Kulisy realizacji słuchowisk zdradza Filip Kalinowski, współautor "Drogi do Tarszisz" (2014, Latarnia Records) (recenzja)
Jaka była geneza i proces powstawania „Drogi do Tarszisz”?
FK. Z Krysią Zalewską znamy się lata. Ona pisze, ja gram. Jej „Bajki o jaskółkach i ich sercach” zajmują ważne miejsce na mojej półce z książkami i nie wynika to z faktu, że pierwszą stronę zajmuje dedykacja od przyjaciółki, ale z wrażliwości z jaką opisała ona starego drwala, który odrąbał sobie stopę czy matkę, której dziecko porwało wielkie ptaszysko. Pomysł zrobienia czegoś wspólnie pojawił się po koncercie KK w Eufemii. Krysia słuchając tego mojego, rozciągniętego, bulgoczącego, przesamplowanego tła dla partii Wojtka Kwapisińskiego doszła do wniosku, że tak mógłby brzmieć kosmos. Albo woda. Napisała więc tekst, zaprosiła do współpracy Maćka Nawrockiego i nagrała jego narrację, a także swoje piosenki i partie klawiszy. Wsłuchując się w lektora ja nagrałem kilkadziesiąt ścieżek, dla których punktem wyjścia była zawsze płyta gramofonowa – od długich, drone’owych pętli, po pojedyncze, wyskreczowane bulgoty. Krysia spośród tych partii wybrała najbardziej pasujące do konkretnych fragmentów tekstu i podczas kilku domowych spotkań przy herbacie złożyliśmy całość. Zmiksował i zmasterował ją później mój kamrat z kIRków Paweł Bartnik – który dał się również namówić na zdubowanie całego materiału, czego efekt trafił na stronę B kasety, którą wydała Latarnia. Wszystko więc działo się w rodzinie.
Co zdecydowało, że do realizacji tego materiału za najlepszą uznaliście formę słuchowiska?
FK. Była to naturalna płaszczyzna naszego spotkania – splot słowa i dźwięku
Kluczowa obecność narratora, zawłaszczyła dla siebie niemal całą przestrzeń dźwiękową słuchowiska, pozostawiając niewiele miejsca na muzyczną ilustrację. Czemu zdecydowaliście się na takie proporcje?
FK. Kiedy po raz pierwszy słuchałem nagrania lektora acapella – mimo faktu, że znałem treść bajki – wsiąkłem w opowieść bez reszty. Nie chciałem przerywać jego historii dłuższymi partiami muzycznymi, podobnie jak nie mam czelności wtrącać się w opowieści snute przez starszych ludzi. Takim muzycznym przerywnikom w kontekście treści bajki i jej kosmicznego wymiaru łatwo byłoby swoją drogą omsknąć się w patos i wszelkie klisze którymi przestrzeń gwiezdna zdążyła przez lata obrosnąć. Wyszliśmy więc z założenia, że narrator opowiada historię, a dźwięk odpowiada mu na swój sposób niczym pogłos na statku kosmicznym.
Czy napotkaliście jakieś kłopoty w trakcie realizacji, czy zaskoczyło Was coś bądź zauroczyło w tej formie kreacji jaką jest słuchowisko?
FK. Jako, że formuła słuchowiska pojawiła się w naszej pracy naturalnie, nie była przez nikogo narzucona i nie musiała zmieścić się w ramach żadnej konwencji, nie napotkaliśmy na żadne „kłopoty”. Te pojawiają się zwykle w momentach, w których należy się do czegoś dopasować, a my mieliśmy ten komfort, że robiliśmy swoje, a dopiero później ktoś nazwał to słuchowiskiem. My – po prostu – chcieliśmy opowiedzieć pewną historię przy pomocy słowa i dźwięku. Taka forma pracy była dla mnie nowa, ponieważ zwykle poruszam się w narracjach pozawerbalnych i podatnych na różnoraką interpretację. Słowo i narrację starałem się więc często interpretować niedosłownie. Unikać tautologii i budować bardziej nastrój niż napięcie fabularne. Dało mi to dużo radości i poszerzyło zakres widzenia/słyszenia. Dlatego też kończymy już powoli naszą drugą bajkę „Chłopców Davidsona” którzy wraz z materiałem z kasety, drugim dubem i moim solowym intro/utworem wyjdą na CD nakładem Latarni.
Co twoim zdaniem jest kluczem do realizacji dobrego słuchowiska – treść, scenariusz, udźwiękowienie, inscenizacja, wokale?
FK. Jak we wszystkim – najważniejszy jest pomysł. Choć oboje dobrze znamy stare bajki, których słuchaliśmy za dzieciaka z kaset czy winyli, nawet przez moment nie myśleliśmy o powielaniu takiej formuły. Połączyliśmy nasze podejście do opowiadania historii czego efektem jest „Droga do Tarszisz”. Trudno wartościować co w takiej pracy jest najważniejsze – treść, scenariusz, udźwiękowienie, inscenizacja czy wokale – wszystkie te elementy są równie ważne jednak najbardziej istotne jest to, co dzieje się pomiędzy nimi - interakcja, która buduje nastrój, pozwala wejść w świat opowieści. To trochę tak jak z DJ’ingiem - pośród moich faworytów w tym fachu są i tacy, których maestria w posługiwaniu się instrumentem/gramofonem zapiera mi dech w piersi, a są i tacy którzy nie potrafią zmiksować ze sobą dwóch house’owych płyt, natomiast dobór repertuaru, który grają za każdym razem budzi mój zachwyt i emocje. Sepleniący lektor nagrany w 64 kbps, może więc być często bardziej intrygujący, niż radiowy głos realizowany w Hansa Tonstudio.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz