niedziela, 12 maja 2013

Na gruzach muzyki / How How - Knick-Knack

Czy ktokolwiek z czytelników tego bloga, znajomych owych czytelników czy też znajomy znajomych znajomych słyszał kiedyś o warszawskim zespole How How? A może znalazłby się ktoś kto nawet posłuchał ich muzyki. Jest czego, bo panowie Grzegorkiewicz, Podniesiński, Madejski i Franczak dorobili się już dwóch epek (Bumpy 2011, Hypnagonic micro 2011), płyty długogrającej (Flickers 2011 Antena Krzyku) oraz właśnie wydanej i równie znakomitej jak wcześniej wymienione epki Knick-Knack.
Wracając do postawionego na wstępie pytania jestem skłonny prorokować, że nikt albo naprawdę niewielu z was (słuchaczy poszukujących i otwartych) kiedykolwiek usłyszało o How How mimo, że nie jest to żadna zapyziała kapela lokalsów ogrywająca co tydzień podłe knajpy i dzielnicowe domy kultury. How How to czwórka szalenie zdolnych i w pełni świadomych swojej muzycznej drogi młodych ludzi, którzy mając za nic ściganie się z trendami i walkę o popularność, w skupieniu studiują eksperymenty w audiosferze.
Jak to się stało, że jak dotąd żaden z polskich krytyków, blogerów nie poznał się na klasie tego niezwykłego zespołu i nie docenił ich szerokich i odważnych poszukiwań. Jest to o tyleż zaskakujące, że podobne muzyczne klimaty odnajdziemy bez trudu w katalogu renomowanego Thrill Jockey'a (podobieństwo do Town And Country wydaje mi się tutaj bardzo na miejscu) czy Kranky. Śmiem twierdzić, że gdyby zespół nagrywał i wydawał w USA, to przy dużej dozie szczęścia hype na How How odtrąbić mógłby nawet sławetny Pitchfork.
Być może niewielkie zainteresowanie twórczością zespołu ze strony krytyki wynika z faktu, że muzyka zespołu jest absolutnie nie do sklasyfikowania. Pomimo pewnych naleciałości czy nawiązań nie podlega ona żadnym gatunkowym segregacjom, a stanowi samoistną, zjawiskową i niezwykle oryginalną wypowiedź nie tylko na polskim poletku muzycznej awangardy.
Jedynie za sprawą oszczędnie użytych na Knick-Knack żywych instrumentów (ukulele, klarnet, saksofon, gitara) możemy identyfikować tropy muzycznych proweniencji, w których pobrzmiewają dalekie echa jazzu, altcountry czy post rockowej ballady. Jakże szlachetnie i dramatycznie wybrzmiewają te instrumenty dopominające się o swoje miejsce w gąszczu koślawej post muzyki warszawskiego zespołu.
How How z cierpliwością buddyjskiego mnicha przeczesuje muzyczne gruzy i wysypiska, napotykając porozrzucane szczątki dźwięków, szepty instrumentów i skrawki melodii tworząc z nich kakofoniczne słuchowiska. Ich płyta Flickers, a w jeszcze większym stopniu epka Knick-Knack to muzyka rozpadu.  Pozbawiona jednak punkowego gniewu i anarchii, za to pełna pokory, refleksji i melancholii. Skromna i magiczna. To requiem nad melodią, piosenką i rytmem. Elektroakustyczna improwizacja slow motion, spreparowana z konstelacji pojedynczych dźwięków.
Recyklingową podróż z How How cudownie wieńczy kostropata, schizofreniczna antypiosenka Pinkery The Knight wlekąca się i potykająca o swój koślawy rytm i połyskująca niczym diament wśród zapadłych ruin.

Knick-Knack pomimo, tego że trwa tylko 25 minut jest jedną z najbardziej eterycznych rzeczy jakie ostatnio słyszałem i obok Starej Rzeki jest z pewnością jednym z najbardziej niesamowitych objawień tego roku, wliczając w to muzykę ze świata. Można ją słuchać na okrągło i za każdym kolejnym razem wciąga słuchacza coraz głębiej objawiając przed nim dźwiękowe panopticum.
Jednak bez większego wsparcia ze strony zarówno słuchaczy jak i krytyki,  to muzyka skazana na całkowitą komercyjną zagładę. Nikt nie puści jej w radiu, niewielu odnajdzie ją w internecie, jeszcze mniej poświęci czas na jej przesłuchanie. Natomiast pojedynczy osobnicy zadurzą się w niej bez pamięci doceniając fascynującą i przekorną wyobraźnię How How.
Sprawdźcie koniecznie! tutaj


HOW HOW - Knick-Knack
FYH!records 2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz