Nie mam żadnych wątpliwości, że będzie to jeden z najciekawszych albumów nadchodzącej jesieni, a może i nawet całego roku. Oto pochodzący z bristolu Sebastian Gainsborough w spektakularny sposób stawia czoło powszechnej cyfryzacji i nagrywa album z własnoręcznie stworzonych prymitywnych instrumentów, przy okazji zagłębiając się w tożsamość brytyjskiego brzmienia i reinterpretując jego klasyczne gatunki.
Płytę "Punish, honey" otwiera iście hitchcockowskie trzęsienie ziemi, w którym Vessel urządza bezkompromisowy pokaz siły swojego dźwiękowego oręża. A trzeba przyznać, że jest ono na tyle nietuzinkowe, że bardziej pasowałby jako tworzywo, kowala artystycznego, czy młodego technika, niż jako narzędzia muzyka i producenta. Warstwy metalowych blach służących jako perkusja, fujary zaadaptowane z ram rowerowych, terkoczące szprychy, prymitywne gitary własnej konstrukcji i bliżej niezidentyfikowane zasoby złomowiska. Estetyka DIY, tak często kojarzona z brudem, noisem i brakiem selektywności tutaj zabiegami rejestracyjnymi i producenckimi została obdarzona zaskakująco klarownym brzmieniem. Zwłaszcza, stanowiące fundament płyty potężne, metaliczne uderzenia imponują swą brutalnością i siłą przebicia, której nie powstydziliby się The Haxan Cloak, czy Ben Frost. Zdecydowana rytmiczna struktura "Punish, honey" stanowi podporę dla dziwnych, kakofonicznych melodii, zfuzzowanych riffów, dysonansów, czy przesterów. Vessel jak na bristolczyka przystało nadaje kompozycjom trip hopowego sznytu, błyskotliwie flirtując przy tym z estetyką folkową, rockową, idmową, a przede wszystkim z industrialną.
Uprawiana na drugim albumie Gainsborougha kontestacja sterylnych, cyfrowych brzmień na rzecz organicznego grania i bezkompromisowego dźwiękowego żywiołu wydaje się aktem twórczego sprzeciwu skierowanym wobec homogenizacji muzyki w kulturze popularnej; jawnie inspirowanym manifestami i realizacjami brytyjskiej sceny industrialnej przełomu lat 70-80. W działanie to wyraźnie wpisuje się prymitywizm miejskiego folku uprawiany przez producenta przy pomocy swych pokracznych i "naiwnych" (w sensie art brut) instrumentów. Ów prymitywizm Brytyjczyka nie przeszkadza mu aby w sposób brawurowy, wykuwać z blachy estetyczne hybrydy i przekuwać je w karkołomne mutacje podane w industrialnym anturażu. Przykładem niech będzie folkowy "Euoi", indie rockowy, "kasabianowy" "Red sex", idmowy "DPM" shoegazeowy "Kin to Coal", czy trip hopowy "Drowned in Water and Light".
Sebastian Gainsborough mimo, że wpisuje się w panującą od kilku sezonów postindustrialną "modę", swą drugą płytą "Punish, honey" zachwyca na wielu płaszczyznach. Począwszy od koncepcji stworzenia oryginalnego brzmienia, w oparciu o własnoręcznie skonstruowane instrumenty, poprzez błyskotliwą aranżację, oraz muzyczną erudycję powalającą przy takim ciężarze brzmieniowym ze swobodą splatać ze sobą skrajne estetyki, aż po ambicje poszukiwania i tworzenia własnego unikalnego języka. Wynikiem jego udanego eksperymentu jest pełna rozmachu muzyczna krzyżówka wyekstrahowana w procesie estetycznego recyklingu. Na tle rzeszy współczesnych, nieakademickich producentów muzyki eksperymentalnej posługujących się głównie syntezatorami i softwarem Gainsborough jawi się niczym muzyczny innowator, którego realizacje dorównują jego śmiałym, twórczym ambicjom.
VESSEL - "Punish, honey"
2014, Tri Angle
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz