piątek, 29 marca 2013

Siesta / Oval - Calidostópia!

W pisaniu o muzyce najbardziej zaskakują mnie paradoksy takie jak towarzyszący mi przy okazji omawianego w tym wpisie albumu. Mianowicie czasem zdarza mi się opisywać płytę do której odczuwam sympatię w sposób krytyczny, a płytę która nie robi na mnie wrażenia w sposób afirmatywny. Moje refleksje zdają się dojrzewać w trakcie pracy nad samym tekstem odzierając mnie stopniowo z osobistych namiętności na rzecz analizy kulturotwórczego potencjału.
Taki dylemat mam w związku z recenzowaną poniżej płytą, która od kilku dni przysparza mi dużo nieukrywanej radości, mimo świadomości, że do historii muzyki nie przejdzie, choć palce w niej maczał jeden z pionierów nowych brzmień, na którego nagraniach z lat 90-tych kształtowałem swoją wyobraźnię o muzyce elektronicznej.

Nowa płyta Marcusa Poppa (Oval) powstała z inicjatywy południowoamerykańskiego oddziału Instytutu Goethego, który namówi jednego z najważniejszych wizjonerów nowej elektroniki do współpracy z młodym pokoleniem wokalistów i wokalistek m.in. z Argentyny, Brazylii, Urugwaju, Kolumbii czy Wenezueli. To wydawałoby się karkołomne połączenie odhumanizowanego, bezkompromisowego muzycznego futuryzmu z południowoamerykańską namiętnością zaowocowało egzotyczną i nie pozbawioną uroku, ale jednorazową, zapewne przygodą.

Zasada tej współpracy należy do najprostszych z możliwych. W trakcie 10 dniowych warsztatów odbywających się w Salavdor De Bahia w Brazylii młodzi wokaliści pod kuratelą Poppa nagrywali swoje piosenki do abstrakcyjnych Ovalowych akompaniamentów nie przeszkadzając sobie wzajemnie. 
Popp w roli mentora i producenta nie ingerował w warstwę wokalną piosenek, nie przetwarzał ich też cyfrowo na etapie postprodukcji. 
Do budowy podkładów wykorzystał środowisko dźwiękowe znane z trzech jego poprzednich albumów, w których główną rolę odgrywa cyfrowo edytowana gitara. Wydawane przez nią abstrakcyjne dźwięki o wysokich rejestrach tworzą kubistyczną rzeźbę rezonującą metalicznymi pogłosami o ostrych konturach. 
Dodatkowo dla nadania utworom większej dynamiki i dramaturgi Popp użył spreparowanej perkusji.

Po stronie wokalistów mamy zaś okazję posłuchać utalentowane młode wilki południowoamerykańskiej muzyki, stawiające swoje pierwsze estradowe kroki choćby w takich programach jak Idol. Ich rozstrzał stylistyczny jest równie szeroki co geograficzny i językowy. Gama gatunków rozciąga się od ballady, poprzez brazylijski smooth jazz, bossanowę, na śpiewie operetkowym kończąc. Wśród języków zaś przewija się angielski, hiszpański i cudownie brzmiący portugalski. Ten muzyczny i estetyczny kalejdoskop udaje się jednak sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jest pełen namiętności i pasji południowoamerykański temperament.

Calidostópia! to z pewnością niespodzianka dla fanów hermetycznej elektroniki Ovala. Pomimo iż eksperymentował on już z wokalem w projekcie SO z japońską wokalistką Eriko Toyoda to jeszcze nigdy dotąd jego muzyczne dokonania nie znalazły się tak blisko muzycznej konfekcji. Nie traktowałbym tego jako ujmy w dorobku tego wybitnego twórcy, gdyż ta efemeryczna kolaboracja sprawia wrażenie chęci wpuszczenia świeżego powietrza do mocno konceptualnej twórczości Oval. 
Zresztą tak ogromna różnica w doświadczeniu między artystami i ich krótka współpraca pozwoliły tylko na beztroski flirt pozbawiony dalszych zobowiązań. 

Próżno na tej płycie doszukiwać się wizjonerskich koncepcji, czy rewolucyjnych eksploracji nowych form dźwiękowej ekspresji. To raczej radosny miks dwóch zupełnie odmiennych filozofii, bez ambicji ożenienia ich ze sobą.
Jednak takie swobodne podejście do projektu zapobiegło również ewentualnemu przeeksponowaniu koncepcji. W rezultacie dostajemy album niewątpliwie urokliwy, a momentami głównie za sprawą wokali wręcz rozczulający i dobrze wpasowujący się w stylistykę lounge music. Zbyt jednak awangardowy aby móc ujrzeć światło dzienne w trójkowej "Sieście" egzaltowanego redaktora Kydryńskiego.

Płytę Calidostópia!l możecie zassać za darmo ze strony artysty tutaj


OVAL - Calidostópia!
2013

czwartek, 28 marca 2013

Empty MTV / Atom TM - Pop HD

W roku 1981 MTV zainaugurowała swoją działalność emitując teledysk grupy The Buggles - Video Killed The Video Star, zagarniając tym buńczucznym gestem muzykę w przestrzeń telewizyjną. Przez kilkanaście kolejnych lat MTV wyznaczała muzyczne trendy zarówno w muzyce mainstreamowej jak i alternatywnej. Nawet nie jestem w stanie ocenić jak MTV odmieniło moje dzieciństwo wraz z moim wrodzonym apetytem muzycznym, a które przebiegało wedle tego samego scenariusza co refren hitu The Buggles. Kiedy bowiem na osiedlach pojawiła się telewizja kablowa, a jej główną atrakcją było głównie MTV, przestałem tak wnikliwie wsłuchiwać się w listę przebojów programu trzeciego, za to dosłownie przykleiłem się do ekranu. Teledyski z MTV były oknem na świat, namiastką wielkiego świata na smutnych blokowiskach lat 90-tych w Polsce. MTV oprócz rozrywki niosło ze sobą również misję edukacyjną, a śledzący ją młodzi Polacy stawiali swe pierwsze kroki ku znajomości języka angielskiego oraz rozwijali swoje muzyczne zainteresowania o gatunki jeszcze wtedy dla nas niszowe, jak rap czy muzyka elektroniczna. MTV była (w co teraz być może trudno uwierzyć) egalitarna i kulturotwórcza, aż do czasu kiedy przemysł muzyczny odnalazł dla siebie bezpośrednie i ułatwiające dwustronną komunikację medium - internet. Wtedy też MTV pod naporem dyktatury ekonomicznej uległa święcącym triumfy formatom typu reality tv, które były odpowiedzią na psujące się gusta publiczności telewizyjnej.
Dziś, 32 lata później słowo "music" w nazwie MTV to tylko nic nie znacząca pamiątka lat świetności, kłująca dziś jak drzazga w oku.

Empty MTV deklamuje androidowym głosem Uwe Schmidt aka Atom TM na swojej najnowszej płycie Pop HD, która jest przenikliwą i krytyczną obserwacją otaczającej nas kultury masowej.
Niemiecki multiproducent parafrazując tekst piosenki The Buggles z punkową swadą wyrzuca za pomocą emulatora mowy słowa kulturowego epitafium  "Internet killed the video star" i  "...mp3 - killed MTV..."   

Pop HD to kapitalny wielowątkowy album. Tak jak przystało na tak utalentowanego producenta, którego wiekopomne projekty na stałe wpisały się w kanon muzyki elektronicznej. Znakiem rozpoznawczym Uwe Schmidta oprócz profetycznej wyobraźni, namiętności do dźwięku, doskonałej produkcji i benedyktyńskiej pracy przy obróbce sampli, jest przede wszystkim prześmiewcze poczucie humoru oraz krytyczny dystans do popkultury.
To dzięki swej niesamowitej ostrości widzenia kulturowych mechanizmów, tworzył doskonałe postmodernistyczne pastisze przeróżnych muzycznych estetyk w sposób prześmiewczy, ale i z poszanowaniem dla źródeł inspiracji. Tak było, gdy jako Senor Coconut przerabiał klasyki electro na południowo amerykańskie czacze i rumby, lub jako Geeez'n'Goosh wplatał gospelowe zaśpiewy w futurystyczną estetykę click'n'cuts czy też w duecie z Burntem Friedmanem, gdy pod szyldem Flanger proponowali swoją wizję cyfrowego jazzu, a także jako Lisa Carbon dawał ujście swoim bardziej klubowym i loungeowym namiętnością.

Jako Atom TM na zmianę zajmuje się cyfrowym kolażem z pogranicza ambientu i eksperymentalnej elektroniki bądź quasi klubową formą współczesnej muzyki tanecznej, która staje się dla niego narzędziem do demaskowania popkulturowych klisz i mechanizmów rządzących kulturą masową. Jak choćby na mini LP I  mix, na której w zabawny sposób rozprawia się z kultem DJ'ingu (Sorry I'm Not A Dj Baby).

Pop HD to elektroniczny pop sygnowany znakiem jakości Raster-Noton wraz z typowym dla tej wytwórni perfekcyjnym, hiperfuturystycznym brzmieniem. 
A brzmienie na Pop HD jest doprawdy zacne, zmontowane z fundamentalnych dla electro barw syntezatorów, które Atom TM namiętnie poddaje glitchowym obróbkom. Schmidt chętnie posługuje się też wokoderem i komputerowym emulatorem mowy, co sprawia że brzmi jak robot skonstruowany z tych samych elementów, co czwórka z Kraftwerk.
Słuchanie tego albumu to rozkosz dla fetyszystów krystalicznego cyfrowego brzmienia. Nie ma na nim zbędnego dźwięku, a Schmidtem kieruje metoda twórczego minimalizmu, uwydatniająca klarowność zarówno muzyki jak i idei, co również stawia go w rzędzie z dokonaniami legendarnej czwórki z Dusseldorfu. Z resztą utwory Pop HD, Storm czy Ich Bin Meine Machine zarówno są jawnym nawiązaniem do twórczości Kraftwerk.

Równie ekscytująca co muzyka Atom TM  jest - ubrana w atrakcyjny sztafaż hi-endowej elektroniki - idea przyświecająca tej płycie, której manifestem jest kluczowy na płycie utwór o dobitnym tytule Stop (Imperialist Pop). Aby rozwinąć celność tej deklaracji można by spokojnie zacytować cały jego tekst, jednak z pewnością za reprezentatywne wystarczą słowa puenty "Gaga, Gomez Timberlake, give us fuckin' break".  
Schmidt bezkompromisowo piętnuje komercje i konsumpcje, które będąc kołami napędowymi kultury masowej uwalniają jednostkę od myślenia, faszerując ją bezwartościową intelektualnie papką. Nie oszczędza też samych jej odbiorców - leniwego, pozbawionego indywidualizmu i krytycznego spojrzenia na rzeczywistość pokolenia (jak to się teraz modnie nazywa) "lemingów" - dedykując im cover The Who My Generation.

Pop HD to cyfrowy soundtrack generacji oburzonych, na którym Atom TM ujawnia tak rzadkie i będące dotąd domeną punk rocka zaangażowanie muzyki elektronicznej w dylematy kulturowe i społeczne. Schmidt dokonuje tego z polotem i bez zadęcia, przez co jego przekaz (podobnie jak muzyka) jest klarowny i celny. Tylko dzieło doskonałe - a takim jest bez wątpienia Pop HD - może w tak zgrabny sposób łączyć ze sobą  lapidarności wypowiedzi z siłą przekazu.



ATOM TM - Pop HD
Raster-Noton 2013

środa, 27 marca 2013

Cierpliwość popłaca / Inc. - No World

Pierwsze wrażenie nie zawsze bywa wiarygodne, a sądy mu towarzyszące są z reguły ortodoksyjne i zuchwałe. Dopiero z czasem człowiek mięknie pomimo niechęci wywołanej pierwszą, burzliwą oceną, przyjmując szerszy zakres postrzegania wobec ocenionego pochopnie tematu. Takie radykalne wnioski nierzadko narzucają mi się przy pierwszych przesłuchaniach płyt, które dopiero z czasem stają się dla mnie wartościowe i często później znaczą dla mnie więcej niż te ukochane od pierwszej chwili. 
Taki scenariusz towarzyszył mi właśnie przy albumie Inc. No World. Pomimo początkowej niechęci moje podchody do ponownego zmierzenia się z zawartością tego albumu trwały ponad miesiąc, w trakcie którego starałem się zgłębić fenomen, jakim zostali okrzyknięci bracia Aged przez rodzimą i zachodnią krytykę.
I choć z grubsza moje zarzuty wobec No World pozostają te same, to jednak udało mi się odrzucić w kąt uprzedzenia, dostrzegając na nim o wiele większy niż by się wydawało potencjał i przyjąć ten album cieplej, niż początkowo.
Inc. reprezentują pościelowe wydanie soul i r'n'b odsyłające bezpośrednio do twórczości takich gigantów czarnej muzyki jak Marvin Gaye, D'Angelo czy Prince
Ich debiutancki album No World zyskuje przy kolejnych, dokładniejszych przesłuchaniach, a po wnikliwym przyjrzeniu się detalom odsłania naprawdę potężną moc kryjącą się w subtelnych kompozycjach duetu.
Całą siła tego materiału, której nie spostrzegłem przy pierwszym poznaniu, jest subtelność. No World to płyta dojrzała, unikająca schematów i prostych rozwiązań. Antyprzebojowa muzyka Inc. nie wdziera się gwałtownie do głowy z siłą radiowego hitu, lecz trzeba ją smakować z uwagą zwłaszcza, że jej największe atuty kryją się głęboko pod powierzchnią. Jak choćby kapitalnie brzmiące bas i gitara wygrywające kanoniczne wręcz soulowe riffy, które przykryte warstwami abstrakcyjnych, elektronicznych pogłosów wymagają cierpliwości dokopania  się do nich.

Zarówno przy pierwszym odsłuchu jak i teraz brak mi na No World mocnych akcentów, które na pewno wzbogaciły by jej narracje. To właśnie z braku dostrzegalnych kontrapunktów jawi się potencjalna nijakość tej płyty, która przy mało uważnym przesłuchaniu wydawać się może nużąca i bezbarwna.
Jednak najbardziej dyskusyjny i wywołujący głosy sprzeciwu wobec No World jest wokal Andrew Aged'a. Słaby, zniewieściały, pozbawiony charyzmy głos sprawia wrażenie oderwanego od muzyki i podążającego równolegle do niej, a nie wespół. Wyśpiewywane przez niego mruczanda brzmią nijako i nieco tandetnie jak podniosłe i egzaltowane szepty gimnazjalistów na pierwszej randce. Niestety ten nieokreślony wokal A. Ageda sprawia, że długi czas zajmuje oswojenie się z nim.

Koniec końców jednak przyzwyczaiłem się do tego głosu oraz dojrzałem do albumu braci Aged i rośnie mi on teraz w słuchawkach do tego stopnia, że notorycznie zasłuchuję się w nim bez nudy, a nawet poddaje się jego dyskretnemu pełnemu smaków urokowi.
Uwielbiam momenty takiego muzycznego przełamania, kiedy potrafię wrócić i zachwycić się pozycją, na której postawiłem już krzyżyk. Płyta Inc. na to zdecydowanie zasłużyła.



Postscriptum:
Przy okazji ukazania się płyty No World na uwagę zasługuje wytwórnia, który owy materiał wydała. Chodzi bowiem o legendarną brytyjską 4AD, która dowodzona przez Ivo Watts-Russell'a zwłaszcza w latach 80tych zyskała status kultowej, a określenie "brzmienie 4AD" stało się samodzielnym i rozpoznawalnym gatunkiem muzycznym.
Teraz ponad 30 lat po największych sukcesach artystycznych idących ramię w ramię z sukcesami komercyjnymi, brytyjski label za sprawą swoich headhunterów znów stał się kuźnią nowych artystów. I choć w przypadku takich wykonawców jak Bon Iver, Grimes, Ariel Pink, Gang Gang Dance, Zomby, Twin Shadow czy Inc. nie można mówić o jednym charakterystycznym brzmieniu, to odmłodzone i reanimowane 4AD znów jest w grze. Chwała.


INC. - No World
4AD - 2013

wtorek, 26 marca 2013

Na skróty / Blue Hawaii - Untogether

Jeśli lubicie Grimes to z pewnością zacieszycie do Blue Hawaii - jej ziomków z kanadyjskiej Arbutus Records. Ten nieznany szerzej duet (Raphaelle Standell-Preston i Alexander Cowan) wydając swój drugi w dorobku album Untogether niczym królik wyciągnięty z kapelusza sprawili niespodziewaną gratkę dla fanów elektroniki. 
Zbierający zewsząd pozytywne recenzje duet minimalistycznymi środkami tworzy z tej skromnej płyty pełne estetycznych uniesień przeżycie.
Stylowa elektronika o nienachalnym tanecznym potencjale Cowana świetnie uzupełniona głosem Preston tworzy urokliwą odmianę dream popu. Dziewczęca niewinność momentami kojarzy się ze wspomnianą wyżej Grimes. Jednak w przeciwieństwie do kanadyjskiej koleżanki mniej tutaj zadziorności i przebojowości. Więcej natomiast skupienia i kontemplacji.
Wokal wsparty cyfrową edycją tworzy przyjemną polifonię, a plumkająca elektronika otwiera dla niej nastrojową przestrzeń.
Momentami kompozycje osiągają dość intensywny poziom oniryzmu i "słodkości", udaje się jednak uniknąć pretensjonalności i sztampy, a dystans między dobrym smakiem a kiczem nie zostaje naruszony.
Na Untogether widoczne jest skupienie nad detalem, a Preston i Cowan utrzymują kompozytorską dyscyplinę nawzajem kontrolując swe popędy twórcze. Taki rezultat pracy nad albumem jest zapewne spowodowany sposobem nagrania albumu, którego reguły doskonale oddaje tytuł albumu Untogether. Zarówno bowiem partie wokalne Preston, jak i elektroniczne tła oraz faktury rytmiczne Cowana zostały nagrane przez każdego z nich osobno, bez udziału partnera.

Eteryczna atmosfera jaką na Untogether uwodzi Blue Hawaii na pewno zyska sobie przychylność fanów muzyki z innej chłodnej krainy - Islandi, bo podobnie jak produkcje z wyspy niesie ze sobą sporą dawkę melancholii ukrytej pod zimną i twardą powierzchnią.

BLUE HAWAII - Untogether
Arbutus Records - 2013

poniedziałek, 25 marca 2013

Na skróty / Depeche Mode - Delta Machine

Na skróty - bo chcę już mieć szczęśliwie za sobą płytę, która wielokrotnie stawiała mi wyzwanie dotrwania do jej końca. 
Delta Machine to godzina, która wydłuża się w trakcie słuchania w niekończące się oczekiwania na jej koniec, a perspektywa dotarcia do ostatniego utworu wywołuje takie samo nerwowe poruszenie jak pokusa jej pierwszego przesłuchania. 
 Wiele tęgich głów pracowało nad tym materiałem, skupiając swe umiejętności tylko nad doskonałością produkcji i brzmienia. Jednak całe to okazałe zaplecze producentów, inżynierów dźwięku, projektantów brzmień, wraz z asystentami uwypukliło tylko bolesną, choć nie przyjmowaną do wiadomości fanów prawdę, że  - w przeciwieństwie do narzędzi jakie wykorzystują - Depeche Mode dziadzieją.

Ten przykry dysonans między doskonałą jakością produkcji, a jej tak przeciętną treścią sprawia, że Delta Machine słucha się z rosnącą irytacja i znużeniem. 

Nie widzę perspektywy dłuższego oddziaływania tego albumu na słuchaczy postronnych, nie związanych fanowskimi więzami z tą jakby nie było kultową formacją. Na szczęście DM zawsze mogą liczyć na bezkrytyczne oddanie swoich fanów i to tylko dzięki nim płyta może nie zostać odebrana jako klapa.


DEPECHE MODE - Delta Machine
Columbia 2013

piątek, 22 marca 2013

Kto bogatemu zabroni. Czyli sezon koncertowy 2013

Największa niewiadoma zbliżającego się sezonu festiwalowego 2013 - czyli pytanie kto zgarnie The Knife - wczoraj została ujawniona. Szwedzki duet pierwszy występ w Polsce zagra  na Selector Festiwal, który od tego roku przenosi lokalizację do Warszawy i zmienia aurę wiosenną na wczesno-jesienną. 

Co prawda czekamy jeszcze na to, kto wypełni resztę talii, ale tegoroczne festiwalowe asy w postaci Nicka Cave'a i The Knife, Kraftwerk i Atoms For Peace są już na stole. Tym samym Festiwal Malta i Alter Art (Opener, Selector) zgarnęli gruby sztos, zadając jednocześnie bolesnego kuksańca organizatorom i uczestnikom dwóch konkurencyjnych festiwali Off-owi i Nowej Muzyce.

Właściwie jedyną niewiadomą sezonu pozostaje fakt czy, gdzie i kiedy wystąpi David Bowie - wykluczone wydaje się jedynie to, że mogłoby to nastąpić w ramach jakiegoś festiwalu - no chyba że obraził się na Polaków śmiertelnie za odwołanie mu koncertu, który miał uświetnić obchody tysiąclecia miasta Gdańsk. Wtedy to w 1997 na imprezę, którą miał supportować No Doubt sprzedano raptem kilkaset biletów i był to bodaj najbardziej wstydliwy epizod w historii koncertów organizowanych w naszym kraju.
Czy dziś ktokolwiek sobie wyobraża, że koncert Bowiego nie zostałby wyprzedany w ciągu kilku dni? 

Jeszcze kilkanaście lat temu polscy fani nie bez racji narzekali, że ich ulubieni wykonawcy szerokim łukiem omijają Polskę. Teraz nasz kraj coraz chętniej widnieje na szlakach gwiazd alternatywy i mainstreamu. Promotorzy dwoją się i troją, aby jeszcze bardziej wydrenować kieszenie fanów, doskonale wyczuwając koniunkturę na  koncertowy snobizm słabo wykształconych w wiedzę muzyczną Polaków.

Oto przegląd wybranych koncertów i festiwali sezonu 2013 wraz z cenami

10-11.05 - Free Form Festival - m.in. Tricky, Hudson Mo, Aezalia Banks, Apparat - karnet 150-190, bilet  jednodniowy 100 - 140 PLN

14.05 - The XX - Warszawa Torwar - 128-158 PLN   
      
11,12,14.06 - Dead Can Dance - Wrocław / Sopot / Zabrze - 150-299 PLN

25.06 - Portishead w ramach festiwalu Sacrum Profanum Kraków - 149-199 PLN

28.06 - Kraftwerk - Malta Festiwal - Poznań 189-200 PLN

30.06 - Alicia Keys - Poznań - bilety 159-499 PLN

03-06.07 - Open'er Festival - m.in Nick Cave, Tame Impala, Devendra Banhart, Animal Colective, Blur - bilet jednodniowy 189 PLN, karnet 470 PLN

20.07 - Atoms For Peace - Malta Festiwal - Poznań 189-220 PLN

25.07 - Depeche Mode - Warszawa - 187-1200 PLN

26-28.07 - Audioriver - m.in. Jeff Mills, Gus Gus - karnet 130-190 PLN, bilet jednodniowy 100 PLN

02-04.08 - Off Festival - m.in. GY!BE, Goat, My Bloody Valentine, The Haxan Cloack, Aluna George, Laurel Halo - karnet 150 PLN

09-10.08 - Coke Live Festival - Florence & The Machine - karnet 245 PLN, bilet jednodniowy 155 PLN

22-25.08 - Tauron Nowa Muzyka - m.in. Moderat, LFO, Skream, Jets - karnet 150 PLN

06-07.09 - Selektor Festival - m.in. The Knife - karnet 245 PLN - bilety 155

Właśnie teraz w większości polskich gospodarstwach rozpoczynają się nerwowe pracę nad modyfikacją domowych budżetów. Remont łazienki czy Malta (festiwal!). Wakacje na Mazurach czy Open'er.
Gołym okiem bez podawania szczegółów widać, że letni sezon koncertowy postawi większość muzycznych fanów w Polsce przed dylematem, jak zobaczyć dużo i nie poczuć na swoich plecach oddechu komornika. Oczywiście większość dodatkowo musi te wesołe sumki przemnożyć razy dwa, jeśli chce dzielić emocje ze swoimi ukochanymi.
Trzymam kciuki i życzę powodzenia!

Postscriptum:
Przygotowując listę letnich koncertów i festiwali 2013 w największe zdziwienie wprawiła mnie opcja biletu V-VIP na koncert Depeche Mode w cenie bagatela 1200 PLN. Z dużą dozą niesmaku i niedowierzania wczytywałem się w ofertę obejmującą m.in. obsługę hostess, selekcję win białych i czerwonych, poczęstunek w formie szwedzkiego bufetu, przygotowanego przez renomowaną firmę cateringową, zastanawiając się co tu jest daniem głównym, a co dodatkiem - DM czy coctail party. Czekam z przerażeniem na pierwsze oferty z możliwością wyboru repertuaru!


czwartek, 21 marca 2013

Na skróty / DJ Rashad - Rollin'

Ubiegłoroczny album Traxxmana i najnowsza epka Dj Rashad'a pozwalają mi coraz cieplej spoglądać w stronę footworku. 
Okazuje się, że wystarczy odrobinę wydłużyć pętle, zaadoptować klimatyczne sample, żeby chicagowska stylówka cieszyła ucho nie tylko ortodoksów obłędnej repetycji.
Footwork to gatunek żarłoczny jak rekin. Jest w stanie pożreć i zasymilować wszystko.
U Traxxmana był to m.in. jazz i rock. Rashad z kolei flirtuje z hip hopem, jungle i soul niemal w całości połykając You Will Know Stevie Wondera (Broken Heart) i Walked Outta Heaven ekipy Jagged Edge (Rollin')
Co ciekawe epka Rashada ukazała się dla londyńskiego Hyperdubu a nie dla mającej ogromne zasługi w popularyzacji footwork Planet Mu. Czy oznacza to poszerzenie działalności wydawniczej wytwórni Kode 9 pokaże czas. 
Póki co mamy cztery solidne bangery dla wszystkich,
którzy lubią słuchać szybko i intensywnie.



DJ RASHAD - Rollin'
Hyperdub - 2013