"veNN Circles" to projekt założony przez Gerarda Lebika (elektronika) i Piotra Domasiewicza (trąbka), w ramach którego do eksperymentalnych, w pełni improwizowanych sesji live electronics zapraszani są muzycy działający, zarówno w ramach współczesnej awangardy, sound artu, jak i reprezentujący scenę jazzowej improwizacji.
Wydany nakładem Bocian Records album, jest rejestracją sesji do której duet zaprosił Portugalczyka Gabriel Ferrandini'ego; znakomitego, poszukującego perkusistę młodego pokolenia, występującego na całym świecie z tuzami współczesnego free. Ta edycja "veNN Circles", zarejestrowana już w 2012 roku, to elektroakustyczne słuchowisko oparte na sonorystycznej preparacji instrumentów, metalicznych obiektów, oraz adaptowanej do potrzeb improwizacji elektronice.
Dźwiękowy performance trzech instrumentalistów odbywa się poza wszelakimi schematami przynależnymi tradycyjnej muzycznej ekspresji. Muzycy przystępują do badawczego procesu, w trakcie którego poszukują dźwiękowych relacji w zbiorze akuzmatycznych odgłosów, terenowych rejestracji, czy sonorystycznych preparacji. Wśród tego abstrakcyjnego wywodu dominują dźwięki o metalicznej fakturze i jej najprzeróżniejszych odcieniach. Zimne, chropowate, masywne, wykazujące industrialne proweniencje. Okazjonalnie dochodzą do głosu szczątki klasycznej artykulacji, wtedy też najczęściej jako źródło dźwięku ujawnia się perkusja, wprowadzająca kilka arytmicznych przelotów. Swą tożsamość ujawnia również trąbka, identyfikowana odgłosem przedmuchiwanego przez ustnik powietrza. Do tego zestawu dołącza oszczędna i beznamiętna elektronika, nieingerująca w abstrakcyjne dialogi dźwiękokształtów. Można ją rozpoznać głównie jako metaliczny dron, bądź też przybiera formę zredukowaną do buczącego sygnału elektrycznego, czy wibrującej w tle sinusoidalnej fali.
"veNN Circles" w wykonaniu trio Damasiewicz, Lebik, Ferrandini, intensywnością eksperymentu, nagromadzeniem dźwiękowych bodźców, i nielinearną narracją przypomina znakomity (ubiegłoroczny już) album Valerio Trcoli'ego "Miseri Lares" (PAN), z tą różnicą, że eksperymentalne nagranie Włocha; na analogową elektronikę i taśmy, wykazuje tendencje do teatralizacji dźwięku w mroczną fabułę. W przypadku tria nie ma mowy, o choćby odrobinie fabularyzacji. Ekspresja "veNN Circles" jest stricte intelektualna, ze wzgardą traktująca harmonię, nastrój, czy melodię. To zdecydowane odcięcie emocji od instynktów, dekonstrukcja muzyki w dźwiękową abstrakcję.
Bezkompromisowa wypowiedź trójki instrumentalistów, to poruszanie się w materii pozbawionej ograniczeń. Operowanie poza skalą i harmonią. Emancypacja z kanonów i konwencji. Elektroakustyczna analiza współzależności dźwięków, w interakcji z innymi dźwiękami, przestrzenią, odbiorcą, a wreszcie z samym artystą. Dźwiękowe materiałoznawstwo, badające akustyczne właściwości instrumentów i obiektów dźwiękowych. Proces formułowania w czasie rzeczywistym unikalnego, amuzycznego języka i systemu komunikacji między artystami, obowiązującego tylko tu i teraz, w trakcie improwizacyjnej sesji.
GERARD LEBIK, PIOTR DAMASIEWICZ, GABRIEL FERRANDINI - "veNN circles"
2014, Bocian Records.
czwartek, 8 stycznia 2015
wtorek, 6 stycznia 2015
Kości pamięci / Ircha "Black Bones"
2014 w wykonaniu muzyków Irchy był wyjątkowo pracowity i przyniósł wiele znakomitych wydawnictw, bez których trudno wyobrazić sobie miniony rok. Solowy album Pawła Szamburskiego "Ceratitis Capitata", ekwilibrystyczne i przebojowe Pole Michała Górczyńskiego, oraz wyciszone Kwartludium, akompaniujące Jacaszkowi do "Catalogue Des Arbres". Natchnione albumy hiperaktywnego Wacława Zimpla, występującego w spektakularnych (Wacław Zimpel To Tu Orkiestra), kameralnych (Olie Brice Quintet) i komercyjnych, nie pozbawionych elegancji składach (Gaba Kulka). I wreszcie intrygujące kooperacje spiritus movens Irchy - Mikołaja Trzaski: m.in. Trzaska / Mazur / Pandi, Rubin / Trzaska / Masel. Jeśli chciałbym ustalić wspólny mianownik dla większości z tych albumów to nie ulega wątpliwości, że czwórka klarnecistów w swoich twórczych wyborach kieruje się poszukiwaniem sakralnych wątków w muzyce, oraz badaniem folkowych tradycji, w których przemierza najbardziej odległe kultury. Nie powinno zatem być żadnym zaskoczeniem, że czwarty już album Irchy "Black Bones", choć zrealizowany w 2013 roku, podąża dokładnie takimi samymi ścieżkami, jakimi jego członkowie solo.
Mimo iście "gwiazdorskiej" obsady instrumentalistów, królem na "Black Bones" jest przede wszystkim klarnet. Konia z rzędem temu, kto w ciemno zidentyfikuje autorów poszczególnych partii tego malowniczego instrumentu. Mimo iż umownym liderem pozostaje Trzaska to w toku narracji współpraca przebiega w pełni pluralistycznie. Soliści dzielą przestrzeń kompozycji jedynie na motyw i akompaniament, namiętnie cieniując i dopieszczając każdy wątek. Taką grą zespołową, skupioną na każdym detalu opowieści udaje się zbudować niezwykle uduchowioną atmosferę pełną subtelnych wzruszeń i uniesień. Główną rolę odgrywa w nagraniu melodyka, która oszczędnie i nienachalnie sięga po motywy żydowskie, czerpiąc zarówno z tradycji sefardyjskiej, jak i chasydzkiej. Pełnią one jednak w materiale jedynie rolę przystanków od których muzycy rozpoczynają fabularne poszukiwania, bądź też stanowiąc puentę ich wypowiedzi.
Aby zachować ciągłość skupionej atmosfery, klarneciści rezygnują ze swingu, szaleńczych wybuchów jazzowej ekspresji i sonorystycznych eksperymentów. Nie obowiązują tu "zasady" wolnej improwizacji, a muzycy zwięźle trzymają się tematu, wzbogacając jego brzmienie wielowymiarową paletę odcieni. Wątki i motywy ewoluują dość szybko, a kwartet nie ma w zwyczaju powracać do nich, rozwijając narrację dalej. Wyjątkiem są przywoływane tradycyjne melodie, stanowiące punkty orientacyjne nagrania.
"Black Bones" to album podwójny. Pierwsza jego część została zrealizowana w maju 2013 w warszawskim Quality Studio, druga zaś, jest zapisem występu Irchy w Stacji Falenica, w sierpniu tegoż roku. Imponujące jest to, jak intymną atmosferę uzyskaną podczas studyjnej rejestracji, udało się muzykom przenieść w realia koncertowe. Kluczem, jak mniemam, jest wymiana energii zarówno między samymi instrumentalistami, jak i miejscem wykonania (w przypadku płyty live). Stacja Falenica to bowiem ostatni przystanek przed Treblinką, dla tysięcy żydów z likwidowanych w 1942 gett w Rembertowie, Falenicy i Otwocku. Obie płyty stanowią najdelikatniejsze, najbardziej stonowane i wyciszone z dotychczasowych nagrań Irchy. Czwórka znakomitych klarnecistów w nienachalnym, duchowym uniesieniu potrafiła narzędziami współczesnej improwizacji zinterpretować tradycję, oraz przekazać pamięć po jej depozytariuszach.
MIKOŁAJ TRZASKA IRCHA CLARINET QUARTET - "Black Bones"
2014, Kilogram Records
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Mikroimprowizacja / Noël Akchoté & Mikrokolektyw
Spotkanie Mikrokolektywu z Noël'em Akchot'em - francuskim mistrzem gitary, muzykiem, który niczym kameleon adaptuje się zarówno w realiach wolnej jazzowej improwizacji, awangardowej kameralistyki, eksperymentalnej elektroniki, czy też jako interpretator muzyki klasycznej, oraz... piosenek Kylie Minouge - jest zapisem zaskakująco kameralnej, improwizowanej sesji nagraniowej, do której doszło w styczniu 2014, we wrocławskim Ośrodku Postaw Twórczych. Jej owocem jest świeżo wydana, w labelu Francuza (Noël Akchoté Downloads), godzinna płyta wymagająca od słuchacza wzmożonej koncentracji i podzielności
uwagi.
Wspólna sesja muzyków sprawia wrażenie starcia bezkontaktowego, prowadzonego trzema równoległymi do siebie, instrumentalnymi wątkami. Każdy z muzyków pozostaje skoncentrowany na własnej improwizowanej ścieżce, z rzadka ingerując w artykulację współtowarzyszy. Do takiej ekspresji sympatycy muzyki Kuby Suchara i Artura Majewskiego powinni być przygotowani ich ostatnim autorskim albumem "Absent Minded", ale przede wszystkim materiałem "Tone Hunting" - kooperacją z Anną Kaluzą i Rafałem Mazurem wydaną dla renomowanej, portugalskiej wytwórni Clean Feed. Mamy zatem do czynienia, z formułą dynamicznej,a wręcz instynktownej wymiany bodźców dźwiękowych będącej wynikiem dialogu znakomitych technicznie instrumentalistów. Elementy fabularne, melodie, przewodnie motywy, powtórzenia, czy linearność narracji zostają wyrzucone poza obręb jazzowego języka, którym posługują się Suchar. Majewski i Akchoté. Zrębem porozumienia, w którym przecinają się trzy równoległe impresje okazuje się być temperatura i intensywność improwizacji, które instrumentaliści z wyczuciem kontrolują.
Impresyjna muzyka tria, oparta została na pełnych wirtuozerii wypowiedziach przybierających formę kunsztownej ornamentyki. Muzycy kreślą, abstrakcyjne struktury i układy arabesek, a forma ich artykulacji przybiera intymny charakter, pozbawiony wykrzykników, mocnych kontrastów i podziału na lidera i tło. Trzej dżentelmeni uprawiają demokratyczną formę w której wymianie ulegają jedynie plany na których wybrzmiewają instrumenty. I tak, w cyrkularnym cyklu trąbka Majewskiego, lub gitara Akchoté wysuwają się na prowadzenie podczas gdy drugi z instrumentów, wraz z perkusją Suchara funkcjonują jako akompaniament. Na nastrój improwizacji ma wpływ redukcja przestrzeni dźwiękowej wokół instrumentów, która okrojona z przestronności ech i pogłosów generuje kameralny charakter nagrania. W takich warunkach impresja jazzowa zostaje prowadzona intymnie, a dźwięki nawlekane są niezwykle gęsto. Fakt ten jednak sprawia, że trąbka Majewskiego i gitara Akchoté operujące w podobnych rejestrach, momentami wchodzą sobie w drogę, co niekorzystnie wpływa na selektywność nagrania.
Płyta Mikrokolektywu z Akchoté proponuje muzykę nieustannego ruchu, o olbrzymiej dynamice dialogu. To narracja funkcjonująca bez podziału na wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Wypowiedź zbudowana z kaskady drobnych jazzowych gestów; unikalnych i błyskawicznie przemijających, układająca się w abstrakcyjną układankę. Wspólna improwizacja tria Suchar - Majewski - Akchoté, finalnie okazuje się być niezwykle szkicowa w swojej prostocie, delikatna i pozbawiona spektakularności donośnych gestów. Muzycy unikają bezpośredniego kontaktu zarówno ze sobą jak i ze słuchaczem. Są oszczędni w epatowaniu technikami improwizacyjnymi, a także w użyciu efektów. Z elektroniki będącej dotąd ważną częścią kompozycji Mikrokolektywu, zrezygnowali całkowicie.
Rozmach i moc tej płyty ujawnia się w gęstej i intensywnej artykulacji muzyków, wyrażonej w subtelnych i kameralnych dialogach.
Noël Akchoté + Mikrokolektyw
2014, Noël Akchoté Downloads
Wspólna sesja muzyków sprawia wrażenie starcia bezkontaktowego, prowadzonego trzema równoległymi do siebie, instrumentalnymi wątkami. Każdy z muzyków pozostaje skoncentrowany na własnej improwizowanej ścieżce, z rzadka ingerując w artykulację współtowarzyszy. Do takiej ekspresji sympatycy muzyki Kuby Suchara i Artura Majewskiego powinni być przygotowani ich ostatnim autorskim albumem "Absent Minded", ale przede wszystkim materiałem "Tone Hunting" - kooperacją z Anną Kaluzą i Rafałem Mazurem wydaną dla renomowanej, portugalskiej wytwórni Clean Feed. Mamy zatem do czynienia, z formułą dynamicznej,a wręcz instynktownej wymiany bodźców dźwiękowych będącej wynikiem dialogu znakomitych technicznie instrumentalistów. Elementy fabularne, melodie, przewodnie motywy, powtórzenia, czy linearność narracji zostają wyrzucone poza obręb jazzowego języka, którym posługują się Suchar. Majewski i Akchoté. Zrębem porozumienia, w którym przecinają się trzy równoległe impresje okazuje się być temperatura i intensywność improwizacji, które instrumentaliści z wyczuciem kontrolują.
Impresyjna muzyka tria, oparta została na pełnych wirtuozerii wypowiedziach przybierających formę kunsztownej ornamentyki. Muzycy kreślą, abstrakcyjne struktury i układy arabesek, a forma ich artykulacji przybiera intymny charakter, pozbawiony wykrzykników, mocnych kontrastów i podziału na lidera i tło. Trzej dżentelmeni uprawiają demokratyczną formę w której wymianie ulegają jedynie plany na których wybrzmiewają instrumenty. I tak, w cyrkularnym cyklu trąbka Majewskiego, lub gitara Akchoté wysuwają się na prowadzenie podczas gdy drugi z instrumentów, wraz z perkusją Suchara funkcjonują jako akompaniament. Na nastrój improwizacji ma wpływ redukcja przestrzeni dźwiękowej wokół instrumentów, która okrojona z przestronności ech i pogłosów generuje kameralny charakter nagrania. W takich warunkach impresja jazzowa zostaje prowadzona intymnie, a dźwięki nawlekane są niezwykle gęsto. Fakt ten jednak sprawia, że trąbka Majewskiego i gitara Akchoté operujące w podobnych rejestrach, momentami wchodzą sobie w drogę, co niekorzystnie wpływa na selektywność nagrania.
Płyta Mikrokolektywu z Akchoté proponuje muzykę nieustannego ruchu, o olbrzymiej dynamice dialogu. To narracja funkcjonująca bez podziału na wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Wypowiedź zbudowana z kaskady drobnych jazzowych gestów; unikalnych i błyskawicznie przemijających, układająca się w abstrakcyjną układankę. Wspólna improwizacja tria Suchar - Majewski - Akchoté, finalnie okazuje się być niezwykle szkicowa w swojej prostocie, delikatna i pozbawiona spektakularności donośnych gestów. Muzycy unikają bezpośredniego kontaktu zarówno ze sobą jak i ze słuchaczem. Są oszczędni w epatowaniu technikami improwizacyjnymi, a także w użyciu efektów. Z elektroniki będącej dotąd ważną częścią kompozycji Mikrokolektywu, zrezygnowali całkowicie.
Rozmach i moc tej płyty ujawnia się w gęstej i intensywnej artykulacji muzyków, wyrażonej w subtelnych i kameralnych dialogach.
Noël Akchoté + Mikrokolektyw
2014, Noël Akchoté Downloads
niedziela, 4 stycznia 2015
Kołysanki miejskie / Skinny Girls "Because You're Worthless"
Wszelakie czasowe cezury uzmysławiają mi, jak bardzo jestem wciąż zapóźniony i niezorganizowany w opisywaniu świata z perspektywy muzyki. Kolejny raz odzierają ze złudzeń, że da się zrecenzować wszystko co zrobiło wrażenie (lub nie). Kiedy w większości internetowych serwisów, portali, blogów etc. na dobre trwają żniwa podsumowań i rankingów, remanenty i inwentaryzacje, Ja nadal tkwię po uszy zanurzony w muzyce, której nie zdążyłem w 2014 opisać. Biorąc pod uwagę, że w listopadzie i grudniu wydawcy wcale nie wzięli świąteczno-noworocznych urlopów i wydawali dużo i dobrze, próba opisania tego (nie wspominając już o dokładnym przesłuchaniu) przybiera wręcz skalę heroicznego wyzwania, zwłaszcza dla kogoś kto dobę dzieli między słuchanie, pisanie, pracę zarobkową, życie rodzinne i odrobinkę snu. Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z ambitnym planem, to muzyczny rok 2014 zakończy się na łamach 1/u/1/o pod koniec stycznia. Co prawda jestem świadomy, że nowe produkcje AD 2015 już dopraszają się uwagi, bo przecież nowy Mikrokolektyw z Noelem Akchoté, Mazzscare czy Duda i Arszyn z Pawlacza Perskiego od jakiegoś czasu pobrzmiewają w moich głośnikach, jednak zaległe Skinny Girls, Ircha, Lebik z Domasiewiczem i Ferrandinim, To Tu Orkiestra, Duy Gebord, Fischerle, Szpura z Wójcińskim i Strychańskim z 2014 wywołują wyrzuty sumienia, bezdyskusyjnie zasługując na przelanie w tekst. Zapewne pojawi się jeszcze coś zupełnie nieoczekiwanego, co zaprzątnie moją uwagą i rozpali bezwstydną muzyczną ciekawość. Wtedy wszystkie te ambitne plany, (nie mam złudzeń) zawalą się na amen, a początek roku przyjdzie mi świętować może i w marcu. Póki co zamiast trwonić czas i energię na kolejne roczne podsumowanie, wolę poświęcić uwagę tematom zaległym i bardziej absorbującym, oraz zakończyć 2014 z czystym sumieniem choćby i w marcu.
Jednym z nagrań domagających się wspomnienia o nim w kontekście 2014 roku, zdominowanego wysypem ambientowych produkcji, jest "Because You're Worthless" - materiał Macieja Sławskiego nagrywającego pod kryptonimem Skinny Girls. Jego album z 2013 "If I Am What You Want Sometimes" zawierający (jak sam autor podkreśla) ambientowe kołysanki, był nominowany w plebiscycie na "Łódzką Płytę Roku" organizowanym przez dodatek Gazety Wyborczej "Co jest grane". Od tego czasu dźwięczne i melodyjne kompozycje Skiny Girls nabrały muskulatury i obrosły brudem, w większym stopniu oddając aurę i atmosferę miasta w którym zostały skomponowane i nagrane. Choć industrialny charakter Łodzi odchodzi powoli do lamusa, a miasto poszukujące nowej tożsamości i nie mogące dalej żyć mitem włókienniczego ośrodka, przeżywa aktualnie swoją największa przemianę od czasów Ziemi Obiecanej, to ciężar tych przepoczwarzeń odbija się w nagrywanej tutaj muzyce. Tak jest z "Because You're Worthless", które sam autor ocenia jako brzmieniową ewolucję "w ciągu ostatniego roku moja muzyka stała się głośniejsza i bardziej oparta na rytmie, choć nadal starałem się zachować błogość i spokój, w które zawsze celowałem w moich utworach."
Materiał na "Because You're Worthless" został nagrany podczas sesji w Radio Żak, studenckiej rozgłośni Politechniki Łódzkiej, zaś wokale i gitarowe preparacje zostały dograne w sypialni producenta. To, z pozoru kuriozalne zestawienie estetyki industrialnej z zaciszem sypialnianego studia, okazuje się jednak, jakże adekwatną metaforą miasta, które po burzliwej rewolucji, łagodnieje ujawniając, swój nie do końca jeszcze doceniany kreatywny potencjał.
"Because You're Worthless" zostało wypełnione industrialnym pomrukiem; stłumionymi echami pracującej maszynerii. Chłodne drony, metaliczna rytmika, drobinki glitchowego pyłu, dźwiękowa szaruga, rozlewają się rezonującymi plamami wybrzmiewając gęstą i zamgloną materią. Zaszumiałe przestrzenie, przerywane mozolnym, fabrycznym stukotem stają się, eterycznym akompaniamentem dla hipnotycznych wokaliz i melodeklamacji. Centralną część albumu, wkomponowaną pomiędzy spiętrzone hałasy i drapieżne kulminacje, stanowi łagodna kompozycja "Jean", będąca w zasadzie piosenką, albo jak wolałby autor kołysanką. Prosta melodia, żeński wokal i glitchowy szum tworzą mroczny, a przy tym jakże liryczny, zaświatowy nastrój, wycięty niemal żywcem z księżycowej muzyki Coila. Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie ta skromna i zapadająca w pamięć kompozycja była pretekstem dla nagrania całego "Because You're Worthless". To "Jean" bowiem, antycypuje pełne emocjonalnego uniesienia zwieńczenie albumu. A jest nim eksplozja cyfrowego hałasu współgrająca z podniosłością klawiszowych progresji i widmowością melodii, wyłaniających się podprogowo ze ściany noisu.
"Because You're Worthless" nie ma ambicji przekraczania granic, czy odkrywanie niezbadanych lądów. Jego zadaniem jest budowanie nastroju według sprawdzonych ambientowych prawideł, i to Sławskiemu udaje się znakomicie. Zaostrzenie estetyki okazało się, posunięciem logicznym i trafnym. Przydało nagraniom charakteru, a jednocześnie nie odebrało im intymnego nastroju kołysanki. Skinny Girls znakomicie panuje nad klimatem i kreowaniem dramaturgi opartej na linearnie rozwijającej się narracji. Subtelne gesty muzyczne, łagodna dynamika zdarzeń, kontemplacyjne motywy, uwodzące melodie i hipnotyzujące wokale tworzą album intrygujący, i urokliwy. Mocny industrialny stelaż został natchniony melancholijnym rozmarzeniem, zjawiskowo łącząc brutalność z delikatnością.
SKINNY GIRLS - "Because You're Worthless"
2014, wydanie własne
Jednym z nagrań domagających się wspomnienia o nim w kontekście 2014 roku, zdominowanego wysypem ambientowych produkcji, jest "Because You're Worthless" - materiał Macieja Sławskiego nagrywającego pod kryptonimem Skinny Girls. Jego album z 2013 "If I Am What You Want Sometimes" zawierający (jak sam autor podkreśla) ambientowe kołysanki, był nominowany w plebiscycie na "Łódzką Płytę Roku" organizowanym przez dodatek Gazety Wyborczej "Co jest grane". Od tego czasu dźwięczne i melodyjne kompozycje Skiny Girls nabrały muskulatury i obrosły brudem, w większym stopniu oddając aurę i atmosferę miasta w którym zostały skomponowane i nagrane. Choć industrialny charakter Łodzi odchodzi powoli do lamusa, a miasto poszukujące nowej tożsamości i nie mogące dalej żyć mitem włókienniczego ośrodka, przeżywa aktualnie swoją największa przemianę od czasów Ziemi Obiecanej, to ciężar tych przepoczwarzeń odbija się w nagrywanej tutaj muzyce. Tak jest z "Because You're Worthless", które sam autor ocenia jako brzmieniową ewolucję "w ciągu ostatniego roku moja muzyka stała się głośniejsza i bardziej oparta na rytmie, choć nadal starałem się zachować błogość i spokój, w które zawsze celowałem w moich utworach."
Materiał na "Because You're Worthless" został nagrany podczas sesji w Radio Żak, studenckiej rozgłośni Politechniki Łódzkiej, zaś wokale i gitarowe preparacje zostały dograne w sypialni producenta. To, z pozoru kuriozalne zestawienie estetyki industrialnej z zaciszem sypialnianego studia, okazuje się jednak, jakże adekwatną metaforą miasta, które po burzliwej rewolucji, łagodnieje ujawniając, swój nie do końca jeszcze doceniany kreatywny potencjał.
"Because You're Worthless" zostało wypełnione industrialnym pomrukiem; stłumionymi echami pracującej maszynerii. Chłodne drony, metaliczna rytmika, drobinki glitchowego pyłu, dźwiękowa szaruga, rozlewają się rezonującymi plamami wybrzmiewając gęstą i zamgloną materią. Zaszumiałe przestrzenie, przerywane mozolnym, fabrycznym stukotem stają się, eterycznym akompaniamentem dla hipnotycznych wokaliz i melodeklamacji. Centralną część albumu, wkomponowaną pomiędzy spiętrzone hałasy i drapieżne kulminacje, stanowi łagodna kompozycja "Jean", będąca w zasadzie piosenką, albo jak wolałby autor kołysanką. Prosta melodia, żeński wokal i glitchowy szum tworzą mroczny, a przy tym jakże liryczny, zaświatowy nastrój, wycięty niemal żywcem z księżycowej muzyki Coila. Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie ta skromna i zapadająca w pamięć kompozycja była pretekstem dla nagrania całego "Because You're Worthless". To "Jean" bowiem, antycypuje pełne emocjonalnego uniesienia zwieńczenie albumu. A jest nim eksplozja cyfrowego hałasu współgrająca z podniosłością klawiszowych progresji i widmowością melodii, wyłaniających się podprogowo ze ściany noisu.
"Because You're Worthless" nie ma ambicji przekraczania granic, czy odkrywanie niezbadanych lądów. Jego zadaniem jest budowanie nastroju według sprawdzonych ambientowych prawideł, i to Sławskiemu udaje się znakomicie. Zaostrzenie estetyki okazało się, posunięciem logicznym i trafnym. Przydało nagraniom charakteru, a jednocześnie nie odebrało im intymnego nastroju kołysanki. Skinny Girls znakomicie panuje nad klimatem i kreowaniem dramaturgi opartej na linearnie rozwijającej się narracji. Subtelne gesty muzyczne, łagodna dynamika zdarzeń, kontemplacyjne motywy, uwodzące melodie i hipnotyzujące wokale tworzą album intrygujący, i urokliwy. Mocny industrialny stelaż został natchniony melancholijnym rozmarzeniem, zjawiskowo łącząc brutalność z delikatnością.
SKINNY GIRLS - "Because You're Worthless"
2014, wydanie własne
wtorek, 30 grudnia 2014
Jest Super / Łukasz Jastrubczak "Marzenie"
Jedną z bardziej zauważalnych tendencji w 2014 na polskiej scenie niezależnej, było adaptowanie medium dźwiękowego przez artystów wizualnych. Oprócz archiwaliów "Trzeciej Fali" (Grupa W Składzie, Onomatopeja), młodo-pokoleniowej ofensywy spod znaku Penerstwa (Bąkowski, Smoleński), oraz inicjatywy warszawskiej Zachęty ("The Artist") w trend wpisuje się również Łukasz Jastrubczak, którego kaseta "Marzenie" inauguruje działalność nowego, rodzimego mikrolabelu Super.
Jastrubczak to twórca kojarzony dotąd głównie z artystyczną eksploracją medium filmowego. W ubiegłorocznej edycji konkursu "Spojrzenia" został uznany za najciekawszego artystę młodego pokolenia. Uzasadnienie werdyktu międzynarodowego jury pozostaje w większości aktualne, również jako komentarz dla jego poczynań muzycznych. Podkreślono w nim: "ryzyko eksperymentowania, nieinstrumentalne, samodzielne podejście do aktualnych technologii, swobodę w podejściu do obowiązujących dyskursów, efemeryczność, wrażliwość, umiejętność pracy z przesunięciami percepcji oraz zjawiskami marginalnymi".
"Marzenie" to niepierwsze doświadczenia Jastrubczaka z muzyczną materią. Wraz z Sebastianem Buczkiem i Tomaszem Kowalskim tworzą improwizujący skład Boring Drug, który zasilił program ostatniej Warszawskiej Jesieni. Jeśli trio "naiwnych" elektroników realizuje się w kontemplacyjnych, harmonicznych, dźwiękowych plamach z okolic ambientu, czy new age, tak solowe "Marzenie" charakteryzuje dekonstrukcja, anarchia i widmowość, czyli narzędzia tak tożsame z działalnością współczesnego elektronicznego eksperymentatora.
Wiele o zawartości, a konkretnie o brzmieniu płyty mówi już samo instrumentarium Jastrubczaka, które autor skrzętnie wymienia pod fotografią ilustrującą materiał. Amatorskie syntezatory, napakowane fabrycznymi presetami (Bontempi, Roland xp-50, MC 3A, Korg Monotibe) i prymitywna maszyna perkusyjna (Yamaha dd-5) emanują skarlałym dźwiękiem, przy którym estetyka lo-fi może być uznana za szczyt elegancji.
Obie części kasety, są owocem długiej i transowej improwizacji, będącej ilustracją bezceremonialnego traktowania reguł harmonii, kompozycji i selektywności. To muzyka rządząca się własną wewnętrzną logiką, będąca zapisem chwili i zatracenia się we wnętrzu dźwiękowego eksperymentu. Gęsta, duszna i intensywna. Strona A, "bardziej kontemplacyjna", oparta na wolnym miarowym tempie, wypełniona jest brudnym buczeniem syntezatorów, na których tle leniwie przepływają dźwięczne, oniryczne melodyjki; naiwnie słodkie, lecz o hipnotycznych właściwościach. Prezentacja banku brzmień prymitywnych instrumentów (sztucznych gitar, trąbek, organów), koegzystuje z przesterami, analogowym kurzem, kakofonią zmultiplikowanych klawiszowych palcówek, oraz zdeformowaną, zapętloną rytmiką. Gdzieniegdzie z tej elektronicznej pulpy wyłaniają się fragmenty, z żarliwością wyłapywane przez zdezorientowanego słuchacza, pozwalające mu odnaleźć się w motywach bardziej znajomych, łatwiejszych do nazwania. I tak z chaosu i brudu wyłaniają się echa kosmische music, czy krautrocka. Zwłaszcza słyszalne jest to na stronie B wydawnictwa, zhierarchizowanej dominacją rytmiki, nad ilustracją. To w tej części materiału, potykające się krautrockowe pętle przechodzą w techno-dudnienia, a te, spiętrzone obecnością delayów tworzą ziarnistą fakturę. Tutaj rytmika jest inspiracją do budowania linearnej narracji, przenikania się motywów i ich wzajemnego oddziaływania na siebie.
Przebieg narracji pozostaje w pełni intuicyjny. Znamienne dla całego materiału jest twórcze zapomnienie autora, swoiste opętanie materią dźwięku i improwizacji. Słychać, ze Jastrubczak nie czuje ograniczeń związanych z czasem. Dojmujący jest tu brak autokontroli, nad rozwijającą się z każda minutą ekspresją. Dlatego, zwieńczeniem tego nagrania, może być tylko brutalne zerwanie wątku, w samym centrum ogniście rozwijającego się motywu. Wybudzeni z "Marzenia" gwałtownym, nieprzewidzianym impulsem, momentalnie tracimy ciągłość narracji, a autor bezlitośnie przywołuje nas do porządku i logiki codzienności, odcinając dopływ odurzającej dźwiękowej materii.
Kaseta Jastrubczaka w warstwie brzmieniowej bezpruderyjnie i ostentacyjnie emanuje złym smakiem i brudem, w warstwie kompozycyjnej pozostaje zaś nieskrępowaną impresją, ograniczoną jedynie wyobraźnią twórcy i długością taśmy. Autor interpretuje estetyki poddając je dekonstrukcji i deformacji, korzystając jedynie ze sprzętów lo-fi, syntezatorowych presetów, czy prostej maszyny perkusyjnej. W wywiadzie udzielonym Joannie Szumacher dla portalu Miej Miejsce Łukasz Jastrubczak mówi: "Muzyce lubię się oddać. Lubię nie mieć kontroli. Traktuję ją bardziej emocjonalnie niż refleksje na temat sztuki wizualnej." Ten cytat w pełni oddaje jego "Marzenie", które jest mieszanką punkowej dezynwoltury wobec muzycznych reguł i kanonów, z recyklingiem dźwiękowych odpadów, narkotyczną widmowością i postmodernistycznym pomieszaniem estetycznych porządków. Nie można jednak odmówić Jastubczakowi świadomości muzycznej, czy umiejętności kompozycyjnej, objawiającej się głównie w licznych, chwytliwych motywach melodyjnych, świetnym panowaniem nad rytmiką (to głównie za jej sprawą możemy w materiale identyfikować muzyczne inspiracje autora), a także intrygującym budowaniem hipnotyczno-widmowego nastroju.
"Marzenie" to świadoma ilustracja czasów twórczej nadprodukcji, pomieszania porządków, zatarcia granicy między profesjonalistą i amatorem, twórcą a odbiorcą. A przy tym obiecujący start nowego wydawnictwa Super.
ŁUKASZ JASTRUBCZAK "Marzenie" słuchaj tu
2014, Super
Jastrubczak to twórca kojarzony dotąd głównie z artystyczną eksploracją medium filmowego. W ubiegłorocznej edycji konkursu "Spojrzenia" został uznany za najciekawszego artystę młodego pokolenia. Uzasadnienie werdyktu międzynarodowego jury pozostaje w większości aktualne, również jako komentarz dla jego poczynań muzycznych. Podkreślono w nim: "ryzyko eksperymentowania, nieinstrumentalne, samodzielne podejście do aktualnych technologii, swobodę w podejściu do obowiązujących dyskursów, efemeryczność, wrażliwość, umiejętność pracy z przesunięciami percepcji oraz zjawiskami marginalnymi".
"Marzenie" to niepierwsze doświadczenia Jastrubczaka z muzyczną materią. Wraz z Sebastianem Buczkiem i Tomaszem Kowalskim tworzą improwizujący skład Boring Drug, który zasilił program ostatniej Warszawskiej Jesieni. Jeśli trio "naiwnych" elektroników realizuje się w kontemplacyjnych, harmonicznych, dźwiękowych plamach z okolic ambientu, czy new age, tak solowe "Marzenie" charakteryzuje dekonstrukcja, anarchia i widmowość, czyli narzędzia tak tożsame z działalnością współczesnego elektronicznego eksperymentatora.
Wiele o zawartości, a konkretnie o brzmieniu płyty mówi już samo instrumentarium Jastrubczaka, które autor skrzętnie wymienia pod fotografią ilustrującą materiał. Amatorskie syntezatory, napakowane fabrycznymi presetami (Bontempi, Roland xp-50, MC 3A, Korg Monotibe) i prymitywna maszyna perkusyjna (Yamaha dd-5) emanują skarlałym dźwiękiem, przy którym estetyka lo-fi może być uznana za szczyt elegancji.
Obie części kasety, są owocem długiej i transowej improwizacji, będącej ilustracją bezceremonialnego traktowania reguł harmonii, kompozycji i selektywności. To muzyka rządząca się własną wewnętrzną logiką, będąca zapisem chwili i zatracenia się we wnętrzu dźwiękowego eksperymentu. Gęsta, duszna i intensywna. Strona A, "bardziej kontemplacyjna", oparta na wolnym miarowym tempie, wypełniona jest brudnym buczeniem syntezatorów, na których tle leniwie przepływają dźwięczne, oniryczne melodyjki; naiwnie słodkie, lecz o hipnotycznych właściwościach. Prezentacja banku brzmień prymitywnych instrumentów (sztucznych gitar, trąbek, organów), koegzystuje z przesterami, analogowym kurzem, kakofonią zmultiplikowanych klawiszowych palcówek, oraz zdeformowaną, zapętloną rytmiką. Gdzieniegdzie z tej elektronicznej pulpy wyłaniają się fragmenty, z żarliwością wyłapywane przez zdezorientowanego słuchacza, pozwalające mu odnaleźć się w motywach bardziej znajomych, łatwiejszych do nazwania. I tak z chaosu i brudu wyłaniają się echa kosmische music, czy krautrocka. Zwłaszcza słyszalne jest to na stronie B wydawnictwa, zhierarchizowanej dominacją rytmiki, nad ilustracją. To w tej części materiału, potykające się krautrockowe pętle przechodzą w techno-dudnienia, a te, spiętrzone obecnością delayów tworzą ziarnistą fakturę. Tutaj rytmika jest inspiracją do budowania linearnej narracji, przenikania się motywów i ich wzajemnego oddziaływania na siebie.
Przebieg narracji pozostaje w pełni intuicyjny. Znamienne dla całego materiału jest twórcze zapomnienie autora, swoiste opętanie materią dźwięku i improwizacji. Słychać, ze Jastrubczak nie czuje ograniczeń związanych z czasem. Dojmujący jest tu brak autokontroli, nad rozwijającą się z każda minutą ekspresją. Dlatego, zwieńczeniem tego nagrania, może być tylko brutalne zerwanie wątku, w samym centrum ogniście rozwijającego się motywu. Wybudzeni z "Marzenia" gwałtownym, nieprzewidzianym impulsem, momentalnie tracimy ciągłość narracji, a autor bezlitośnie przywołuje nas do porządku i logiki codzienności, odcinając dopływ odurzającej dźwiękowej materii.
Kaseta Jastrubczaka w warstwie brzmieniowej bezpruderyjnie i ostentacyjnie emanuje złym smakiem i brudem, w warstwie kompozycyjnej pozostaje zaś nieskrępowaną impresją, ograniczoną jedynie wyobraźnią twórcy i długością taśmy. Autor interpretuje estetyki poddając je dekonstrukcji i deformacji, korzystając jedynie ze sprzętów lo-fi, syntezatorowych presetów, czy prostej maszyny perkusyjnej. W wywiadzie udzielonym Joannie Szumacher dla portalu Miej Miejsce Łukasz Jastrubczak mówi: "Muzyce lubię się oddać. Lubię nie mieć kontroli. Traktuję ją bardziej emocjonalnie niż refleksje na temat sztuki wizualnej." Ten cytat w pełni oddaje jego "Marzenie", które jest mieszanką punkowej dezynwoltury wobec muzycznych reguł i kanonów, z recyklingiem dźwiękowych odpadów, narkotyczną widmowością i postmodernistycznym pomieszaniem estetycznych porządków. Nie można jednak odmówić Jastubczakowi świadomości muzycznej, czy umiejętności kompozycyjnej, objawiającej się głównie w licznych, chwytliwych motywach melodyjnych, świetnym panowaniem nad rytmiką (to głównie za jej sprawą możemy w materiale identyfikować muzyczne inspiracje autora), a także intrygującym budowaniem hipnotyczno-widmowego nastroju.
"Marzenie" to świadoma ilustracja czasów twórczej nadprodukcji, pomieszania porządków, zatarcia granicy między profesjonalistą i amatorem, twórcą a odbiorcą. A przy tym obiecujący start nowego wydawnictwa Super.
ŁUKASZ JASTRUBCZAK "Marzenie" słuchaj tu
2014, Super
niedziela, 28 grudnia 2014
Litania Mitana / Onomatopeja "Onomatopeja"
W Grudniu, staraniem Stowarzyszenia Inicjatyw Twórczych "Trzecia Fala" oraz, Grójeckiego Ośrodka Kultury ukazała się "Onomatopeja", czyli materiał zarejestrowany przez Andrzeja Mitana, Jana Olszaka i Piotra Mitana na przestrzeni 1975-78, będący jedyną materialną pamiątką istnienia tego efemerycznego, muzyczno-poetyckiego projektu. To kolejny, spóźniony o dziesięciolecia debiut, który wysiłkami Łukasza Strzelczyka - niestrudzonego poszukiwacza zaginionych elementów polskiej muzyki eksperymentalnej, będącej w bliskich związkach ze sztukami wizualnymi - mógł ujrzeć światło dzienne.
W ubiegłym roku nakładem "Trzeciej Fali" ukazało się unikatowe wydawnictwo Grupy W Składzie; kronika intrygującego projektu, będącego próbą transkrypcji sztuki na język dźwięku, muzyczną interpretacją fluksusowych eksperymentów. Onomatopeja, poprzez osobę lidera Andrzeja Mitana, również wykazuje związki z awangardowymi ruchami artystycznymi lat 70, jest jednak realizacją znacząco odmienną od konceptualnej GWS. Dziewięć miniatur, trwających łącznie nieco ponad 24 minuty, to poetycka, niezwykle liryczna impresja, oszczędna w środki muzyczne, natchniona i wypełniona intymną atmosferą, bliską sakralnemu uniesieniu.
Przenieśmy się zatem w przeszłość. Jest rok 1975. Ukazują się albumy: "Nowy horyzont" SBB, "Aerolit" Niemena i "Cień wielkiej góry" Budki Suflera. W radioodbiornikach dudni big bit, na parkietach, zaś króluje dancingowy szlagier Jerzego Połomskiego "Bo z dziewczynami". Równolegle, swoje najlepsze czasy przeżywa studencki klub Politechniki Warszawskiej "Remont" znany również jako "Riviera-Remont". To on, otoczony nieprzychylną codziennością realnego komunizmu, skupia najważniejsze osobistości i wydarzenia ze świata sztuki, kina i muzyki jazzowej. Nad klubem unoszą się opary artystycznego fermentu, które wymykają się spod kontroli wszechobecnej cenzury. Trwa święto sztuki i wolności, w którym czynny udział bierze również Andrzej Mitan - poeta, performer, konceptualista, heppener, animator kultury. W tymże roku w ramach interdyscyplinarnych spotkań artystycznych "Diafora" ma miejsce koncert Onomatopei, którego rejestracje stały się dla Łukasza Strzelczyka przyczynkiem do powstania opisywanej płyty.
Onomatopeja została założona w 1968 w Pionkach pod Radomiem, przez gitarzystę Jana Olszaka, wokalistę Andrzeja Mitana, oraz basistę i perkusistę Piotra Mitana, prywatnie brata Andrzeja. Następnie, do zespołu dołączył artysta wizualny Cezary Staniszewski, odpowiedzialny za oprawę plastyczną występów grupy. Od tego momentu koncerty Onomatopei nabierają znamion interdyscyplinarnych happeningów, w których w ramach wielogodzinnych widowisk warstwie muzycznej na równi towarzyszy malarstwo, performance, i inne działania konceptualne. W spotykanych opisach występów zespołu dość często pojawia się "zdumienie" jako reakcja, na twórczość ansamblu, a zwłaszcza na poczynania wokalne Mitana. Jednak faktem jest, że grupa wraz z rozwojem swojej działalności koncertowej, zyskiwała sobie co raz liczniejsze grono wielbicieli. Świadczyć o tym może, choćby główna nagroda zdobyta na prestiżowym Festiwalu Muzyki Współczesnej w Kaliszu w 1972 (rok później tą samą nagrodę otrzymała tam Grupa W Składzie).
Wróćmy jednak do samego nagrania, tych niespełna dwudziestu pięciu minut, niezwykle przejmujących i eterycznych, które choć odrobinę przybliżają potencjał jakim dysponowało trio. Wartość "Onomatopei", oparta jest w głównej mierze na warstwie tekstowej i jej wokalnej interpretacji. Na mocnych i dogłębnych tekstach Jana Gałkowskiego, Tadeusza Nowaka i Jury Franicevic-Plocar'a, nasyconych treścią, której próżno szukać wśród współczesnych wykonawców. Te wybrane fragmenty wierszy, wraz ze zjawiskowym wykonaniem mogłyby pretendować do repertuaru piosenki autorskiej gdyby nie to, że w owych czasach ocierały się nurt muzyki popularnej, głównie za sprawą magnetyzmu osobowości artystycznej Czesława Niemena, który tak zjawiskowo pożenił ze sobą muzykę rozrywkową z poezją. To właśnie ikoniczna ekspresja jednego z najwybitniejszych polskich wokalistów i muzyków odbija się echem na artykulacji Mitana. Jeśli jednak utwory Niemena dość często ocierały się o patos i hymniczność, tak Andrzej Mitan proponuje ekspresję subtelniejszą, niezwykle intymną i równie obfitującą emocjami. Przykładem niech będzie wybitna i przeszywająca kompozycja "Kiedy umiera człowiek", która staje się do głębi wewnętrznym, przejmującym przeżyciem zarówno dla wokalisty jak i słuchacza. Interpretacja Mitana natchniona pierwiastkiem sacrum i przybiera tu charakter litanii, która wraz z minimalistycznym muzycznym szkicem tworzy pasjonujące miniaturowe requiem. Lider Onomatopei operuje w górnej skali męskiego wokalu. Jego wokalizacja nasycona jest hipisowskim fluidem, predysponującym do dość swobodnego posługiwania się głosem. Stąd deklamacje, falsetowe zaśpiewy i tytułowe onomatopeje, które idealnie uwydatniają nastrój wyśpiewywanych tekstów.
Muzyka, stanowiąca podkład "Onomatopei" idealnie dopełnia unikalne ewokacje Andrzeja Mitana. Oszczędna melodyka, aranżowana brzmieniem gitary akustycznej Jana Olszaka, zainfekowanej bluesową estetyką, nabiera równie poetyckiego i zmysłowego wymiaru. Z kolei perkusja Piotra Mitana bliższa jest jazzowej formule. Ledwie dostrzegalna, pozostawia głównie ornamentujące ślady swojej obecności w nagraniu.
Odkurzone archiwalia "Trzeciej Fali", tuż obok reedycji nagrań Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia dostarczają nam kolejnych, często zaskakujących odkryć muzycznych, ukazując zapomniane kolaboracje i aktywność multidyscyplinarnego awangardowego fermentu lat 60 i 70 tych, muzycznie osadzonego między jazzem, elektroakustyką i muzyką rozrywkową. Wydawnictwo "Onomatopeja", wypełnia również kolejną białą plamę na mapie dokumentującej archiwalne zjawiska przecinające się na styku muzyki i sztuk wizualnych.
Onomatopeja - "Onomatopeja"
2014, Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych "Trzecia Fala" + Grójecki Ośrodek Kultury
W ubiegłym roku nakładem "Trzeciej Fali" ukazało się unikatowe wydawnictwo Grupy W Składzie; kronika intrygującego projektu, będącego próbą transkrypcji sztuki na język dźwięku, muzyczną interpretacją fluksusowych eksperymentów. Onomatopeja, poprzez osobę lidera Andrzeja Mitana, również wykazuje związki z awangardowymi ruchami artystycznymi lat 70, jest jednak realizacją znacząco odmienną od konceptualnej GWS. Dziewięć miniatur, trwających łącznie nieco ponad 24 minuty, to poetycka, niezwykle liryczna impresja, oszczędna w środki muzyczne, natchniona i wypełniona intymną atmosferą, bliską sakralnemu uniesieniu.
Przenieśmy się zatem w przeszłość. Jest rok 1975. Ukazują się albumy: "Nowy horyzont" SBB, "Aerolit" Niemena i "Cień wielkiej góry" Budki Suflera. W radioodbiornikach dudni big bit, na parkietach, zaś króluje dancingowy szlagier Jerzego Połomskiego "Bo z dziewczynami". Równolegle, swoje najlepsze czasy przeżywa studencki klub Politechniki Warszawskiej "Remont" znany również jako "Riviera-Remont". To on, otoczony nieprzychylną codziennością realnego komunizmu, skupia najważniejsze osobistości i wydarzenia ze świata sztuki, kina i muzyki jazzowej. Nad klubem unoszą się opary artystycznego fermentu, które wymykają się spod kontroli wszechobecnej cenzury. Trwa święto sztuki i wolności, w którym czynny udział bierze również Andrzej Mitan - poeta, performer, konceptualista, heppener, animator kultury. W tymże roku w ramach interdyscyplinarnych spotkań artystycznych "Diafora" ma miejsce koncert Onomatopei, którego rejestracje stały się dla Łukasza Strzelczyka przyczynkiem do powstania opisywanej płyty.
Onomatopeja została założona w 1968 w Pionkach pod Radomiem, przez gitarzystę Jana Olszaka, wokalistę Andrzeja Mitana, oraz basistę i perkusistę Piotra Mitana, prywatnie brata Andrzeja. Następnie, do zespołu dołączył artysta wizualny Cezary Staniszewski, odpowiedzialny za oprawę plastyczną występów grupy. Od tego momentu koncerty Onomatopei nabierają znamion interdyscyplinarnych happeningów, w których w ramach wielogodzinnych widowisk warstwie muzycznej na równi towarzyszy malarstwo, performance, i inne działania konceptualne. W spotykanych opisach występów zespołu dość często pojawia się "zdumienie" jako reakcja, na twórczość ansamblu, a zwłaszcza na poczynania wokalne Mitana. Jednak faktem jest, że grupa wraz z rozwojem swojej działalności koncertowej, zyskiwała sobie co raz liczniejsze grono wielbicieli. Świadczyć o tym może, choćby główna nagroda zdobyta na prestiżowym Festiwalu Muzyki Współczesnej w Kaliszu w 1972 (rok później tą samą nagrodę otrzymała tam Grupa W Składzie).
Wróćmy jednak do samego nagrania, tych niespełna dwudziestu pięciu minut, niezwykle przejmujących i eterycznych, które choć odrobinę przybliżają potencjał jakim dysponowało trio. Wartość "Onomatopei", oparta jest w głównej mierze na warstwie tekstowej i jej wokalnej interpretacji. Na mocnych i dogłębnych tekstach Jana Gałkowskiego, Tadeusza Nowaka i Jury Franicevic-Plocar'a, nasyconych treścią, której próżno szukać wśród współczesnych wykonawców. Te wybrane fragmenty wierszy, wraz ze zjawiskowym wykonaniem mogłyby pretendować do repertuaru piosenki autorskiej gdyby nie to, że w owych czasach ocierały się nurt muzyki popularnej, głównie za sprawą magnetyzmu osobowości artystycznej Czesława Niemena, który tak zjawiskowo pożenił ze sobą muzykę rozrywkową z poezją. To właśnie ikoniczna ekspresja jednego z najwybitniejszych polskich wokalistów i muzyków odbija się echem na artykulacji Mitana. Jeśli jednak utwory Niemena dość często ocierały się o patos i hymniczność, tak Andrzej Mitan proponuje ekspresję subtelniejszą, niezwykle intymną i równie obfitującą emocjami. Przykładem niech będzie wybitna i przeszywająca kompozycja "Kiedy umiera człowiek", która staje się do głębi wewnętrznym, przejmującym przeżyciem zarówno dla wokalisty jak i słuchacza. Interpretacja Mitana natchniona pierwiastkiem sacrum i przybiera tu charakter litanii, która wraz z minimalistycznym muzycznym szkicem tworzy pasjonujące miniaturowe requiem. Lider Onomatopei operuje w górnej skali męskiego wokalu. Jego wokalizacja nasycona jest hipisowskim fluidem, predysponującym do dość swobodnego posługiwania się głosem. Stąd deklamacje, falsetowe zaśpiewy i tytułowe onomatopeje, które idealnie uwydatniają nastrój wyśpiewywanych tekstów.
Muzyka, stanowiąca podkład "Onomatopei" idealnie dopełnia unikalne ewokacje Andrzeja Mitana. Oszczędna melodyka, aranżowana brzmieniem gitary akustycznej Jana Olszaka, zainfekowanej bluesową estetyką, nabiera równie poetyckiego i zmysłowego wymiaru. Z kolei perkusja Piotra Mitana bliższa jest jazzowej formule. Ledwie dostrzegalna, pozostawia głównie ornamentujące ślady swojej obecności w nagraniu.
Odkurzone archiwalia "Trzeciej Fali", tuż obok reedycji nagrań Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia dostarczają nam kolejnych, często zaskakujących odkryć muzycznych, ukazując zapomniane kolaboracje i aktywność multidyscyplinarnego awangardowego fermentu lat 60 i 70 tych, muzycznie osadzonego między jazzem, elektroakustyką i muzyką rozrywkową. Wydawnictwo "Onomatopeja", wypełnia również kolejną białą plamę na mapie dokumentującej archiwalne zjawiska przecinające się na styku muzyki i sztuk wizualnych.
Onomatopeja - "Onomatopeja"
2014, Stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych "Trzecia Fala" + Grójecki Ośrodek Kultury
poniedziałek, 22 grudnia 2014
Metalic jazz / Lotto "Ask the dust"
Wyobrażacie sobie improwizację pozbawioną ognistych kulminacji, rozgorączkowanych, przekrzykujących się instrumentów, czy wijących się w spazmach instrumentalistów? A jednak to możliwe, jeśli stanie się ona orężem muzyków, którzy swą twórczość opierają na chłodnej ekspresji, matematycznej dyscyplinie, idącej w parze z biegłością techniczną i intelektualnym zacięciem. Takimi walorami mogą pochwalić się członkowie formacji Lotto, która właśnie zadebiutowała płytą "Ask the dust" wydaną w barwach Lado ABC.
Lotto tworzy trójka uznanych na krajowej scenie instrumentalistów: Łukasz Rychlicki, Mike Majkowski i Paweł Szpura. Improwizacja to dla nich chleb powszedni, z namiętnością praktykowany w licznych jazzowych i około-jazzowych składach i projektach. Jednak skłonność do eksperymentowania i poszerzania pól dźwiękowej wypowiedzi, stawia ich często, w owych pobocznych projektach, jako kontrapunkt wynoszący kompozycje poza jazzowy idiom. Tyczy się to zwłaszcza Majkowskiego (bas) i Rychlickiego (gitara), którzy w unikalny sposób wykorzystują swoje instrumenty wydobywając z nich niekonwencjonalne palety odgłosów i hałasów.
"Ask the dust" to album, na którym mimo improwizowanej formuły, rządzi dyscyplina i logika, która prowadzi, oraz reguluje dialogi instrumentów, wyważa proporcje między nimi i studzi zapał do solowych popisów na rzecz kolektywnego grania. Momentami wręcz trudno uwierzyć, że nagrany materiał jest zrealizowany pod wpływem nagłego twórczego uniesienia trójki artystów. Rychlicki, Majkowski i Szpura grają tak jakby mieli dokładnie zaplanowany scenariusz i ze skupieniem go realizowali. W ich przypadku szał twórczy objawia się niesłychaną wrażliwością na wzajemne artykulacje, dopasowaniem brzmieniowym, świetną komunikacją i oglądem sytuacji. Pomimo, że pozwalają sobie na zaznaczenie swej indywidualności w partiach solówek, to i tak kładą nacisk na rozwijanie fabuły, za którą podąża słuchacz. Dyscyplina ta owocuje świetną dynamiką kompozycji, w których próżno szukać utraconych wątków, dźwiękowych mielizn, czy trafiania w ślepe zaułki narracji.
Muzycy Lotto wydobywają ze swych instrumentów chłodne, oschłe, drapieżne brzmienia, które w innej aranżacji mogłyby sprawdzić się w industrialnych estetykach. Siłą rzeczy najgłośniejszą i najbardziej wyrazistą jest sonorystyczna gitara Rychlickiego, krzesająca kawalkady sprzężeń i przesterów, które momentami przykrywają obecność pozostałych instrumentów. Dynamikę dyktuje perkusja, raz wyciszona i szumiąca innym razem ożywiająca narracje zdecydowanym gestem. Najtrudniej spośród trójki muzyków ma niewątpliwie Majkowski, aby przebić się ponad głośniejsze instrumenty kolegów, jednak zdecydowanie więcej ma on do powiedzenia w wyciszonych fragmentach płyty, gdzie wybrzmiewa dronowymi, metalicznymi pomrukami i delirycznymi wibracjami.
Gdy z gęstej perkusyjnej ornamentacji rozlega się wiodąca melodia, muzyka tria wywołuje natychmiastową nostalgię za chicagowskim post-rockiem końcówki XX wieku. Powłóczyste tempa, kontemplacyjne melodie, lakoniczne szepty perkusji, i akcentujący, przybrudzony bas sprawiają że muzyka lewituje z wdziękiem sentymentalnej americany, która mogłaby znaleźć się wśród nagrań Gastr Del Sol, czy Town And Country. Doskonałym przykładem może być "Divider" gdzie lapidarny pomruk gitary rozlewa się w pogłosie, perkusja leniwie akcentuje takt, zaś pociągnięcie smykiem po strunach przywołuje klimat amerykańskiej wsi.
"Ask the dust" jest płytą, którą niełatwo oswoić. Odstręcza swoją metaliczną strukturą i oziębłością.
To duszna materia, zakurzona i mętna, która pomimo ciężaru potrafi być jednak eteryczna i hipnotyzująca. Każdy kolejny odsłuch pozwala czerpać co raz więcej satysfakcji z dźwiękowej lektury i odnajdywać w tej muzyce co raz więcej niuansów, które stanową niewątpliwe bogactwo tej płyty.
Lotto - "Ask the dust"
2014, Lado ABC
Lotto tworzy trójka uznanych na krajowej scenie instrumentalistów: Łukasz Rychlicki, Mike Majkowski i Paweł Szpura. Improwizacja to dla nich chleb powszedni, z namiętnością praktykowany w licznych jazzowych i około-jazzowych składach i projektach. Jednak skłonność do eksperymentowania i poszerzania pól dźwiękowej wypowiedzi, stawia ich często, w owych pobocznych projektach, jako kontrapunkt wynoszący kompozycje poza jazzowy idiom. Tyczy się to zwłaszcza Majkowskiego (bas) i Rychlickiego (gitara), którzy w unikalny sposób wykorzystują swoje instrumenty wydobywając z nich niekonwencjonalne palety odgłosów i hałasów.
"Ask the dust" to album, na którym mimo improwizowanej formuły, rządzi dyscyplina i logika, która prowadzi, oraz reguluje dialogi instrumentów, wyważa proporcje między nimi i studzi zapał do solowych popisów na rzecz kolektywnego grania. Momentami wręcz trudno uwierzyć, że nagrany materiał jest zrealizowany pod wpływem nagłego twórczego uniesienia trójki artystów. Rychlicki, Majkowski i Szpura grają tak jakby mieli dokładnie zaplanowany scenariusz i ze skupieniem go realizowali. W ich przypadku szał twórczy objawia się niesłychaną wrażliwością na wzajemne artykulacje, dopasowaniem brzmieniowym, świetną komunikacją i oglądem sytuacji. Pomimo, że pozwalają sobie na zaznaczenie swej indywidualności w partiach solówek, to i tak kładą nacisk na rozwijanie fabuły, za którą podąża słuchacz. Dyscyplina ta owocuje świetną dynamiką kompozycji, w których próżno szukać utraconych wątków, dźwiękowych mielizn, czy trafiania w ślepe zaułki narracji.
Muzycy Lotto wydobywają ze swych instrumentów chłodne, oschłe, drapieżne brzmienia, które w innej aranżacji mogłyby sprawdzić się w industrialnych estetykach. Siłą rzeczy najgłośniejszą i najbardziej wyrazistą jest sonorystyczna gitara Rychlickiego, krzesająca kawalkady sprzężeń i przesterów, które momentami przykrywają obecność pozostałych instrumentów. Dynamikę dyktuje perkusja, raz wyciszona i szumiąca innym razem ożywiająca narracje zdecydowanym gestem. Najtrudniej spośród trójki muzyków ma niewątpliwie Majkowski, aby przebić się ponad głośniejsze instrumenty kolegów, jednak zdecydowanie więcej ma on do powiedzenia w wyciszonych fragmentach płyty, gdzie wybrzmiewa dronowymi, metalicznymi pomrukami i delirycznymi wibracjami.
Gdy z gęstej perkusyjnej ornamentacji rozlega się wiodąca melodia, muzyka tria wywołuje natychmiastową nostalgię za chicagowskim post-rockiem końcówki XX wieku. Powłóczyste tempa, kontemplacyjne melodie, lakoniczne szepty perkusji, i akcentujący, przybrudzony bas sprawiają że muzyka lewituje z wdziękiem sentymentalnej americany, która mogłaby znaleźć się wśród nagrań Gastr Del Sol, czy Town And Country. Doskonałym przykładem może być "Divider" gdzie lapidarny pomruk gitary rozlewa się w pogłosie, perkusja leniwie akcentuje takt, zaś pociągnięcie smykiem po strunach przywołuje klimat amerykańskiej wsi.
"Ask the dust" jest płytą, którą niełatwo oswoić. Odstręcza swoją metaliczną strukturą i oziębłością.
To duszna materia, zakurzona i mętna, która pomimo ciężaru potrafi być jednak eteryczna i hipnotyzująca. Każdy kolejny odsłuch pozwala czerpać co raz więcej satysfakcji z dźwiękowej lektury i odnajdywać w tej muzyce co raz więcej niuansów, które stanową niewątpliwe bogactwo tej płyty.
Lotto - "Ask the dust"
2014, Lado ABC
Subskrybuj:
Posty (Atom)