wtorek, 3 września 2013

Wyrzuty sumienia cz. 1 / AlunaGeorge + oOoOO + Austra + Lapalux + Hyetal

Wyrzuty sumienia to kącik w którym pojawią się płyty których z różnych przyczyn nie opisałem na przestrzeni ostatnich tygodni, a ponieważ przez ten czas łamy 1u/1o ziały pustką to uzbierało się trochę tego dobrego... i złego!

ALUNAGEORGE - Body Music / Island Records 2013

Pupile łowców talentów z nad Tamizy debiutują w atmosferze jednej z bardziej oczekiwanych płyt r'n'b tego roku i zaskakują; lecz przede wszystkim stężeniem popowego mułu na minutę nagrania. To nie jest zła płyta, to płyta do bólu przewidywalna i nudna. Body music ma w sobie wszelkie cechy popu które doprowadzają mnie najpierw do zażenowania, później do zaśnięcia. Przesłodzone popowe piosenki sytuują się w sam raz na UK top 40 pomiędzy gwiazdki formatu Jassie J czy będącej teraz w świetle reflektorów Miley Cyrus. Cukierkowaty, banalny wokal, grzeczne, bezpieczne melodie, brak polotu, dojmująca schematyczność. To ten rodzaj wszędobylskiego popu sączącego się z komercyjnych radiostacji, na który szukacie muzycznej odtrutki choćby na tym blogu. Bo jak dla mnie postawienie znaku równości między np: taką Britney a Aluną jest momentami oczywiste. Na Body Music bardziej przeszkadza mi właśnie Aluna, bo podkłady George'a wydają się momentami dość zgrabne jak na współczesny mainstreamowy pop, a właśnie tam powinno się lokować debiut AG. Starałem sobie wyobrazić zastępczy wokal dla tego albumu - zwłaszcza w formie niskiego, męskiego czarnego wokalu te kompozycje mogłyby nabrać o wiele więcej kolorytu i wigoru. Body Music jest jak wata cukrowa, z braku polotu zagryzana kostką cukru. Spodoba się wszystkim fanom "bezpiecznej muzyki". Brrr


oOoOO - Without Your Love  / Nihjgt Feelings 2013

Antyteza albumu AlunaGeorge. Choć pierwsze kroki stawiali w barwach tej samej wytwórni inspirując się soulem i r'n'b to już przy wydaniu swoich debiutów znaleźli się w zupełnie odmiennych światach. Z jednej strony szturmowanie list przebojów (AlunaGeorge), z drugiej dekadenckie, trupie kołysanki (oOoOO).
Ślamazarne człapanie na chyboczących się nogach. Tak można by streścić jednym zdaniem konstrukcje i harmonię utworów na debiutanckim albumie Christopher'a Greenspan'a. Widmowa atmosfera, duszny klimat, szczątki melodii przytłumione muzyczną kakofonią. Wszystkie elementy przesterowane i brutalnie skompresowane w gęstą magmę. Zero selektywności. Odrealniony klimat charakterystyczny dla produkcji sygnowanych godłem Tri Angle dla którego do tej pory nagrywał Greenspan (Wihout Your Love wydał nakładem własnego label'u Nihjgt Feelings). Jeśli jest to r'n'b to w najbrutalniejszej znanej mi wersji, w której zamiast jęków miłosnych uniesień słychać obłędne majaczenia wiedźmy. Masywność brzmienia tego albumu ma gracje walca drogowego demokratycznie zgniatającego wszystko co się pod nim znajdzie w jedną pulpę. A jednak ta bezceremonialność muzyki oOoOO topornie budowana ciężkimi blokami dźwięków ma w sobie okrutny urok pięknej szpetoty.


AUSTRA - Olympia / Domino Records 2013

Początek jest zaskakujący, bo oto w pierwszych taktach mniej spostrzegawczy słuchacz mógłby pomyśleć, ze ma do czynienia z Julią Holter. Podobny głos, podobna, lekko teatralna maniera. W pozostałej części niespodzianek brak, bo Olympia jest przede wszystkim kontynuacją debiutu. Melodyjną, rozśpiewaną i taneczną. Co prawda już nie tak świeżą, ale wciąż pełną uroku i zyskującą z kolejnymi przesłuchaniami. Ciężko jednak o jakiekolwiek zaskoczenie, bo w stylistyce wokalnego elektropopu powiedziano już chyba wszystko. 





LAPALUX - Nostalchic / Brainfeeder 2013

Ta miłość rodziła się w bólach. Kilka miesięcy temu odesłałem tę płytę do mojego dźwiękowego archiwum, z którego mało co już kiedykolwiek powraca do ponownego przesłuchania. To archiwum to płytowa czarna dziura zapomnienia. Często niestety trafiają tam również wartościowe pozycje, które najczęściej z barku czasu i pod nawałem atrakcyjniejszych (z pozoru) lektur nie mają szczęścia zostać potraktowane z pełną uwagą. Jeśli udaje mi się tam sięgnąć ponownie nierzadko nagrania stamtąd wracające okazują się moimi późniejszymi wielkimi faworytami. Taka szorstka męska przyjaźń towarzyszyła również mojej przygodzie z  albumem Lapaluxa.
Zresztą określenie szorstka przyjaźń jest również adekwatne do zachwycającej zawartości muzycznej płyty. Eksponuje ona bowiem całe połacie delikatności, nastrojowości i słodkiej melancholii przywalone pod gigantyczną konstrukcją, która z całym swoim impetem roztrzaskuje to co mogłoby sugerować ckliwość i landrynkowość. Zagmatwane rytmiczne struktury, wszędobylskie przeszkadzajki, wrażenie totalnego chaosu i kakofonii doskonale utrudniają słuchaczowi dotarcie do jądra muzyki Lapaluxa. A jądrem tym są nastrojowe kompozycje spod znaku cyfrowego neo soul i r'n'b, najeżone całymi kawalkadami hałasów i brzmieniowego brudu. Najlepszym przykładem biegunowej konstrukcji Nostalchic jest numer Kelly Brook (dla mnie kluczowy moment całej płyty) kiedy to seksowna, acid jazzowa trąbka zostaje zmasakrowana gradem przesterowanych perkusyjnych sampli, zniekształconym wokalem i glitchowym basem. 
Jedyne co przeszkadza mi w odbiorze Nostalchic,  to fakt, że jego autor chyba zbyt mocno zasłuchał się w produkcjach swojego szefa i kumpla Flying Lotusa. Podobne konstrukcje rytmiczne, zamiłowanie do ambientowych rozlazłych plam, glitchowa produkcja, czy skłonność do operowania cyfrowym zgiełkiem to elementy silnego wpływu Fly Lo na muzykę Stuart'a Howard'a. Nostalchic bowiem momentami brzmi tak jakby panowie korzystali wręcz z tej samej bazy brzmień. Ponad to jest to jednak płyta w pełni znakomita, eksplodująca futurystyczną wizją adaptowania starych gatunków w abstrakcyjne, nowe formy.

HYETAL - Modern Worship / True Panther Sounds 2013

Za wąskie są stylistyczne granice muzyki elektronicznej dla David'a Corney'a (Hyetal). Zbyt wąskie jak na tak nonkonformistycznego producenta, który ma ambicję pokusić się o brzmieniową rewolucję, choć umiejętności, charyzmy, przebojowości, zaś przede wszystkim produkcyjnego doświadczenia jeszcze mu na to nie starcza. Już od debiutu (Broadcast) śmiało przekraczającego granice dubstepu u Hyetala zaobserwować można mocne parcie na indywidualizm. Na Modern Worship praktycznie nie słychać już echa brytyjskiej muzyki breakbeatowej, Hyetal zmierza raczej ku brzmieniom glitchowego electro i rave'u. Trzeba docenić zapendy w poszukiwaniu własnej drogi tego producenta, choć jego ambicje stoją zdecydowanie ponad umiejętnościami i konkretną wizją materiału. Hyetal bowiem raczej po omacku porusza się na swojej muzycznej drodze. Kompozycje Modern Worship rozjeżdżają się, gubią wątek, zmierzają donikąd. Są pozbawione pointy i kulminacji. Z początku intrygują, by po chwili wywoływać zniecierpliwienie. Owszem uciekają z utartych ścieżek, ale jednocześnie pozbawione są charakteru i zdecydowania. Po przesłuchaniu nie pozostaje w pamięci zbyt wiele, aczkolwiek warto przyglądać się Hyetalowi, bo następnymi produkcjami może odpalić już w samo sedno.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz