Jakiś czas temu odbyłem z Mateuszem Wysockim z Pawlacza Perskiego luźną rozmowę na messengerze o kasetach magnetofonowych. Szybko jednak dostrzegliśmy wartość tej polemiki i zdecydowaliśmy się jej treść upublicznić w formie wywiadu. Dyskutowaliśmy m.in. o tym jak ów nośnik postrzegany jest przez odbiorców muzyki; o właściwościach fizycznych i dźwiękowych kasety, roli jaką odgrywa w kształtowaniu polskiej sceny muzyki eksperymentalnej. Z odpowiedzi Wysockiego wykluwa się klarowna wizja ukazująca kulturotwórczy potencjał kasetowych wydawnictw.
Jaki jest koszt
wydania jednego tytułu na kasecie? I co wchodzi w koszty tego
wydania?
Mateusz Wysocki: Koszt
zależy od nakładu i kilku innych rzeczy. Trzeba zapłacić za
kasety, opakowania, poligrafię. Kalkulator zazwyczaj wskazuje 500 zł
za 50 sztuk, a do tego trzeba jeszcze doliczyć mastering.
Jednak z początku
Pawlacz Perski był netlabelem. Kasety odkryliście dopiero w 2014?
MW: Sprawa z
kasetami jest prosta. Mam zajebistą kobietę i ona motywuje mnie do
wielu rzeczy. Któregoś dnia powiedziała mi wprost, że Pawlacz –
jako netlabel - jest byle jaki i powinniśmy na serio się za niego
zabrać. Przegadałem temat z Leszkiem (Lech Nienartowicz
współzałożyciel labelu) i tego samego dnia już obczajaliśmy jak
się prowadzi kasetowy biznesik, skąd sprowadzać artykuły. Także
można uznać, że to Justyna stoi za przejściem na nośnik, choć
bezpośrednio nie zasugerowała kasety.
Co z know-how?
MW: Podstawowe
info techniczne zgarnąłem od Michała Turowskiego. Większość
informacji okazała się zupełnie bezużyteczna, bo Michał wówczas
nie zwracał uwagi na jakość i musiałem się sam nauczyć jak
porządnie nagrywać kasety. Chcesz otworzyć label?
Nie. Chciałem
napisać tekst o scenie kasetowej w Polsce.
MW: Fajnie,
tekst o kasetkach to szczytny cel. Im więcej osób zacznie to
traktować jako poważne zjawisko, a nie hipsterską modę tym
większe szanse na przeżycie mają labele takie jak Pawlacz.
Mateusz Wysocki (Fischerle) - producent muzyczny, współzałożyciel labelu Pawlacz Perski FOTO: Justyna Kociszewska |
„Im więcej osób zacznie to traktować jako poważne zjawisko, a nie hipsterską modę tym większe szanse na przeżycie mają labele takie jak Pawlacz.”
Sugerujesz że Pawlacz nie przeżyje?
MW: My sobie
robimy przerwę w Pawlaczu. Mamy jeszcze dwa wydawnictwa, jedno w
kwietniu, drugie w czerwcu i do końca roku zawieszamy temat, żeby
wymyślić jakieś nowe metody dotarcia z
kasetami do ludzi. Najbardziej męczy mnie to, że wszystko
się kręci wokół tej samej grupy. Taki zaklęty krąg. Chciałbym,
żeby kasety zaczęły trafiać do przypadkowych osób.
A jak to dotarcie
kształtowało się przez ostatnie lata?
MW: Różnie.
Raz poszedłem na targi i próbowałem handlować, rzutem na taśmę
sprzedałem może z 3 sztuki. Bezpośredni kontakt z klientem i
pogadanki to coś, do czego zupełnie się nie nadaję. Cała
sprzedaż idzie przez Bandcamp, kupuje głównie zagranica i bardzo
się z tego cieszę.
Może większość
potencjalnych odbiorców w Polsce nie ma magnetofonów?
MW: Ale to jest
koszt 300-400 zł za dobrego Akai, to nie są wielkie pieniądze.
W dobie powszechnej
cyfryzacji, miniaturyzacji ma sens taka inwestycja?
MW: Według mnie
to jest sprzężenie zwrotne. To my sami mamy wpływ na to jaki jest
duch czasu. Im więcej będzie się mówić o cyfryzacji, tym więcej
osób będzie podawać to jako kluczowy argument. Każdy w życiu ma
jakieś dziedziny, w których nieustannie podejmuje wysiłek, więc
czemu kaseta, jako przedmiot tego wysiłku, miałaby być czymś
wyjątkowym?
Ale o czym tu
dyskutować? Postęp
technologiczny to fakt.
MW: Wyznaję
podejście, według którego wybieram sobie różne technologie, a
nie ślepo kieruję się tym, co aktualnie najnowsze. Nigdy nie
przerzucę się na Kindla, bo kontakt z papierem i zapach książek
do dla mnie podstawa, choć powoli tego typu wypowiedzi zaczynają
brzmieć pretensjonalnie. Czy kasety są w stanie zawojować rynek,
tego nie wiem. Pytanie czy koniecznie muszą go zawojować – być
może emergencja zachodzi przy dużo mniejszej ilości, niż to sobie
wyobrażamy. Może wystarczy, że kasetami zacznie się interesować
10 razy więcej osób i to ożywi cały biznes. Szedłbym bardziej w
tym kierunku.
Wydaje mi się że
zainteresowanie kasetami jest na poziomie zainteresowania analogową
fotografią. Zaś jeśli chodzi o książki to też lubię zapach
papieru, druku i książkę jako obiekt, jednak wszystkie pozycje
(pomijając komiksy i albumy) z mojej biblioteki chętnie wymieniłbym
na pliki. Stawiasz sprawę opozycyjnie, z jednej strony gonienie za
technologiami, z drugiej zjawisko napędzane sentymentem ja wybieram
praktyczność. Kulturotwórczą siłę zjawiska kasetowych labeli
upatruję nie w samym nośniku, ale w tym że ten fenomen wydawniczy
zwrócił uwagę na istnienie ciekawych zjawisk muzycznych. Samym
nośnikiem się nie ekscytuję, żadnym zresztą. Każdy przedmiot to
problem, mimo że pięknie wygląda.
MW: Może tak to
zabrzmiało, natomiast w praktyce chyba unikam, aż takiej
opozycyjności. W studio mam świeży sprzęt, np. moduły, które
wyprodukowano 2 lata temu, ale mam też czteroślad tascama z lat
osiemdzięsiątych i to działa ze sobą znakomicie. Uważam, że
pojęcie praktyczności cały czas ewoluuje i jest cudownym wabikiem.
Dziś wszystko musi być praktyczne i funkcjonalne, żeby się
sprzedawało. Pamiętam jakim zaskoczeniem była dla mnie Trzecia
Fala organizowana przez Łukasza Strzelczyka - robił ją przekornie
w Białobrzegach, jakieś 30 km za Warszawą, a jednak ten cykl
zazwyczaj cieszyły się dużym zainteresowaniem. Ludzie poświęcali
sporo czasu na dojazd, żeby wziąć w tym udział. Powrót również
nie należał do najprzyjemniejszych - ostatni autobus odjeżdżał
po 23, akurat kiedy odpalałeś trzecie piwko. Patrząc z perspektywy
czasu, Trzecia Fala to była impreza-kaseta właśnie. Obserwując
rynek muzyczny widzę, że wytwórnie kasetowe, jako jedne z niewielu
mają bardzo specyficzne profile, te profile są zakrzywione,
nieregularne, to jest niezwykłe. Porównaj A Giant Fern, Tymbal Tapes albo Orange Milk Records z
zachowawczymi, homogenicznymi katalogami Prologue albo Stroboscopic
Artefacts, w których muzycy produkują w kółko to samo jakby
obowiązywała ich jakaś średniowieczna reguła. Albo z ECM, z
czymkolwiek.
Z Instant Classic.
MW: No właśnie,
Instant to monolit, serial, w którym grają ci sami bohaterowie i
doskonale wiesz, co wydarzy się za kilka odcinków. Nie ma tu
wewnętrznej dynamiki, choć sama muzyka, wyjęta z kontekstu
wytwórni, jest fajna. Praktyczność i przewidywalność są dzisiaj
sexy, choć kiedyś kojarzyły się z jałowością i brakiem
finezji.
„Obserwując rynek muzyczny widzę, że wytwórnie kasetowe, jako jedne z niewielu mają bardzo specyficzne profile, te profile są zakrzywione, nieregularne, to jest niezwykłe”.
Praktyczność
to umiejętność radzenia sobie z ograniczeniami. Technologia w tym
pomaga. Zamiast rozkminiać gdzie upchnąć kolejne książki, płyty
i kasety mogę to wszystko trzymać w chmurze, bądź na dyskach.
MW: Przedmioty
zajmują miejsce, to fakt. Ale mi chodzi mi o coś ogólniejszego, o
to, że kasetowy nośnik aktualnie
wymaga poświęceń i przełamania
impasu, ale w nagrodę przywiązuje słuchacza mocniej niż
transparentne mp3. To jest kaseta, to żyje, serio. Ciągle dostaję
od znajomych płyty CD i oddaję je nierozpakowane innym znajomym.
Poza tym, w moim odczuciu, kasety są piękne.
O to to! „Kasety
są piękne”. W większości wypowiedzi artystów i wydawców ze
sceny kasetowej ten argument pada jako pierwszy. Nie do końca mnie
to nie przekonuje. Płyty również są piękne. Nie wydaje mi się,
aby kasety były piękniejsze od płyt.
MW: To
trochę jak dyskusja o tym, czy ładniejsze są blondynki czy
brunetki. Może kasety wydają mi się ładniejsze, bo jest ich mniej
w obiegu?
A co z brzmieniem
kasety, osobliwością tego brzmienia? To do mnie bardziej przemawia
niż argument, że to ładny przedmiot.
MW: To jest
podstawa. Taśma interpretuje dźwięk w charakterystyczny sposób,
kompresuje go i delikatnie zmienia proporcje między pasmami. Dla
mnie kaseta jest naturalnym nośnikiem, bo zawiera szum, a szum to
jeden z podstawowych składników mojej muzyki.
Wiesz, w latach
80-00 miałem zatrzęsienie kaset zarówno tych „oryginalnych”
jak i przegrywanych. Pamiętam jak niemiłosiernie irytował mnie ten
nośnik. Nienawidziłem właśnie tego szumu, który oblepiał całą
muzykę. Chciałem wsłuchiwać się w szczegóły, cieszyć
brzmieniem i wciąż poszukiwałam takiej kasety, która szumiała by
mniej niż inne. Z nikłym skutkiem. Od kiedy trwa u Ciebie
fascynacja kasetą, muzyką z kasety, brzmieniem kasety?
MW: Pierwszych
nagrań hip-hopowych słuchałem na kasetach. To było około 2000
roku, wtedy wszystko szło na kasetkach. Odsłuchiwaliśmy je
po 500 razy. Jechałem w zeszłym tygodniu swoim gratem z
jedną kasetą na pokładzie. Przesłuchałem ją kilka razy pod rząd
i było miło. Ta kaseta to były duby
Xokiego. Świetnie
to leży na taśmie.
Jasne,
ale gdyby ten hip-hop z 2000 roku były na CD też byś mielił ją
wtedy 500 razy.
MW:
Niekoniecznie, bo brzmienie CD mnie nie angażuje. CD nie ma
brzmienia, kaseta zawsze daje coś od siebie.
Ale dopiero teraz
masz tego świadomość.
MW: Wtedy
faktycznie nie zastanawiałem się nad tym, bo nie było wyboru wśród
nośników, ale ten szum przeniknął we mnie gdzieś głębiej. CD
daje złudzenie doskonałości i precyzji, ale te jakości nie
istnieją w muzyce. Kaseta jest szczera i niczego nie udaje. To do
mnie trafia.
„Brzmienie CD mnie nie angażuje. CD nie ma brzmienia, kaseta zawsze daje coś od siebie.”
A nie uważasz że kaseta utrudnia dostęp postronnym do samej muzyki?
MW: Uważam, że
może utrudniać podobnie jak dowolny inny nośnik, nie jest w tym
ani lepsza, ani gorsza.
No ale chyba są
jakieś proporcje między posiadaczami cd playerów i magnetofonów.
MW: Pewnie są,
ale ich nie znam.
Kupuje
od czasu do czasu kasety rodzimych wydawców, ale szczerze mówiąc,
nie bardzo mam je gdzie odsłuchiwać. Z mojego grona
znajomych magnetofon ma może jedna - dwie osoby, CD ma prawie każdy
(choćby w komputerze).
MW: Cena jest
taka sama, dobry deck kosztuje około 400 zł. Nie rozdrabniajmy się
aż tak bardzo, Bartek. Wchodzisz na allegro i wyskakuje 50
magnetofonów Akai lub jakiejś innej dobrej firmy. Mam wrażenie, że
podchodzisz do tego zagadnienia od strony utrudnień. Dla
zajawkowicza trudności są nieistotne. Zakup decka, zamówienie
kaset, cieszenie się muzyką, to wszystko.
To czemu jako
wydawca udostępniasz muzykę również w plikach?
MW: Nie jestem
na tyle ortodoksyjny. Gdy wyczuję moment, w którym same kasety
wystarczą, chętnie zrezygnuję z plików. To mój ideał.
No ale czy nie kłóci
się to trochę, z fascynacją brzmieniem, z fascynacją obiektem?
Przecież to jest całkiem odmienna etyka słuchania.
MW: Gdyby
zainteresowanie kasetami było większe, chętnie zrezygnowałbym z
plików. Nie wyślę przecież 30 egzemplarzy danego albumu do
recenzentów, bo przesłucha to może z trzech, a reszta przepadnie.
To są względy marketingowo-praktyczne.
OK, ale na
Bandcampie można kupić same pliki, nie chodzi mi o promocyjne
wysyłanie.
MW: 90%
sprzedaży w Pawlaczu to
kasety w formie fizycznej. Nie narzucam swojej etyki słuchania innym
osobom. Znam realia i rozumiem, że niektórzy chcą plików, a jako
wydawcy zależy mi na tym, żeby muzyka z Pawlacza dotarła do jak
największej ilości kumatych osób, a to że im nie robi różnicy
czy dostaną mp3 czy kasetę to już ich osobista sprawa. Daję
ludziom wybór, choć tak jak mówiłem, chciałbym sprowadzić
wydawanie do samej kasety. Chciałbym, żeby było tylu kasetowych
zajawkowiczów, żeby nie trzeba było myśleć o plikach, ale pliki
mają się jak najlepiej. Chciałbym, żeby ludzie kupowali kasety w
ciemno ufając gustom wydawców i ich „kuratorskiej” robocie. Sam
zazwyczaj tak robię.
„Chciałbym, żeby ludzie kupowali kasety w ciemno ufając gustom wydawców i ich „kuratorskiej” robocie. Sam zazwyczaj tak robię.”
Czy to możliwe
według Ciebie, i co musiałoby się stać, żeby to zatrybiło
choćby na tyle, aby spełnić twoje oczekiwania względem
zainteresowania kasetami?
MW: Niewiele.
Według mnie nośnik musiałby stać się modny nie tylko wśród
wydawców i zajawkowiczów, ale po prostu wśród słuchaczy. Nie
oczekuję, że każdy słuchacz będzie na własną rękę rozkminiał
o co chodzi z kasetami i dlaczego są takie fajne, dlatego tutaj moda
mogłaby przyjść nam z pomocą.
W jaki sposób ten nośnik może
się stać modny?
MW: Przez
odpowiednie działanie mediów i wydawców - promowanie kasety,
mówienie o zaletach tego nośnika, opowiadanie o swoistej otoczce
kasetowego odsłuchu, a przede
wszystkim – poprzez naturalne pojawianie się kaset w kontekście
innych nośników, np. w sklepach muzycznych albo w rocznych
podsumowaniach poczytnych magazynów. Zauważ, że opozycja
zazwyczaj odwołuje się do jednego argumentu - to jest niepraktyczna
hipsterska moda. Jaka kurwa moda?! Dajcie mi tę modę.
Tutaj w pełni się
zgadzamy, jak może być modne coś co wydawane jest w
kilkudziesięciu sztukach. Mówienie o modzie jest krzywdzące i
zwyczajnie nieprawdziwe.
MW: Winyl udało
się wypromować - jest
artefaktem dj'ów. Kaseta też może nim być. Nad tym mocno pracuje
np. Adam Frankiewicz. FOQL jako Tj Głupiec zaczyna grać sety z
kaset. Nawet jeśli sami dj'e
zaczną się interesować kasetami to automatycznie zwiększy to
nakład i zapotrzebowanie.
Co masz na myśli
mówiąc o otoczce kasetowego słuchania?
MW: Mam na myśli
coś, co przywraca wyjątkowy status muzyki. Pieprzyć skipowanie
tracków i chęć poznania wszystkiego (ale po łebkach). Kaseta to
pokora wobec dźwięku, ćwiczenia z cierpliwości.
Do czego potrzebne
jest to poświęcenie?
MW: Słuchanie i
robienie muzyki to dla mnie czynności duchowe. Muzyka jest moim
"językiem" abstrakcji. Pozwala doświadczyć piękna.
Zauważ, że jesteśmy zalewani dźwiękiem zewsząd i znieczuliliśmy
się na niego. Wszystko już słyszeliśmy, a przynajmniej tak
myślimy. Kaseta to ceremonia odsłuchu, w której czas jest
nieistotny, a liczy się sam dźwięk. Lepiej tego nie ujmę.
Wszystko o czym
mówisz doskonalę rozumiem, jestem z rocznika 80 więc wiem jakich
poświęceń wymagał dostęp do kultury. Okres przedinternetowy to
moment formowania się mojej wiedzy o kulturze i sztuce. Jednak
tamten model w żaden sposób nie przystaje do dzisiejszej
rzeczywistości. Czy to o czym mówisz może być docenione, przez
dajmy na to millenialsów? Czy kasety to nie jest trochę taki
romantyczno-pozytywistyczny wid? Czy może to działać na innych
zasadach, niż ciekawostka, moda? Czy można zawrócić
przyzwyczajenia narzucone przez bieg czasu i postęp technologiczny?
MW: Kurcze, nie
wiem, nie mam pojęcia, mogę tylko spekulować. Wiem, że ludzie są
leniwi i lubią iść na skróty. My jesteśmy nauczeni poświęceń,
ale mogą nas one blokować. O podobne rzeczy można by zapytać w
kontekście mojej muzyki - jest również wymagająca i nie trafia do
każdego, ale nadal ją robię. W kulturze hip hopowej funkcjonuje
pojęcie zajawki, dla mnie to ośrodek, wokół którego wszystko się
kręci. Zajawka nie wymaga żadnego usprawiedliwienia, nie ogląda
się na to, czy coś jest przydatne czy nie. Jeśli sprzedaż spadnie
mi do 10 sztuk rocznie to i tak będę to robił.
Nie jestem
przekonany czy tu chodzi o lenistwo. A nawet jeśli tak to nazwiemy,
to chcąc nie chcąc jest
to specyfika naszych czasów, może lepiej znaleźć sposób na
komunikację z kimś uwikłanym w te nowe nawyki. Przecież
priorytetem powinna być sama muzyka nie zaś to na jakim jest
nośniku. Ktoś, kto będzie chciał zanurzyć się w muzyce, będzie
miał potrzebę obcowania z nią, odczucia jej unikalności, zrobi to
bez względu na nośnik.
MW: No jasne,
chodzi tylko o jakieś prawdopodobieństwo i aspekt kuratorski. W
necie, w formie cyfrowej miesza się wszystko aż do bólu, trzeba
umieć przesiewać informacje. Kaseta daje mi większe
prawdopodobieństwo, że trafię na coś wartościowego, bo znam
kasetowy etos i wiem, co się za nim kryje. Paradoksalnie,
kaseta jest odpowiedzią na to, jak bardzo pogubił się rynek
fonograficzny i jak bardzo działa on w kategoriach „produktu”.
„Paradoksalnie, kaseta jest odpowiedzią na to, jak bardzo pogubił się rynek fonograficzny i jak bardzo działa on w kategoriach produktu.”
Wspomniałeś o
bardzo ważnej rzeczy, o etosie. Co się kryje za etosem kasetowym?
MW: Pokora,
ciekawość, otwartość, brak uprzedzeń, spokój i cisza. Usunięcie
na daleki plan aspektu finansowego i skrócenie dystansu słuchacz –
wydawca/muzyk.
Ale czy nie dotyczy
to całego naszego rodzimego tzw. niezalu także tych preferujących
inne nośniki?
MW: Podałeś
wcześniej za przykład Instant Classic.
Widzisz tam otwartość? Ja widzę zachowawczość. Ruchy w stylu
Zimpel + Ziołek.
Trafiłeś w punkt.
MW: No właśnie,
a jednak wytwórnia ta przewija się w kontekście niezalu. Dla mnie
kaseta to również jakieś ryzyko. Zazwyczaj namawiam muzyków, żeby
dla Pawlacza zrobili coś nowego, żeby spróbowali czegoś, co mają
z tyłu głowy. Uwielbiam takie sytuacje. Chcę być świadkiem
błądzenia i rozwoju muzyków w nowych kierunkach. Tak poniekąd
rozumiem niezal, ale takie ujęcie mocno zawęża naszą rodzimą
scenę. Co do Instant Classic - szanuję to wydawnictwo, uważam, że
robią swoje, po prostu nijak nie klei mi się to z etosem niezalu.
Etos niezalu = etos
kasetowy?
MW: Na to
wygląda. Winyl równa się hajs. CD równa się hajs. Trzeba się
kłopotać jak to sprzedać. Nie podpiszę się pod tym, że etos
niezalu równa się etos kasetowy, ale coś w tym jest.
Podsumujmy zatem
jakie są według Ciebie zalety kasetowego nośnika?
MW: Nie uważam,
że kaseta jako taka jest lepszym nośnikiem niż jakikolwiek inny.
To, co ujmuje mnie w kasecie to jej brzmienie i to, że nie używa
makijażu jak CD. Kaseta interpretuje dźwięk na niej zawarty, co
więcej - modyfikuje go nieznacznie przy każdym odsłuchu. Brzmienie
muzyki zawartej na kasecie jest ułomne, nietrwałe, ale wolę
je od złudnego hiperrealizmu, który i tak ulatnia się
podczas konkretyzacji (np.
słuchanie Raster-Notona w aucie). Poza tym kaseta daje
szeroką możliwość
regulowania nakładu i produkcji w warunkach domowych. Fascynujący
jest również sam obiekt - być może chodzi tu o proporcje, po
prostu podoba mi się kształt kasety.
Dzięki za tą rozmowę. Pozdrowienia dla Mateusza!
OdpowiedzUsuń