Na wstępie postaram się ująć to bez kwiecistych metafor, w krótkich żołnierskich słowach, bo i opisywana płyta jest konkretna. "Las" to najlepsza płyta w szesnastoletniej dyskografii Kristen. Pięć utworów w trzydzieści pięć minut wystarczyło aby wydobyć esencję stylu i ukazać ją w zupełnie nowej, świeżej formie.
Od pierwszych taktów pachnie tu nowością. Bo i "Salto" to utwór, który dotąd nie zdarzył się zespołowi. Przebojowość nie jest wzięta tu w cudzysłów, a fizycznie wręcz emanuje z tego tanecznego otwarcia. Mocny motyw przewodni, oparty jest na krótkiej pętli wytyczonej basowym nerwem Michała Bieli, oraz wyrazistej (zarówno w brzmieniu jak i w artykulacji) perkusji Mateusza Rychlickiego. Zilustrowany zostaje migotliwymi klawiszami ARP Odyssey, obsługiwanymi przez nowego członka zespołu Macieja Bączyka i oszczędnym gitarowym motywem Łukasza Rychlickiego. Ramię "melodyjne" Kristen ogranicza się tu jedynie do nanoszenia na surową partię rytmiczną, szkicowych wątków melodycznych, oraz przestrzennych, zwiewnych teł wyjętych żywcem z kosmische musik, bądź (jak zauważył przytomnie w swojej recenzji Grzegorz Tyszkiewicz) z kompozycji Coila (wszak i oni mieli mocny odlot na punkcie ARP Odyssey). Mocno transowe "Salto" zagrane jest bardzo przestrzennie i z wyczuwalnym funkowym groovem, co mnie osobiście skojarzyło się z muzyką amerykańskich dance-punkowych wykrzykników !!! (Chk, Chk, Chk). Kristen otarli się o podobną estetykę na poprzedniej płycie "The Secret Map", w utworze, "Music will soothe me". Teraz jednak uprościli kompozycję i dodali jej tempa, uzyskując spektakularny rezultat.
Rytm nadaje rozmach również dwóm innym kompozycjom z "Lasu". W "Amrze" opartej na krautrockowej pulsacji i "Tonach", które przywołują w pamięci post-rockowe wspomnienie sprzed niemal dwóch dekad. W tych kompozycjach szala gatunkowa przesuwa się wyraźnie w stronę transu i hałasu czyli estetyk, które zespół ochoczo eksploatował w całej swojej karierze. To również moment, w którym Łukasz Rychlicki zagęszcza szkice melodii w przeszywające noisowe formy, sięgając po wyimki ze swojej wirtuozerskiej solowej twórczości. W tym momencie dochodzimy, do jakże adekwatnie zatytułowanej kompozycji, która stanowi na płycie wyraźną opozycję do reszty materiału. Pozbawiona rytmu "Wyspa" to znakomity przykład samoświadomości muzyków, którzy sięgając po eksperyment na styku noisu i ambientu, ekstrahują z niego esencję, przycinając otwartą formę do drugiego najkrótszego na płycie utworu, który (co również dostrzegł Tyszkiewicz) mógłby w rozwiniętej formie stanowić nawet oddzielną płytę.
Jeśli cztery pierwsze kompozycje nie postawiły Was na baczność to z pewnością zrobi to utwór finałowy. Jest on pod wszelkimi względami wyjątkowy. Po pierwsze to jedyny utwór na płycie w którym pojawia się wokal. Po drugie jest to bodaj pierwszy w historii zespołu tekst zaśpiewany po polsku. Po trzecie sam tekst i jego sposób artykulacji robią piorunujące wrażenie. Lakoniczne słowa, cedzone przez Bielę półgłosem, zlewają się ze ścieżkami instrumentów sprawiając, że nadstawiamy ucha łowiąc je z napięciem. Ich osobisty charakter ściska za gardło. To prosta, acz przeszywająca historia, w której nie zapodziało się choćby jedno zbędne słowo. (To skrupulatne dozowanie słów odświeżyło mi w pamięci wrażenia jakie odniosłem po seansie, mojej ulubionej IV część "Dekalogu" Kieślowskiego, gdzie mimo mocnego tematu i skomplikowanej relacji bohaterów, w dialogach również nie pada nawet jedno niepotrzebne słowo). Monologowi Bieli wiernie towarzyszy Łukasz Rychlicki, podkreślający dramaturgię tekstu przeszywającym rykiem gitary. Kompozycja zachowana jest w miarowym tempie, a narracja z wolna gęstnieje, aż do stonowanej kulminacji, którą muzycy przytomnie utrzymują w ryzach unikając przy tym zbędnego efekciarstwa.
Nigdy nie byłem fanem Kristen, przyznaję. Dlatego być może tak łatwo mi wyrokować o "Lesie" jako najlepszej płycie grupy. Mam jednak nieodparte wrażenie, że po niemal dwudziestu latach istnienia zespół pokusił się o spektakularną ewolucje. Zupełnie jakby członkowie grupy drobiazgowo zrewidowali swoje dokonania, odsiali z nich to co niepotrzebne, pozostawiając to co najlepsze. Uprościli formę, zarówno zespołowej jak i solowych ekspresji. Odchudzili kompozycje z pobocznych wątków. A przy tym zachowali najbardziej wyraziste elementy będące sumą ich muzycznych doświadczeń; umiejętność błyskawicznego przechodzenia do meritum (właściwie każdy utwór z płyty od pierwszych taktów jest wejściem w centrum kompozycji), budowania i zagęszczania atmosfery, czy umiar w eksperymentowaniu i szafowaniu ekstremalnymi wątkami. Z nowych elementów zyskali lekkość w rytmice, przebojowość (to doprawdy novum bo Kristen do tej pory uchodzili jako grupa zdecydowanie anty-przebojowa), oraz klawiszowca, który nawet z drugich planów ma wyraźny wpływ na nowe brzmienie zespołu.
To już kolejna w tym roku, najlepsza polska płyta. Trudno jest mi znaleźć w "Lesie" choćby jeden słaby moment. Wszystko wydaje się być tu skrojone z lekkością i na miarę. Płyta jest zwarta i brzmieniowo i narracyjnie, pomimo tego że estetyka poszczególnych utworów jest dość różnorodna. Na tle dotychczasowych dokonań zespołu, brzmi świeżo i ożywczo. I zaskakuje na każdym kroku. Eksplodujące na okładce fajerwerki to bardzo trafiona metafora tej płyty. Prawdziwy instant classic.
KRISTEN - "Las"
2016, Instant Classic
czwartek, 29 września 2016
wtorek, 27 września 2016
21 powtórzeń na minutę / LAM "LAM"
Jedna płyta. Dwa główne motywy melodyczne. Trzech instrumentalistów. Niemal pięćdziesiąt minut muzyki. Dwadzieścia jeden powtórzeń na minutę. Debiut nowego zespołu Wacława Zimpla to istna kabała.
Doskwiera mi chroniczny brak koncentracji. Pocieszam się nieco, że to już właściwie choroba cywilizacyjna, efekt uboczny wielozadaniowości. Jednak czas jaki poświęciłem na napisanie tej recenzji jest niewspółmierny z tym jaki zmitrężyłem na nic nie znaczące czynności, skutecznie sabotujące powstanie tekstu . Również na przesłuchanie płyty "Lam" poświęciłem o wiele więcej odtworzeń niż zazwyczaj potrzebuję do napisania recenzji. Tego typu płyty oparte na długotrwałych repetycjach, stanowią dla mnie zawsze największe wyzwanie. Jest to o tyle paradoksalne, że nie odczuwam żadnych niedogodności w przyswajaniu ambientu, czy drone music, opartych na monotonnych strukturach i statycznej narracji. Za to powtarzające się, często w motorycznym transie, minimalistyczne sekwencje z łatwością wybijają mnie swą repetytywnością z koncentracji. W jakiejkolwiek kondycji psychofizycznej nie podszedłbym do przesłuchania, wyspany, wypoczęty, zrelaksowany, najedzony, bądź wprost przeciwnie, głodny, zmęczony, czy senny to nie zdarzyła mi się, bodaj nigdy sytuacja, abym po kilku, kilkunastu, czy kilkudziesięciu minutach kontemplacji nagrania nie wypadł z muzycznego wątku, gubiąc się myślami w sprawach istotnych lub całkiem błahych, ale z pewnością nie dotyczących tego czego właśnie słucham. Lektura "LAM" sprawiła, że przestałem się jednak zadręczać tą przypadłością, dochodząc do wniosku, że może w moim przypadku tak właśnie musi być. Że to muzyka, od której można odpadać spokojnie w dowolnym momencie i powracać bez poczucia straty. Oczywiście, dla słuchacza to wygodny punkt wyjścia, gorzej dla recenzenta, który powinien być czujny na każdy detal mogący zaważyć na recepcji całego materiału. Summa summarum, pochłaniałem "LAM" na raty, powoli układając sobie materiał w całość. Warto było. Trud jaki włożyłem w te kilkadziesiąt (po prawdzie bliżej dwudziestu - trzydziestu niż dziewięćdziesięciu) odsłuchów w pełni wynagradzają emocje jakie rozbudza muzyka zespołu.
LAM to trio doświadczonych instrumentalistów. Oprócz wspomnianego Wacława Zimpla (saksofon, klarnet), namiętnie flirtującego ostatnim czasem z minimalizmem, w skład zespołu wchodzi jeszcze pianista Krzysztof Dys i perkusista Hubert Zemler. Jednak ogromny wpływ na materiał (co podkreśla sam lider zespołu) miał Mooryc, producent płyty. To jemu właściwie należą się, wyrazy uznania na miarę autora nagrania. To jego edycyjnymi zabiegami udało się skrojone po akademicku kompozycje oswoić, nadając im luźniejszej, a jednocześnie ciekawszej formy. W zręby perfekcyjnego mechanizmu, będącego połączeniem zwartej formalnie sekcji dynamicznej (tworzonej przez Zemlera i Dyksa), z ilustracyjnymi, melodyjnymi, a momentami bardzo temperamentnymi frazami Zimpla, Mooryc wprowadził element "baśniowy", zmiękczający brzmienie i budujący klimat nagrania.
Pierwsze otwierające płytę fragmenty "LAM" zostały post-produkcyjnymi zabiegami skąpane w brzmieniowym pluszu i malowniczo zamglone. Zapętlone frazy fortepianu, długo wygaszają swoją obecność, rozpływając się w pastelowym świetle. Krawędzie dźwięków stają się obłe, a tracąc swe wyraziste kontury pozostawiają za sobą migotliwą smugę. Można wyraźnie odnieść wrażenie wibrowania, a nawet dronowania instrumentu. Z podobnym ciepłem zostaje wyeksponowane brzmienie perkusji, osobliwie kontrastując z jego zaciętą i uporządkowaną dynamiką. Mooryc do muzyki tria wprowadza również dodatki w postaci szumów, nagrań terenowych, czy mikro dźwięków, którymi zdobi momenty wyciszenia materiału. Im mocniej narracja rozwija się i nabierając tempa zbliża się do kulminacji, tym brzmienia instrumentów stają się bardziej surowe i wyraziste, wzmacniając tym samym dynamikę kompozycji.
Przy zwartych sekwencjach i żelaznej dyscyplinie muzyków najistotniejsza wydaje się być w poczynaniach dżentelmenów dramaturgia zdarzeń, z punktem centralnym konstytuującym sens istnienia całego materiału. Kulminacja, bo o niej mowa, nadchodzi poprzedzona dwustu-pięcioma (tak poświeciłem się i liczyłem) sekwencjami fortepianowego lejtmotywu. Moment ("LAM 3 Part Two") kiedy Zimpel rozdziera kompozycję rozgorączkowanym, brawurowym solo na saksofonie jest tym fragmentem, w którym dokonuje się prawdziwe przemienienie pańskie. Spod skorupy minimalistycznego rygoru, dochodzi do erupcji witalności odkrywającej pod powierzchnią akademizmu hekatombę buzujących emocji. To właśnie ten moment, w którym jako słuchacz czujesz że twoja mozolna praca śledzenia kolejnych bliźniaczych pętli, została doceniona (doprawdy trudno mi sobie wyobrazić, aby ktokolwiek usiedział w miejscu na tym fragmencie płyty). Ale równie istotne w dramaturgi całej płyty jest skupione, nieśpieszne wprowadzenie w reguły gry ("LAM 1"), a także drugi oddech ("LAM 3 Part Three"), który przychodzi tuż po kulminacji, ale jeszcze przed zakończeniem. Wtedy gra instrumentalistów nabiera, oprócz rozmachu, także pewnej dozy instrumentalnego luzu, który jest niezbędnym (jak rozbieganie po udanym treningu) łagodnym wyjściem z transu, wieńczącym rytuał. Zakończenie ("LAM 3 Part Four") to, ambientowa koda domykająca album delikatną elektroniką.
"LAM" to anatomia doświadczania muzyki, nie droga na skróty. Aby zasmakować pełni aromatu, trzeba również w pełni zaangażować się w odsłuch i zintegrować z dziełem. Przepracować je na tyle intensywnie co muzycy je nagrywający. Można zżymać się na repetycję, jej surową i wymagającą formę. Ale w momencie, kiedy pętla po raz ostatni wybrzmiewa wyrytym w głowie motywem, Ty słuchaczu już jesteś kupiony. Możesz zaczynać słuchanie od nowa.
LAM "LAM"
2016, Instant Classic
Doskwiera mi chroniczny brak koncentracji. Pocieszam się nieco, że to już właściwie choroba cywilizacyjna, efekt uboczny wielozadaniowości. Jednak czas jaki poświęciłem na napisanie tej recenzji jest niewspółmierny z tym jaki zmitrężyłem na nic nie znaczące czynności, skutecznie sabotujące powstanie tekstu . Również na przesłuchanie płyty "Lam" poświęciłem o wiele więcej odtworzeń niż zazwyczaj potrzebuję do napisania recenzji. Tego typu płyty oparte na długotrwałych repetycjach, stanowią dla mnie zawsze największe wyzwanie. Jest to o tyle paradoksalne, że nie odczuwam żadnych niedogodności w przyswajaniu ambientu, czy drone music, opartych na monotonnych strukturach i statycznej narracji. Za to powtarzające się, często w motorycznym transie, minimalistyczne sekwencje z łatwością wybijają mnie swą repetytywnością z koncentracji. W jakiejkolwiek kondycji psychofizycznej nie podszedłbym do przesłuchania, wyspany, wypoczęty, zrelaksowany, najedzony, bądź wprost przeciwnie, głodny, zmęczony, czy senny to nie zdarzyła mi się, bodaj nigdy sytuacja, abym po kilku, kilkunastu, czy kilkudziesięciu minutach kontemplacji nagrania nie wypadł z muzycznego wątku, gubiąc się myślami w sprawach istotnych lub całkiem błahych, ale z pewnością nie dotyczących tego czego właśnie słucham. Lektura "LAM" sprawiła, że przestałem się jednak zadręczać tą przypadłością, dochodząc do wniosku, że może w moim przypadku tak właśnie musi być. Że to muzyka, od której można odpadać spokojnie w dowolnym momencie i powracać bez poczucia straty. Oczywiście, dla słuchacza to wygodny punkt wyjścia, gorzej dla recenzenta, który powinien być czujny na każdy detal mogący zaważyć na recepcji całego materiału. Summa summarum, pochłaniałem "LAM" na raty, powoli układając sobie materiał w całość. Warto było. Trud jaki włożyłem w te kilkadziesiąt (po prawdzie bliżej dwudziestu - trzydziestu niż dziewięćdziesięciu) odsłuchów w pełni wynagradzają emocje jakie rozbudza muzyka zespołu.
LAM to trio doświadczonych instrumentalistów. Oprócz wspomnianego Wacława Zimpla (saksofon, klarnet), namiętnie flirtującego ostatnim czasem z minimalizmem, w skład zespołu wchodzi jeszcze pianista Krzysztof Dys i perkusista Hubert Zemler. Jednak ogromny wpływ na materiał (co podkreśla sam lider zespołu) miał Mooryc, producent płyty. To jemu właściwie należą się, wyrazy uznania na miarę autora nagrania. To jego edycyjnymi zabiegami udało się skrojone po akademicku kompozycje oswoić, nadając im luźniejszej, a jednocześnie ciekawszej formy. W zręby perfekcyjnego mechanizmu, będącego połączeniem zwartej formalnie sekcji dynamicznej (tworzonej przez Zemlera i Dyksa), z ilustracyjnymi, melodyjnymi, a momentami bardzo temperamentnymi frazami Zimpla, Mooryc wprowadził element "baśniowy", zmiękczający brzmienie i budujący klimat nagrania.
Pierwsze otwierające płytę fragmenty "LAM" zostały post-produkcyjnymi zabiegami skąpane w brzmieniowym pluszu i malowniczo zamglone. Zapętlone frazy fortepianu, długo wygaszają swoją obecność, rozpływając się w pastelowym świetle. Krawędzie dźwięków stają się obłe, a tracąc swe wyraziste kontury pozostawiają za sobą migotliwą smugę. Można wyraźnie odnieść wrażenie wibrowania, a nawet dronowania instrumentu. Z podobnym ciepłem zostaje wyeksponowane brzmienie perkusji, osobliwie kontrastując z jego zaciętą i uporządkowaną dynamiką. Mooryc do muzyki tria wprowadza również dodatki w postaci szumów, nagrań terenowych, czy mikro dźwięków, którymi zdobi momenty wyciszenia materiału. Im mocniej narracja rozwija się i nabierając tempa zbliża się do kulminacji, tym brzmienia instrumentów stają się bardziej surowe i wyraziste, wzmacniając tym samym dynamikę kompozycji.
Przy zwartych sekwencjach i żelaznej dyscyplinie muzyków najistotniejsza wydaje się być w poczynaniach dżentelmenów dramaturgia zdarzeń, z punktem centralnym konstytuującym sens istnienia całego materiału. Kulminacja, bo o niej mowa, nadchodzi poprzedzona dwustu-pięcioma (tak poświeciłem się i liczyłem) sekwencjami fortepianowego lejtmotywu. Moment ("LAM 3 Part Two") kiedy Zimpel rozdziera kompozycję rozgorączkowanym, brawurowym solo na saksofonie jest tym fragmentem, w którym dokonuje się prawdziwe przemienienie pańskie. Spod skorupy minimalistycznego rygoru, dochodzi do erupcji witalności odkrywającej pod powierzchnią akademizmu hekatombę buzujących emocji. To właśnie ten moment, w którym jako słuchacz czujesz że twoja mozolna praca śledzenia kolejnych bliźniaczych pętli, została doceniona (doprawdy trudno mi sobie wyobrazić, aby ktokolwiek usiedział w miejscu na tym fragmencie płyty). Ale równie istotne w dramaturgi całej płyty jest skupione, nieśpieszne wprowadzenie w reguły gry ("LAM 1"), a także drugi oddech ("LAM 3 Part Three"), który przychodzi tuż po kulminacji, ale jeszcze przed zakończeniem. Wtedy gra instrumentalistów nabiera, oprócz rozmachu, także pewnej dozy instrumentalnego luzu, który jest niezbędnym (jak rozbieganie po udanym treningu) łagodnym wyjściem z transu, wieńczącym rytuał. Zakończenie ("LAM 3 Part Four") to, ambientowa koda domykająca album delikatną elektroniką.
"LAM" to anatomia doświadczania muzyki, nie droga na skróty. Aby zasmakować pełni aromatu, trzeba również w pełni zaangażować się w odsłuch i zintegrować z dziełem. Przepracować je na tyle intensywnie co muzycy je nagrywający. Można zżymać się na repetycję, jej surową i wymagającą formę. Ale w momencie, kiedy pętla po raz ostatni wybrzmiewa wyrytym w głowie motywem, Ty słuchaczu już jesteś kupiony. Możesz zaczynać słuchanie od nowa.
LAM "LAM"
2016, Instant Classic
czwartek, 22 września 2016
Do trzech razy... Sztuka / WIDT "WIDT"
Co się dzieje gdy awangarda wokalna idzie pod rękę z awangardą wizualną. Same cuda!
To już kolejny (!) debiut Antoniny Nowackiej i Bogumiły Piotrowskiej. Najpierw (2014) sumptem Circon Int. światło dzienne ujrzał bootleg będący rejestracją szkockiego koncertu WIDT. W ubiegłym roku w Pointless Geometry ukazała się kaseta VHS (to nie jest link do wypożyczalni kaset video). Wreszcie latem tego roku w Zoharum premierę miał podwójny (cd/dvd) album, uznawany za oficjalny debiut duetu. Co ciekawe wszystkie wymienione wydawnictwa zostały opatrzone tym samym tytułem (notabene również nazwą projektu).
O bootlegowym wydawnictwie pisałem już przeszło dwa lata temu na internetowych łamach M\I Kwartalnika Muzycznego. Wiele z tamtych zachwytów (nad "eteryczną substancją", "psychodeliczną poetyką", "mamiącą słodyczą") mógłbym bez zawahania przytoczyć również w tej recenzji, co w przypadku unikalnej ekspresji duetu, świadczy głównie o konsekwencji w budowaniu artystycznej tożsamości. Postaram skupić się jednak na nowych elementach w muzyce WIDT, których pojawienie się jest świadomym zabiegiem zaadaptowania improwizowanej twórczości w formę zamkniętą.
Po lekturze dwóch "nieoficjalnych" wydawnictw będących w dużej mierze zapisem improwizacji wokalnej, dźwiękowej, a także wizualnej (bo nie można zapominać, że wideo jest integralną częścią projektu) płyta wydana przez Zoharum przynosi przede wszystkim zupełnie nową organizację materiału. "WIDT" składa się z siedmiu, wcale niedługich utworów (średnio od pięciu do siedmiu minut), które wręcz wymogły na autorkach dyscyplinę w komponowaniu i nagrywaniu. Przede wszystkim utwory zostały zaadaptowane dramaturgicznie. Każdy z nich zbudowany jest wokół mocnego wokalnego tematu, stopniowo zagęszczanego i kierowanego w kierunku większej lub mniejszej kulminacji. Swą obecność ujawniły również wątki poboczne, wzbogacając tym samym przestrzeń utworów, oraz dopełniając narracje. Możliwość edycji, pozwalającej na studyjne eksperymenty z kilkoma ścieżkami, zwłaszcza wokalnymi, nadała utworom wielowymiarowego kształtu. Drugą istotną zmianą jest ta która zaszła w warstwie muzycznej, a głównie w jej dynamice. Dotychczasowe drony i syntezatorowe mazgaje zostały pobudzone intensywną rytmiczną pulsacją, dodając kompozycjom ożywczej motoryki.
Cezura czasowa, wynikająca z reguł jakimi rządzi się forma albumu, inspirująco zadziałała na ekspresję wokalną Antoniny Nowackiej. Uporządkowana, stała się elementem używanym z coraz większą świadomością, zdecydowanie bardziej konkretnym, choć wciąż zawieszonym w poetyce abstrakcji. Onomatopeje, afektacje, szerokie zróżnicowanie tonalne, wyraźne inspiracje śpiewem antycznym, operowym, czy sakralnym, to techniki artykulacji Nowackiej, które poddane efektom (przepastne delaye) i zabiegom edycyjnym (głos rozłożony na wiele ścieżek) sprawiają, że wokalizy zostały równie pięknie wyeksponowane w czasie co w przestrzeni. Warto powrócić do zapisu szkockiego występu, aby dostrzec różnicę i docenić pracę jaką wykonała wokalistka od 2014 roku. Wachlarz głosowych możliwości Nowackiej rozwijał się bowiem z każdym kolejnym wydawnictwem w którym brała udział. Wystarczy prześledzić tegoroczne (duet z Robertem Skrzyńskim, oraz kluczową dla płyty obecność w projekcie Olgierda Dokalskiego "Mirza Tarak") aby usłyszeć jak wiele Nowacka wnosi swoim gościnnym wokalem, ale również jak wiele z owych kolektywnych doświadczeń zachowuje dla siebie. Z mojej recenzji sprzed dwóch lat nieaktualne zatem będą już porównania do Lisy Gerard, Elizabeth Fraser, czy Julianny Barwick. Nowacka podążyła w bardziej awangardowe rejony, zdecydowanie mroczniejsze, gdzie co raz śmielej wydeptuje indywidualną, jedyną w swoim rodzaju drogę, gdzie zamiast wokalistek alternatywnego popu wyznacznikiem stają się indywidualności na miarę Meredith Monk, czy Ghédalia Tazartès'a.
Eksperymentując z technikami wokalnymi Nowacka stara się wyekstrahować własny sposób komunikacji ze słuchaczem, odżegnując się od słownego konkretu na rzecz emocjonalnego gestu, sygnału wokalnego, czy proto-mowy. W tożsamy sposób, za pomocą obrazów wideo przemawia do odbiorcy Bogumiła Piotrowska. Także bez pomocy znaków, czy symboli. Jej alfabetem jest barwna plama i pulsacja, które uzyskuje eksplorując plastyczne walory telewizyjnych interferencji.
Piotrowska posługuje się głównie analogową techniką sprzężenia zwrotnego, zakłócającą sygnał telewizyjny, metodą wielokrotnego zapętlenia obrazu w zamkniętym obiegu kamera - monitor. Uzyskana wynikiem takiego eksperymentu projekcja objawia się kalejdoskopem amorficznych wielobarwnych plam, szumów, rozedrganych form, płynnie ewoluujących na ekranie. Tego typu technik używali już pionierzy video-artu z Nam June Paik'iem na czele, a na rodzimym gruncie choćby artyści związani z Warsztatem Formy Filmowej (Robakowski, Bruszewski, Waśko). Zwracali oni jednak w swoich pracach uwagę na (mówiąc bardzo oględnie) metanarracyjny kontekst wideo. Tymczasem Piotrowska, mam wrażenie, koncentruje się na uwypukleniu plastycznych możliwości medium, głównie jego zakłóceń. Podobnie jak u Nowackiej, jej ekspresja pozbawiona jest komunikatów werbalnych na rzecz poszukiwania absolutu, formy wolnej od znaczeń, nacechowanej emocjami.
Zanurzony po uszy w psychodelii i abstrakcji tandem Nowacka-Piotrowska to twór niezwykle osobliwy i unikalny w skali światowej. Świadczy niech o tym choćby właśnie rozpoczęta trasa WIDT po Wielkiej Brytanii, oraz umieszczenie przez portal The Quietus ubiegłorocznego VHS duetu (Pointless Geometry) wśród najlepszych wydawnictw 2015, a płyty sygnowanej logiem Zoharum na liście najciekawszych premier pierwszego półrocza 2016.
Dwupłytowe audiowizualne wydawnictwo "WIDT" udanie odświeża formułę duetu. Zamknięcie swobodnej impresji w ramach kompozycji i zdynamizowanie jej, zwiększyło dramaturgię materiału, oraz zsyntetyzowało najlepsze elementy ekspresji zespołu, zarówno na płaszczyźnie muzycznej, wokalnej, jak i wizualnej. Powstało siedem quasi piosenek, o konkretnej muzycznej strukturze, nie tracących nic z dotychczasowej eteryczności projektu.
WIDT "WIDT"
2016, Zoharum
To już kolejny (!) debiut Antoniny Nowackiej i Bogumiły Piotrowskiej. Najpierw (2014) sumptem Circon Int. światło dzienne ujrzał bootleg będący rejestracją szkockiego koncertu WIDT. W ubiegłym roku w Pointless Geometry ukazała się kaseta VHS (to nie jest link do wypożyczalni kaset video). Wreszcie latem tego roku w Zoharum premierę miał podwójny (cd/dvd) album, uznawany za oficjalny debiut duetu. Co ciekawe wszystkie wymienione wydawnictwa zostały opatrzone tym samym tytułem (notabene również nazwą projektu).
O bootlegowym wydawnictwie pisałem już przeszło dwa lata temu na internetowych łamach M\I Kwartalnika Muzycznego. Wiele z tamtych zachwytów (nad "eteryczną substancją", "psychodeliczną poetyką", "mamiącą słodyczą") mógłbym bez zawahania przytoczyć również w tej recenzji, co w przypadku unikalnej ekspresji duetu, świadczy głównie o konsekwencji w budowaniu artystycznej tożsamości. Postaram skupić się jednak na nowych elementach w muzyce WIDT, których pojawienie się jest świadomym zabiegiem zaadaptowania improwizowanej twórczości w formę zamkniętą.
Po lekturze dwóch "nieoficjalnych" wydawnictw będących w dużej mierze zapisem improwizacji wokalnej, dźwiękowej, a także wizualnej (bo nie można zapominać, że wideo jest integralną częścią projektu) płyta wydana przez Zoharum przynosi przede wszystkim zupełnie nową organizację materiału. "WIDT" składa się z siedmiu, wcale niedługich utworów (średnio od pięciu do siedmiu minut), które wręcz wymogły na autorkach dyscyplinę w komponowaniu i nagrywaniu. Przede wszystkim utwory zostały zaadaptowane dramaturgicznie. Każdy z nich zbudowany jest wokół mocnego wokalnego tematu, stopniowo zagęszczanego i kierowanego w kierunku większej lub mniejszej kulminacji. Swą obecność ujawniły również wątki poboczne, wzbogacając tym samym przestrzeń utworów, oraz dopełniając narracje. Możliwość edycji, pozwalającej na studyjne eksperymenty z kilkoma ścieżkami, zwłaszcza wokalnymi, nadała utworom wielowymiarowego kształtu. Drugą istotną zmianą jest ta która zaszła w warstwie muzycznej, a głównie w jej dynamice. Dotychczasowe drony i syntezatorowe mazgaje zostały pobudzone intensywną rytmiczną pulsacją, dodając kompozycjom ożywczej motoryki.
Cezura czasowa, wynikająca z reguł jakimi rządzi się forma albumu, inspirująco zadziałała na ekspresję wokalną Antoniny Nowackiej. Uporządkowana, stała się elementem używanym z coraz większą świadomością, zdecydowanie bardziej konkretnym, choć wciąż zawieszonym w poetyce abstrakcji. Onomatopeje, afektacje, szerokie zróżnicowanie tonalne, wyraźne inspiracje śpiewem antycznym, operowym, czy sakralnym, to techniki artykulacji Nowackiej, które poddane efektom (przepastne delaye) i zabiegom edycyjnym (głos rozłożony na wiele ścieżek) sprawiają, że wokalizy zostały równie pięknie wyeksponowane w czasie co w przestrzeni. Warto powrócić do zapisu szkockiego występu, aby dostrzec różnicę i docenić pracę jaką wykonała wokalistka od 2014 roku. Wachlarz głosowych możliwości Nowackiej rozwijał się bowiem z każdym kolejnym wydawnictwem w którym brała udział. Wystarczy prześledzić tegoroczne (duet z Robertem Skrzyńskim, oraz kluczową dla płyty obecność w projekcie Olgierda Dokalskiego "Mirza Tarak") aby usłyszeć jak wiele Nowacka wnosi swoim gościnnym wokalem, ale również jak wiele z owych kolektywnych doświadczeń zachowuje dla siebie. Z mojej recenzji sprzed dwóch lat nieaktualne zatem będą już porównania do Lisy Gerard, Elizabeth Fraser, czy Julianny Barwick. Nowacka podążyła w bardziej awangardowe rejony, zdecydowanie mroczniejsze, gdzie co raz śmielej wydeptuje indywidualną, jedyną w swoim rodzaju drogę, gdzie zamiast wokalistek alternatywnego popu wyznacznikiem stają się indywidualności na miarę Meredith Monk, czy Ghédalia Tazartès'a.
Eksperymentując z technikami wokalnymi Nowacka stara się wyekstrahować własny sposób komunikacji ze słuchaczem, odżegnując się od słownego konkretu na rzecz emocjonalnego gestu, sygnału wokalnego, czy proto-mowy. W tożsamy sposób, za pomocą obrazów wideo przemawia do odbiorcy Bogumiła Piotrowska. Także bez pomocy znaków, czy symboli. Jej alfabetem jest barwna plama i pulsacja, które uzyskuje eksplorując plastyczne walory telewizyjnych interferencji.
Piotrowska posługuje się głównie analogową techniką sprzężenia zwrotnego, zakłócającą sygnał telewizyjny, metodą wielokrotnego zapętlenia obrazu w zamkniętym obiegu kamera - monitor. Uzyskana wynikiem takiego eksperymentu projekcja objawia się kalejdoskopem amorficznych wielobarwnych plam, szumów, rozedrganych form, płynnie ewoluujących na ekranie. Tego typu technik używali już pionierzy video-artu z Nam June Paik'iem na czele, a na rodzimym gruncie choćby artyści związani z Warsztatem Formy Filmowej (Robakowski, Bruszewski, Waśko). Zwracali oni jednak w swoich pracach uwagę na (mówiąc bardzo oględnie) metanarracyjny kontekst wideo. Tymczasem Piotrowska, mam wrażenie, koncentruje się na uwypukleniu plastycznych możliwości medium, głównie jego zakłóceń. Podobnie jak u Nowackiej, jej ekspresja pozbawiona jest komunikatów werbalnych na rzecz poszukiwania absolutu, formy wolnej od znaczeń, nacechowanej emocjami.
Zanurzony po uszy w psychodelii i abstrakcji tandem Nowacka-Piotrowska to twór niezwykle osobliwy i unikalny w skali światowej. Świadczy niech o tym choćby właśnie rozpoczęta trasa WIDT po Wielkiej Brytanii, oraz umieszczenie przez portal The Quietus ubiegłorocznego VHS duetu (Pointless Geometry) wśród najlepszych wydawnictw 2015, a płyty sygnowanej logiem Zoharum na liście najciekawszych premier pierwszego półrocza 2016.
Dwupłytowe audiowizualne wydawnictwo "WIDT" udanie odświeża formułę duetu. Zamknięcie swobodnej impresji w ramach kompozycji i zdynamizowanie jej, zwiększyło dramaturgię materiału, oraz zsyntetyzowało najlepsze elementy ekspresji zespołu, zarówno na płaszczyźnie muzycznej, wokalnej, jak i wizualnej. Powstało siedem quasi piosenek, o konkretnej muzycznej strukturze, nie tracących nic z dotychczasowej eteryczności projektu.
WIDT "WIDT"
2016, Zoharum
środa, 21 września 2016
Powrót rzeźnika / Lautbild "Pulsus Frequens"
W 2004 roku, łódzki producent Deuce (Piotr Połoz) wydał w Mik.Musik.!. płytę pod nieco prześmiewczym, tytułem "We Can Make It Faster And Better Than Deuce!". Dwanaście lat później Paweł Kulczyński jako Lautbild mógłby go sparafrazować, chrzcząc swój najnowszy materiał mianem "We CAN'T Make It Faster And STRONGER Than Lautbild!" - zamykając tym samym dyskusję kto potrafi lepiej, mocniej, czy szybciej. Nie byłyby to czcze przechwałki, Kulczyński jest bowiem w tym momencie konkurencją jedynie dla samego siebie.
Jak tu nie lubić chłopaka? Nie dość że pieczołowicie konstruuje swoje instrumenty, ekstrahując z nich jedyne w swoim rodzaju brzmienia, to jeszcze swymi ostrymi jak igły dźwiękami funduje słuchaczom akupunkturę ucha wewnętrznego, powodując ukrwienie organu i gwałtowny skok ciśnienia. Po które wcielenie tego artysty by nie sięgnąć, to jest on w stanie swoją muzyką wyciągnąć martwego z grobu. Albo wprost przeciwnie do grobu wpędzić. Twarde, ostre brzmienia, kanciasto spłaszczone, najeżone glitchowymi opiłkami, gromkie chropowate basy, szlifierskie świsty, skwierczące werble, kwadratowe piskliwe arppegia (to dorodne, przestrzenne z "Dishonest Gymnastics" to jedynie zmyłka). A na dokładkę kanonada uderzeń, delirycznych stukotów, układająca się bądź to; w mordercze tempa, ("Remarkable Jaw Apparatus") po których słuchacz leży brutalnie znokautowany ilością i ciężarem otrzymanych ciosów, bądź; mozolne, trip-hopowe, pasaże ("Misfortune or Mayhem") lepkie i narkotyczne.
W przypadku "Pulsus Frequens" mamy do czynienia z maksymalizacją zarówno brzmienia, jak i formy. Niezależnie od tempa, a co za tym idzie ilości użytych uderzeń, niemal niemożliwym jest znalezienie, choćby przecinka ciszy w kompozycjach Lautbild. Drugorzędne są gatunki, po które sięga Kulczyński. Może to być techno, trip-hop, równie dobrze harsh noise, bo siła rażenia zbliżona, jeśli nie większa. Kluczowe w jego muzyce jest to, że pomimo całej bezkompromisowości brzmień i rytmiki Lautbild (podobnie zresztą jak Wilhelm Brass) daleki jest od toporności i powtarzalności. Kompozycja jest zawsze rozplanowana z detalami, a praca studyjna perfekcyjna. Nieco inaczej prezentują się występy przed publicznością. Improwizacja działa na niego jak płachta na byka, a autentyczna potrzeba dania upustu porywającym dźwiękowym pomysłom jest na tyle zaciekła, że odbija się to momentami na płynności wykonania. Jednak w nagraniach soniczna hekatomba Pawła Kulczyńskiego jest precyzyjna, skuteczna i kontrolowana w stu procentach.
Słuchając "Pulsus Frequens" czuję się nieco jak postać z surrealistycznych historyjek Joan Cornellà, która mimo iż zebrała właśnie niemożebny wycisk, krwawi i jest ledwo żywa, to wciąż stoi z głupkowatą miną i przyklejonym uśmiechem. Wobec ekspresji Lautbild jestem równie przyjemnie bezradny i skołowany. Z zapartym tchem śledzę jak nad głową przechodzi mi dźwiękowa nawałnica, podziwiam jej energię i witalizm, a nawet przebojowość, choć momentami bywam przytłoczony natężeniem wydarzeń. Wyobraźnia i rozmach Kulczyńskiego prześciga percepcje słuchacza. Jest on dla rodzimej elektroniki jak (tak wiem, Paweł ponoć nie ceni sobie jazzu) Brotzmann i Gustafsson dla sceny free. Znakomitym instrumentalistą nie uznającym w procesie tworzenia kompromisów, trzymającym słuchacza za gardło i tryskającym wokół testosteronem. Jednym słowem: rzeźnikiem. Publiczność kocha tak wyraziste postacie, realizujące z pełnym poświęceniem własne artystyczne wizje.
Trudno wyobrazić sobie muzykę równie zgiełkliwą co przebojową, łączącą bizantyjski rozmach z matematyczną precyzją. "Pulsus Frequens" to album na którym Lautbild nie puszcza już oka do słuchacza, jak to się działo na poprzednim jego wydawnictwie "Prolekult" gdzie taneczne gatunki elektroniki groteskowo przerysowywał i wypaczał. Na najnowszej płycie Kulczyński wytacza najcięższe działa i nie waha się ich użyć; podkręca tempo, zagęszcza atmosferę i detonuje ładunki..
"Pulsus Frequens" wchodzi jak Lennox Lewis w Andrzeja Gołotę. Wystarczy jedna runda, aby na twarzy słuchacza malowała się nietęga mina będąca wypadkową ekscytacji, przerażenia i niedowierzania. Respekt.
LAUTBILD "Pulsus Frequens"
2016, BDTA / Mik.Musik.!.
Jak tu nie lubić chłopaka? Nie dość że pieczołowicie konstruuje swoje instrumenty, ekstrahując z nich jedyne w swoim rodzaju brzmienia, to jeszcze swymi ostrymi jak igły dźwiękami funduje słuchaczom akupunkturę ucha wewnętrznego, powodując ukrwienie organu i gwałtowny skok ciśnienia. Po które wcielenie tego artysty by nie sięgnąć, to jest on w stanie swoją muzyką wyciągnąć martwego z grobu. Albo wprost przeciwnie do grobu wpędzić. Twarde, ostre brzmienia, kanciasto spłaszczone, najeżone glitchowymi opiłkami, gromkie chropowate basy, szlifierskie świsty, skwierczące werble, kwadratowe piskliwe arppegia (to dorodne, przestrzenne z "Dishonest Gymnastics" to jedynie zmyłka). A na dokładkę kanonada uderzeń, delirycznych stukotów, układająca się bądź to; w mordercze tempa, ("Remarkable Jaw Apparatus") po których słuchacz leży brutalnie znokautowany ilością i ciężarem otrzymanych ciosów, bądź; mozolne, trip-hopowe, pasaże ("Misfortune or Mayhem") lepkie i narkotyczne.
W przypadku "Pulsus Frequens" mamy do czynienia z maksymalizacją zarówno brzmienia, jak i formy. Niezależnie od tempa, a co za tym idzie ilości użytych uderzeń, niemal niemożliwym jest znalezienie, choćby przecinka ciszy w kompozycjach Lautbild. Drugorzędne są gatunki, po które sięga Kulczyński. Może to być techno, trip-hop, równie dobrze harsh noise, bo siła rażenia zbliżona, jeśli nie większa. Kluczowe w jego muzyce jest to, że pomimo całej bezkompromisowości brzmień i rytmiki Lautbild (podobnie zresztą jak Wilhelm Brass) daleki jest od toporności i powtarzalności. Kompozycja jest zawsze rozplanowana z detalami, a praca studyjna perfekcyjna. Nieco inaczej prezentują się występy przed publicznością. Improwizacja działa na niego jak płachta na byka, a autentyczna potrzeba dania upustu porywającym dźwiękowym pomysłom jest na tyle zaciekła, że odbija się to momentami na płynności wykonania. Jednak w nagraniach soniczna hekatomba Pawła Kulczyńskiego jest precyzyjna, skuteczna i kontrolowana w stu procentach.
Słuchając "Pulsus Frequens" czuję się nieco jak postać z surrealistycznych historyjek Joan Cornellà, która mimo iż zebrała właśnie niemożebny wycisk, krwawi i jest ledwo żywa, to wciąż stoi z głupkowatą miną i przyklejonym uśmiechem. Wobec ekspresji Lautbild jestem równie przyjemnie bezradny i skołowany. Z zapartym tchem śledzę jak nad głową przechodzi mi dźwiękowa nawałnica, podziwiam jej energię i witalizm, a nawet przebojowość, choć momentami bywam przytłoczony natężeniem wydarzeń. Wyobraźnia i rozmach Kulczyńskiego prześciga percepcje słuchacza. Jest on dla rodzimej elektroniki jak (tak wiem, Paweł ponoć nie ceni sobie jazzu) Brotzmann i Gustafsson dla sceny free. Znakomitym instrumentalistą nie uznającym w procesie tworzenia kompromisów, trzymającym słuchacza za gardło i tryskającym wokół testosteronem. Jednym słowem: rzeźnikiem. Publiczność kocha tak wyraziste postacie, realizujące z pełnym poświęceniem własne artystyczne wizje.
Trudno wyobrazić sobie muzykę równie zgiełkliwą co przebojową, łączącą bizantyjski rozmach z matematyczną precyzją. "Pulsus Frequens" to album na którym Lautbild nie puszcza już oka do słuchacza, jak to się działo na poprzednim jego wydawnictwie "Prolekult" gdzie taneczne gatunki elektroniki groteskowo przerysowywał i wypaczał. Na najnowszej płycie Kulczyński wytacza najcięższe działa i nie waha się ich użyć; podkręca tempo, zagęszcza atmosferę i detonuje ładunki..
"Pulsus Frequens" wchodzi jak Lennox Lewis w Andrzeja Gołotę. Wystarczy jedna runda, aby na twarzy słuchacza malowała się nietęga mina będąca wypadkową ekscytacji, przerażenia i niedowierzania. Respekt.
LAUTBILD "Pulsus Frequens"
2016, BDTA / Mik.Musik.!.
wtorek, 20 września 2016
Lodowy dryf / arciv ev noise "Olongho"
Słuchając "Olongho" odkrywamy Antarktydę, gdzie w głębokich oceanicznych toniach dryfują potężne lodowe kry.
Arciv Ev Noise, to nazwa jednoosobowego ambientowego projektu, za którym stoi łódzki producent Filip Appel. Ten prawdopodobnie nieznany szerszej publiczności twórca, nagrywa z przerwami już od dobrych kilkunastu lat. Wraz z Łukaszem Seligą (obecnie klubowym producentem SLG) w roku millenijnego przełomu współtworzył industrialno-ambientową formację Baubliss, której płyta ukazała się nakładem Ingis Rec. W 2007 w portugalskim netlabelu Enough Records ukazał się z kolei solowy album Arciv Ev Noise "Maintenant". W ubiegłym roku wraz z Grzegorzem Bojankiem i Jankiem Węgrzynem jako trio The Soft Ensemble wydał w australijskie wytwórni Twice Removed epkę "A Day In The Park / For Silencia".
Zamieszczony na bandcampowym profilu Arciv Ev Noise utwór "Olongho" to elegancko skrojony dark ambient o ascetycznej konstrukcji i gęstej, niepokojącej atmosferze. Hipnotyzująca kompozycja zbudowana jest z nawarstwiających się na siebie gęstych, masywnych dronów, industrialnych pomruków, tektonicznych tąpnięć i bliżej nieokreślonych chrobotów. Amorficzne i pozbawione konturów burdonowe plamy rozlewają się leniwym dryfem pośród chropowatych, szumiących faktur. Akustyka i brzmienie nagrania sprawiają wrażenie podwodnej rejestracji, w której wszelkie detale zostają zatopione w lepkim, smolistym lo-fi. Ruch wyznaczają miarowo zapętlone sekwencje, wybrzmiewające mroczną, nieśpieszną mantrą. W "Olongho" wyraźnie czuć, że nie mamy do czynienia z amatorstwem. Rzuca się w uszy wręcz klasyczny ambientowy sznyt i osłuchanie producenta w tym gatunku. Powolne budowanie klimatu, znakomity dobór pasujących do siebie brzmień, czy nienagląca narracja wszystko to układa się w przekonującą całość, której nie rozbija żaden element kompozycji.
Na bazie łagodnych dronowych wybrzmień i tektonicznych chłodnych odgłosów udało się Appelowi zbudować, kilkoma zaledwie gestami, sugestywną, zmysłową opowieść. Teraz przydałaby się nieco dłuższa forma.
ARCIV EV NOISE ""Olongho""
2016, wydanie własne
Arciv Ev Noise, to nazwa jednoosobowego ambientowego projektu, za którym stoi łódzki producent Filip Appel. Ten prawdopodobnie nieznany szerszej publiczności twórca, nagrywa z przerwami już od dobrych kilkunastu lat. Wraz z Łukaszem Seligą (obecnie klubowym producentem SLG) w roku millenijnego przełomu współtworzył industrialno-ambientową formację Baubliss, której płyta ukazała się nakładem Ingis Rec. W 2007 w portugalskim netlabelu Enough Records ukazał się z kolei solowy album Arciv Ev Noise "Maintenant". W ubiegłym roku wraz z Grzegorzem Bojankiem i Jankiem Węgrzynem jako trio The Soft Ensemble wydał w australijskie wytwórni Twice Removed epkę "A Day In The Park / For Silencia".
Zamieszczony na bandcampowym profilu Arciv Ev Noise utwór "Olongho" to elegancko skrojony dark ambient o ascetycznej konstrukcji i gęstej, niepokojącej atmosferze. Hipnotyzująca kompozycja zbudowana jest z nawarstwiających się na siebie gęstych, masywnych dronów, industrialnych pomruków, tektonicznych tąpnięć i bliżej nieokreślonych chrobotów. Amorficzne i pozbawione konturów burdonowe plamy rozlewają się leniwym dryfem pośród chropowatych, szumiących faktur. Akustyka i brzmienie nagrania sprawiają wrażenie podwodnej rejestracji, w której wszelkie detale zostają zatopione w lepkim, smolistym lo-fi. Ruch wyznaczają miarowo zapętlone sekwencje, wybrzmiewające mroczną, nieśpieszną mantrą. W "Olongho" wyraźnie czuć, że nie mamy do czynienia z amatorstwem. Rzuca się w uszy wręcz klasyczny ambientowy sznyt i osłuchanie producenta w tym gatunku. Powolne budowanie klimatu, znakomity dobór pasujących do siebie brzmień, czy nienagląca narracja wszystko to układa się w przekonującą całość, której nie rozbija żaden element kompozycji.
Na bazie łagodnych dronowych wybrzmień i tektonicznych chłodnych odgłosów udało się Appelowi zbudować, kilkoma zaledwie gestami, sugestywną, zmysłową opowieść. Teraz przydałaby się nieco dłuższa forma.
ARCIV EV NOISE ""Olongho""
2016, wydanie własne
piątek, 16 września 2016
Smutny dansing / Niebiescy i Kutman "Skrzydło motyle"
Syntetyczny rytm organów Casio, beznamiętnie nabija takt z presetów. Melancholijna gitara obmalowuje proste melodie rozpływające się pastelowymi pogłosami... "To będzie inna muzyka (...) trzeba będzie to samemu przeżyć i dla siebie zachować".
Gitara należy do Franka Wicza. Słowa do Marcina Pryta. Ich artystyczne drogi spotkały się po raz ostatni kilkanaście lat temu w 19 Wiosnach. Jeśli z nastroju płyty próbować odczytać ich obecną zażyłość, to chyba można zaryzykować twierdząc, że panowie stęsknili się za sobą. "Skrzydło motyle" czyli debiut formacji Niebiescy i Kutman zanurzony jest w odmętach melancholii, płynącej zarówno ze słodko-gorzkich melodii Wicza jak i poetyckich wersów Pryta.
Archaiczny i kulawy rytm wydobywający się z syntezatora, przenosi ich muzyczne spotkanie gdzieś na parkiet smutnego dansingu, odbywającego się w domu spokojnej starości "Złota jesień". Oczyma wyobraźni widzę obu dżentelmenów na estradzie osiedlowego domu kultury, odzianych w odświętne koszule, garniturowe spodnie i buty na wysokim połysku. Z głośników wylatuje "Mucha". Mężczyźni i kobiety z klubu seniora tańczą, ostrożnie chwiejąc się na boki. Stary kolorofon odbija wyblakłe błyski w ich zadumanych oczach. Takie jest "Skrzydło motyle" przywołuje w głowie obrazy, proste historie. Proste i zamyślone jak muzyka duetu.
Wrażenie ciepła i lirycznego piękna jakie wywołuje debiut duetu jest głównie zasługą niezwykłego uwrażliwienia na warstwę melodyczną Franka Wicza. Jego plecione bluesowymi akordami aranżacje, pobudzone efektownymi pogłosami, eksponują całą jesienną paletę barw; ciepłą i przykurzoną. Leniwe gitarowe pasaże suną swobodnie niczym dym z palonych liści stając się zmysłowym akompaniamentem opowieści, do której Pryt wprowadza słowa. Czy to deklamując o małych apokalipsach, czy snując hipnotyzujące monologi, gdzie życiowe obserwacje są pretekstem surrealistycznych wizji, a fantasmagoria staje się tłem dla egzystencjalnych rozterek. W tej projekcji pojawiają się również dialogi ("Mucha"). Kruchy, skryty i melodyjny (podobnie jak jego muzyka) wokal Wicza znakomicie tu współgra z chłodną, zdystansowaną narracją Pryta.
Istotnym elementem piosenek Niebieskich i Kutmana są mechaniczne odgłosy nadające kompozycjom niepokoju. Swym industrialnym dopełnieniem wpisują się w estetykę miejskiego folku, który w takiej postaci mógłby zostać poczęty chyba jedynie w Łodzi. Bo to miasto, gdzie echa przemysłowych odgłosów odbijają się już jedynie w zamglonych wspomnieniach mieszkańców. Pozostały jedynie powidokiem na dźwiękowej mapie. Na "Skrzydle motylim" wyzierają z części kompozycji, oraz zamykają cudzysłowem cała płytę.
Fani bigbitu, usłyszą w dokonaniach duetu Wicz-Pryt hołd oddany rodzimym tuzom tego gatunku; jak Tadeusz Nalepa ("Kruk"), Breakout, czy Marek Jackowski. Fani postrocka, być może w brzmieniu i artykulacji gitary ("Niebo z plexi") doszukają się korelacji z dokonaniami Jeffa Parkera zwłaszcza z takich składów jak Isotope 217, czy Tortoise. A w kruchym, nieśmiałym głosie Wicza ("Mózg w zgliszczach") odnajdą wokal Marcina Dymitera i jego introwertycznych ballad z czasów Ewy Braun. Nie zdziwiłbym się również, gdyby ktoś z młodszego pokolenia słuchaczy w gitarowych pogłosach i prostych zawieszonych w powietrzu liniach melodycznych dosłuchał się skrawków podobieństwa z gitarzystką The XX Romy Madley Croft.
"Skrzydło motyle" to płyta niezwykle skromna, wyciszona i ulotna. Siedem opowiedzianych prostymi środkami antyprzebojowych piosenek, tworzących unikalny, oniryczny nastrój. To płyta, której piękna nie sposób przeoczyć. Czy wywoła efekt motyla?
NIEBIESCY I KUTMAN "Skrzydło motyle"
2016, Reqiuem Records.
Gitara należy do Franka Wicza. Słowa do Marcina Pryta. Ich artystyczne drogi spotkały się po raz ostatni kilkanaście lat temu w 19 Wiosnach. Jeśli z nastroju płyty próbować odczytać ich obecną zażyłość, to chyba można zaryzykować twierdząc, że panowie stęsknili się za sobą. "Skrzydło motyle" czyli debiut formacji Niebiescy i Kutman zanurzony jest w odmętach melancholii, płynącej zarówno ze słodko-gorzkich melodii Wicza jak i poetyckich wersów Pryta.
Archaiczny i kulawy rytm wydobywający się z syntezatora, przenosi ich muzyczne spotkanie gdzieś na parkiet smutnego dansingu, odbywającego się w domu spokojnej starości "Złota jesień". Oczyma wyobraźni widzę obu dżentelmenów na estradzie osiedlowego domu kultury, odzianych w odświętne koszule, garniturowe spodnie i buty na wysokim połysku. Z głośników wylatuje "Mucha". Mężczyźni i kobiety z klubu seniora tańczą, ostrożnie chwiejąc się na boki. Stary kolorofon odbija wyblakłe błyski w ich zadumanych oczach. Takie jest "Skrzydło motyle" przywołuje w głowie obrazy, proste historie. Proste i zamyślone jak muzyka duetu.
Wrażenie ciepła i lirycznego piękna jakie wywołuje debiut duetu jest głównie zasługą niezwykłego uwrażliwienia na warstwę melodyczną Franka Wicza. Jego plecione bluesowymi akordami aranżacje, pobudzone efektownymi pogłosami, eksponują całą jesienną paletę barw; ciepłą i przykurzoną. Leniwe gitarowe pasaże suną swobodnie niczym dym z palonych liści stając się zmysłowym akompaniamentem opowieści, do której Pryt wprowadza słowa. Czy to deklamując o małych apokalipsach, czy snując hipnotyzujące monologi, gdzie życiowe obserwacje są pretekstem surrealistycznych wizji, a fantasmagoria staje się tłem dla egzystencjalnych rozterek. W tej projekcji pojawiają się również dialogi ("Mucha"). Kruchy, skryty i melodyjny (podobnie jak jego muzyka) wokal Wicza znakomicie tu współgra z chłodną, zdystansowaną narracją Pryta.
Istotnym elementem piosenek Niebieskich i Kutmana są mechaniczne odgłosy nadające kompozycjom niepokoju. Swym industrialnym dopełnieniem wpisują się w estetykę miejskiego folku, który w takiej postaci mógłby zostać poczęty chyba jedynie w Łodzi. Bo to miasto, gdzie echa przemysłowych odgłosów odbijają się już jedynie w zamglonych wspomnieniach mieszkańców. Pozostały jedynie powidokiem na dźwiękowej mapie. Na "Skrzydle motylim" wyzierają z części kompozycji, oraz zamykają cudzysłowem cała płytę.
Fani bigbitu, usłyszą w dokonaniach duetu Wicz-Pryt hołd oddany rodzimym tuzom tego gatunku; jak Tadeusz Nalepa ("Kruk"), Breakout, czy Marek Jackowski. Fani postrocka, być może w brzmieniu i artykulacji gitary ("Niebo z plexi") doszukają się korelacji z dokonaniami Jeffa Parkera zwłaszcza z takich składów jak Isotope 217, czy Tortoise. A w kruchym, nieśmiałym głosie Wicza ("Mózg w zgliszczach") odnajdą wokal Marcina Dymitera i jego introwertycznych ballad z czasów Ewy Braun. Nie zdziwiłbym się również, gdyby ktoś z młodszego pokolenia słuchaczy w gitarowych pogłosach i prostych zawieszonych w powietrzu liniach melodycznych dosłuchał się skrawków podobieństwa z gitarzystką The XX Romy Madley Croft.
"Skrzydło motyle" to płyta niezwykle skromna, wyciszona i ulotna. Siedem opowiedzianych prostymi środkami antyprzebojowych piosenek, tworzących unikalny, oniryczny nastrój. To płyta, której piękna nie sposób przeoczyć. Czy wywoła efekt motyla?
NIEBIESCY I KUTMAN "Skrzydło motyle"
2016, Reqiuem Records.
środa, 14 września 2016
Wydaje się! - Jesień 2016
Idzie jesień. Wszyscy powoli wybudzają się z letniego (uff) letargu. A rodzimi wydawcy szykują dla słuchaczy prawdziwe żniwa. Będzie w czym wybierać i czym się zachwycać. Oto czego możecie się spodziewać w najbliższych miesiącach! (info od wydawców)
INSTANT CLASSIC
Wrzesień:
- LAM "Lam" (Zimpel, Zemler, Dys),
- KRISTEN "Las"
- INNERCITY ENSEMBLE "III"
Do końca roku planujemy jeszcze:
- FERTILE HUMP - Dead Heart (listopad)
- RAFAŁ IWAŃSKI solo - Technosis (listopad)
- ARRM - TBA (listopad)
- WILD BOOKS - 2 (TBA)
BDTA
Wrzesień:
- RSS BOYS / VENTOLIN (wespół z Mik.Musik.!.)
Split polskich zamaskowanych techno szaleńców i jeszcze większego szaleńca z czech, CD w nakładzie 200 sztuk.
- MACIEK SIENKIEWICZ - MERRY ME
Premierowy materiał od Maćka Sienkiewicza, założyciela labelu FASRAT. File under: dziwne rzeczy. Bardzo dronowo, zupełnie nietanecznie. Tłoczone CD.
Październik/Listopad:
- BARTEK KUJAWSKI - DAILY BREAD
CD w nakładzie 200 sztuk, nowy materiał Bartka. Trochę nawiązujący do płyty o jarzynach, a trochę jednak wcale nie.
- GAZAWAT
Kaseta w nakładzie 50 sztuk. Muzycznie bardziej nawiązująca do "History Written with Chechen Blood" niż do późniejszych nojzowych eksperymentów. Słuchowisko o nadużywaniu autorytetu w więzieniu Abu Ghraib.
Listopad:
- CENTRALIA - SCHWARZE KANAL
Kaseta, nakład jeszcze nieznany. Mniej eksperymentalna odsłona solowego projektu Pawła Starca. Taniec dla ludzi z umiarkowanie sprawnymi nogami. Mid-fi techno dla fanów niemieckiego.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PAWLACZ PERSKI
- COMPUTER SAYS NO " Enfant Terrible"
Nowy projekt Jakuba Pokorskiego, rzecz z okolic techno i dub techno. Rytmiczne, bitowe sprawy z duża ilością szumu
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
FUNDACJA KAISERA SOZE
Wrzesień:
- DOKALSKI/CIEŚLAK/MIARCZYŃSKI/STEINBRICH (DL/CD-R)
Płyta będąca podsumowaniem projektu Jacka Steinbricha zrealizowanego w 2016 r. w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin. Muzycy kilkukrotnie spotykali się w Lublinie, a efektem spotkań były wspólne koncerty i nagranie.
Materiał nagrano w składzie: Olgierd Dokalski - trąbka, Tadeusz Cieślak - saksofon altowy i sopranowy, Jacek Steinbrich - kontrabas, Jakub Miarczyński - perkusja, instrumenty perkusyjne.
Pażdziernik:
- MARCIN DYMITER - Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej (październik, DL/MC)
Muzyka Marcina Dymitera stworzona do projektu teatralnego Ludomira Franczaka "Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej", zrealizowanego w 2016 roku w ramach programu Placówka Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Wydawnictwo powstało w partnerstwie z Festiwalem "Konfrontacje Teatralne, na którym w październiku będzie można zobaczyć zarówno spektakl Franczaka, jak również usłyszeć koncert Dymitera. Tam też będzie miała miejsce premiera kasety.
Marcin Dymiter - muzyka, miks, mastering
Małgorzata Kęsicka - obój
Wiersz Daniela Odiji czyta Irena Jun
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
AUDILE SNOW
Na pewno w tym roku wydamy jeszcze AURIDE. W planach jest KXLT, HERR RUBIN, MIKROPOROSTY (Micromelancolie+Mchy i Porosty), oraz ADAM FRANKIEWICZ pod jednym ze swoich pseudonimów. Kolejność jest taka, że jak kto nagra, to puszczamy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bôłt Records
- Właśnie ukazała się płyta MAŁGORZATY SARBAK z kompletem utworów klawesynowych Pawła Szymańskiego.
- W dalszych planach HUBERT ZEMLER i płyta "Puppation of Dissonance" z utworami własnymi oraz Steve'a Reicha i Pera Norgarda. Następnie ANDRZEJ KWIECIŃSKI i jego kameralistyka w odczytaniach Royal Sting Quartet oraz DVD WOJTKA BLECHARZA (grają znowu RSQ oraz Kwadrofnik i Basia Majewska).
- Z nieklasycnzych rzeczy ciekawie zapowiada się ŻYWIZNA, czyli Raphael Rogiński i Genowefa Lenarcik z repertuarem tradycyjnych pieśni kurpiowskich.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SUPER
- Martyna Poznańska
- Herman Müntzing
- Łukasz Podgórni
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
triangle.records
Październik:
- DEAFAULT - "Nikita Division" (TR-58, kaseta)
DEAFAULT to jeden z wielu projektów, w które zaangażowany jest Michael Ellingford - utalentowany muzyk, z wykształcenia inżynier dźwięku, specjalizujący się w sztuce audio. Jego poprzedni projekt utrzymany w stylistyce harsh noise - AREYFU - szybko zdobył uznanie na międzynarodowej scenie. “Nikita Division” to jego pierwszy studyjny album.To materiał, który przypadnie do gustu zarówno miłośnikom americanoise, jak również fanom elektroniki z Galakthorrö. Nastrojowe brzmienia akustyczne oraz minimalistycznymi syntezatorami przeplatają się z powolnymi atakami harsh-noise. Gościnnie na albumie występują: Jakub Jankowski - wiolonczela, Kelly Rose - wokal.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SINESIA
- MDFB (czyt. Madafadaboy)
Projekt Łukasza Trzcińskiego założyciela slutocasters. Na codzień mieszka w Berlinie aczkolwiek aktywnie działa na śląsku współtworząc również projekt Mstake. Jego epka będzie utrzymana w klimatach drone techno. Następnie na poczatku listopada
- split HIGH FALL, SLPWK, LANGE
- WOCH & TIRRUTH BONE
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Minicromusic Rec.
- Morkebla - A Field Of Secondary Craters (C24)
- African Ghost Valley - UCCIDE (C22)
- Kamil Kowalczyk - Andromeda (C32)
INSTANT CLASSIC
Wrzesień:
- LAM "Lam" (Zimpel, Zemler, Dys),
- KRISTEN "Las"
- INNERCITY ENSEMBLE "III"
Do końca roku planujemy jeszcze:
- FERTILE HUMP - Dead Heart (listopad)
- RAFAŁ IWAŃSKI solo - Technosis (listopad)
- ARRM - TBA (listopad)
- WILD BOOKS - 2 (TBA)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
BDTA
Wrzesień:
- RSS BOYS / VENTOLIN (wespół z Mik.Musik.!.)
Split polskich zamaskowanych techno szaleńców i jeszcze większego szaleńca z czech, CD w nakładzie 200 sztuk.
- MACIEK SIENKIEWICZ - MERRY ME
Premierowy materiał od Maćka Sienkiewicza, założyciela labelu FASRAT. File under: dziwne rzeczy. Bardzo dronowo, zupełnie nietanecznie. Tłoczone CD.
Październik/Listopad:
- BARTEK KUJAWSKI - DAILY BREAD
CD w nakładzie 200 sztuk, nowy materiał Bartka. Trochę nawiązujący do płyty o jarzynach, a trochę jednak wcale nie.
- GAZAWAT
Kaseta w nakładzie 50 sztuk. Muzycznie bardziej nawiązująca do "History Written with Chechen Blood" niż do późniejszych nojzowych eksperymentów. Słuchowisko o nadużywaniu autorytetu w więzieniu Abu Ghraib.
Listopad:
- CENTRALIA - SCHWARZE KANAL
Kaseta, nakład jeszcze nieznany. Mniej eksperymentalna odsłona solowego projektu Pawła Starca. Taniec dla ludzi z umiarkowanie sprawnymi nogami. Mid-fi techno dla fanów niemieckiego.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PAWLACZ PERSKI
- COMPUTER SAYS NO " Enfant Terrible"
Nowy projekt Jakuba Pokorskiego, rzecz z okolic techno i dub techno. Rytmiczne, bitowe sprawy z duża ilością szumu
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
FUNDACJA KAISERA SOZE
Wrzesień:
- DOKALSKI/CIEŚLAK/MIARCZYŃSKI/STEINBRICH (DL/CD-R)
Płyta będąca podsumowaniem projektu Jacka Steinbricha zrealizowanego w 2016 r. w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin. Muzycy kilkukrotnie spotykali się w Lublinie, a efektem spotkań były wspólne koncerty i nagranie.
Materiał nagrano w składzie: Olgierd Dokalski - trąbka, Tadeusz Cieślak - saksofon altowy i sopranowy, Jacek Steinbrich - kontrabas, Jakub Miarczyński - perkusja, instrumenty perkusyjne.
Pażdziernik:
- MARCIN DYMITER - Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej (październik, DL/MC)
Muzyka Marcina Dymitera stworzona do projektu teatralnego Ludomira Franczaka "Życie i śmierć Janiny Węgrzynowskiej", zrealizowanego w 2016 roku w ramach programu Placówka Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego. Wydawnictwo powstało w partnerstwie z Festiwalem "Konfrontacje Teatralne, na którym w październiku będzie można zobaczyć zarówno spektakl Franczaka, jak również usłyszeć koncert Dymitera. Tam też będzie miała miejsce premiera kasety.
Marcin Dymiter - muzyka, miks, mastering
Małgorzata Kęsicka - obój
Wiersz Daniela Odiji czyta Irena Jun
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
AUDILE SNOW
Na pewno w tym roku wydamy jeszcze AURIDE. W planach jest KXLT, HERR RUBIN, MIKROPOROSTY (Micromelancolie+Mchy i Porosty), oraz ADAM FRANKIEWICZ pod jednym ze swoich pseudonimów. Kolejność jest taka, że jak kto nagra, to puszczamy.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bôłt Records
- Właśnie ukazała się płyta MAŁGORZATY SARBAK z kompletem utworów klawesynowych Pawła Szymańskiego.
- W dalszych planach HUBERT ZEMLER i płyta "Puppation of Dissonance" z utworami własnymi oraz Steve'a Reicha i Pera Norgarda. Następnie ANDRZEJ KWIECIŃSKI i jego kameralistyka w odczytaniach Royal Sting Quartet oraz DVD WOJTKA BLECHARZA (grają znowu RSQ oraz Kwadrofnik i Basia Majewska).
- Z nieklasycnzych rzeczy ciekawie zapowiada się ŻYWIZNA, czyli Raphael Rogiński i Genowefa Lenarcik z repertuarem tradycyjnych pieśni kurpiowskich.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SUPER
- Martyna Poznańska
- Herman Müntzing
- Łukasz Podgórni
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
triangle.records
Październik:
- DEAFAULT - "Nikita Division" (TR-58, kaseta)
DEAFAULT to jeden z wielu projektów, w które zaangażowany jest Michael Ellingford - utalentowany muzyk, z wykształcenia inżynier dźwięku, specjalizujący się w sztuce audio. Jego poprzedni projekt utrzymany w stylistyce harsh noise - AREYFU - szybko zdobył uznanie na międzynarodowej scenie. “Nikita Division” to jego pierwszy studyjny album.To materiał, który przypadnie do gustu zarówno miłośnikom americanoise, jak również fanom elektroniki z Galakthorrö. Nastrojowe brzmienia akustyczne oraz minimalistycznymi syntezatorami przeplatają się z powolnymi atakami harsh-noise. Gościnnie na albumie występują: Jakub Jankowski - wiolonczela, Kelly Rose - wokal.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
SINESIA
- MDFB (czyt. Madafadaboy)
Projekt Łukasza Trzcińskiego założyciela slutocasters. Na codzień mieszka w Berlinie aczkolwiek aktywnie działa na śląsku współtworząc również projekt Mstake. Jego epka będzie utrzymana w klimatach drone techno. Następnie na poczatku listopada
- split HIGH FALL, SLPWK, LANGE
- WOCH & TIRRUTH BONE
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Minicromusic Rec.
Październik:
- VA - CONGLOMERATE 2
Druga część serii kompilacji mającej na celu syntezę najciekawszych, moim zdaniem, zjawisk współczesnej, głównie rodzimej sceny deep/dub/techno.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
GUSSTAFF RECORDS
Październik:
- KILWATER - "Kilwater"
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
GUSSTAFF RECORDS
Październik:
- KILWATER - "Kilwater"
Debiutancki album poznańskiego zespołu w składzie Marcin "Boogie" Wieczorkiewicz - gitarzysta, lider i autor większości kompozycji (występujący również jako Dj Boogie, wcześniej w grupach: Danse Macabre, Brakdanych i Hellow Dog), perkusista Adam Nastawski (Plum, występuje też jako DJ Człowiek), basista Grzegorz Książkiewicz (Snowman), klawiszowiec Marcin Szczęsny (od 2014 r. również w grupie Snowman) i saksofonista Michał Fetler (Tsigunz Fanfara Avantura, TonyTony).
Premierowy album powstał w poznańskim Studio im. Alberta Hofmanna (ahstudio.pl). Realizacją nagrań, miksem i masteringiem zajął się Bartłomiej Frank.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
JASIEŃ
- HDWJAZZ - reedycja albumu supergrupy (Kucharczyk/Kujawski/Połoz) z premierowymi nagraniami z epoki (2005). 29 kaset.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
LATARNIA RECORDS
- Pod koniec września kaseta, klasyczny beattape od duetu DUSTERS, Pt. "Bumpshere tape". Duet ten to dwójka jeszcze nastolatków Aflo i BKND którzy produkują zajebiste bity. Boimy się co z nich wyrośnie za kilka lat.
- Późna jesień to solowa płyta 1988, czyli połowy duetu Syny.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
REQUIEM RECORDS
Wrzesień:
OPUS SERIES
ANNA MARIA HUSZCZA - "wydziwiAnka
Pierwsza monograficzna płyta kompozytorki. Dominują na niej brzmienia elektroniczne, które wykorzystują nagrania, m.in. polskiej muzyki ludowej...
PRASQUAL - "Architecture of Light"
Trzecia część projektu operowego Orlando – zabiera nas w kosmogoniczną podróż od początku do końca świata.
KAROLINA MIKOŁAJCZYK / IWO JEDYNECKI - "Premiere"
Pierwsza na świecie płyta z muzyką nową w wykonaniu duetu skrzypcowo-akordeonowego.
LESZEK LORENTL - "Tonisteon"
NEO TEMPORIS GROUP - "Dialog bez granic"
Polsko ukraiński zespół muzyki współczesnej to unikatowe zjawisko na europejskiej scenie muzycznej.
Październik, listopad:
NEMEZIS - "Whispers From Behind The Window"
Wersja winylowa płyty wydanej w 2001 roku przez wydawnictwo VIVO.
REMEK HANAJ - "Nagrania terenowe snów"
Tradycyjna muzyka pozaświatowa z różnych regionów.
BOGUSŁAW SCHAFFER - "Monodram"
Opera radiowa autorstwa Bogusława Schaeffera, zrealizowana w 1968 roku w Studio Eksperymentalnym Polskiego Radia.
MODERNMOON - "Night Train"
Posłuchaj co dzieje się w nocy, na ulicach Metropolis, pod czujnym okiem lasera, w zimnym uścisku androida.
KREM
Miks klasycznego synthpopu, polskiej nowej fali lat 80. oraz współczesnej elektroniki, uzupełnionej odważnymi tekstami o dygitalizacji uczuć.
ARCHIVE SERIES:
- GARAŻ W LEEDS, PORNOGRAFIA, FIOLETOWE PŁYNY ZDROWOTNE
- a także: 2 część kompilacji FASRAT Maćka Sienkiewicza, debiut grupy DIVINES, nowe MIKROFONY KANIONY, nowa płyta KONRADA KUCZA, nowa płyta DAS MOON, debiut grupy ALTERS I KREM
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
POINTLESS GEOMETRY
Wrzesień - październik:
- RAFAŁ ZAPAŁA - XYN THI
Czyli część audio z ostatniej premiery VHS (POINT #12) XYN THI & FONOLEPTIC - ELECTROLYZER (Dźwięk: Xyn Thi (Rafał Zapała) - EMS Synthi VCS3 & computer / Video: Fonoleptic (Patryk Lichota) - feedback video (no-input, cctv cameras) & analog video effects, X-ray photos, wzbogacona o dodatkowy materiał dźwiękowy. Premiera kasety VHS odbyła się 13.08.2016, przy okazji festiwalu Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku.
- MIGUEL A. GARCIA
Materiał solowy baskijskiego artysty dźwiękowego. Występował w Polsce już kilkakrotnie, między innymi przy okazji wspólnej trasy z Sebatienem Branchem.
Listopad:
- ARMA AGHARTA
Artysta dźwiękowy z Litwy. Gościł w Polsce wiele razy, ostatnio na Impro Mitingu w Klubojadalni Eufemia w lutym tego roku.
Grudzień:
- AURIDE
Pod tym pseudonimem kryje się polski producent Wawrzyniec Hłasko. Pod koniec sierpnia wystąpił na potrójnym showcasie Pointless Geometry, Audile Snow i MAGII - Pointless Magic Snow w warszawskim klubie Metronom.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
ZŁE LITERY
Wrzesień:
- DJ Nasłuchujący moHikanin - Pożar Chorągiewek (Hubert Wińczyk) (MC)
- Ugory - Przesilenie (MC)
- Wesele - Dzieci Odolionu (MC/CD)
Październik:
- Gołębie - Dachy (MC)
- Święto Zmarłych - "Jak się bawicie" (MC/CD)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PLAŻA ZACHODNIA
- KT/RS (Arszyn + Micromelancolie) (CD)
- Steczkowski - Mełech (CD)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZASZKA (REC.)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
JASIEŃ
- HDWJAZZ - reedycja albumu supergrupy (Kucharczyk/Kujawski/Połoz) z premierowymi nagraniami z epoki (2005). 29 kaset.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
LATARNIA RECORDS
- Pod koniec września kaseta, klasyczny beattape od duetu DUSTERS, Pt. "Bumpshere tape". Duet ten to dwójka jeszcze nastolatków Aflo i BKND którzy produkują zajebiste bity. Boimy się co z nich wyrośnie za kilka lat.
- Późna jesień to solowa płyta 1988, czyli połowy duetu Syny.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
REQUIEM RECORDS
Wrzesień:
OPUS SERIES
ANNA MARIA HUSZCZA - "wydziwiAnka
Pierwsza monograficzna płyta kompozytorki. Dominują na niej brzmienia elektroniczne, które wykorzystują nagrania, m.in. polskiej muzyki ludowej...
PRASQUAL - "Architecture of Light"
Trzecia część projektu operowego Orlando – zabiera nas w kosmogoniczną podróż od początku do końca świata.
KAROLINA MIKOŁAJCZYK / IWO JEDYNECKI - "Premiere"
Pierwsza na świecie płyta z muzyką nową w wykonaniu duetu skrzypcowo-akordeonowego.
LESZEK LORENTL - "Tonisteon"
NEO TEMPORIS GROUP - "Dialog bez granic"
Polsko ukraiński zespół muzyki współczesnej to unikatowe zjawisko na europejskiej scenie muzycznej.
Październik, listopad:
NEMEZIS - "Whispers From Behind The Window"
Wersja winylowa płyty wydanej w 2001 roku przez wydawnictwo VIVO.
REMEK HANAJ - "Nagrania terenowe snów"
Tradycyjna muzyka pozaświatowa z różnych regionów.
BOGUSŁAW SCHAFFER - "Monodram"
Opera radiowa autorstwa Bogusława Schaeffera, zrealizowana w 1968 roku w Studio Eksperymentalnym Polskiego Radia.
MODERNMOON - "Night Train"
Posłuchaj co dzieje się w nocy, na ulicach Metropolis, pod czujnym okiem lasera, w zimnym uścisku androida.
KREM
Miks klasycznego synthpopu, polskiej nowej fali lat 80. oraz współczesnej elektroniki, uzupełnionej odważnymi tekstami o dygitalizacji uczuć.
ARCHIVE SERIES:
- GARAŻ W LEEDS, PORNOGRAFIA, FIOLETOWE PŁYNY ZDROWOTNE
- a także: 2 część kompilacji FASRAT Maćka Sienkiewicza, debiut grupy DIVINES, nowe MIKROFONY KANIONY, nowa płyta KONRADA KUCZA, nowa płyta DAS MOON, debiut grupy ALTERS I KREM
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
POINTLESS GEOMETRY
Wrzesień - październik:
- RAFAŁ ZAPAŁA - XYN THI
Czyli część audio z ostatniej premiery VHS (POINT #12) XYN THI & FONOLEPTIC - ELECTROLYZER (Dźwięk: Xyn Thi (Rafał Zapała) - EMS Synthi VCS3 & computer / Video: Fonoleptic (Patryk Lichota) - feedback video (no-input, cctv cameras) & analog video effects, X-ray photos, wzbogacona o dodatkowy materiał dźwiękowy. Premiera kasety VHS odbyła się 13.08.2016, przy okazji festiwalu Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku.
- MIGUEL A. GARCIA
Materiał solowy baskijskiego artysty dźwiękowego. Występował w Polsce już kilkakrotnie, między innymi przy okazji wspólnej trasy z Sebatienem Branchem.
Listopad:
- ARMA AGHARTA
Artysta dźwiękowy z Litwy. Gościł w Polsce wiele razy, ostatnio na Impro Mitingu w Klubojadalni Eufemia w lutym tego roku.
Grudzień:
- AURIDE
Pod tym pseudonimem kryje się polski producent Wawrzyniec Hłasko. Pod koniec sierpnia wystąpił na potrójnym showcasie Pointless Geometry, Audile Snow i MAGII - Pointless Magic Snow w warszawskim klubie Metronom.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
ZŁE LITERY
Wrzesień:
- DJ Nasłuchujący moHikanin - Pożar Chorągiewek (Hubert Wińczyk) (MC)
- Ugory - Przesilenie (MC)
- Wesele - Dzieci Odolionu (MC/CD)
Październik:
- Gołębie - Dachy (MC)
- Święto Zmarłych - "Jak się bawicie" (MC/CD)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
PLAŻA ZACHODNIA
- KT/RS (Arszyn + Micromelancolie) (CD)
- Steczkowski - Mełech (CD)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
CZASZKA (REC.)
- Morkebla - A Field Of Secondary Craters (C24)
- African Ghost Valley - UCCIDE (C22)
- Kamil Kowalczyk - Andromeda (C32)
poniedziałek, 12 września 2016
Mechanika precyzyjna / Wrong Dials "Unnecessary But True"
Czytając relacje z tegorocznej edycji Tauron Nowa Muzyka można odnieść wrażenie, że czarnym koniem lineup'u okazał się projekt Wrong Dials. Z pewnością jednak nie zaskoczyło to słuchaczy, którzy jadąc na festiwal znali już wydany chwilę wcześniej materiał - ukazał się na kasecie w Pointless Geometry. "Unnecessary But True" to bez wątpienia jeden z najmocniejszych materiałów rodzimej elektroniki jaki ujrzał światło dzienne w tym roku.
Pod nazwą Wrong Dials ukrywa się pochodzący z Gorzowa Wielkopolskiego Mateusz Rosiński. DJ, promotor, producent, założyciel labeli DYM Records i Please Feed My Records. W ramach tego ostatniego opublikował w sieci dwa albumy i dwie epki, które są wizytówką szerokiego spojrzenia elektronikę tego szalenie uzdolnionego producenta. Od popowego "Fix the cold", po house'ową dekonstrukcję "Summer's Last Breath" i ambient "First Snow". Debiutancki album wydany pod aliasem Wrong Dials, odsłania zgoła odmienne oblicze twórcy; radykalne i zdecydowane.
Industrialny sznyt, metaliczne odgłosy, wszechobecna chropowatość, dźwięki wyraziste i postrzępione, w tłach drony, dubowe pogłosy, świszczące przestery. To galanteria brzmień z których Wrong Dials tworzy precyzyjne, ażurowe konstrukcje. Utwory oparte na błyskotliwych polirytmiach splatają i rozplatają ścieżki uderzeń, zgrabnie manewrując dynamiką i ciężarem kompozycji. Rosiński udanie łączy chłód i chropowatość brzmienia z deliryczną pulsacją perkusjonaliów, budując na ich przecięciu niezwykłą dramaturgie. Krzyżując ze sobą liczne pętle uderzeń, producent funduje słuchaczom rytmiczną, transową orgię, pod każdym względem (narracja, klimat, brzmienie) kompletną.
"Unnecessary But True" jest precyzyjne i bezkompromisowe jak dobrze nasmarowany motor samochodu (tutaj możecie dopasować model). To, kolejna obok Ostów, znakomita tegoroczna propozycja z repertuaru Pointless Geometry - wytwórni która, co raz mocniej ugruntowuje swoją pozycję na rodzimej scenie eksperymentalnej.
WRONG DIALS "Unnecessary But True"
2016, Pointless Geometry
Ps. Nowy materiał tego producenta został właśnie wydany przez Audile Snow. "Future Perfect in the Past" możecie odsłuchać tu
Pod nazwą Wrong Dials ukrywa się pochodzący z Gorzowa Wielkopolskiego Mateusz Rosiński. DJ, promotor, producent, założyciel labeli DYM Records i Please Feed My Records. W ramach tego ostatniego opublikował w sieci dwa albumy i dwie epki, które są wizytówką szerokiego spojrzenia elektronikę tego szalenie uzdolnionego producenta. Od popowego "Fix the cold", po house'ową dekonstrukcję "Summer's Last Breath" i ambient "First Snow". Debiutancki album wydany pod aliasem Wrong Dials, odsłania zgoła odmienne oblicze twórcy; radykalne i zdecydowane.
Industrialny sznyt, metaliczne odgłosy, wszechobecna chropowatość, dźwięki wyraziste i postrzępione, w tłach drony, dubowe pogłosy, świszczące przestery. To galanteria brzmień z których Wrong Dials tworzy precyzyjne, ażurowe konstrukcje. Utwory oparte na błyskotliwych polirytmiach splatają i rozplatają ścieżki uderzeń, zgrabnie manewrując dynamiką i ciężarem kompozycji. Rosiński udanie łączy chłód i chropowatość brzmienia z deliryczną pulsacją perkusjonaliów, budując na ich przecięciu niezwykłą dramaturgie. Krzyżując ze sobą liczne pętle uderzeń, producent funduje słuchaczom rytmiczną, transową orgię, pod każdym względem (narracja, klimat, brzmienie) kompletną.
"Unnecessary But True" jest precyzyjne i bezkompromisowe jak dobrze nasmarowany motor samochodu (tutaj możecie dopasować model). To, kolejna obok Ostów, znakomita tegoroczna propozycja z repertuaru Pointless Geometry - wytwórni która, co raz mocniej ugruntowuje swoją pozycję na rodzimej scenie eksperymentalnej.
WRONG DIALS "Unnecessary But True"
2016, Pointless Geometry
Ps. Nowy materiał tego producenta został właśnie wydany przez Audile Snow. "Future Perfect in the Past" możecie odsłuchać tu
Subskrybuj:
Posty (Atom)