środa, 29 stycznia 2014

Chocholi taniec Actress / Actress - "Ghettoville"

Według deklaracji Darren'a J. Cunningham'a "Ghettoville" to ostatni album sygnowany nazwą Actress. Myślę, że to faktycznie odpowiednia chwila aby zakończyć eksplorację tego projektu. Słuchając bowiem nagrań pochodzących z właśnie wydanej płyty odnoszę wrażenie, że w estetyce którą Cunningham realizuje od 2008 nie można posunąć się dalej, aby nie otrzeć się o autoplagiat, a nawet karykaturę własnego stylu. Z każdej minuty "Ghettoville" wyziera nieodparte wrażenie doprowadzenia do ekstremum, oraz wyczerpania introwertycznej formuły dekonstrukcyjnych eksperymentów brytyjskiego producenta.

Przedzieranie się przez pierwszą część "Ghettoville" wymaga monstrualnego samozaparcia, a dotarcie do esencji albumu nie przychodzi łatwo. Ociężałe tempa, mroczna monotonia zapętlonych fragmentów, oraz pozbawione kulminacji nużące kompozycje, to solidna przeszkoda, na której nie jeden ze słuchaczy zakończy swoją przygodę z albumem. Trzeba jednak przyznać, że ten uważany przez wielu za wizjonera nowych brzmień producent nigdy nie kokietował swoich słuchaczy, dawkując im dotąd trzy mało przystępne albumy na których w nietuzinkowy sposób budował odhumanizowany, muzyczny wszechświat łączący eksperymentalną elektronikę z muzyką klubową. Jednak jego ciężka i zawsze wymagająca muzyka przybiera na "Ghettoville" jeszcze drażliwszy i mroczniejszy klimat. Czy ciekawszy?

Znany dotąd z niezwykle charakterystycznego stylu Cunningham, tym razem dał się złowić na chwilową modę na toporny i śmieciożerny mikrogatunek muzyki elektronicznej vaporwave. Całą pierwszą część albumu stanowi interpretacja tej estetyki przefiltrowana przez destrukcyjną metodę twórczą Actress. Pierwsze sześć utworów to głównie kompozycje tożsame z fascynacjami jakimi karmi się vaporwave. Oparte na wygrzebanych z wysypiska popkultury fragmentach kompozycji niezidentyfikowanych (w tym konkretnym przypadku) wykonawców są dramatycznie spowalniane i poddawane dalszej bezkompromisowej dekonstrukcji. Flegmatyczne, irytujące pętle snują się powolnie w kilkuminutowych pochodach przybrudzone cyfrową kompresją wyciskającą z wyciętych fragmentów wszystkie brzmieniowe walory, pozostawiając z nich jedynie dźwiękowe ochłapy. Zniekształcone dźwięki przywodzą na myśl kiepską empetrójkę w jakości 96 - 128 kpbs, czyli w formacie dość często spotykanym w przenośnych urządzeniach przeciętnych słuchaczy muzyki.
W rezultacie tej dramatycznej muzycznej destrukcji (zwolnienia i zniekształcenia) zmienia się też charakter muzyki. Funkowe, hip-hopowe, czy trip-hopowe próbki wyjściowe, które zostały użyte przez Cunninghama, niczym za sprawą radioaktywnego promieniowania mutują w pełzające amuzyczne twory, które swym przysadzistym, metalicznym brzmieniem, monotonnym rytmem tępych uderzeń, fabrycznymi pogłosami i wszechobecnymi szumami nieodłącznie kojarzą się z industrialną estetyką ( "Forgiven", "Contagious").
W tych fragmentach Actress jawi się niemal jako spadkobierca industrialnych idei sprzed 40 lat, który swoją kontrkulturową postawą artystyczną wyraża sprzeciw wobec popkulturowego status quo.

Jednak nie ma co mydlić sobie oczu, bowiem w muzycznej materii pierwsza część "Ghettoville" ma słuchaczowi nie wiele do zaoferowania, a gest twórczy Cunningham'a wydaje się, aż na zbyt prymitywny. Ograniczając swoją rolę jako kompozytora jedynie do zwolnienia i zniekształcenia już istniejących kompozycji producent stawia się w roli naciągacza i hochsztaplera, zwłaszcza, że efekt jego dekonstrukcji jest mało przekonujący.

Ciekawiej robi się na szczęście od utworu "Our" choć i w drugiej części "Ghettoville" nie mamy do czynienia z niczym, czego byśmy już w muzyce Actress nie usłyszeli. I choć nie robi się ani na chwilę lżej i przestrzenniej, kompozycje nadal oparte są na długich repetycjach, a narkotyczna atmosfera jeszcze wzmaga swą obecność to wreszcie możemy docenić większe zaangażowanie Cunninghama w tworzenie materiału. Quasi-melodyjność zaczyna przebijać się do kompozycji, które zaczynają nabierać również zwartych kształtów i zdecydowanego rytmu. 
W tym nieokreślonym letargu, będąc na skraju obłąkania i otumanienia docieramy wreszcie do dynamicznego epicentrum tego albumu; utworów "Gaze" i "Skyline". Kto potrafi może rzucić się do tańca zachłystując się chwilą wytchnienia od traumatycznego ciężaru "Ghettoville" i otrzeźwiającym kontaktem z "bezpiecznym" i rozpoznawalnym elementem kompozycji jakim jest pojawienie się zdecydowanego metrum 4/4. "Skyline" oparte na osamotnionym housowym akordzie niskiego basu zatopionego w industrialnych pogłosach jest kwintesencją stylu wypracowanego przez Cunningama i (w moim mniemaniu) jednym z najlepszych nagranych przez niego utworów. Jest ciężko, duszno, narkotycznie, niejednoznacznie, widmowo, ale zarazem tanecznie i transowo. To karkołomne połączenie deep house'u z fabrycznym echemi i metalurgicznymi szumami jest kwintesencją perwersyjnego piękna dekonstrukcji muzyki klubowej będącej od kilku lat artystyczną sygnaturą Actress.

"Ghettoville" na wskroś przeniknięte jest perwersją. Zarówno brzmieniowo jak i kompozycyjnie. "Zwolnione" fragmenty płyty mają w sobie charakter pornograficznej wiwisekcji z perwersyjną potrzebą wojeryzmu wulgarnie wyeksponowanych detali. Z kolei zniszczone brzmienie i toporna repetycja ma hipnotyczną moc wprowadzania słuchacza w stan umysłowego odrętwienia. "Ghettoville" obezwładnia psychodeliczną atmosferą sączącą się ze słuchawek, wywołując stan stuporu. To chocholi taniec, transowy, otumaniający,  pozbawiający sił  psychicznych i witalnych. 
Jakże groteskowo w takiej scenerii brzmi nawoływanie "Don't stop love music" zapętlonego dziewczęcego głosu w utworze "Don't"




ACTRESS - "Ghettoville"
2014, Ninja Tune


1 komentarz:

  1. piękna edycja: http://www.hardformat.org/9049/actress-ghettoville/

    OdpowiedzUsuń