wtorek, 13 listopada 2012

Butoh - not soft



 Daisuke Yoshimoto Eros i Tanatos Foto: Bartosz Nowicki 2008

Tak się dobrze składa, że mój nowy wpis świetnie łączy się z poprzednim dotyczącym Mariny Abramović .
Oto bowiem w Łódzkim Domu Kultury miałem okazję uczestniczyć w spektaklu butoh, który w swojej naturze jest aktem równie szczerym, brutalnym i bezkompromisowym  jak body art,  niedoskonale zaś skomponowany staje się wypaczony i niewiarygodny.
Przedstawienie Kyoukatabira of Body z udziałem mistrza butoh Daisuke Yoshimoto, współpracownika nieżyjącego już wielkiego Kazuo Ohno  miało być (przytaczając tekst napisany do spektaklu przez samego aktora) zaproszeniem widzów do odzwierciedlenia swojego serca, do zagłębienia się w zwolnione ruchy aktora, nie pozwalając na zatrzymanie się na powierzchni…
Po raz kolejny uczestniczyłem jako widz w spektaklu butoh,  po raz drugi zaś miałem szczęście oglądać występ samego Yoshimoto. Wcześniejsze jego przedstawienie Eros  i Tanatos  sprzed czterech lat w Galerii Manhattan dało mi większą satysfakcję wniknięcia w głębię natury butoh, dotarcia do epicentrum bólu i radości, ciała i duszy tancerza.
Kanwą Kyoukatabira of Body jest białe kimono, używane do chowania zmarłych  w obrządku buddyjskim. Owo kimono za pomocą swojego ciała Yoshimito tka, wykańcza, zakłada, zrzuca, by finalnie zniszczyć.
Punktem wyjścia zaś jest szaleństwo karykaturalnej kurtyzany krążącej nerwowo po sali balowej przy taktach rzewnego Walca nr. 2 Dimitrija Shostakovitcha.
Ten element groteski zostaje  zrównoważony złowieszczym gderaniem wron, które powoli zabierają nas w zaświaty. Zapada ciemności i cisza. Zaczyna się przemiana. Zaczyna się butoh. Życie przeplata śmierć, a ciało i dusza zapada się w mrok. Następuje druzgocąca metamorfoza.

   Butoh ewokuje pierwotne i naturalistyczne instynkty. Jego odbiór odbywa się w przestrzeni pozawerbalnej, zaś jego interpretacja jest oparta na intuicji i intensywności przeżyć, w trakcie spektaklu.
Odczytanie bywa bardzo zindywidualizowane i emocjonalne; niejednorodne, ulotne, otwarte na niedopowiedzenie. Odbywa się poprzez empatie z ciałem i zmysłami tancerza. Jedynie silna więź łącząca tancerza z widzem jest mostem umożliwiającym pełny odbiór przedstawienia, jedynie to współodczuwanie jest drogą wiodącą do katharsis.
Do tego niezbędna jest pełna ekspresja i bezkompromisowość pozwalająca uwierzyć widzowi, że autor rzeczywiście balansuje na granicy życia i śmierci, a nie tylko odgrywa tą scenę.
Artysta pozbawiony z jakiegoś powodu tego daru staje się nagi, śmiertelny. Zostaje pozbawiony idei, którą reprezentuje. Przytłumiona ekspresja obnaża aktora i jego dzieło.

Yoshimoto pomimo momentów, w których wspinał się na szczyty swojej ekspresji, nie przeszywał wzrokiem i nie elektryzował tańcem, a napięcie budowane przez niego nie było na tyle intensywne, aby wstrząsnąć.
Bliższy był kokietowania publiczności niż trzymania jej za gardło. Jego taniec za mało ekspresyjny, aby choć zbliżyć się do katartycznych  przeżyć. Bardziej ironiczny i ludyczny niż radykalny i bezwzględny. 
Dystans stworzony pomiędzy aktorem a jego rolą okazał się zbyt duży, aby w pełni wniknąć w spektakl Yoshimoto. Na domiar złego pozbawiony odium ekspresji odsłaniał to, co powinno być zasłonięte - starego błazna turlającego się po podłodze.
Celowo używam słowa błazen, bo choć słowo to ma bardzo pejoratywny wydźwięk to jednak oznacza postać nagą, bardziej tragiczną niż zabawną. Jedyną bronią błazna jest satyra, która nie należy jednak do wachlarza środków wyrazu butoh.
Stąd dysonans, który dźwięczał mi w głowie przez cały spektakl, dysonans, który nie pozwolił aktorowi dokonać na scenie transgresji, będącej istotą butoh. Mnie zaś nie pozwolił na empatie z tancerzem i pozostawił w przykrej obojętności.

Daisuke Yoshimoto  Kyoukatabira of Body
Łódzki Dom Kultury 10.11.2012




sobota, 3 listopada 2012

Święta Marina

Marina Abramović - Artystka obecna - recenzja filmu

Dawno już nie miałem okazji obejrzeć filmu, który wywołałby we mnie tak skrajne emocje, tak wielopłaszczyznowego, tak dobrego i złego zarazem.
Oglądając go wpadałem ze skrajności w skrajność, od zachwytu nad odważną, pełną pasji i determinacji twórczością artystki, po mdłości spowodowane postawą reżysera dokumentu, którego ideą było ulepić z Abramović bóstwo (najprawdopodobniej buddyjskie).

Z podziwem obserwowałem jak świadomą i profesjonalną artystką jest Abramowić, jak planuje najdrobniejsze aspekty swojej pracy począwszy od krojów czcionki w katalogach, po wybór młodych artystów odtwarzających jej stare performansy.
Z zapartym tchem śledziłem jej determinację i dyscyplinę, które to cechy charakteru stworzyły z niej artystkę wybitną i co najważniejsze wiarygodną.

Podziwiałem niesłychany chart ducha umożliwiający jej przekraczanie granic ludzkich możliwości zarówno tych fizycznych jak i (przede wszystkim) psychicznych, po to aby podkreślić człowieczeństwo i śmiertelność człowieka, jego płciowość, namiętność i stosunki interpersonalne.
Życiowa bezkompromisowość, nonkomformizm, metody koncentracji i przygotowywania się do kolejnych performansów, a także świadomość tego, że sztuce poświęciła całe zycie, mogą zaimponować nawet opornym przeciwnikom sztuki współczesnej.
Sztuka Abramovic polega bowiem na tym, że staje się ona tworzywem i zwierciadłem publiczności, w której mogą oni przejrzeć się, aby dostrzec najciemniejsze, bądź też (co nie często w spotykane) najpiękniejsze, najbardziej delikatne i wrażliwe zakamarki swojej duszy.
Nie inaczej było podczas performansu w MoMa, kiedy to przez trzy miesiące nieruchomo, siedziała na krześle i patrzyła na twarze siedzących na przeciwko niej widzów. To właśnie na dokumentacji tej akcji opiera sie kanwa filmu "Maina Abramović: artystka obecna", w reżyserii Matthew Akersa.
   Niestety najwyraźniej zachwycony pracami Abramović reżyser nie umie utrzymać dystansu do swojej bohaterki i stara się uczynić z niej sacrum.
Im bliżej końca tym coraz bardziej tracimy z oczu to, co dla samej Abramović jest najważniejsze, czyli wyjaśnienie fenomenu sztuki performatywnej i postawienie jej na piedestale sztuk plastycznych. Coraz bardziej za to widzimy wystawianie artystki na ołtarz świętości. Coraz bardziej mamy wrażenie obcowania z jakimś żeńskim odpowiednikiem Dalajlamy lub co gorsza guru sekty - obdarzonego charyzmą spryciarza, potrafiącego manipulować ludzkimi emocjami.
Myślę, że nie  o taki wizerunek chodziło artystce.

Nie jestem znawcą jej twórczości, ale śmiem stwierdzić, że sztuka jej nie jest religijna, ani nie godzi w religię, jest bliska ciału i człowiekowi.
Byłem prawdziwie zniesmaczony jak reżyser stosując iście amerykańskie sztuczki takie jak zwolnienia obrazu, duże zbliżenia, celebrowanie emocji rozentuzjazmowanych tłumów, oraz koncentrując się na tych bardziej lirycznych momentach twórczości i życia  artystki stara się stworzyć z Abramović ikonę pop stawiając jej pomnik za życia.
Efektem takiego podejścia jest karykatura sztuki, idei i artystki. Twórczość została zepchnięta na dalszy plan, a idea została w cieniu tworzącej ją osobowości. Artystka z krwi i kości zastąpiona supergwiazdą sztuki.
Paradoksem tego filmu jest fakt, że tak specyficzna sztuka jak body art została oswojona i przedstawiona jako coś cool mając chyba w zamiarze osłodzić swój wizerunek  radykalnego nurtu sztuki współczesnej, wśród nieobeznanej, szerszej, kinowej publiczności.
To zadziwiające, że tak surowa i wymagająca, często brutalna i trudna w percepcji sztuka, może stać się obiektem tak ckliwego opisu.
Być może, właśnie tak wypaczone przedstawienie twórczości serbskiej artystki oraz wydźwięk jej prac (zwłaszcza udokumentowanej w filmie "The Artist is Present") zostają zdewaluowane do wyczynów wpisywanych do księgi rekordów guinnessa.

Zabrakło mi w tym filmie trzeźwego, pozbawionego emocji spojrzenia na twórczość Abramović, znaków zapytania i wątpliwości, jakiegoś kontrapunktu, drugiego dna, czy próby zakwestionowania jej twórczości. Zabrakło chłodnej analizy. Dostałem tylko laurki i frazesy.

Niemniej polecam film ze względu na świetną realizacje, oraz samą jakże inspirującą osobę artystki i jej jasnej, zdeterminowanej postawy twórczej.
Mamy też wyjątkową możliwość obejrzenia archiwalnych performansów artystki.
Jest to film skierowany raczej do widza, który dotąd nie miał styczności ze sztuką performatywną. Łagodny   i przesłodzony może jednak zachęcić do pogłębienia tematu.