Duet bałuckich* lokalsów, w dobie „nadpodaży wydawniczej”, uderza z „brutalną siłą” i kilkoma „denerwującymi przerywnikami”.
Przy okazji wczorajszej recenzji płyty Stefana Wesołowskiego podawałem przepis na modern classical. Dziś zaś podaję recepturę na muzykę z wydawnictwa Mik.!.Musik. Oto ona. Absolutny prymat rytmu. Linearna kompozycja. Ultra syntetyczne, twarde i wyraziste brzmienie. Szybkie tempa. Duża dynamika. Brak melodii. Jeśli twierdzicie, że to nic trudnego, dodam, że sekretnym składnikiem tej mikstury jest charyzma. Tylko od niej zależy czy efektem będą zakalce, czy marcepany. Chłopakom z Tsvey, można próbować wytykać, „blagę” czy, „bałaganiarstwo”, ale z pewnością nie można zarzucić im braków „w pracy u podstaw”, a już w szczególności charyzmy.
Więcej niż z kulinariami, płyta Piotra Połoza i Bartka Kujawskiego ma wspólnego z szeroko pojętą motoryzacją. Po pierwsze; okładka. Po drugie; tytuły ów „denerwujących przerywników” wymieniające kolejne roczniki Fiata Cinquecento od 2003 do 2007. Po trzecie; muzyka Tsvey świetnie sprawdza się w trasie, choć tu akurat skutkiem ubocznym jest pokusa doścignięcia tempa uderzeń prędkością na liczniku, co niestety może zakończyć się tak jak na przedstawionym wyżej obrazku. Po czwarte; maksyma: „Rave, hałas, odpowiedzialność" która w przypadku wspomnianej prędkościowej pokusy, celną przestrogą puentuje ów motoryzacyjny kontekst.
Nie jest to solowa płyta Bartka Kujawskiego, wiec nie wiem skąd zawód i utyskiwanie na małą różnorodność. Tsvey to zupełnie nowa formuła współpracy obu artystów. Owszem, więcej zasług przyznalibyśmy tu raczej kojarzonemu z tanecznymi projektami Połozowi (Tsar Poloz), jednak to tylko pozór. Tajemnicą poliszynela jest bowiem, że Kujawski jest oddanym fanem starego rave z niemieckiej Vivy, happy hardcore'u, Scootera, holenderskiego gabba spod znaku Thunderdome, czy sceny euro-dance. Może to zabrzmieć jak żart, ale ów inspiracje obecne są przecież na solowych i bardziej eksperymentalnych albumach łodzianina, którymi zachwycałem się w zeszłym roku. W przypadku Tsvey przybrały one jednak mniej abstrakcyjną, a bardziej regularną formę. Dodatkowo odnoszę wrażenie, że na płycie udało się zawrzeć również pierwiastek macierzystej formacji Połoza (Psychocukier), nie tylko w postaci rock'n'roll'owej werwy, ale i noisowego brzmienia, które udanie imituje gitarowe sprzężenia („Ukufa”).
Mimo wszystko żal – śmiem zgodzić się w tej kwestii z Jarkiem Szczęsnym z portalu Nowamuzyka.pl, do którego recenzji robię w niniejszym tekście delikatne kuksańce – że „denerwujące przerywniki” nie doczekały się rozwinięcia w pełniejsze kompozycje, bo mimo swojej embrionalnej postaci świetnie się zapowiadają.
Nie kunszt, ani nie eksperyment jest fundamentem tej płyty. Jest nią energia i charyzma. Tsvey grają masywnie, dynamicznie i zdecydowanie transowo. Jeśli jednak chodzi o kokietowanie słuchacza, to trzymają go na dystans, a ich podejście bywa chłodne. Ponoć na Bałutach tak gra się na weselach.
Pozwolę sobie zatem zakończyć tę recenzję z absolutnie świadomą „blagą” i parafrazując stadionową przyśpiewkę zakrzyknąć – Kto nie skacze przy Tsvey'u, tańczy polo na weselu.
TSVEY „Tsvey”
2017, Mik.!.Musik / BDTA
* Bałuty - taka dzielnica w Łodzi.
Nie ma to jak wymiana uprzejmości. Pozdrawiam, ofiara kuksańców.
OdpowiedzUsuńProszę się w ogóle nie obrażać, szczerze doceniam Pańską działalność na NM. Jest to duży powiew świeżości dla tego serwisu, może nawet ratunek. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTo nie tak. Nie dodałem uśmieszków po prostu. Teraz będą :) :)
UsuńUśmiałem się z tych uszczypliwości. Bardzo dziękuję, a formalnie to poróżniła nas też opinia o płycie The Dobie/Madry Project "Body Up", gdyż mnie po prostu się nie podobała. Niemniej zawsze czytam Pańskie recenzje czy to w internecie czy to w gazecie.
Liczyłem na to. Serdeczności.
OdpowiedzUsuń