Niezwykłej plastyce nagrań musi towarzyszyć równie plastyczny opis. Chciałbym za pomocą słów choć odrobinę dorównać intensywności i przestrzenności brzmień jakie sączą się z muzyki High Fall.
Pierwsze trzy kompozycje otwierające "^" (cyrkumfleks, używany w wielu alfabetach znak diakrytyczny znaczący akcent przeciągły), to jedne z najbardziej esencjonalnych i najwspanialszych muzycznych momentów, w znakomitym dla polskiej muzyki niezależnej 2015 roku. Choć dalsza część materiału nie jest tak równa, to nie zamierzam ukrywać entuzjazmu jakim z miejsca obdarzyłem to wydane na karcie microSD wydawnictwo.
Projekt High Fall to jednoosobowe przedsięwzięcie Wawrzyńca Wróblewskiego, artysty wizualnego, który mając na podorędziu Rolanda jx-3p i Korga DS-8 ukazał koloryt, jaki wydobyć można z tego analogowego zestawu. Plastyczne wykształcenie warszawskiego producenta w pełni przekłada się na wrażliwość z jaką buduje on brzmienie swoich kompozycji. "^" posiada dwie dominanty, które (co u debiutanta wcale nie wydaje się tak oczywiste), z całą świadomością eksponuje. Przestrzeń i nasycenie dźwiękiem, bo o nich mowa, uzyskane na skromnym zestawie syntezatorowych staroci imponują rozpiętością barw i rozmachem z jakim brzmienia rozpełzają się trafiając do uszu słuchacza. Masywność i mięsistość głębokich analogowych fraz faluje w zaaranżowanym z pogłosów środowisku akustycznym przywodzącym na myśl przestronne katedralne wnętrza. Do takiego porównania skłania również ornamentyka i melodyka albumu. Napęczniałe soczystym, energetycznym brzmieniem leniwe frazy, oraz strzeliste arpeggia rozlewają się uroczyście, a szkliste, wysokie rejestry dzwonków okraszają narrację świetlistością. Niezwykłym jest fakt, że namaszczona intymnością muzyka High Fall, przybiera nie tylko charakter kontemplacyjny, ale tryska wręcz witalnością i emanuje ogromnym ładunkiem energetycznym. Kompozycje Wróblewskiego udanie łączą melancholię z afirmacją, sakralność z ekstazą i paradoksalnie również oszczędność formy z przepychem brzmień. Tak narażone na skażenie kiczem połączenie udanie stroni od niego, a podniosłość atmosfery, szczęśliwie nie przybiera patetycznej pozy. Estetyczna świadomość debiutanta nie sprawia wrażenia przypadkowej i po raz kolejny w kontekście "^" wydaje się być przeniesiona wprost z sztuk plastycznych.
Zachłysnąłem się tą płytą, momentami bez pamięci, aczkolwiek świadomy jestem jej słabości pojawiających się tam gdzie, amorficznym brzmieniom analogów twórca stara się nadać kompozycyjny rygor. W następstwie skanalizowania ambientowych plam w formę melodii, na pierwszy plan wypływa dość przewidywalna melodyka ("overHz"), zaś tam gdzie następuje zdynamizowanie kompozycji poprzez motorykę pulsacji i uderzeń, tam wkrada się sztampowa klubowa narracja ("mid void"). Tymczasem materia brzmień, którymi tak świadomie i efektownie posługuje się Wróblewski potrzebuje przestrzeni i wolności. Tylko w takich okolicznościach buzuje, fluktuuje i skrzy roztaczając imponujący koloryt.
Materiał High Fall może pełnić rolę znakomitej przystawki do ostatniego wydawnictwa Boards of Canada "Tommorow's Harvest". Obie płyty z pomocą analogowych brzmień kreują atmosferę zanurzonej w technicolorze retro nostalgii. Innym odniesieniem dla przestrzenności muzyki, falistych arpeggiów i pastelowej kolorystyki dźwięków mogą być solowe poczynania Klausa Schulze z lat 70tych.
Drugi rzut z Audile Snow,
pozwala na dostrzeżenie pewnych stałych wpływających na kształtowanie się repertuaru labelu,
który już w swoim debiucie rozszczepił się na dwa estetyczne rdzenie wypływające z dwóch rodzajów odautorskiej kreacji. W
dużym uproszczeniu można by podzielić albumy z AS na
"modernistyczne" i "dekonstrukcyjne" W tej pierwszej obok projektu
Wawrzyńca Wróblewskiego można umieścić album Efrema "Foli", obaj producenci sięgają
bowiem do brzmień organicznych, z których w pełni formują swoje
autorskie narracje. W drugiej jest z kolei miejsce na brud, szum, żonglerkę
estetykami, ironię i deformację, tam też znajdzie się zarówno Duy Gebord
"Qualm", jak i album Micromelancolie "Contour Lines". Jak dotąd to wydawnicze rozdwojenie jaźni przynosi obiecujące rezultaty.
HIGH FALL "^"
2015, Audile Snow
niedziela, 27 września 2015
wtorek, 22 września 2015
Dirty Dancing / "Kaleidofon"
Rozbrykali się ostatnio nasi rodzimi producenci na tanecznych
parkietach. Od drapieżnego techno począwszy (John Lake, czy FOQL), przez wyrafinowany produkcyjnie house (Matat
Professionals), oraz jego bardziej eksperymentalne odłamy (Lutto Lento, produkcje z Transatlantyku), aż po najmniej z mojego punktu widzenia interesujące electro popowe melodie (Rysy). Wszyscy chcą grać do tańca. Na parkiet
co raz życzliwiej zaczęli spoglądać również producenci i muzycy działający na scenie eksperymentalnej elektroniki, czy muzyki
improwizowanej. Najlepszym przykładem
niech będzie świeżutka kompilacja "Kaleidofon" (swoją drogą dlaczego nie Kalejdofon, bądź Kaleidophon?) na której to gitary i drony z powodzeniem zostają dopełnione, bądź zastąpione przez syntezatory i perkusyjne maszyny.
Wydawcą kasety jest młodziutki label Jasień, który ze względu na charakter muzycznego profilu mogłoby spokojnie stać się sublabelem BDTA. Nie jest z resztą żadną tajemnicą że zarówno Emil Macherzyński jak i Michał Turowski stale ze sobą współpracują, w przyjaznej symbiozie drenując polski niezal z najbardziej wyszukanych i intrygującym muzycznych i okołomuzycznych projektów. Na trackliście "Kaleidofonu" znaleźli się zatem artyści, których nagrania można odnaleźć w katalogu obu wydawnictw (Łukasz Ciszak, K., Łukasz Kacperczyk). Do składu dołączyło kilka debiutanckich projektów. Siłą kompilacji jest zarówno tych kilka intrygujących odkryć, jak i muzyczne metamorfozy muzyków o rozpoznawalnej dotąd stylistyce.
"Nie mamy wprawdzie na okładce robota palącego skręta, ale lubimy myśleć o tej składance jako duchowym odniesieniu do słynnej serii „Artificial Intelligence” wydanej w Warp" - możemy przeczytać w info towarzyszącym wydawnictwu. I owszem, w większości utwory zamieszczone na składance nawiązują stylistycznie do progresywnej elektroniki lat 90tych będącej próbą przeniesienia energii acid rave'wego szaleństwa w formy bardziej abstrakcyjne i kontemplacyjne. Jednak z całą pewnością nieco bliżej "Kaleidofonowi" do wydawnictw ze święcących popularność w ostatnich latach wytwórni takich jak 100% Silk, Not Not Fun, Blackest Ever Black czy Opal Tapes, udanie reinterpretujących, a nawet brutalnie znoszących reguły przypisane do danceflorowego dyskursu. Dźwiękowe faktury, brzmienie lo - fi, chwilami dość chaotyczna narracja, czy patologiczna repetycja dodały muzyce tanecznej eksperymentalnego ciężaru, który okazał się jednocześnie zbawiennym powiewem świeżości. Dźwiękowy rozpad, dystopijne bity, produkcyjna surowizna, wszechobecny dron, szum, oraz syntezatory dławiące się zwichniętymi, analogowymi brzmieniami i wypluwające z siebie pijane melodie to również charakterystyka "Kaleidofonu". Jak się okazuje szalenie pociągająca.
Wszystkie utwory zgromadzone na kompilacji prezentują barwne spektrum brzmieniowego rozkładu. Punktem wyjścia jest syntezator wyrzucający z siebie serie amorficznych plam i gęstych dronów, dużo rzadziej melodii, a jeśli już to zdeformowanych. Współtowarzyszy temu acidowy bulgot arpeggiów, często wnoszący do kompozycji dodatkową przestrzeń. Tak jak w utworze producenta nagrywającego jako DR Phlux, do złudzenia przypominającego melodyjne początki Aphex Twina / Polygon Window, czy Autechre. W latach 90tych pozostaje również Kinga Kozłowska, czyli Teenage Lightning. Jej "A Room of One's Own" to skromna, świetnie skrojona acidowa elektronika a'la wczesny Plastikman, plumkająca wokół zgaszonych, szeleszczących snare'ów i kleistego szumu. Podkręcona efektem przeistacza się w motoryczną hybrydę brudnego techno z tr-808 w roli głównej.
Kwasowe brzmienie szalejących na kompilacji Jasienia analogów zostają dopełnione mocno ascetyczną, warstwą rytmiczną sprowadzoną głównie do cykających snare'ów i lichej, akcentującej stopy; zbyt eleganckiej aby uciągnąć ciężar ambientowych warstw. Tak jest choćby w "Taman Shud" Centralii (Paweł Starzec). W utworze "717" K. (Jakub Adamiak) charczący analogowy bas, ledwo słyszalna melodia na granicy dźwiękowej halucynacji, warstwy średniotonowych dronów, zlepiają się ze sobą w senny miraż, nabijany tępą stopą, która nie jest w stanie poruszyć wielkiego, brudnego cielska syntezatorowego brzmienia, za to znakomicie dynamizuje kompozycje. To jeden z najlepszych momentów tej składanki, tym bardziej że jest prawdopodobnie zwiastunem artystycznej wolty laureata jury na Łódzka Płytę Roku 2014.
Nie wszystkie kompozycje sięgają po rytmiczny argument aby narzucić swoją narrację słuchaczowi. Dwie ambientowe, eksperymentalne formy "Untitled" Łukasza Kacperczyka i "Two Ages" Łukasza Ciszaka stanowią świetnie zakomponowane kontrapunkty w topografii "Kaleidofonu". Kacperczyk niezwykle plastycznie moduluje elektroakustyczne, zaszumiałe pętle pozwalając im dryfować w mocno minorowym nastroju, Ciszak zaś wieńczy składankę spuszczając na nią ciężką sludge'ową kurtynę, interesująco zawiadując dramaturgią utworu przez zróżnicowane wykorzystanie brzmienia gitary. Szum, gęste dronujące pogłosy, chropowate, zapętlone przestery, pojedyncze szarpnięcia strun, leniwe wybrzmienia, oraz wpuszczone w to dialogi przynoszą finalny trans w postaci zapętlonych ścian gitarowego zgiełku.
"Kaleidofon" jest kompilacją ze wszech miar udaną. Różnorodną jeśli wziąć pod uwagę estetyki po które sięgnęli zaproszeni artyści, a przy tym zaskakującą spójnym klimatem. To materiał znakomicie zaplanowany, posiadający wewnętrzną dramaturgię. Trafnie nawiązuje do aktualnych trendów łączenia eksperymentu z tanecznymi wątkami. Przede wszystkim jednak, to muzyka idealnie wpisująca się w muzyczne emploi Jasienia. Spontaniczna, brudna, zanurzona w szumach, pogłosach i przesterach. Aestetyczna, lecz autentyczna i charakterna. Te zaledwie siedem kompozycji wzmaga apetyt na kontynuację; jeśli nie w formie zbiorczej, to mam nadzieję, że indywidualnej, każdego z zaprezentowanych tu wykonawców.
va - "Kalejdofon"
2015, Jasień
Wydawcą kasety jest młodziutki label Jasień, który ze względu na charakter muzycznego profilu mogłoby spokojnie stać się sublabelem BDTA. Nie jest z resztą żadną tajemnicą że zarówno Emil Macherzyński jak i Michał Turowski stale ze sobą współpracują, w przyjaznej symbiozie drenując polski niezal z najbardziej wyszukanych i intrygującym muzycznych i okołomuzycznych projektów. Na trackliście "Kaleidofonu" znaleźli się zatem artyści, których nagrania można odnaleźć w katalogu obu wydawnictw (Łukasz Ciszak, K., Łukasz Kacperczyk). Do składu dołączyło kilka debiutanckich projektów. Siłą kompilacji jest zarówno tych kilka intrygujących odkryć, jak i muzyczne metamorfozy muzyków o rozpoznawalnej dotąd stylistyce.
"Nie mamy wprawdzie na okładce robota palącego skręta, ale lubimy myśleć o tej składance jako duchowym odniesieniu do słynnej serii „Artificial Intelligence” wydanej w Warp" - możemy przeczytać w info towarzyszącym wydawnictwu. I owszem, w większości utwory zamieszczone na składance nawiązują stylistycznie do progresywnej elektroniki lat 90tych będącej próbą przeniesienia energii acid rave'wego szaleństwa w formy bardziej abstrakcyjne i kontemplacyjne. Jednak z całą pewnością nieco bliżej "Kaleidofonowi" do wydawnictw ze święcących popularność w ostatnich latach wytwórni takich jak 100% Silk, Not Not Fun, Blackest Ever Black czy Opal Tapes, udanie reinterpretujących, a nawet brutalnie znoszących reguły przypisane do danceflorowego dyskursu. Dźwiękowe faktury, brzmienie lo - fi, chwilami dość chaotyczna narracja, czy patologiczna repetycja dodały muzyce tanecznej eksperymentalnego ciężaru, który okazał się jednocześnie zbawiennym powiewem świeżości. Dźwiękowy rozpad, dystopijne bity, produkcyjna surowizna, wszechobecny dron, szum, oraz syntezatory dławiące się zwichniętymi, analogowymi brzmieniami i wypluwające z siebie pijane melodie to również charakterystyka "Kaleidofonu". Jak się okazuje szalenie pociągająca.
Wszystkie utwory zgromadzone na kompilacji prezentują barwne spektrum brzmieniowego rozkładu. Punktem wyjścia jest syntezator wyrzucający z siebie serie amorficznych plam i gęstych dronów, dużo rzadziej melodii, a jeśli już to zdeformowanych. Współtowarzyszy temu acidowy bulgot arpeggiów, często wnoszący do kompozycji dodatkową przestrzeń. Tak jak w utworze producenta nagrywającego jako DR Phlux, do złudzenia przypominającego melodyjne początki Aphex Twina / Polygon Window, czy Autechre. W latach 90tych pozostaje również Kinga Kozłowska, czyli Teenage Lightning. Jej "A Room of One's Own" to skromna, świetnie skrojona acidowa elektronika a'la wczesny Plastikman, plumkająca wokół zgaszonych, szeleszczących snare'ów i kleistego szumu. Podkręcona efektem przeistacza się w motoryczną hybrydę brudnego techno z tr-808 w roli głównej.
Kwasowe brzmienie szalejących na kompilacji Jasienia analogów zostają dopełnione mocno ascetyczną, warstwą rytmiczną sprowadzoną głównie do cykających snare'ów i lichej, akcentującej stopy; zbyt eleganckiej aby uciągnąć ciężar ambientowych warstw. Tak jest choćby w "Taman Shud" Centralii (Paweł Starzec). W utworze "717" K. (Jakub Adamiak) charczący analogowy bas, ledwo słyszalna melodia na granicy dźwiękowej halucynacji, warstwy średniotonowych dronów, zlepiają się ze sobą w senny miraż, nabijany tępą stopą, która nie jest w stanie poruszyć wielkiego, brudnego cielska syntezatorowego brzmienia, za to znakomicie dynamizuje kompozycje. To jeden z najlepszych momentów tej składanki, tym bardziej że jest prawdopodobnie zwiastunem artystycznej wolty laureata jury na Łódzka Płytę Roku 2014.
Nie wszystkie kompozycje sięgają po rytmiczny argument aby narzucić swoją narrację słuchaczowi. Dwie ambientowe, eksperymentalne formy "Untitled" Łukasza Kacperczyka i "Two Ages" Łukasza Ciszaka stanowią świetnie zakomponowane kontrapunkty w topografii "Kaleidofonu". Kacperczyk niezwykle plastycznie moduluje elektroakustyczne, zaszumiałe pętle pozwalając im dryfować w mocno minorowym nastroju, Ciszak zaś wieńczy składankę spuszczając na nią ciężką sludge'ową kurtynę, interesująco zawiadując dramaturgią utworu przez zróżnicowane wykorzystanie brzmienia gitary. Szum, gęste dronujące pogłosy, chropowate, zapętlone przestery, pojedyncze szarpnięcia strun, leniwe wybrzmienia, oraz wpuszczone w to dialogi przynoszą finalny trans w postaci zapętlonych ścian gitarowego zgiełku.
"Kaleidofon" jest kompilacją ze wszech miar udaną. Różnorodną jeśli wziąć pod uwagę estetyki po które sięgnęli zaproszeni artyści, a przy tym zaskakującą spójnym klimatem. To materiał znakomicie zaplanowany, posiadający wewnętrzną dramaturgię. Trafnie nawiązuje do aktualnych trendów łączenia eksperymentu z tanecznymi wątkami. Przede wszystkim jednak, to muzyka idealnie wpisująca się w muzyczne emploi Jasienia. Spontaniczna, brudna, zanurzona w szumach, pogłosach i przesterach. Aestetyczna, lecz autentyczna i charakterna. Te zaledwie siedem kompozycji wzmaga apetyt na kontynuację; jeśli nie w formie zbiorczej, to mam nadzieję, że indywidualnej, każdego z zaprezentowanych tu wykonawców.
va - "Kalejdofon"
2015, Jasień
czwartek, 17 września 2015
Dronowe odcienie czerni / Purgist "Bleak Prospects"
Dotychczasowa twórczość Dawida Kowalskiego dość wyraźnie zaznaczyła swój twardy charakter, zgłębiając ze wszystkich stron odcienie hałasu. Wyrażona w zadziornej, obcesowej formie, pełnej dynamicznych przesterów i wewnętrznych sprzężeń miksera, niosąca odczuwalny ładunek emocjonalny idealnie wpisuje się w estetykę noise, wyrosłą z industrialnego rdzenia. Jednak pierwszy regularny materiał "Bleak Prospects", wydany na kasecie jako Purgist dość niespodziewanie zrywa z hałaśliwym idiomem, odsłaniając głębokie pokłady melancholii ubranej w minorowy całun ambientu.
Zaskakującym (jeśli weźmiemy pod uwagę harsh noisowy rodowód artysty), acz dominującym odczuciem podczas sesji z "Bleak Prospects" jest kojący spokój, leniwie rozlewający się wraz z dronami, stanowiącymi dla tego materiału element kluczowy. Ich gruba warstwa, niczym izolacja otula wszelkie zadziorności i artefakty, które mogłyby wyjawić słuchaczowi prawdziwą akustyczną tożsamość dźwięków. Dronowa czerń w kompozycjach Purgist posiada szeroką rozpiętość; raz bulgocze jak rozgrzana smoła, innym razem osadza się gryzącym smogiem, bądź huczy jak ogień wewnątrz hutniczego pieca. Bez względu na odcień mroku, działanie najniższych, pełzających częstotliwości, pozwala słuchaczowi poczuć masywność przesterowanego basu na własnym ciele. Dla zbalansowania tego funeralnego nastroju, autor, pod płaszczem melancholii dopuszcza do współbrzmienia elementy liryczne, w postaci melodyjnych ścieżek pianina i syntezatorowych plam, zadzierzgniętych w hipnotyczne pętle ("Pieces Won't Fall Back in Place", "Never Admit", "Violet in the White").
"Bleak Prospects" to materiał, który nie wyrasta ponad dark ambientowo - dronowy schemat. Zbyt wiele tu, zbyt charakterystycznych wątków zaczerpniętych, co prawda z zacnych, ale dość ogranych źródeł. Brakuje zaś wyraźniejszych gestów, które zamanifestowałyby muzyczną odrębność artysty. Kompozycje Purgist w niezawoalowany sposób ujawniają inspiracje autora, w których bez trudu usłyszeć można zarówno izolacjonizm Lustmorda, hałaśliwą elegancję Tima Heckera, elektroakustyczne zabiegi Valerio Tricoli'ego, czy pełną melancholii repetytywność Williama Basinskiego. Nie sposób jednak odmówić tej kasecie pewnej dozy romantycznego uroku, zrodzonego na przecięciu się elementów mrocznych z lirycznymi. Udane ich zbalansowanie pozwala słuchaczowi z satysfakcją zanurzyć się w kontemplacji nieśpiesznej fabuły i mrocznej atmosfery "Bleak Prospects".
PURGIST "Bleak Prospects"
2015, self released
Zaskakującym (jeśli weźmiemy pod uwagę harsh noisowy rodowód artysty), acz dominującym odczuciem podczas sesji z "Bleak Prospects" jest kojący spokój, leniwie rozlewający się wraz z dronami, stanowiącymi dla tego materiału element kluczowy. Ich gruba warstwa, niczym izolacja otula wszelkie zadziorności i artefakty, które mogłyby wyjawić słuchaczowi prawdziwą akustyczną tożsamość dźwięków. Dronowa czerń w kompozycjach Purgist posiada szeroką rozpiętość; raz bulgocze jak rozgrzana smoła, innym razem osadza się gryzącym smogiem, bądź huczy jak ogień wewnątrz hutniczego pieca. Bez względu na odcień mroku, działanie najniższych, pełzających częstotliwości, pozwala słuchaczowi poczuć masywność przesterowanego basu na własnym ciele. Dla zbalansowania tego funeralnego nastroju, autor, pod płaszczem melancholii dopuszcza do współbrzmienia elementy liryczne, w postaci melodyjnych ścieżek pianina i syntezatorowych plam, zadzierzgniętych w hipnotyczne pętle ("Pieces Won't Fall Back in Place", "Never Admit", "Violet in the White").
"Bleak Prospects" to materiał, który nie wyrasta ponad dark ambientowo - dronowy schemat. Zbyt wiele tu, zbyt charakterystycznych wątków zaczerpniętych, co prawda z zacnych, ale dość ogranych źródeł. Brakuje zaś wyraźniejszych gestów, które zamanifestowałyby muzyczną odrębność artysty. Kompozycje Purgist w niezawoalowany sposób ujawniają inspiracje autora, w których bez trudu usłyszeć można zarówno izolacjonizm Lustmorda, hałaśliwą elegancję Tima Heckera, elektroakustyczne zabiegi Valerio Tricoli'ego, czy pełną melancholii repetytywność Williama Basinskiego. Nie sposób jednak odmówić tej kasecie pewnej dozy romantycznego uroku, zrodzonego na przecięciu się elementów mrocznych z lirycznymi. Udane ich zbalansowanie pozwala słuchaczowi z satysfakcją zanurzyć się w kontemplacji nieśpiesznej fabuły i mrocznej atmosfery "Bleak Prospects".
PURGIST "Bleak Prospects"
2015, self released
czwartek, 10 września 2015
Odżywcze walory owsianki / Pokorski & Fischerle „John, Betty & Stella”
Album duetu Pokorski – Fischerle to kooperacja dwóch utalentowanych muzyków o niezwykle szerokich horyzontach artystycznych, którzy jako twórcy najlepiej czują się w swobodzie stylistycznego eklektyzmu. Łączy ich zamiłowanie do koncept albumów i inscenizacji dźwiękowych, realizowanych głównie w formie słuchowisk. Szczególne miejsce w dyskografii obu producentów zajmuje bajka i jej muzyczna adaptacja. Nie powinno zatem zaskakiwać, że ich pierwszy wspólny materiał jest właśnie sumą dotychczasowych artystycznych doświadczeń związanych z teatrem wyobraźni.
„John, Betty & Stella” jest słuchowiskiem wyreżyserowanym w oparciu o archiwalne taśmy do nauki języka angielskiego. Ze zgromadzonego na starych winylach materiału źródłowego, Pokorski i Fischerle powycinali podręcznikowe scenki rodzajowe, aby następnie poddać je muzycznej adaptacji. Wynikiem tego działania jest przypominający serię skeczy zabawny i surrealistyczny kolaż dialogów, akustycznych efektów i muzyki, który na pierwszym planie eksponuje poczucie humoru jego twórców. Elementarzowe rozmówki trójki bohaterów zostały spuentowane jawnie groteskowo, a humorystyczny efekt został osiągnięty przez udramatyzowanie dźwiękowym imaginarium schematycznych, podręcznikowych dialogów. Nasycone suspensem nagrania sprawiają, że zwykła rozmowa o odżywczych walorach owsianki nabiera atmosfery dreszczowca i trzyma słuchacza w hitchcockowskim napięciu. Zresztą filmowe nawiązania pojawiają się na płycie częściej, choćby w warstwach melodycznych nawiązujących do jazzowych ścieżek dźwiękowych sensacyjno-przygodowych produkcji w stylu „Różowej pantery”, czy „Fantomasa”.
Muzyczne panopticum inscenizacji składa się zarówno z elementów harmonijnych w postaci klawiszy wijących się „bliskowschodnimi” melodiami, przestrzennej gitary, piskliwych wyziewów lfo, dronujących teł, czy akordów kontrabasu, oraz sonorystycznych odgłosów, szmerów, szumów, plumkań ,oraz field recordingów. Ten zbiór muzycznych osobliwości tworzy spektakl dźwiękowej metafory nadający fabule odrealnionej aury, błyskotliwie kontrastującej ze sztampową treścią scenek rodzajowych.
Pokorski i Wysocki brawurowo rozwijają inscenizację przyrządzając z eklektycznym rozmachem koktajl gatunkowych rozmaitości. W zaskakujący sposób łączą ze sobą wątki eksperymentalne, ambientowe, elektroniczne, jazzowe, czy egzotyczne nie stroniąc również od down tempo i dub techno. Jednak pomimo, iż twórcy nie rzadko odnoszą się do elementów współczesnej elektroniki, cała aranżacja pozostaje przykryta brzmieniową patyną. Wyraźnie zakurzona i przytłumiona produkcja, przypomina retro stylistykę rodem z pocztówki dźwiękowej, co świetnie koresponduje z pochodzącymi z lat 70tych rozmówkami.
"John, Betty & Stella” to lekcja języka angielskiego, która może szczególnie ucieszyć fanów groteski. Surrealistyczna wyobraźnia twórców adaptacji, Jakuba Pokorskiego i Mateusza Wysockiego wywraca do góry nogami edukacyjny walor rozmówek czyniąc z nich smakowity spektakl pure nonsensu.
POKORSKI & FISCHERLE „John, Betty & Stella”
2015, Monotype Rec.
„John, Betty & Stella” jest słuchowiskiem wyreżyserowanym w oparciu o archiwalne taśmy do nauki języka angielskiego. Ze zgromadzonego na starych winylach materiału źródłowego, Pokorski i Fischerle powycinali podręcznikowe scenki rodzajowe, aby następnie poddać je muzycznej adaptacji. Wynikiem tego działania jest przypominający serię skeczy zabawny i surrealistyczny kolaż dialogów, akustycznych efektów i muzyki, który na pierwszym planie eksponuje poczucie humoru jego twórców. Elementarzowe rozmówki trójki bohaterów zostały spuentowane jawnie groteskowo, a humorystyczny efekt został osiągnięty przez udramatyzowanie dźwiękowym imaginarium schematycznych, podręcznikowych dialogów. Nasycone suspensem nagrania sprawiają, że zwykła rozmowa o odżywczych walorach owsianki nabiera atmosfery dreszczowca i trzyma słuchacza w hitchcockowskim napięciu. Zresztą filmowe nawiązania pojawiają się na płycie częściej, choćby w warstwach melodycznych nawiązujących do jazzowych ścieżek dźwiękowych sensacyjno-przygodowych produkcji w stylu „Różowej pantery”, czy „Fantomasa”.
Muzyczne panopticum inscenizacji składa się zarówno z elementów harmonijnych w postaci klawiszy wijących się „bliskowschodnimi” melodiami, przestrzennej gitary, piskliwych wyziewów lfo, dronujących teł, czy akordów kontrabasu, oraz sonorystycznych odgłosów, szmerów, szumów, plumkań ,oraz field recordingów. Ten zbiór muzycznych osobliwości tworzy spektakl dźwiękowej metafory nadający fabule odrealnionej aury, błyskotliwie kontrastującej ze sztampową treścią scenek rodzajowych.
Pokorski i Wysocki brawurowo rozwijają inscenizację przyrządzając z eklektycznym rozmachem koktajl gatunkowych rozmaitości. W zaskakujący sposób łączą ze sobą wątki eksperymentalne, ambientowe, elektroniczne, jazzowe, czy egzotyczne nie stroniąc również od down tempo i dub techno. Jednak pomimo, iż twórcy nie rzadko odnoszą się do elementów współczesnej elektroniki, cała aranżacja pozostaje przykryta brzmieniową patyną. Wyraźnie zakurzona i przytłumiona produkcja, przypomina retro stylistykę rodem z pocztówki dźwiękowej, co świetnie koresponduje z pochodzącymi z lat 70tych rozmówkami.
"John, Betty & Stella” to lekcja języka angielskiego, która może szczególnie ucieszyć fanów groteski. Surrealistyczna wyobraźnia twórców adaptacji, Jakuba Pokorskiego i Mateusza Wysockiego wywraca do góry nogami edukacyjny walor rozmówek czyniąc z nich smakowity spektakl pure nonsensu.
POKORSKI & FISCHERLE „John, Betty & Stella”
2015, Monotype Rec.
Subskrybuj:
Posty (Atom)