanowaną estetyką, która jest kontynuowana na płytowym debiucie.
Mroczne, dubowe pasaże głębokiego basu, przeplatane rożnego rodzaju szumem i noisem, tektoniczne bity i zredukowane do minimum, lub też całkowicie pominięte melodie zdominowały twórczość tego zdolnego producenta. Na przestrzeni trzech lat ewolucji u Sighi uległo jedynie metrum kompozycji, które z połamanych w typowo brytyjskim stylu bitów zastąpił siarczystym 4/4.

Living with ghost zaczyna się masywnym dronem, kończy zaś równie porażającym ambientowym pasażem. Całość materiału spaja przeplatający kompozycje i snujący się niczym tytułowe duchy szum w swoich najróżniejszych odcieniach, osiągający swą kulminacje w noisowym zgiełku, który kończy prawie każdą kompozycję z tego albumu. Sigha w swoim zamiłowaniu do głębokiego basu i epatowania szumem zdecydowanie przywołuje tutaj echa legendarnego kolektywu Basic Channel.
Kompozycje z debiutu rozpędzają się powoli niczym towarowy pociąg wiozący nuklearny ładunek. Sążniste bity niczym tłoki poruszają zaś tym mocarnym materiałem.
Sigha nie kokietuje słuchacza, nie puszcza do niego oka i nie daje chwili wytchnienia, utrzymując na granicy wytrzymałości stan niepokoju i napięcia.
Pomimo że tempo Living with ghost oscylujące wokół 120-130 bpm  nie powoduje palpitacji serca, to już ciężar brzmienia potrafi przydusić do podłogi, zwłaszcza gdy słuchamy tej płyty głośno i na dobrych, basowych głośnikach.
Beznamiętna i doskonale wyprodukowana muzyka Brytyjczyka poraża bezkompromisową, zimną wizją industrialnego techno w najlepszym możliwym wydaniu.
To techno dla twardzieli, nie pozbawione jednak czaru. To płyta odwołująca się do najlepszych lat berlińskiego Tresora, jak i doskonale wpisująca się w dokonania jego mentalnego spadkobiercy; również berlińskiego - Berghain.  
(Z reszta który to już raz producent elektroniki podąża jakże przetartym już szlakiem Londyn – Berlin w poszukiwaniu mocniejszego i pełniejszego brzmienia dla swojej muzyki.  W większości przypadków odbycie tej trasy owocowało świetnymi rezultatami i jak się wydaje berlińskie brzmienie jest naturalnym rozwinięciem londyńskich wynalazków; ubraniem tych świeżych, nieokiełznanych i kosmopolitycznych trendów w zdecydowaną, pełną i ukształtowaną formę.)

Living with ghost to płyta dla fanów gatunku. Nieprzygotowany słuchacz odbije się od niej jak od ściany, fan nie będzie mógł się od niej uwolnić przez dłuższy czas. Nie ma co się łudzić, że zachęci przypadkowego słuchacza, który techno utożsamia raczej z sieczką festiwali Mayday czy Sunrise, niż z klasykami gatunku z Detroit.
Jedynym komercyjnym potencjałem tej płyty, może się okazać (co zabawne) okładka, która z pewnością zwabi do niej niejednego fana indie rocka spod znaku Placebo.
Okładka, która na wielu portalach żyje już własnym, zupełnie odrębnym od muzyki  życiem; prezentowana raz w formie pełnej, żeńskiej, a raz w formie ocenzurowanej „męskiej”.  


Sigha - Living with ghost
Hotflush Recordings 2012



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz