SPEAR -"Black Holes, Dead Stars And Melting Genes" / 2014 / Requiem Records
Pamiętam z jaką mocą ponad dekadę temu, łódzka grupa Spear rozpalała moją wyobraźnię do spółki z "księżycowymi" albumami Coila. Istnienie na rodzimym gruncie formacji eksploatującej dźwiękowo mroczne zakamarki umysłu, w formie wielce zbliżonej do brytyjskiej legendy dark ambientu, wywoływało we mnie prawdziwą młodzieńczą ekscytację. Spear, jak bodaj żaden inny polski zespół potrafił z niemal alchemicznym namaszczeniem połączyć wątki liryczne z dramatycznymi, piękne z przerażającymi; oraz zbudować niezwykle koherentną atmosferę, bez jednej fałszywej nuty, która mogłaby wybić słuchacza z muzycznego transu. Oczekując zapowiedzianej przez Requiem Records nowej płyty tego projektu zadawałem sobie pytanie, czy Spear w dalszym ciągu będzie w stanie mnie tak inspirować i oddziaływać na mnie i moją świadomość? Jeśli o samą muzykę Macieja Ożoga mogłem być spokojny (zebrane na płycie nagrania pochodzą z lat 1999-2002, czyli okresu w którym projekt był mi wielce aktualny), to wątpliwości mogłem mieć raczej co do swojego odbioru. Zastanawiałem się, czy młodzieńcza wrażliwość mająca w sobie coś z fanatycznego entuzjazmu neofity przetrwała próbę czasu i nie zostanie zdyskredytowana przez wiedzę i doświadczenie zaawansowanego słuchacza, który po trwającej ponad dekadę przerwie powraca do odrobinę zapomnianych nagrań.
Muzyka Spear z biegiem działalności twórczej zmierza w stronę radykalnej oszczędności środków. Słuchając "Black Holes, Dead Stars And Melting Genes", aż trudno sobie wyobrazić, ze pierwsze wydawnictwa zespołu momentami zbliżone były bardziej do wokalnej wersji bristolskiego trip-hopu ("Dark Waters Of Light" 1997, "In Search Of Sparks" 1997) niż do rejonów izolacjonistycznego ambientu. Nawet nagrania pochodzące z kolejnego albumu "Saphhire Flower" (2001) podejmują wątki oralne w postaci rytualnych inwokacji i natchnionych spleenem deklamacji, kreując przy tym atmosferę magicznego obrzędu. Jednak wraz ze schyłkiem działalności pod szyldem Spear, twórczość nagrywającego już wtedy solo Ożoga zmierzała do krańcowego ograniczenia elementów rytmicznych, melodycznych i wokalnych na rzecz linearnych snopów dronów, zaklinających słuchaczy statycznością materiału i hipnotycznymi właściwościami dźwięku. Podobną tendencje wykazuje "Black Holes, Dead Stars And Melting Genes" - kompilacja archiwalnych, niepublikowanych, lub wydanych na okazjonalnych składankach utworów, na nowo zmiksowanych i zmasterowanych.
Sześć wydanych przez Requiem Records kompozycji podanych jest w formie długich, oszczędnych gęstniejących dronów oraz skondensowanych brudnych faktur. Mięsiste, rozwlekłe brzmienia lejące się powolnie z głośników niczym substytut psychodelicznych narkotyków wprawiają z każdą minutą słuchania w stan głębokiego odurzenia. Duszne dźwiękowe środowisko, ze zminimalizowaną ilością bodźców estetycznych emanuje medytacyjną atmosferą. Muzyczna materia skomponowana została z tak smolistych substancji i ciemnych fluidów, że nie przenika przez nie choćby błysk światła, pozostawiając kompozycje w całkowitej izolacji od elementów, które mogłyby zaburzyć mroczną i kontemplacyjną harmonię.
Wyraźnie słyszalne jest, że "Black Holes, Dead Stars And Melting Genes"
zostało skomponowane przed dekadą, znacząco bowiem różni się od aktualnych tego typu produkcji. Współczesne ambientowe brzmienia bywają przesycone nagromadzeniem pogłosów, ech i przestrzeni, dominują nad słuchaczem soczystością i muskulaturą brzmienia, a momentami brutalnością ekspresji. Chętnie też inkorporują elementy innych gatunków, czy estetyk. Muzyka "Black Holes, Dead Stars And Melting Genes" zdaje się bliższa tradycyjnemu pojmowaniu ambientu jako muzyki tła. Jest niezwykle jednorodna gatunkowo i spójna brzmieniowo. W przypadku Spear mamy do czynienia z niezwykle intymną ekspresją. Brzmienia są zduszone i wycofane, nie narzucając się słuchaczowi i nie dopraszając się jego atencji. To przykład powściągliwości twórczej przynoszącej wspaniałe rezultaty,
ukazujący w jaki sposób pustka potrafi być piękna i inspirująca.
Słuchałem tej płyty w różnych środowiskach dźwiękowych, na różnym sprzęcie. Pomimo dość szerokiej rozpiętości okoliczności odsłuchowych z zaskoczeniem śmiem twierdzić, że "Black Holes, Dead Stars And Melting Genes" słuchana nawet w słabych warunkach wpływa na słuchacza w podobny sposób co selektywny odbiór na słuchawkach. Materia tego albumu wydaje się oddziaływać w podobnych sposób w różnych dźwiękowych rejestrach. Nie muszę słuchać dokładnie, wsłuchiwać się i wyławiać dźwięki, a jedynie chłonąć zapętlone basowe pomruki ("In the Wheels"), aby wprowadzić się w stan kojącego odurzenia.
"Black Holes, Dead Stars And Melting Genes" jest muzyką śnienia, emanacją przejmującej, organicznej energii, której wciąż nałogowo ulegam. Transowy rytm imituje uderzanie fal o brzeg spokojnego morza, a jego częstotliwość jest tożsama z regularnością oddechu w fazie półsnu. Wyobraźnia słuchacza i jego wewnętrzny instynkt podążają za tym hipnotycznym pulsem pozwalając uwodzić się bez końca.
"Black Holes, Dead Stars And Melting Genes" jest muzyką śnienia, emanacją przejmującej, organicznej energii, której wciąż nałogowo ulegam. Transowy rytm imituje uderzanie fal o brzeg spokojnego morza, a jego częstotliwość jest tożsama z regularnością oddechu w fazie półsnu. Wyobraźnia słuchacza i jego wewnętrzny instynkt podążają za tym hipnotycznym pulsem pozwalając uwodzić się bez końca.
Fajne, fajne. Oldskul.
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi to klimacik z "Cold Summer" Lull (...czyli Mick Harris), kochałem tę płytę.
Dobrze wiedzieć, że jest na winylu ; )