Dwa lata temu, 12 grudnia zmarł enfant terrible muzyki współczesnej - Zbigniew Karkowski. Kompozytor otoczony zagranicą kultem, w Polsce doceniany głównie w środowiskach związanych z kontrkulturą. Rocznica śmierci artysty zbiegła się w czasie z premierą winylowego wydawnictwa, (wydanego wspólnie przez Bocian Records i Musica Genera), dedykowanego jemu i Iannisowi Xenakisowi. Oba utwory zostały napisane przez Reinholda Friedla (w przypadku "Monochromy" wspólnie z polskim kompozytorem) i wykonane przez jego legendarny ansambl zeitkratzer, zajmujący się akustyczną interpretacją muzyki eksperymentalnej. Obie kompozycje zostały zarejestrowane w 2004 na festiwalu Archipel w Genewie.
Geneza powstania "Monochromy" naznaczona jest bólem i krwią, sam zaś utwór zapisem twórczego kompromisu dwóch bezkompromisowych osobowości artystycznych. Tym co połączyło obu kompozytorów w procesie wspólnej kreacji, była niezwykła świadomość muzycznej ekspresji i determinacja w jej realizacji. W 2000 roku na prośbę Friedla, Karkowski skomponował dla zeitkratzer 35 minutową kompozycję, która okazała się wyzwaniem przerastającym fizyczne możliwości ansamblu. Zanim Friedl skapitulował przed dewastującym ciężarem utworu i wraz z Karkowskim podjął się prac nad przearanżowaniem i skróceniem kompozycji, polała się krew, a każdy z członków zeitkratzera fizycznie odchorował próby mierzenia się z oryginałem. Pocięty język, krwawiące palce, to cena jaką przyszło zapłacić muzykom za ambicję zmierzenia się z ekspresją totalną.
Cielesna absorpcja dźwięku, będąca nieodzownym elementem recepcji muzyki Karkowskiego, to nie tylko rany instrumentalistów zeitkratzera, ale przede wszystkim fizyczne doznanie słuchacza. Właśnie tak zapamiętałem moją (niestety) jedyną konfrontację z muzyką Karkowskiego na żywo, w 2004 w Łodzi, gdzie wespół z Peterem Rehbergiem (występując pod nazwą POP), przy użyciu jedynie dwóch laptopów zaaplikowali publiczności soniczny atak, pod którego ciężarem zapadły się przepony i klatki piersiowe słuchaczy. Wstrząsające i pasjonujące doświadczenie obcowania ciała z
intensywnością i wszechobecnością dźwięku, gęstością struktury, i surowością brzmienia. Jego źródłem były możliwości transmitowania dźwięku przez systemy nagłaśniające, które jak zauważył Daniel Brożek w tekście towarzyszącym"Saturation" były głównym instrumentem Karkowskiego.
Może właśnie z tego powodu muzyka Karkowskiego najbardziej znana ze swojego noisowego oblicza, dość pochopnie traktowana jest jako harsh noise wall. Tymczasem wziąwszy pod uwagę "Monochromy" o ścianie hałasu nie może być mowy. Jest to głównie zasługą instrumentalistów zeitkratzera, że za pomocą ich organicznej ekspresji możemy dość swobodnie poruszać się miedzy fakturami, odkrywając niezwykłą przestrzenność i selektywne rozplanowanie poszczególnych ścieżek utworu. Tym samym słowo "hałas" wydaje się zupełnie nieadekwatne dla wielopoziomowej kompozycji Friedla i Karkowskiego. Zwłaszcza wykonanie z 2004, które znalazło się na wydawnictwie Bociana i Musica Genera, jest kompozycją na tyle czytelną, że nawet mniej osłuchane ucho zdoła usłyszeć mnogość faktur i ich wzajemne oddziaływanie na siebie.
Spełnienie marzeń Russola o sztuce hałasu, ślad Varèse'a i ukłon w stronę Pendereckiego? Jako zupełny laik wobec muzyki współczesnej próbuję odczytać współpracę Friedla i Karkowskiego raczej w kategoriach muzycznego naturalizmu, eksponującego brutalność dźwięku, przy jednoczesnym zachowaniu pełnego szacunku dla formy i kompozycji. Manifestację orkiestrowego rozmachu, utrzymanego w kolorystyce brzmienia typowej dla estetyk industrialnych,
Jednak reakcje jakie towarzyszą lekturze "Monochromy" to nie tylko intelektualny zachwyt nad tradycjami XX-wiecznych awangard, które harmonijnie koegzystują ze sobą w nagraniu, czy zdumienie kiedy
przypomnimy sobie o akustycznym pochodzeniu generowanych dźwięków. Emocje są
również zasługą budowanej stopniowo dramaturgi, opartej na powolnym
spiętrzaniu dźwięków i zagęszczaniu wątków prowadzących do
zamaszystych orkiestrowych kulminacji.
Po drugiej stronie krążka znajduje się utwór Friedla zadedykowany i zainspirowany twórczością Xenakisa. Kompozycja równie gęsta i nasycona dźwiękami, nieco mniej selektywna i zdecydowanie mniej dynamiczna od "Monochromy". Czytelniejsze są z pewnością techniki sonorystyczne jakimi posługują się muzycy zeitkratzer, co ułatwia identyfikacje poszczególnych instrumentów. Dronujące klarnety, dźwięczące perkusjonalia, jęczące talerze piłowane perkusyjnymi pałkami, przeszywające flażolety skrzypiec i wiolonczeli. Wszystko osobliwie zaaranżowane przez Friedla w oparciu o koncepcję "ludzkiej maszyny", ograniczającej możliwości ekspresji do ściśle przypisanych ruchów i zależną od wytrzymałości fizycznej muzyków. Zdecydowana przewaga długich, płynących dźwięków, kumuluje całą narrację w rozedrganym dronie, który przywołuje wspomnienie "Persepolis". Ta chłodna, statyczna konstrukcja potrafi wybrzmieć z niezwykle intensywną dramaturgią.
Spotkanie z dwoma wybitnymi XX-wiecznymi kompozytorami, jest tylko z pozoru trudne i obarczone intelektualnym ciężarem. Oczywiście, będąc osłuchanym z awangardą słuchaczem, lekturę "Saturation" z pewnością da się postrzegać w bardziej analityczny sposób. Jednak sam Karkowski, wraz ze swoim antyakademickim, punkowym etosem, bliższy był jak mniemam "przeciętnemu" słuchaczowi chłonącemu otwartą głową rzeczy, które nie koniecznie potrafi nazwać i umiejscowić w odpowiednim kontekście. Tak właśnie trafił do mnie.
zeitkratzer - "Saturation"
2015, Bocian Rec. / Musica Genera
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz