sobota, 14 kwietnia 2018

Hub z recenzjami vol.3 (2018) - Rites of Fall / Kompozyt / Janusz Jurga / Patryk Cannon

Zgiełk z cmentarza, dub z Londynu, techno z lasu i zięć na parkiecie.


RITES OF FALL „Truthsayer¨ / 2017 / wydanie własne / kaseta + digital

Rites of Fall to jednoosobowy projekt Bartka Kuszewskiego, który płytą „Truthsayer” inauguruje swoją solową działalność. Wcześniej nabierał muzycznych doświadczeń w zespołach So I Scream / Fiasko, czy Onedaytemple, w których mało wyszukane ciężkie gitarowe riffy współegzystowały z mało wyszukaną warstwą elektroniki. Na szczęście Kuszewski nie przenosi wiele z tamtych fascynacji na pole nowych działań, w przeciwnym razie mógłyby zbierać zachwyty jedynie na łamach takich periodyków jak Teraz Rock. ROF wybrał inną drogę na połączenie gitar z syntezatorami i sequencerami. I choć jest to droga niezbyt oryginalna i dość mocno przetarta już kilka lat temu, to jednak realizacja nagrań, brzmienie i potężny klimat „Truthsayer” sprawiły, że odnotowałem sobie to wydawnictwo jako godne zapamiętania.

Wspomniane brzmienie jest niewątpliwie największą z zalet debiutanckiej epki. Przestronne, mięsiste, potężne i selektywne zarazem. Gotycka przestrzeń wykreowana za sprawą powszechnie wykorzystywanych pogłosów i zewów posiada w swoich fundamentach solidne basowe oparcie. Pozwala również wyeksponować soczyste blasty, i pełne detali górne pasma. Przede wszystkim jednak umożliwia użytym w nagraniu akustycznym instrumentom (fujara, klarnet, kontrabas) ukazać swój temperament. Jak w „Corpus Resonanticum”, gdzie dronujący klarnet Michała Wiśniewskiego, wespół z kontrabasem Jana Wierzbickiego przeszywają głośniki potężną muskulaturą dźwięku. Doświadczenie brzmieniowe na „Truthsayer” jest wyjątkowo intensywne, co z pewnością jest dużą zasługą samego Rafaela Antona Irisarriego, artysty wyspecjalizowanego w łączeniu instrumentów akustycznych i elektronicznych, odpowiedzialnego tutaj za mastering.

ROF podąża tropem brutalizmu magicznego łączącego estetykę sludge z inspiracja folkową i funeralną atmosferą. Twórczość The Haxan Cloack wydaje się być tutaj najlepszym drogowskazem dla słuchaczy. „Truthsayer” to muzyka pełna mocy, o znakomicie zakomponowanych planach brzmieniowych, wciągającym klimacie, a także wspaniale wyeksponowanymi w tej potężnej formie detalami. Warto pozwolić sobie na tę estetyczną przyjemność, bo mimo, że ROF Ameryki nie odkrywa, to znaną już konwencję realizuje w porywający sposób.

Macie dziś okazję usłyszeć Rites of Fall w koncertowym wydaniu (w ramach supportu Father Murphy) udając się do poznańskiego Pawilonu. (LINK)



***


KOMPOZYT „Synchronicity” / 2018 / Trees Will Remain Recordings / cd + digital

Kompozyt to duet stworzony przez zamieszkałych w Londynie braci Michała i Piotra Żuralskich. Do nagrania debiutanckiej płyty „Synchronicity” zaproszony został również gościnnie trębacz Olgierd Dokalski, który dopełnił zanurzony w dubie repertuar zespołu, zawiesistymi smugami dęciaka.

Sposób w jaki bracia Żuralscy poruszają się w dubowej stylistyce przywodzi mi na myśl dokonania zespołu Blimp, którego wydaną 18 lat temu płytę „Superpolen” niedawno wspominałem na fanpejdżu 1uchem/1okiem. Siłą napędzającą oba oddalone w czasie albumy jest analogowe instrumentarium ewokujące głębokie, przestrzenne, a jednocześnie bardzo plastyczne, brzmienie, zwłaszcza perkusjonaliów i elementów rytmicznych, które stanowią szkielet kompozycji na „Synchronicity”. Ta zwiewna motoryka odbiera gęstej estetyce tak tożsamego z nią ciężaru, pozwalając nagraniom dryfować swobodnie w powietrzu. Przestronne sekwencje są przez muzyków dopełniane smużącymi melodiami, bądź migotliwymi pasmami dronów, zarysowanych przez delikatne syntezatory. Bardziej wyraziste ślady pozostawiają w utworach linie basu, niejednokrotnie wijące się kwaśnymi akordami. Na „Synchronicity” dominują długie, transowe kompozycje; utkane repetycjami wyzwalają, z nagrań duetu mocno psychodeliczny potencjał. Olgierd Dokalski towarzyszący Kompozytowi w niektórych nagraniach, dobrze odczytuje kontemplacyjny i natchniony charakter muzyki duetu, udanie adaptując do niego ilustracyjne wersy swojej trąbki.

Debiutancki materiał ukazał się we własnym labelu braci Żuralskich Trees Will Remain Recordings. Jego nakładem już niebawem ukaże się singiel Kompozytu zrealizowany z gościnnym udziałem samego Lee Scratch Perry’ego, papieża dubu.



***

JANUSZ JURGA „Duchy Rogowca” / 2018 / samowydanie / cd + digital

Janusz Jurga ma dar do bajania tajemniczych historii z rodzinnych stron. Niczym stara szeptucha opowiadał Emilii Stachowskiej o duchach i zjawach, tworzących zaświatową mitologię Rogowca, z którego artysta pochodzi. Nagrał też o nich płytę, szczęśliwie mniej lejąc wodę niż we wspomnianym wywiadzie. Muzyka debiutanckiego solowego albumu Jurgi, członka duetu Vysoké Čelo, doskonale poradziłaby sobie bez tej całej zaświatowej nadbudowy, a zwłaszcza bez patetycznej inwokacji rozpoczynającej płytę. Tym bardziej, że inspirowaną lokalnymi tradycjami nadprzyrodzoną atmosferę Jurga potrafi sugestywnie przytoczyć samymi środkami muzycznymi. Sięga zatem po liczne szumy, zewy, pogłosy, folkowe melodie i zaśpiewy, odgłosy przyrody, subtelne dzwonki, za sprawą których klimat albumu tężeje, emanując tajemnicą leśnych przypowieści (tutaj ukazuje się również podobieństwo Jurgi do projektu Docetism, którego autor Maciej Banasik z rozmiłowaniem zapuszcza się na długie wędrówki w leśne ostępy, i z nabożnością stara się oddać ich nastrój w natchnionej dubem muzyce). Swą fascynację uroczyskami, odludnymi domostwami, rozstajami dróg Jurga wtłacza w tryby regularnej, motorycznej rytmiki, inspirowanej techno. I kiedy tak warstwa po warstwie komponuje kolejne pętle, małymi krokami spiętrza dramaturgię, zmierzając prosto do kulminacji, brzmi chwilami jak The Field w folkowym anturażu; gęsto, hipnotycznie i transowo. Jedyne czego można żałować, to to że autor nagrań nie zechciał na przykładzie właśnie The Field, z rozmachem wydłużyć swoich sugestywnych dźwiękowych opowieści. Kończą się one mało fortunnie w momencie kiedy dopiero co nabierają pożądanego transowego wigoru; kiedy powtarzająca się pętla pęcznieje od kolejnych warstw szumów i chce aby kontemplować ją w nieskończoność. W tych momentach można było spokojnie wydłużyć napięcie, nie martwiąc się o znużenie słuchacza. Z dwojga złego lepsze wrażenie robi lekki niedosyt towarzyszący „Duchom Rogowca”, niż przesyt, który mógłby zdominować tę płytę, gdyby Jurga był równie wylewny jako muzyk co gawędziarz.



***

PATRYK CANNON „Family Movies Waves And Friends” / 2018 / Father And Son Records And Tapes / cd + digital

Elegancki, opanowany, elokwentny, prostolinijny, pozbawiony mrocznych sekretów i niepokojących natręctw. Bynajmniej nie nudny, ale też raczej powściągliwy jeśli chodzi o przebojowość i podbijanie świata. Każdy ojciec marzyłby o zięciu, który byłby personifikacją muzyki Patryka Cannona zarejestrowanej na płycie „Family Movies Waves And Friends”. Ten wydany nakładem Father And Son And Tapes materiał charakteryzuje senna dynamika, smakowite brzmienie i kompozycyjna elegancja. To dobrze poukładana elektronika, która najlepiej sprawdzi się w roli imprezowego otwieracza, stopniowo nakręcając atmosferę przed kulminacją wieczoru. Groove jest tutaj, owszem solidny, mechanizm perfekcyjnie nastrojony, a tłoki nasmarowane, tempo jednak kontemplacyjne i spacerowe. Wszystkie składowe muzyki Cannona są transparentnie skomponowane. Muzyki nie muszą tuszować szmery i hałasy, bo została ona dopieszczona brzmieniowo do najmniejszego detalu, za co słowa pochwały należą się także odpowiedzialnemu za mastering Pawłowi Bartnikowi. Do każdego cykającego hi-hata, do prężących się pluszowym brzmieniem basowych profili, sięgniemy bez wytężania ucha i przedzierania się przez warstwy szumu. W tym schludnym anturażu eterycznej mocy nabierają wpadające w ucho, nostalgiczne melodie, a wisząca w powietrzu melancholia zostaje spowita barwą zachodzącego słońca (golden hour). Ten album nie daje słuchaczowi granicznych przeżyć, ale nie takie jest jego założenie. To subtelna, kunsztowna konstrukcja, spójna brzmieniowo i aranżacyjnie, ale również eklektyczna jeśli chodzi o inspiracje. Przewijają się tu echa downtempo, house, fascynacje burialowym brzmieniem, starym kinem, a przy tym to płyta doskonale wpisująca się w profil wydawniczy FASRAT, wytwórni poszukującej, niebanalnej muzyki klubowej, która oddziaływała by mocniej na wyobraźnię słuchacza niż na jego ciało.

1 komentarz: