czwartek, 22 września 2016

Do trzech razy... Sztuka / WIDT "WIDT"

Co się dzieje gdy awangarda wokalna idzie pod rękę z awangardą wizualną. Same cuda!

To już kolejny (!) debiut Antoniny Nowackiej i Bogumiły Piotrowskiej. Najpierw (2014) sumptem Circon Int. światło dzienne ujrzał bootleg będący rejestracją szkockiego koncertu WIDT. W ubiegłym roku w Pointless Geometry ukazała się kaseta VHS (to nie jest link do wypożyczalni kaset video). Wreszcie latem tego roku w Zoharum premierę miał podwójny (cd/dvd) album, uznawany za oficjalny debiut duetu. Co ciekawe wszystkie wymienione wydawnictwa zostały opatrzone tym samym tytułem (notabene również nazwą projektu).

O bootlegowym wydawnictwie pisałem już przeszło dwa lata temu na internetowych łamach M\I Kwartalnika Muzycznego. Wiele z tamtych zachwytów (nad "eteryczną substancją", "psychodeliczną poetyką", "mamiącą słodyczą") mógłbym bez zawahania przytoczyć również w tej recenzji, co w przypadku unikalnej ekspresji duetu, świadczy głównie o konsekwencji w budowaniu artystycznej tożsamości. Postaram skupić się jednak na nowych elementach w muzyce WIDT, których pojawienie się jest świadomym zabiegiem zaadaptowania improwizowanej twórczości w formę zamkniętą.

Po lekturze dwóch "nieoficjalnych" wydawnictw będących w dużej mierze zapisem improwizacji wokalnej, dźwiękowej, a także wizualnej (bo nie można zapominać, że wideo jest integralną częścią projektu) płyta wydana przez Zoharum przynosi przede wszystkim zupełnie nową organizację materiału. "WIDT" składa się z siedmiu, wcale niedługich utworów (średnio od pięciu do siedmiu minut), które wręcz wymogły na autorkach dyscyplinę w komponowaniu i nagrywaniu. Przede wszystkim utwory zostały zaadaptowane dramaturgicznie. Każdy z nich zbudowany jest wokół mocnego wokalnego tematu, stopniowo zagęszczanego i kierowanego w kierunku większej lub mniejszej kulminacji. Swą obecność ujawniły również wątki poboczne, wzbogacając tym samym przestrzeń utworów, oraz dopełniając narracje. Możliwość edycji, pozwalającej na studyjne eksperymenty z kilkoma ścieżkami, zwłaszcza wokalnymi, nadała utworom wielowymiarowego kształtu. Drugą istotną zmianą jest ta która zaszła w warstwie muzycznej, a głównie w jej dynamice. Dotychczasowe drony i syntezatorowe mazgaje zostały pobudzone intensywną rytmiczną pulsacją, dodając kompozycjom ożywczej motoryki.

Cezura czasowa, wynikająca z reguł jakimi rządzi się forma albumu, inspirująco zadziałała na ekspresję wokalną Antoniny Nowackiej. Uporządkowana, stała się elementem używanym z coraz większą świadomością, zdecydowanie bardziej konkretnym, choć wciąż zawieszonym w poetyce abstrakcji. Onomatopeje, afektacje, szerokie zróżnicowanie tonalne, wyraźne inspiracje śpiewem antycznym, operowym, czy sakralnym, to techniki artykulacji Nowackiej, które poddane efektom (przepastne delaye) i zabiegom edycyjnym (głos rozłożony na wiele ścieżek) sprawiają, że wokalizy zostały równie pięknie wyeksponowane w czasie co w przestrzeni. Warto powrócić do zapisu szkockiego występu, aby dostrzec różnicę i docenić pracę jaką wykonała wokalistka od 2014 roku. Wachlarz głosowych możliwości Nowackiej rozwijał się bowiem z każdym kolejnym wydawnictwem w którym brała udział. Wystarczy prześledzić tegoroczne (duet z Robertem Skrzyńskim, oraz kluczową dla płyty obecność w projekcie Olgierda Dokalskiego "Mirza Tarak") aby usłyszeć jak wiele Nowacka wnosi swoim gościnnym wokalem, ale również jak wiele z owych kolektywnych doświadczeń zachowuje dla siebie. Z mojej recenzji sprzed dwóch lat nieaktualne zatem będą już porównania do Lisy Gerard, Elizabeth Fraser, czy Julianny Barwick. Nowacka podążyła w bardziej awangardowe rejony, zdecydowanie mroczniejsze, gdzie co raz śmielej wydeptuje indywidualną, jedyną w swoim rodzaju drogę, gdzie zamiast wokalistek alternatywnego popu wyznacznikiem stają się indywidualności na miarę Meredith Monk, czy Ghédalia Tazartès'a.

Eksperymentując z technikami wokalnymi Nowacka stara się wyekstrahować własny sposób komunikacji ze słuchaczem, odżegnując się od słownego konkretu na rzecz emocjonalnego gestu, sygnału wokalnego, czy proto-mowy. W tożsamy sposób, za pomocą obrazów wideo przemawia do odbiorcy Bogumiła Piotrowska. Także bez pomocy znaków, czy symboli. Jej alfabetem jest barwna plama i pulsacja, które uzyskuje eksplorując plastyczne walory telewizyjnych interferencji.

Piotrowska posługuje się głównie analogową techniką sprzężenia zwrotnego, zakłócającą sygnał telewizyjny, metodą wielokrotnego zapętlenia obrazu w zamkniętym obiegu kamera - monitor. Uzyskana wynikiem takiego eksperymentu projekcja objawia się kalejdoskopem amorficznych wielobarwnych plam, szumów, rozedrganych form, płynnie ewoluujących na ekranie. Tego typu technik używali już pionierzy video-artu z Nam June Paik'iem na czele, a na rodzimym gruncie choćby artyści związani z Warsztatem Formy Filmowej (Robakowski, Bruszewski, Waśko). Zwracali oni jednak w swoich pracach uwagę na (mówiąc bardzo oględnie) metanarracyjny kontekst wideo. Tymczasem Piotrowska, mam wrażenie, koncentruje się na uwypukleniu plastycznych możliwości medium, głównie jego zakłóceń. Podobnie jak u Nowackiej, jej ekspresja pozbawiona jest komunikatów werbalnych na rzecz poszukiwania absolutu, formy wolnej od znaczeń, nacechowanej emocjami.

Zanurzony po uszy w psychodelii i abstrakcji tandem Nowacka-Piotrowska to twór niezwykle osobliwy i unikalny w skali światowej. Świadczy niech o tym choćby właśnie rozpoczęta trasa WIDT po Wielkiej Brytanii, oraz umieszczenie przez portal The Quietus ubiegłorocznego VHS duetu (Pointless Geometry) wśród najlepszych wydawnictw 2015, a płyty sygnowanej logiem Zoharum na liście najciekawszych premier pierwszego półrocza 2016.

Dwupłytowe audiowizualne wydawnictwo "WIDT" udanie odświeża formułę duetu. Zamknięcie swobodnej impresji w ramach kompozycji i zdynamizowanie jej, zwiększyło dramaturgię materiału, oraz zsyntetyzowało najlepsze elementy ekspresji zespołu, zarówno na płaszczyźnie muzycznej, wokalnej, jak i wizualnej. Powstało siedem quasi piosenek, o konkretnej muzycznej strukturze, nie tracących nic z dotychczasowej eteryczności projektu.

   

WIDT "WIDT"
2016, Zoharum

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz