Jedna płyta. Dwa główne motywy melodyczne. Trzech instrumentalistów. Niemal pięćdziesiąt minut muzyki. Dwadzieścia jeden powtórzeń na minutę. Debiut nowego zespołu Wacława Zimpla to istna kabała.
Doskwiera mi chroniczny brak koncentracji. Pocieszam się nieco, że to już właściwie choroba cywilizacyjna, efekt uboczny wielozadaniowości. Jednak czas jaki poświęciłem na napisanie tej recenzji jest niewspółmierny z tym jaki zmitrężyłem na nic nie znaczące czynności, skutecznie sabotujące powstanie tekstu . Również na przesłuchanie płyty "Lam" poświęciłem o wiele więcej odtworzeń niż zazwyczaj potrzebuję do napisania recenzji. Tego typu płyty oparte na długotrwałych repetycjach, stanowią dla mnie zawsze największe wyzwanie. Jest to o tyle paradoksalne, że nie odczuwam żadnych niedogodności w przyswajaniu ambientu, czy drone music, opartych na monotonnych strukturach i statycznej narracji. Za to powtarzające się, często w motorycznym transie, minimalistyczne sekwencje z łatwością wybijają mnie swą repetytywnością z koncentracji. W jakiejkolwiek kondycji psychofizycznej nie podszedłbym do przesłuchania, wyspany, wypoczęty, zrelaksowany, najedzony, bądź wprost przeciwnie, głodny, zmęczony, czy senny to nie zdarzyła mi się, bodaj nigdy sytuacja, abym po kilku, kilkunastu, czy kilkudziesięciu minutach kontemplacji nagrania nie wypadł z muzycznego wątku, gubiąc się myślami w sprawach istotnych lub całkiem błahych, ale z pewnością nie dotyczących tego czego właśnie słucham. Lektura "LAM" sprawiła, że przestałem się jednak zadręczać tą przypadłością, dochodząc do wniosku, że może w moim przypadku tak właśnie musi być. Że to muzyka, od której można odpadać spokojnie w dowolnym momencie i powracać bez poczucia straty. Oczywiście, dla słuchacza to wygodny punkt wyjścia, gorzej dla recenzenta, który powinien być czujny na każdy detal mogący zaważyć na recepcji całego materiału. Summa summarum, pochłaniałem "LAM" na raty, powoli układając sobie materiał w całość. Warto było. Trud jaki włożyłem w te kilkadziesiąt (po prawdzie bliżej dwudziestu - trzydziestu niż dziewięćdziesięciu) odsłuchów w pełni wynagradzają emocje jakie rozbudza muzyka zespołu.
LAM to trio doświadczonych instrumentalistów. Oprócz wspomnianego Wacława Zimpla (saksofon, klarnet), namiętnie flirtującego ostatnim czasem z minimalizmem, w skład zespołu wchodzi jeszcze pianista Krzysztof Dys i perkusista Hubert Zemler. Jednak ogromny wpływ na materiał (co podkreśla sam lider zespołu) miał Mooryc, producent płyty. To jemu właściwie należą się, wyrazy uznania na miarę autora nagrania. To jego edycyjnymi zabiegami udało się skrojone po akademicku kompozycje oswoić, nadając im luźniejszej, a jednocześnie ciekawszej formy. W zręby perfekcyjnego mechanizmu, będącego połączeniem zwartej formalnie sekcji dynamicznej (tworzonej przez Zemlera i Dyksa), z ilustracyjnymi, melodyjnymi, a momentami bardzo temperamentnymi frazami Zimpla, Mooryc wprowadził element "baśniowy", zmiękczający brzmienie i budujący klimat nagrania.
Pierwsze otwierające płytę fragmenty "LAM" zostały post-produkcyjnymi zabiegami skąpane w brzmieniowym pluszu i malowniczo zamglone. Zapętlone frazy fortepianu, długo wygaszają swoją obecność, rozpływając się w pastelowym świetle. Krawędzie dźwięków stają się obłe, a tracąc swe wyraziste kontury pozostawiają za sobą migotliwą smugę. Można wyraźnie odnieść wrażenie wibrowania, a nawet dronowania instrumentu. Z podobnym ciepłem zostaje wyeksponowane brzmienie perkusji, osobliwie kontrastując z jego zaciętą i uporządkowaną dynamiką. Mooryc do muzyki tria wprowadza również dodatki w postaci szumów, nagrań terenowych, czy mikro dźwięków, którymi zdobi momenty wyciszenia materiału. Im mocniej narracja rozwija się i nabierając tempa zbliża się do kulminacji, tym brzmienia instrumentów stają się bardziej surowe i wyraziste, wzmacniając tym samym dynamikę kompozycji.
Przy zwartych sekwencjach i żelaznej dyscyplinie muzyków najistotniejsza wydaje się być w poczynaniach dżentelmenów dramaturgia zdarzeń, z punktem centralnym konstytuującym sens istnienia całego materiału. Kulminacja, bo o niej mowa, nadchodzi poprzedzona dwustu-pięcioma (tak poświeciłem się i liczyłem) sekwencjami fortepianowego lejtmotywu. Moment ("LAM 3 Part Two") kiedy Zimpel rozdziera kompozycję rozgorączkowanym, brawurowym solo na saksofonie jest tym fragmentem, w którym dokonuje się prawdziwe przemienienie pańskie. Spod skorupy minimalistycznego rygoru, dochodzi do erupcji witalności odkrywającej pod powierzchnią akademizmu hekatombę buzujących emocji. To właśnie ten moment, w którym jako słuchacz czujesz że twoja mozolna praca śledzenia kolejnych bliźniaczych pętli, została doceniona (doprawdy trudno mi sobie wyobrazić, aby ktokolwiek usiedział w miejscu na tym fragmencie płyty). Ale równie istotne w dramaturgi całej płyty jest skupione, nieśpieszne wprowadzenie w reguły gry ("LAM 1"), a także drugi oddech ("LAM 3 Part Three"), który przychodzi tuż po kulminacji, ale jeszcze przed zakończeniem. Wtedy gra instrumentalistów nabiera, oprócz rozmachu, także pewnej dozy instrumentalnego luzu, który jest niezbędnym (jak rozbieganie po udanym treningu) łagodnym wyjściem z transu, wieńczącym rytuał. Zakończenie ("LAM 3 Part Four") to, ambientowa koda domykająca album delikatną elektroniką.
"LAM" to anatomia doświadczania muzyki, nie droga na skróty. Aby zasmakować pełni aromatu, trzeba również w pełni zaangażować się w odsłuch i zintegrować z dziełem. Przepracować je na tyle intensywnie co muzycy je nagrywający. Można zżymać się na repetycję, jej surową i wymagającą formę. Ale w momencie, kiedy pętla po raz ostatni wybrzmiewa wyrytym w głowie motywem, Ty słuchaczu już jesteś kupiony. Możesz zaczynać słuchanie od nowa.
LAM "LAM"
2016, Instant Classic
przekonał mnie Pan, kupuję! "dronowanie instrumentu" mój faworyt he he.
OdpowiedzUsuńJeśli sprawi to, że będzie Pan/Pani (?) kupował więcej polskiej muzyki to postaram się pisać jeszcze zabawniej
"trud jaki włożyłem w te kilkadziesiąt (po prawdzie bliżej dwudziestu - trzydziestu niż dziewięćdziesięciu) odsłuchów (...)"
OdpowiedzUsuńGratuluję wytrwałości i dzięki za rzetelność. Mimo że uważam się na pasjonata muzyki, to niewiele jest albumów, którym w życiu poświęciłem tyle czasu. No ale ja jestem urodzony w latach 90., więc skupienie uwagi na jednej czynności przez dłużej niż 30 minut graniczy z delirium...
`JaTy
Płytom, o których piszę staram się poświecić zawsze więcej czasu i więcej odsłuchów. Słucham też w czasie pisania, bo to mnie nakręca do tematu, więc te przesłuchania się siłą rzeczy kumulują. Często zaskakuje i po jednym przesłuchaniu wiem o czym napisać (późniejsze to weryfikacja pierwszego wrażenia), czasem jak w przypadku LAM muszę powalczyć trochę, bo choć mam przeczucie co do wartości materiału to nie wiem jak ugryźć temat. Co do skupienia, jak napisałem w tekście mam z tym równie wielki problem co Ty. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń