poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Męskie granie / John Lake "Strange Gods"

Kolejny "estetyczny awanturnik" (tym określeniem posłużył się Wojtek Kucharczyk w rozmowie publikowanej na łamach 1/u/1/o) ze stajni Mik Musik.!. wytacza najtęższe działa. "Strange Gods" Johna Lake'a z subtelnością tarana wbija się w świadomość słuchacza, nokautując go swą masywnością i charyzmą.

Nie szczególnie ekscytuje mnie objazdowy cy(r)kl "Męskie Granie", mimo że słuchanie niektórych z występujących tam artystów nie przynosi ujmy fanom niezalu. Podejrzana może wydawać się jedynie mocno zgenderyzowana nazwa tego przedsięwzięcia. Bo czym że jest ów przymiotnik "męskie" w tytule tego wędrownego festiwalu? Czy to muzyka dla mężczyzn czy, wykonywana jedynie przez mężczyzn? A może słuchając jej poczuje się bardziej męsko? Jeśli oprzeć retorykę na seksistowskich konotacjach jakie wywołuje nazwa festiwalu, to repertuar imprezy zupełnie nie ima się stereotypowi "męskości". Ot hipsterskie, dziewczyńskie granie, powiedziałby "prawdziwy mężczyzna". Co innego gdyby w lineupie pojawił się, dajmy na to, taki John Lake - chłop na schwał. Przecież ten to dopiero potrafi przywalić jak mało kto.

Podtrzymując jeszcze przez chwilę ten nieco ironiczny ton wprowadzenia, można by zacytować kultowe już słowa byłego premiera, będące wskazówkami do identyfikacji "prawdziwego mężczyzny", którego jakoby można rozpoznać... "po tym jak kończy". A John Lake kończy z przytupem i fajerkami. Zaczyna, zresztą też. Jego elektroniczna maszyneria właściwie, bez wytchnienia tryska testosteronem, który mógłby wprawić w zakłopotanie "prawdziwych mężczyzn" (kimkolwiek by nie byli) z "Męskiego Grania".

John Lake, to nie kto inny, jak Łukasz Dziedzic, aka Lugozi. Dwa tygodnie temu dał ponoć (opieram się bowiem na opinii zaufanych świadków) znakomity koncert na festiwalu Tauron Nowa Muzyka. No cóż, teren kopalni węgla jest właściwym miejscem, do odróżnienia chłopców od mężczyzn. Z pewnością jest jednak najodpowiedniejszym miejscem do prezentacji brzmieniowej muskulatury i brutalnego, industrialnego przepychu muzyki Jana Jezioro. Porzućmy, zatem w tym miejscu ironię i zajmijmy się premierowym materiałem bohatera wpisu.

Skoro zgłosiłem już swoją nieobecność na Nowej Muzyce, na osłodę pozostała mi najnowsza płyta Dziedzica, wydana przez Mik.Musik.!. Daje ona namiastkę tego jak ten materiał mógł wybrzmieć w warunkach koncertowych. Prosta, komunikatywna narracja, masywność dźwięku, kostropatość brzmienia, brak ozdobników i mroczny, zadziorny nastrój. Owszem, to też mogłaby być charakterystyka prawdziwego mężczyzny. A jednak, jak mniemam to dość wierna interpretacja "Strange Gods". Siła, determinacja  i bezkompromisowość jaka towarzyszy muzyce cieszynianina sprawia wrażenie napędzania jakimś pierwotnym instynktem, manifestowanym tu choćby transowością i jej motoryką. Lake wie gdzie dołożyć stopę i gdzie ująć tła, aby rozbujać tak gęsty materiał w parkietowy dance macabre.

"Strange Gods" jest rozwinięciem brzmieniowej koncepcji z epki "Carcosa", napakowanej zadziornymi, industrialnymi fakturami i rozedrganą, przysadzistą rytmiką. Ta ostatnia na najnowszym wydawnictwie, została nieco pozbawiona ciężaru. Suma chrobotów, oraz skrzących cyfrowych i analogowych hałasów kumuluje się tutaj niczym burzowe chmury, przed nieuchronną nawałnicą. Upakowana i uwięziona we władaniu kompresorów, prasujących rozbuchane brzmienie w gęste dźwiękowe bryły. Jest to jednak proces kontrolowany masteringiem, kolejnego awanturnika z Mika Pawła Kulczyńskiego, autora zjawiskowego "Visionaries & Vagabonds". Ze zduszonych brzmieniowych mas"Strange Gods", uwalniane są jedynie pojedyncze ślady, drażniące wysokimi tonami ucho słuchacza. Cały, zaś ciężar dźwięków, gęstość faktur i intensywność narracji unosi, delikatna (jak na możliwości Mik.Musik.!.) rytmika. Pompuje ona orzeźwiające powietrze w duszne i wrzące hałasem czeluści kompozycji.

Lake funduje słuchaczom prawdziwy elektroniczny dreszczowiec, który z impetem zaraża całe ciało słuchacza, wprowadzając je w deliryczną wibrację. W odsłuch "Strange Gods" zaangażowane są zarówno wystawione na pierwszy kontakt uszy, jak i próbujący okiełznać narrację i uporządkować bodźce mózg, a także, zaklęte pulsacją serce, podchodzący do gardła żołądek i tężejące instynktownie mięśnie.

Recepcja "Strange Gods" wywołuje ten rodzaj emocji, z jakim mamy do czynienia kontemplując perły architektury modernistycznej. Nasze wrażenia podyktowane są zachwytem nad monumentalnością, bryłą, kompozycją, lecz przede wszystkim efektem jaki wywołuje bezpardonowe i bezkompromisowe wdarcie się w otaczającą bezpieczną, lub bezpłciową estetykę. To mocne przeżycie nieskażone fabularyzacją, nie wytrącające z transu zbędną kunsztownością, pozbawione zabaw formą i odporne na swobodną kontekstualizację.

JOHN LAKE - "Strange Gods"
2015, Mik.Musik.!.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz