Marina Abramović - Artystka obecna - recenzja filmu
Dawno już nie miałem okazji obejrzeć filmu, który wywołałby we mnie tak
skrajne emocje, tak wielopłaszczyznowego, tak dobrego i złego zarazem.
Oglądając
go wpadałem ze skrajności w skrajność, od zachwytu nad odważną, pełną
pasji i determinacji twórczością artystki, po mdłości spowodowane
postawą reżysera dokumentu, którego ideą było ulepić z Abramović bóstwo
(najprawdopodobniej buddyjskie).
Z podziwem obserwowałem jak
świadomą i profesjonalną artystką jest Abramowić, jak planuje
najdrobniejsze aspekty swojej pracy począwszy od krojów czcionki w
katalogach, po wybór młodych artystów odtwarzających jej stare
performansy.
Z zapartym tchem śledziłem jej determinację i
dyscyplinę, które to cechy charakteru stworzyły z niej artystkę wybitną i
co najważniejsze wiarygodną.
Podziwiałem niesłychany chart
ducha umożliwiający jej przekraczanie granic ludzkich możliwości zarówno
tych fizycznych jak i (przede wszystkim) psychicznych, po to aby
podkreślić człowieczeństwo i śmiertelność człowieka, jego płciowość,
namiętność i stosunki interpersonalne.
Życiowa bezkompromisowość,
nonkomformizm, metody koncentracji i przygotowywania się do kolejnych
performansów, a także świadomość tego, że sztuce poświęciła całe zycie,
mogą zaimponować nawet opornym przeciwnikom sztuki współczesnej.
Sztuka
Abramovic polega bowiem na tym, że staje się ona tworzywem i
zwierciadłem publiczności, w której mogą oni przejrzeć się, aby dostrzec
najciemniejsze, bądź też (co nie często w spotykane) najpiękniejsze,
najbardziej delikatne i wrażliwe zakamarki swojej duszy.
Nie inaczej
było podczas performansu w MoMa, kiedy to przez trzy miesiące
nieruchomo, siedziała na krześle i patrzyła na twarze siedzących na
przeciwko niej widzów. To właśnie na dokumentacji tej akcji opiera sie
kanwa filmu "Maina Abramović: artystka obecna", w reżyserii Matthew
Akersa.
Niestety najwyraźniej zachwycony pracami Abramović reżyser
nie umie utrzymać dystansu do swojej bohaterki i stara się uczynić z
niej sacrum.
Im bliżej końca tym coraz bardziej tracimy z oczu to,
co dla samej Abramović jest najważniejsze, czyli wyjaśnienie fenomenu
sztuki performatywnej i postawienie jej na piedestale sztuk
plastycznych. Coraz bardziej za to widzimy wystawianie artystki na
ołtarz świętości. Coraz bardziej mamy wrażenie obcowania z jakimś
żeńskim odpowiednikiem Dalajlamy lub co gorsza guru sekty - obdarzonego
charyzmą spryciarza, potrafiącego manipulować ludzkimi emocjami.
Myślę, że nie o taki wizerunek chodziło artystce.
Nie
jestem znawcą jej twórczości, ale śmiem stwierdzić, że sztuka jej nie
jest religijna, ani nie godzi w religię, jest bliska ciału i
człowiekowi.
Byłem prawdziwie zniesmaczony jak reżyser stosując
iście amerykańskie sztuczki takie jak zwolnienia obrazu, duże zbliżenia,
celebrowanie emocji rozentuzjazmowanych tłumów, oraz koncentrując się
na tych bardziej lirycznych momentach twórczości i życia artystki stara
się stworzyć z Abramović ikonę pop stawiając jej pomnik za życia.
Efektem takiego podejścia jest karykatura sztuki, idei i artystki. Twórczość
została zepchnięta na dalszy plan, a idea została w cieniu tworzącej ją
osobowości. Artystka z krwi i kości zastąpiona supergwiazdą sztuki.
Paradoksem
tego filmu jest fakt, że tak specyficzna sztuka jak body art została
oswojona i przedstawiona jako coś cool mając chyba w zamiarze osłodzić
swój wizerunek radykalnego nurtu sztuki współczesnej, wśród nieobeznanej,
szerszej, kinowej publiczności.
To zadziwiające, że tak surowa i
wymagająca, często brutalna i trudna w percepcji sztuka, może stać się
obiektem tak ckliwego opisu.
Być może, właśnie tak wypaczone
przedstawienie twórczości serbskiej artystki oraz wydźwięk jej prac
(zwłaszcza udokumentowanej w filmie "The Artist is Present") zostają
zdewaluowane do wyczynów wpisywanych do księgi rekordów guinnessa.
Zabrakło
mi w tym filmie trzeźwego, pozbawionego emocji spojrzenia na twórczość
Abramović, znaków zapytania i wątpliwości, jakiegoś kontrapunktu,
drugiego dna, czy próby zakwestionowania jej twórczości. Zabrakło
chłodnej analizy. Dostałem tylko laurki i frazesy.
Niemniej
polecam film ze względu na świetną realizacje, oraz samą jakże
inspirującą osobę artystki i jej jasnej, zdeterminowanej postawy
twórczej.
Mamy też wyjątkową możliwość obejrzenia archiwalnych performansów artystki.
Jest
to film skierowany raczej do widza, który dotąd nie miał styczności ze
sztuką performatywną. Łagodny i przesłodzony może jednak zachęcić do
pogłębienia tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz