O tym jakie były kulisy powstania wydawnictwa opowiada jego założyciel:
"Od dłuższego czasu, jako słuchacza i osobę sporadycznie pisującą o muzyce, interesowała mnie nowa scena kasetowa. To w jej ramach, poza głównym nurtem, dzieją się bardzo ciekawe rzeczy. Oficyny w rodzaju Seagrave, A Giant Fern, Tymbal Tapes czy Where To Now? odkryły przede mną bardzo wielu utalentowanych artystów, o których istnieniu nie miałem dotąd pojęcia."
"Czaszka w nazwie wzięła się ze snu/wizji o geologicznych procesach, zderzaniu się płyt tektonicznych, itp. W tej fantazji obserwowałem świat bez ludzi, po których pozostały tylko porozrzucane gdzieniegdzie czaszki - pewnie jakaś post-apokaliptyczna przyszłość. I choć brzmi to dość ponuro, w tej wizji odczuwałem wielki spokój"
"Koncentruję się na muzyce poszukującej. Od lat śledzę poczynania Roberta/Micromelancolié. O jego dźwiękach pisałem nie raz i prawie zawsze do mnie trafiały. Gdybym sam potrafił tworzyć muzykę, pewnie robiłbym coś podobnego. Do Michaela McGregora (M/M) dotarłem poprzez jego kasetę z videogamemusic - świetna, dziwna zbieranina szkicowych utworów. Później odkryłem bardziej zorientowane na bit taśmy z 1080p. Gdy się odezwałem z propozycją wydania, od razu się zgodził. Po pewnym czasie odesłał dopracowane ponownie dwa długie utwory, które leżały i dojrzewały w jego archiwum."
***
Katalog Czaszki honorowo otwiera kaseta Roberta Skrzyńskiego "Leaving Hades". Warstwa dźwiękowa tego nagrania spowita jest brzmieniem obskurnego lo-fi, pełnego skompresowanych, zniszczonych industrialnych pogłosów, szumów i chrobotów. Pomiędzy nimi jak widma snują się fragmenty-wspomnienia konwencjonalnych instrumentacji, wokaliz, zaśpiewów. Rachityczna struktura kompozycji idąc w parze z glitchową traumą i analogową nostalgią tworzą unikalny muzyczny odpowiednik poezji.
W środę Bartek Chaciński opisywał nową płytę Roly Porter w kontekście postapo. Odnoszę wrażenie, że kaseta Roberta Skrzyńskiego byłaby bardziej adekwatnym soundtrackiem postapokaliptycznego si-fi, niż spektakularna i bombastyczna płyta Brytyjczyka. Polak o rozpadzie opowiada bowiem z perspektywy niezwykle intymnej; skromnie i bezpretensjonalnie. Wrażenia z lektury "Leaving Hades" można śmiało porównać do odkopania kapsuły pamięci. Fragmenty historii, w tym przypadku klubowy rytm, uliczne bębny, melodia na trąbkę, soulowe wokalizy, dochodzą do ucha słuchacza spod grubej warstwy patyny. W tej pożodze hałasu, szumu i analogowego brudu, która może być doskonałą metaforą ludzkiej pamięci, odnaleźć możemy zdeformowane skrawki, piękna i radości, ślady życia.
W muzyce Micromelancolié (ta nazwa wydaje się być co raz bardziej adekwatna) smutek jest równie nieludzki co piękny. Skrzyński, jak rzadko kto potrafi opowiedzieć o bolesnym przemijaniu czasu i materii, wrzucając słuchaczy w wir nostalgii. Dokonuje tego przy użyciu dźwięków tak kruchych i zwyczajnie odpychających, że ich zestawienie ledwo co zasługuje na miano muzyki, co samo w sobie ma już wystarczająco postapokaliptyczny charakter. Zanurzenie się w fabułę "Leaving Hades" jest za każdym razem doświadczeniem niezwykle intymnym, pozwalającym na wejrzenie w głąb swoich prywatnych melancholii.
Micromelancolié "Leaving Hades"
2016, Czaszka rec.
***
Niestety na drugim wydawnictwie Czaszki, brak mi równie szczerego przekazu z jakim mamy do czynienia w przypadku Micromelancolié. Również sama koncepcja nagrania obnaża bezpłciowe powielanie estetyki kasetowych wydawnictw, zorientowanych na lo-fi ambient. Dwie długie, (za długie, bo z ich długości nie wynika nic co miałoby wpływ na recepcję materiału), kompozycje Michaela McGregora w niezbyt zajmujący sposób przytaczają recepturę na stylistykę, którą nie trudno odnaleźć w katalogach muzyki wydawanej przez Jozik Records, Metaphysical Circuits, A Giant Fern, Seagrave, Cosmic Winnetou.
Punktem wyjścia jest pętla, której dynamika stanowi o tempie utworu, zazwyczaj rozwlekłym i leniwym. Drugim równie ważnym elementem są warstwy, czy też tekstury, często mocno zagęszczone z szumów, trzasków, odgłosów. Niezbędna jest obecność dryfujących dronów, nagrań terenowych i elektroakustycznych zabiegów z modulacją taśmy. Czasem występują również instrumenty akustyczne, choć najczęściej w formie spreparowanych loopów. Brzmieniowo wszystko pozostaje podporządkowane estetyce lo-fi, zanurzone w szumie i lekkim pogłosie. Efektem, tak jak w przypadku "Before We Lost Ourselves" McGregora, dość często jest bulgocząca i pozbawiona smaku śmieciowa zupa. Tym bardziej cenię sobie świadomą twórczość Roberta Skrzyńskiego, którego kolejne wydawnictwa co raz śmielej uciekają od ambientowego schematu, badając to co znajduje się poza jego stylistycznymi granicami.
Psychodeliczna i senna atmosfera nagrań M/M, bywa równie kontemplacyjna co nużąca. Chorobliwie wydłużone (co wydaje się elementem pogrążającym to wydawnictwo), dwie półgodzinne kompozycje wywołują u mnie emocjonalne odrętwienie, podszyte smutkiem. Za tektonicznym chłodem, chropowatością dźwięków i widmową narracją nie kryje się nic z czym mógł bym się identyfikować.
M/M "Before We Lost Ourselves"
2016, Czaszka rec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz