sobota, 3 listopada 2012

Święta Marina

Marina Abramović - Artystka obecna - recenzja filmu

Dawno już nie miałem okazji obejrzeć filmu, który wywołałby we mnie tak skrajne emocje, tak wielopłaszczyznowego, tak dobrego i złego zarazem.
Oglądając go wpadałem ze skrajności w skrajność, od zachwytu nad odważną, pełną pasji i determinacji twórczością artystki, po mdłości spowodowane postawą reżysera dokumentu, którego ideą było ulepić z Abramović bóstwo (najprawdopodobniej buddyjskie).

Z podziwem obserwowałem jak świadomą i profesjonalną artystką jest Abramowić, jak planuje najdrobniejsze aspekty swojej pracy począwszy od krojów czcionki w katalogach, po wybór młodych artystów odtwarzających jej stare performansy.
Z zapartym tchem śledziłem jej determinację i dyscyplinę, które to cechy charakteru stworzyły z niej artystkę wybitną i co najważniejsze wiarygodną.

Podziwiałem niesłychany chart ducha umożliwiający jej przekraczanie granic ludzkich możliwości zarówno tych fizycznych jak i (przede wszystkim) psychicznych, po to aby podkreślić człowieczeństwo i śmiertelność człowieka, jego płciowość, namiętność i stosunki interpersonalne.
Życiowa bezkompromisowość, nonkomformizm, metody koncentracji i przygotowywania się do kolejnych performansów, a także świadomość tego, że sztuce poświęciła całe zycie, mogą zaimponować nawet opornym przeciwnikom sztuki współczesnej.
Sztuka Abramovic polega bowiem na tym, że staje się ona tworzywem i zwierciadłem publiczności, w której mogą oni przejrzeć się, aby dostrzec najciemniejsze, bądź też (co nie często w spotykane) najpiękniejsze, najbardziej delikatne i wrażliwe zakamarki swojej duszy.
Nie inaczej było podczas performansu w MoMa, kiedy to przez trzy miesiące nieruchomo, siedziała na krześle i patrzyła na twarze siedzących na przeciwko niej widzów. To właśnie na dokumentacji tej akcji opiera sie kanwa filmu "Maina Abramović: artystka obecna", w reżyserii Matthew Akersa.
   Niestety najwyraźniej zachwycony pracami Abramović reżyser nie umie utrzymać dystansu do swojej bohaterki i stara się uczynić z niej sacrum.
Im bliżej końca tym coraz bardziej tracimy z oczu to, co dla samej Abramović jest najważniejsze, czyli wyjaśnienie fenomenu sztuki performatywnej i postawienie jej na piedestale sztuk plastycznych. Coraz bardziej za to widzimy wystawianie artystki na ołtarz świętości. Coraz bardziej mamy wrażenie obcowania z jakimś żeńskim odpowiednikiem Dalajlamy lub co gorsza guru sekty - obdarzonego charyzmą spryciarza, potrafiącego manipulować ludzkimi emocjami.
Myślę, że nie  o taki wizerunek chodziło artystce.

Nie jestem znawcą jej twórczości, ale śmiem stwierdzić, że sztuka jej nie jest religijna, ani nie godzi w religię, jest bliska ciału i człowiekowi.
Byłem prawdziwie zniesmaczony jak reżyser stosując iście amerykańskie sztuczki takie jak zwolnienia obrazu, duże zbliżenia, celebrowanie emocji rozentuzjazmowanych tłumów, oraz koncentrując się na tych bardziej lirycznych momentach twórczości i życia  artystki stara się stworzyć z Abramović ikonę pop stawiając jej pomnik za życia.
Efektem takiego podejścia jest karykatura sztuki, idei i artystki. Twórczość została zepchnięta na dalszy plan, a idea została w cieniu tworzącej ją osobowości. Artystka z krwi i kości zastąpiona supergwiazdą sztuki.
Paradoksem tego filmu jest fakt, że tak specyficzna sztuka jak body art została oswojona i przedstawiona jako coś cool mając chyba w zamiarze osłodzić swój wizerunek  radykalnego nurtu sztuki współczesnej, wśród nieobeznanej, szerszej, kinowej publiczności.
To zadziwiające, że tak surowa i wymagająca, często brutalna i trudna w percepcji sztuka, może stać się obiektem tak ckliwego opisu.
Być może, właśnie tak wypaczone przedstawienie twórczości serbskiej artystki oraz wydźwięk jej prac (zwłaszcza udokumentowanej w filmie "The Artist is Present") zostają zdewaluowane do wyczynów wpisywanych do księgi rekordów guinnessa.

Zabrakło mi w tym filmie trzeźwego, pozbawionego emocji spojrzenia na twórczość Abramović, znaków zapytania i wątpliwości, jakiegoś kontrapunktu, drugiego dna, czy próby zakwestionowania jej twórczości. Zabrakło chłodnej analizy. Dostałem tylko laurki i frazesy.

Niemniej polecam film ze względu na świetną realizacje, oraz samą jakże inspirującą osobę artystki i jej jasnej, zdeterminowanej postawy twórczej.
Mamy też wyjątkową możliwość obejrzenia archiwalnych performansów artystki.
Jest to film skierowany raczej do widza, który dotąd nie miał styczności ze sztuką performatywną. Łagodny   i przesłodzony może jednak zachęcić do pogłębienia tematu.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz