niedziela, 18 listopada 2012

DO ŁEZ I GĘSIEJ SKÓRKI cz 1

Mam taką specjalną i osobistą kategorię przeżywania muzycznych momentów; kawałków, piosenek, numerów, czy kompozycji, w trakcie słuchania których ogarnia mnie biała gorączka. Szaleństwo, euforia i niemalże jakaś sakralna energia!
Mimo, że wydaje się to rzeczą niedorzeczną kompozycje takie należą do kategorii mierzalnych!
Narzędziem do ich mierzenia (tu być może jeszcze większe zaskoczenie) jest moje własne ciało! 
Nie tylko uszy, i mózg  reagują na „melodię” ale właśnie całe ciało. Słuchając tych szczególnych numerów endorfiny burzą się w moim ciele i natychmiast reaguję dreszczem. Jak przy nagłej, niespodziewanej pieszczocie. Łzy w oczach, gęsia skóra… bóg wie co jeszcze.
Ten niezwykły splot wzruszenia z podnieceniem, za każdym razem wprawia mnie w konsternacje. 
Z jednej strony chce mi się cieszyć z tak dogłębnego zmysłowego przeżycia, z drugiej zaś czuję zażenowanie rzewnym i nagłym wzruszeniem.
Gdybyście jeszcze wiedzieli jakie to kawałki…
Żeby było jasne zacznę od tych, które nie robią na mnie wrażenia wcale. Nie zalewam się łzami przy pościelówkach, hymnach pokoleniowych, patetycznych protest songach i innych lirycznych koszmarkach. Brrrr...
Łzy stają mi w oczach od  szczerej, kosmicznej energii sączącej się z głośników bezpośrednio do lejów w mojej głowie.
Cykl  „Do łez i gęsiej skóry”, będzie objawiać się na tym blogu od czasu do czasu. Tylko w momentach kiedy „taki” święty  kawałek mnie utrafi.
Bo musicie wiedzieć, że to nie Ja wybieram sobie te kawałki, tylko one mnie. 

Część  1
Antibalas  - Sare Kon Kon
Antibalas znany też jako Antibalas Orchestra to fantastyczny afro bitowy kolektyw muzyków działających w Nowym Jorku; mieszający jazz, soul, funk, z muzyką afrykańską.
Podążając śladami jego wysokości Fela Kutiego, zalewają uszy swoich słuchaczy druzgocącą falą pozytywnej multiinstrumentalnej i multikulturowej muzyki.
Trwający w oryginale ponad osiem minut kawałek Sare Kon Kon zamyka ich tegoroczną (a szóstą z kolei) płytę zatytułowaną po prostu Antibalas  - (kuloodporny)



Zaczyna się niewinnymi, sympatycznymi bongosami, ale już po chwili mamy do czynienia z solidnym tąpnięciem masywnych bębnów i funkowego saksofonu, w wolnym kroczącym tempie.
Po takim obiecującym  wprowadzeniu karuzela zaczyna się kręcić dwa razy szybciej.
Do saksofonu dołącza cała sekcja dęta trzymająca melodię. Sax prowadząc zaczyna podążać własną ścieżką; szaleć i rwać się z ryzów do coraz to wyższych rejestrów w stylu free.
W połowie kawałka pojawia się męski, afrykański wokal Amayo i kontrujący go refrenem chórek.
To wokal  przejmuje teraz funkcje instrumentu prowadzącego i już do końca wymienia się z saksofonem który nie daje z kolei za wygraną i staje się co raz bardziej zadziorny i szalony.
Tempo wciąż się rozpędza a Ja próbuje nadążyć za nim pisząc ten wpis … nie daje rady, literki się rwą, toczą, sklejają!
Tempo przyspiesza jeszcze bardziej! Sax wije się! Skacze!  Szybuje, to znów opada!
Wiruje w powietrzu!
Pełza! 
Krzyczy!
A Ja wraz z nim!
Euforia sięga zenitu! Czyste szaleństwo!

Dopiero na ostatnich metrach; Ja, saksofon i całe to rozimprowizowane towarzystwo zostajemy brutalnie powstrzymani przez powracające z początku numeru  solidne, tłuste tąpnięcie!
Saksofon jakby przytłumiony tym nagłym tąpnięciem dusi się i krztusi. Powoli przygasa i ciężko dyszy razem ze mną. Jakbyśmy wpadli na metę 400m przez płotki z rekordem świata.
Koniec końców daje za wygraną - sax oczywiście, bo Ja raczej nie!  
Ja włączam kawałek od początku…

Ps.1  Poniosło mnie ale tak już jest z kawałkami, które doprowadzają do  gęsiej skórki i łez.
Ps.2 Na marginesie tego emocjonalnego wpisu przypomniały mi się moje ulubione opisy żywej muzyki w literaturze. Stworzył je w swojej najbardziej znanej powieści „W drodze” Jack Kerouac; bujając się po knajpach San Francisco w poszukiwaniu wolności i free jazzu. Na polski zaś kapitalnie przetłumaczyli jego słowa Anna Kołyszko i Tomasz Stańko.
Czytając te fragmenty słyszy się muzykę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz